Sekret trzeci

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Liceum zaczęło się z rozmachem i to pod koniec sierpnia. Ja i Alice nie spotykaliśmy się na większości przedmiotów. Mieliśmy inne zainteresowania i szybko wpadliśmy w kręgi innych znajomych. Ona ze względu na tenisa trzymała się blisko sportowców, gdy ja zapisałem się do prowadzenia radiowęzła. Nie mieliśmy czasu na spotkania w ciągu tygodnia, a ze względu na jej treningi również nasze weekendowe rozmowy stawały się coraz rzadsze albo urywane.

Nie mogłem nic poradzić na to, że się od siebie oddalaliśmy. Tak lubiłem myśleć. Prawda była znacznie inna. W rzeczywistości zawsze mogłem znaleźć czas. Każdy może. Wystarczyło tylko odpuścić jedną partyjkę gry. Wystarczyło przejść na drugą stronę ulicy i wywabić ją z domu gorącą czekoladą. Zawsze można znaleźć czas na okazanie komuś zainteresowania. Na wysłanie sygnału „jesteś dla mnie ważna i nie chcę cię stracić. Nie chcę zniszczyć naszej przyjaźni."

Ja tego nie zrobiłem wtedy, a kiedy starałem się to naprawić, musiałem mierzyć się ze skutkami mojej bezmyślności.

Dłuższą rozmowę odbyliśmy dopiero w Halloween. Zapukała do drzwi mojego domu w stroju Catwoman i choć naturalnie zaprosiłem ją do środka, to już wtedy dało się zauważyć zmianę, którą później skomentowała moja mama.

– Chcesz zostać moim Batmanem? – spytała, nawijając pasmo włosów na palec.

Starałem się zignorować dziwne uczucie w brzuchu, kiedy uśmiechnęła się do mnie niczym prawdziwa Catwoman. Wywróciłem oczami, chcąc zachować powagę, ale pomalowana Alice była dla mnie czymś nowym.

Tylko jej oczy pozostały takie same, zachowując swój urok i swoją ciszę.

Żałowałem, że umówiłem się już z kimś innym. Żałowałem, że obiecałem Rosalie, jedynej dziewczynie w radiowęźle, odwiedzić ją. Żałowałem, że nie mogę iść z Alice. Znacznie później żałowałem, że ten jeden raz jej nie okłamałem.

– Nie mogę – odpowiedziałem rozczarowany.

– Czemu?

– Jestem umówiony.

– Z kim? – zapytała nieco urażona.

– Z koleżanką.

– Och.

Nie wiedziałem, co mógłbym odpowiedzieć. Alice potrafiła sprawić, że moje serce się zatrzymywało na milion sposobów. To och było jednym z nich. Zawierało w sobie rozczarowanie, wyrzut, gniew, złość, zaborczość i gorycz. Zawierało mnóstwo pytań i żadnej odpowiedzi. Zawierało w sobie żal, bo wybrałem kogoś innego.

– Udanej randki – wymamrotała, wychodząc przed moją reakcją.

Wpatrywałem się w drzwi w wyrazie kompletnej konsternacji. Nie wiedziałem, co powiedziałem nie tak i czym zasłużyłem sobie na takie pożegnanie. Od kiedy Alice była taka melodramatyczna?

– Co się stało? – Zainteresowała się moja mama.

– Sam nie wiem. Chyba się na mnie pogniewała.

– Nie pytam o ten incydent. Pytam o was. Czemu Alice już do nas nie przychodzi?

Nie uważałem, że była to wyłącznie moja wina. Przecież Blake nie mogła oczekiwać, że za każdym razem to ja będę ją gdzieś zapraszał albo wyciągał z domu, by jej matka jeszcze bardziej mnie nienawidziła za rozpraszanie jej uwagi.

Mimo wszystko nie mogłem pozbyć się tych myśli z głowy i nawet zbyt głośny śmiech Rosalie działał mi na nerwy. Wieczorem zalogowałem się na swój profil na facebooku i na mojej tablicy pojawiło się zdjęcie, na którym została oznaczona Alice. Naprawdę starałem się zignorować dwóch chłopaków, którzy ją unieśli. Naprawdę starałem się zignorować fakt, że jeden z nich miał na sobie kostium Batmana. I naprawdę starałem się zignorować fakt, że Alice nie pasowała mi do tej imprezy i bandy.

Naprawdę.

Po prostu nie mogłem przyzwyczaić się do myśli, że nagle zostaliśmy osobnymi jednostkami. Czy przestaliśmy być już przyjaciółmi? Kiedy to się tak skomplikowało?

Wybrałem numer jej komórki, a kiedy odebrała po drugim sygnale, odetchnąłem.

– Jesteś w domu?

– Jestem.

Nie zdziwiłem się zbytnio, zastając ją na dachu, gdzie siedziała na leżaku, wpatrując się w niebo.

– Szukasz odpowiedzi na jakieś pytanie?

– Żeby tylko na jedno.

Archimedes, który wylegiwał się na krawędzi jej leżaka, obrzucił mnie wyjątkowo nieprzychylnym spojrzeniem. Wytknąłem mu język, czym zasłużyłem sobie na szturchnięcie w bok od Alice. Zawsze kazała mi być dla niego miły, choć on nigdy mojej uprzejmość nie odwzajemniał.

– Jak randka?

– To nie była randka, Alice. Czemu ludzie zawsze oczekują od takich spotkań, że to randka? Poza tym jak twoja impreza?

– To nie była impreza.

Posłałem jej rozbawione spojrzenie. Miałem zamiar wyjaśnić jej, że się nie gniewam. Powinna imprezować. Powinna korzystać z życia i w głębi serce cieszyłem się, że to robiła, bo zasługiwała na wszystko.

– Wiesz...

– To nic... – zaczęliśmy jednocześnie. – Powiedz pierwsza.

– To była randka, Logan.

Często oglądałem takie sytuacje w filmach i zawsze się z nich śmiałem. W tym momencie sam byłem takim przegrywem i nie mogłem w to uwierzyć. Wpatrywałem się w jej poważne oczy i oczekiwałem jakiejkolwiek reakcji na moje osłupienie. Nie chciałem, żeby milczała. Potrzebowałem wyjaśnień, choć jednocześnie miałem świadomość, że co się stało, to się nie odstanie.

Uśmiechnąłem się zatem, nie mówiąc słynnego „mogłem zacząć pierwszy". Dotknąłem jej ramienia, starając się zignorować ciarki, które miałem na plecach.

– Cieszę się twoim szczęściem – powiedziałem szczerze i nieszczerze.

Ostatnim razem gdy miałem taki mętlik w głowie, tata wyprowadzał się z domu i nie potrafiłem zrozumieć czemu.

– Powinienem już iść.

Alice skinęła głową, nie odzywając się przez chwilę. Wstałem z dotychczas zajmowanego miejsca i pokręciłem głową, nie wiedząc co właściwie mógłbym jeszcze powiedzieć. Byłem już przy furtce własnego domu, kiedy wykrzyknęła moje imię. Odwróciłem się, wpatrując się w jej skupioną twarz, gdy do mnie podchodziła.

Zatrzymała się naprzeciw mnie, nie wypowiadając nawet słowa i tak po prostu wyciągnęła w moją stronę ramiona. Uśmiechnąłem się, obejmując ją. Ani ona, ani ja nie mówiliśmy nic i był to ten rodzaj ciszy, który łączy. Nigdy nie czułem się z nią niezręcznie. Nie czułem tego dziwnego skrępowania co przy Rosalie i wcale tego nie żałowałem. Cieszyłem się, że przy niej wreszcie mogłem być sobą.

Bez masek. Bez udawania. Bez komplikacji. I to było dobre.

– Logan, ja... – urwała, patrząc na mnie błękitnymi oczami.

Tego wieczoru nie dokończyła swojej myśli, ale znacznie później dowiedziałem się, co chciała powiedzieć. Pragnęła powierzyć mi wyjaśnienie. Czuła, że powinienem rozumieć, co skłoniło ją do podjęcia decyzji i powiedzeniu komuś tak. Do wręczenia komuś furtki do swojego życia, której nie będzie mogła tak prosto zatrzasnąć.

– Życzę ci dobrej nocy – dokończyła pogodnie, odsuwając się ode mnie.

Chociaż odsunęliśmy się od siebie, to nadal trzymałem jej dłoń, mając wrażenie, że gdy ją puszczę, to Alice rozpłynie się w powietrzu i okaże się tylko snem. Nie było to takie wykluczone. Miewałem już bardzo realistyczne sny o tym, jak nago trafiałem do szkoły i stawałem się hitem internetu.

Alice ścisnęła moją dłoń, przywracając mnie do rzeczywistości. Powoli zaczęła rozplatać nasze palce, a ja czułem, jakby w ten sam sposób pozbawiała nas łączącej więzi. Odeszła kilka kroków, machając mi na pożegnanie i tym samym zostawiając mnie samego. Stałem przed swoim domem jak pierwszorzędny idiota, nie rozumiejąc, co się właściwie dzieje w moim życiu.

– Widziałeś się z Alice? – zapytała mama, gdy tylko zamknąłem za sobą drzwi.

– Widziałem.

– Wyjaśniliście sobie wszystko?

Spojrzałem na moją mamę nieco rozzłoszczony. Nie miałem ochoty jej tego tłumaczyć, a już tym bardziej nie chciałem dyskutować z nią o tym teraz. Byłem przekonany, że najpierw rany powinny się zabliźnić.

– Tak, wyjaśniliśmy, że nie byłem na randce, chociaż nie wiem, jaki to ma sens, skoro ona sama okazała się z kimś umówiona.

– Mówiłam, żebyś ją pocałował! Nikt by ci jej wtedy nie sprzątnął sprzed nosa.

– Mamo – powiedziałem rozbawiony jej reakcją – nikt mi jej nie sprzątnął sprzed nosa. Jesteśmy tylko przyjaciółmi.

– W takim razie friendzone.

– Proszę, nie próbuj być fajną mamą nigdy więcej.

– Nie muszę próbować, ja jestem fajną mamą! – krzyknęła, gdy ja wbiegałem po schodach.

Prychnąłem, zamykając drzwi swojego pokoju. Podszedłem do okna, spoglądając na dom Alice. Rolety w jej oknie były zaciągnięte, więc zakładałem, że albo nadal koczowała na dachu, albo poszła spać. Wyciągnąłem telefon, zastanawiając się, czy powinienem do niej zadzwonić, ale przypomniałem sobie słowa mamy.

Naprawdę ktoś sprzątnął mi ją sprzed nosa i nie potrafiłem sobie z tym poradzić.



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro