Rozdział 2

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Potężne pragnienie eksterminacji pozwoliło Erenowi zmienić się w tytana.

Jednakże wojskowi uznali go za wroga, skierowali przeciw niemu swoje miecze i skazali Erena na śmierć... 

Wszystko działo się w ciągu dwóch dni. Razem z Arminem i Mikasą broniliśmy go jak tylko się dało. Jedyną osobą, która chciała nas słuchać był Dot Pixis - najwyższy rangą zarządca odpowiedzialny za południowe tereny włącznie z Trostem. Posiadał pełen autorytet w kwestii obrony dzielnic, dlatego przystał na propozycje Armina - Eren w formie tytana podniesie wielki głaz i zatka nim dziurę w bramie. To będzie szansa, dzięki której może udowodnić, że jest po stronie ludzkości.

Żołnierze Pixisa mieli zająć się pilnowaniem, by Eren miał czystą drogę na przejście.

Rozpoczęła się więc operacja odbicia Trostu.

Niestety, Eren stracił nad sobą kontrolę i zaatakował Mikasę. Rico wystrzeliła czerwoną flarę symbolizującą niepowodzenie misji.

Razem ze swoim oddziałem treningowym znajdowaliśmy się kilkadziesiąt metrów dalej, na swoich pozycjach.

Gdy ujrzeliśmy sygnał, zaszumiało nam w głowach.

- Niemożliwe!

Usłyszeliśmy Armina wyrywającego się zza szeregu i pędzącego w stronę południa. 

Co on zamierza zrobić? Co poszło nie tak?!

Stałam obok Jeana i Conniego przygotowana na najgorsze. Naszym zadaniem nie była walka z tytanami a zwabienie ich do narożnika po czym w trój osobowym składzie wspięcie się jak najwyżej. Dzięki temu mieliśmy duże pole obserwacji i ewentualnych manewrów. 

- Czy w sytuacji zagrożenia życia możemy działać na własną rękę? -spytała Annie.

- Tylko, jeśli wiecie, że macie szansę - odparł nasz porucznik.

Kiwnęliśmy głowami. Pora działać.

- Ej, masz pietra? - spytał Connie, widząc moją minę.

- Dam z siebie wszystko - popatrzyłam na niego.

Właśnie tak planowałam.

Ruszyliśmy szybkim tempem i już za zakrętem dopadł nas piętnastometrowiec. Biegliśmy ile sił w nogach a sprzęt do manewru obijał moje uda nie pozwalając mi na szybsze tempo. Byłam w grupie z Annie i Conniem. Dziewczyna zdecydowanie przewyższała mnie sprawnością. Kątem oka dostrzegła moje ociąganie i chwyciła mnie za rękę dokładnie w momencie w którym spadłyby na nas odłamki dachówek. Odgarnęłam włosy i ruszyliśmy dalej. Na naszej drodze pojawiali się dużo mniejsi tytani lecz mrożącym krew w żyłach był widok chłopaka z innej drużyny, który nie zdążył się odbić od ziemi i tytan zmiażdżył go w swojej dłoni. Krew chlusnęła i opadła na ziemię w formie zbitych kropel. Tuż przed nasze stopy wylądowała jego dłoń.

- O żesz w mordę - skomentował Connie. Na Annie nie zrobiło to wrażenia, jako pierwsza przeskoczyła przez murek a my ruszyliśmy za nią.

Działałam jak w amoku. Starałam się nie rozglądać, tylko przeć naprzód, za towarzyszami, mając na oczach klapki. Docierało do mnie, że jestem w środku piekła. Nie mogę stanąć. 

Z daleka dobrzmiewały odgłosy krzyków i wbijanego ostrza. Wydawanie rozkazów, świst powodowany manewrami przestrzennymi. Miasteczko była krwawym polem bitwy.

- Gdzie do cholery są zwiadowcy? - wydyszał Connie, gdy na chwilę zatrzymaliśmy, się by zorientować w terenie. 

- Licz na siebie - odparła Annie. - W porządku? - zwróciła się do mnie.

- Chyba mój sprzęt jest krzywo przypięty. Mam nadzieję, że mi nie spadnie - zaczęłam go sprawdzać. Zapomniałam, że tutaj nie ma czasu na sprawdzanie. Ani na przerwy.

Natychmiast przed nami wyrósł tytan.

- Uciekajcie! - rzuciła krótko blondynka. Każdy z nas popędził w innym kierunku, co w moim przypadku było najgorszym posunięciem. Zostałam sama, tracąc drużynę. 

Podłoże drżało. Tytan został gdzieś w tyle, lecz nie odwracałam się. Za bardzo się bałam. Na oślep wbiegłam do kolejnej dzielnicy. W oczy rzucił mi się walczący z olbrzymem Marco.  Radził sobie. Choć wyglądał masakrycznie, widziałam jak wbił ostrza w cielsko tytana, czym zakończył jego żywot. Pokonał go. Dobrze, Marco. Minęłam więc go w pędzie i dalej nadziałam się na Jeana. Ten również miał towarzystwo. Czterometrowiec.

- Rose! Hej! - krzyknął, gdy mnie zobaczył. Był to jednak okrzyk przerażenie i paniki.- Spust mi nie działa! - wskazał palcem na sprzęt. 

Niech to. U mnie wcale nie lepiej.

Tytan był już blisko niego a ja instynktownie uniosłam się w górę, by jakkolwiek rozprawić się z tą bestią i choćby opóźnić decydujący moment.  Walnęłam go z całych sił w głowę. Nie wiem co sobie myślałam. Tytan jedynie wykrzywił usta i zwrócił na mnie swoje ślepia. 

- Co ty wyprawiasz?! - wrzasnął Jean wciąż w gorączce próbując odpiąć zatrzask.

- Zabieraj się  stamtąd! - rozkazałam mu i ponownie wymierzyłam w tytana. Na szczęście był na tyle powolny i nieogarnięty, że samo uniesienie rąk zajmowało mu sporo czasu. Chcąc walczyć,  wskoczyłam na jego barki i z całej siły wbiłam ostrze w twardą skórę. Nie sądziłam, że mi się uda. Rozległ się nieprzyjemny dźwięk a z rany natychmiast chlusnęła krew. Naprawdę go zabiłam? 

Zeskoczyłam na ziemię a chwilę potem padł tytan. Nie żyje. 

Pełna satysfakcji postanowiłam pobiec za Jeanem i odnaleźć swoją drużynę. Pulsująca adrenalina sprawiała, że moje ciało zaczęło drżeć, głównie w kolanach. Właśnie przed chwilą zabiłam pierwszego tytana. Uratowałam Jeana. Oby tak dalej. 

Jednak starałam się jak najmniej korzystać ze sprzętu z obawy, że coś mi nawali a wtedy całkowicie stracę szansę na przeżycie.

Nagle moich uszu dobiegł potężny łomot wymieszany z dudnięciem. Spojrzałam w niebo i dostrzegłam wzbite obłoki ciemnej chmury. Chwilę potem żółta flara.

Więc jednak się udało?  Eren dał radę?

Nie myliłam się.

Dotarłszy na miejsce ujrzałam parujące ciało Erena w formie tytana. Klęczał tuż przy zastawionej głazem bramie. Dookoła unosił się kurz i dym.

Dostrzegłam jednak jakąś postać na karku Erena. Jasnowłosa czupryna. Armin. Natychmiast podbiegła do nich Mikasa. Zarządzono ewakuację lecz trzeba jeszcze zająć się Yeagerem. Chłopak wyraźnie potrzebował pomocy. Coś było nie tak. Moja własna decyzja mocno mnie zadziwiła. Natychmiast poderwałam się do przodu. Chciałam być przy nich. Chciałam być przydatna i pomóc. 

Mimo, że byłam cała spocona, w krwi tytana i brakowało mi tchu, zbliżyłam się do znajomego, parującego ciała tytana. 

- Nie mogę go wyciągnąć! - panikował Armin. - Część jego ciała nie chce się oddzielić!

Podeszłam bliżej, wysilając mózg do myślenia. 

- Odetnijcie go! - doradziłam. 

Pierwszy raz w życiu widziałam coś takiego. Chłopak klękał nad bezwładnym Erenem, który do połowy był zanurzony w cielsku tytana i posklejany gęstymi nićmi mięśni i nerwów. Opary unoszące się z powierzchni zasłaniały widok na to, co działo się na dole. Można by rzec, że byliśmy odcięci. 

Wreszcie Mikasa uwolniła Erena i wzięła go w ramiona, nasłuchując bicia jego serca. 

- Żyje? - spytałam z przejęciem. Mikasa kiwnęła głową, patrząc mi w oczy. Przez chwilę widziałam w jej tęczówkach szczęście, ale zgasło tak szybko, jak pojawił się nad nami wielki cień. Za nim kolejny...

Dwóch tytanów stało tuż przed nami i mierzyło na nas z góry.

Mikasa coś wrzasnęła. Armin nie był w stanie się ruszyć. Byli zbyt blisko. 

Za moment spotka nas śmierć. Nie mieliśmy gdzie uciec. To koniec. 

Ale przecież... Ja wiem, co należy robić. Mam resztki oparów. Nawet jeśli zginę, chcę je wykorzystać. Nie mam nic do stracenia a może zdołam uratować Erena... Mamo, jesteś ze mną? Proszę, daj mi siłę. Proszę, odpędź ode mnie strach. Nie chcę umierać. 

Oderwałam się do góry i zaczepiłam w cielsko tytana po lewej stronie. Jeśli będę wystarczająco szybka, może uda mi się ich pokroić. Jeśli nie zdążę... Trudno.  Nie dbałam o to, jak to zrobię. Cięłam na oślep. Wymierzałam cięcia prosto w kark, jednak były one zbyt płytkie. Tytan zaczął machać rękami, dzięki czemu zwrócił uwagę tego drugiego. Armin próbował wylecieć mi na przeciw, ale chyba błędnie założył, że mam plan. Nie miałam. Moje ruchy były niekompletne, amatorskie. Wręcz dziecinne i żałosne. Wywijałam ostrzami czując ich ciężar i ból w ramionach, pieczenie pleców od uprzeży i po prostu czułam, że to co robiłam, nie miało sensu... Wypuściłam linkę w nieco inne miejsce, bojąc się, że tytan pociągnie mnie i zmiażdży. 

Niestety stało się coś innego.

Odpiął mi się pasek, przez co jedna butla spadła i przechyliła mnie na prawo. Tego się obawiałam. Nie! Linka puściła a styk się wyłamał. Straciłam równowagę, przechyliłam się i spadłam w dół z niemym krzykiem. Już po mnie. 

Wtedy poczułam, że ktoś mnie chwyta i przelatuje ze mną w powietrzu, zadając jednocześnie jednym ruchem śmiercionośne cięcie w idealnie wypośrodkowaną linię karku tytana. Najpierw jedno a potem drugie. 

Nie będąc w stanie nawet oddychać, kurczowo zaciskałam pięści na czyimś materiale świadoma tego, że ktoś mnie uratował i zabił tych tytanów. Co się dzieje? Ja... jeszcze przed chwilą spadałam... 

Po wszystkim wybawiciel postawił mnie na ziemi a ja chwiejnie stanęłam na nogach i dopiero wtedy zauważyłam zielonkawy odcień płaszcza z wyszytym cudownym znakiem skrzydeł wolności.

- Co to ma znaczyć, gówniarze? 

Jestem mega ciekawa jak podoba wam się początek opowiadania :)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro