Rozdział 55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng




Zwiadowca westchnął kolejny raz, kiedy nie udało mu się zapakować na powóz Rose. Chciał, aby jak najszybciej opuściła to miejsce. Tracił nadzieję, więc zetknął na nią z zastanowieniem, co z nią dalej począć, kiedy usłyszeli z lewej strony czyjś melodyjny głos:

- Tutaj jest wolne!

Obejrzeli się.

Machała do nich Miel.



Narrator

Ubrana w długi dopasowany płaszcz z guzikami i czarne, ciepłe nauszniki Miel Aracebeli poklepała siedzisko obok siebie posyłając im przyjazny uśmiech. Zarówno Rose jak i Levi nie byli przekonani, czy to najlepszy pomysł, aby jechać całą drogę obok tej kobiety. Towarzyszyło jej kilku starszych zwiadowców, z którymi wcześniej prowadziła rozmowę. Na kolanach trzymała małą elegancką torebkę a kąciki ust cały czas układały się w szczery, zachęcający uśmiech. Ważniejszym dla Levia było znalezienie tego jednego wolnego miejsca, dlatego pociągnął dziewczynę za kurtkę dając znak, by za nim podążyła nie mając w tym względzie nic do powiedzenia. Stan otępienia sprawił, ze reagowała z opóźnieniem i ledwo zdołała zamrugać by strzepnąć z rzęs płatek śniegu, kiedy mężczyzna rozmawiał już z Aracebeli i ustalał z nią szczegóły drogi.

- Gdy dojedziecie do kwatery, dopilnuj żeby Hange się nią zajęła - rzekł a złotowłosa pokiwała głową poprawiając przytrzaśnięty przez miękkie nauszniki kosmyk jasnych, gęstych loków łaskoczący jej gładki policzek.

Ackerman podał jej walizkę a ta umieściła ją gdzieś koło nóg. Osoby siedzące obok zrobiły więcej przestrzeni by każdy mógł się zmieścić.

Rose musiała więc opuścić komisariat, zapomnieć do jakiego doszło przed chwilą incydentu i dać się pokierować czarnowłosemu mężczyźnie.
Levi ustawił się do niej przodem i sięgnął po torbę, nie chcąc używać siły. Dziewczyna przyciskała ją do siebie jak małe obrażone dziecko przytulankę, nie pozwalając jej nikomu dotykać. Wpatrzona w nicość ledwo kontaktowała ze światem zewnętrznym. Nie wiedziała do końca jak się zachowywać, czy powinna patrzeć mu w oczy? W ogóle nie rozumiała, co ten stojący ze zniecierpliwieniem mężczyzna odwala. Po co ją chce pakować do drogi? Przecież "nie ma dla niej czasu..."

- Daj mi to - zwrócił się do niej chwytając za odstające sprzączki od bagażu. Ta jednak nie pozwoliła sobie na ten ruch. Tamten żandarm zachował się tak samo. Też chciał wyszarpać jej własność. - Słuchasz mnie? Wiesz co do ciebie powiedziałem?

Wymuszenie odpowiedzi przez twardy ton tylko mocniej wprawiło ją w przygnębienie. Przez sekundę poczuła się jak bachor, którym trzeba się zajmować bo nie daje sobie samo rady... W dodatku ludzie przyglądali się tej akcji, co jeszcze bardziej onieśmielało dziewczynę i powodowało, że zapadała się w sobie, garbiąc plecy. Czując na sobie kobaltowe tęczówki mimowolnie zasłoniła znowu zaróżowioną twarz włosami, kryjąc smutne szkliste oczy.

Po prostu niech ją tu zostawi. Po prostu niech odejdzie. Dlaczego raz ją odtrąca a raz przychodzi na ratunek? Dlaczego to takie niezrozumiałe?

- Pomogę jej - zaoferowała Aracebeli przypatrując się nieudolnej próbie kontaktu z oszołomioną kadetką. Poprzez niską temperaturę przy każdym wypowiadanym zdaniu ulatywały z ust kłębki skraplanej pary.

Odjechał kolejny orszak. Plac pustoszał, a woźnica ostatni raz sprawdził uprzęże rumaków. Śnieg ani na moment nie przestawał sypać, oblepiając przydrożne drzewa i zasypując trakt wiodący do miasteczka.

Postępowanie najlepszego zwiadowcy tylko skruszyło to, co wczoraj obydwoje stworzyli. W głowie młodej kadetki cały czas obracała się scena połączonych ich razem w tańcu, w nierealnym śnie, który jakby nie patrzeć, niewiele różnił się od tego, co wydarzyło się wczoraj naprawdę. Nie używali słów, aby wyrazić zainteresowanie, potrzebę spróbowania... i doznania, przekonania się, co obydwoje rzeczywiście czują. Byli sobą. Z jednej strony cudowne, a z drugiej tak bardzo krzywdzące, gdy drugi pocałunek ponownie jest poddawany wątpliwościami.
Ten pierwszy, w noc sylwestrową był dla Levia wykorzystaniem. Rose jako zakazany owoc, po który zbyt zachłannie sięgnął. Być może nie wiedział - gdyż nie miał na celu jej bezpośrednio krzywdzić - że to był jej pierwszy pocałunek, a on po wszystkim oznajmił, że nic dla niego nie znaczył...
Lecz ten drugi, wczorajszy znaczył już aż nazbyt.
Cholernie mu zależało. Tylko nie potrafił się w tym odnaleźć...

- Ah Levi, przez pośpiech zapomniałam. Ustaliłam na dziś wieczór spotkanie, wiesz o co chodzi. Mógłbyś mu przekazać?

- Taa... Jak na razie muszę przypilnować listy oddelegowanych jednostek.

- Jasne, spokojnie! Czeka nas dziś dużo pracy, widzę że się spieszysz, więc leć - uniosła smukłą dłoń a zgięte palce poruszyły się machając na pożegnanie. Spiłowane paznokcie kobiety zaczepiły o odstającą z jej szalika nitkę.

- Dzięki - rzucił w odwecie Ackerman.

Nie mogąc zostawić Rose z opadającym, nierówno nałożonym bordowym płaszczem i skrzywionym zimowym sweterem pod spodem, chwycił za przedni skrawek materiału, obok guzików i najdelikatniej jak potrafił nałożył jej na ramiona. Banda zwiadowców przechyliła głowy w jego stronę, lecz Kapitan zgromił ich spojrzeniem. Kierowała nim troska o drugą osobę. Wypływające od niego tak czułe gesty wychodziły całkowicie spontanicznie i naturalnie. Nie chciał, by wcześniej obmacywana dziewczyna doznała kolejnego urazu, dlatego ufał, że zrozumie jego czyn. Zrobił to szybko, jedną dłonią a przy okazji kiedy płaszcz uniósł się na kilka centymetrów pokrywając to drobne, dziewczęce ciało cienka warstwa napadanego śniegu opruszyła ziemię.

Rose wdrapała się do wozu wciskając się między obudowę ścianki a bokiem tułowia Aracebeli. Miel wyciągnęła rękę do dwudziestolatki pochylając się, aby ułatwić jej pokonanie śliskich, zabłoconych schodków. Levi ostatni raz przemknął po niej wzrokiem omijając jej twarz z dziwnym lękiem, że ich spojrzenia się skrzyżują i Rose wypatrzy w nim usilnie skrywane emocje.

Mógłby zwyczajnie złapać ją w pasie, unieść i wsadzić do tej pieprzonej bryczki. Mógłby odwrócić do siebie jej twarz łapiąc za podbródek i zmusić do zajrzenia w jej głębokie, zielono-niebieskie tęczówki. Mógłby również krzyknąć, siłą wyszarpać z rąk torbę, agresywnie nakazać posłuszeństwo, tak jak zwykle obchodził się z gówniarzami. W połowie Rose jest pod jego nadzorem. W połowie ma prawo jej rozkazywać a ona... w połowie może ten rozkaz wykonać. Taka umowa obowiązywała również Hange Zoë. Nie zamierzał dyktować jej co ma robić. Nie zamierzał jej już dotykać na oczach tłumu.

Czarny sweter z wysokim kołnierzem i naszywką na ramieniu przynależności zamajaczył w oddali, gdy Rose podniosła ciężkie i słabe powieki. Czarne wojskowe spodnie opinały go na biodrach. Przypatrywała się, jak otwierał drzwi do kamienicy i zniknął w środku. Wyobraziła sobie tych dwóch gości nadal siedzących za ladą i wypowiadających słownik przekleństw w jego stronę. Czy jeszcze dojdzie między nimi do przepychanek? Czy Levi przejdzie obok nich z wyrysowaną na twarzy sławną pogardą?

Wreszcie gotowe powozy ruszyły w drogę do Nowej Kwatery. Na policzkach zwiadowców osiadał lekki śnieg. Pod wpływem kontaktu z ciepłą skórą, topił się zostawiając mini kropelki, niczym łzy. Część z zasiadających z przodu pasażerów okryła się szczelniej pod szyją, sycząc pod nosem i wyzywając pogodę. Sypie od rana. Niestety, trzeba przyjąć do wiadomości fakt, iż zima powróciła... Kopyta wierzchowców zostawiały ślady a te w kilka sekund burzyły się, gdy najechały na nie koła od powozów. W miejscu gdzie przejechały od ciężaru tworzyły się prześwity do podłoża a wyrzucany spod kól śnieg wymieszany z twardą gliną rozbryzgiwał się brudząc drewniany pojazd.

Wewnątrz Miel tliło się przeczucie. Między tą dwójką zaistniał zgrzyt. Samo to, że Ackerman przyprowadził obcą dla niej dziewczynę prosząc, aby się nią zajęła wywoływało w niej niewyobrażalną ciekawość i ochota na rozładowanie unoszącego się napięcia. Warunki pogodowe nie poruszały jej na tyle, by wysłuchiwać narzekania siedzących obok kompanów. Interesowała ją ta osóbka po lewej... Kim może być i czemu zachowuje się tak nieprzystępnie?

- I kolejna przeprowadzka, co? - zagadała ją wymuszając jakąkolwiek reakcję. - Ale ci się poszczęściło, że akurat was wypatrzyłam, co nie?

- Tak, dzięki- wymamrotała tylko Rose, ignorując pierwsze pytanie.

- Nie ma problemu. Ja zawsze chętna do pomocy. Erwin miał mnie trochę dość i wepchnął mnie na pakę, byle bym już mu tyłka nie zawracała - odgarnęła z ramion kędzierzawe włosy i poprawiła nauszniki. - Czeka nas jakieś pół godziny drogi, nie zamarzniesz? Mogę pożyczyć ci czapkę, bo mam drugi komplet.

Spojrzała na przypruszony śniegiem czubek głowy swojej rozmówczyni, zgrabiałe zaróżowione palce dłoni i rozpięty płaszcz wojskowy. Aż się zatrzęsła.

Dla Miel prowadzenie luźnej rozmowy to chleb powszedni. Miała wiele pomysłów jak zagadać i rozruszać młodszą dziewczynę, tylko nie wiedziała którą formę zastosować. Zależało jej, by dobrze wypaść ale i by towarzyszka poczuła się rozluźniona, zwłaszcza że sam Levi Ackerman poprosił ją o przysługę. Wzięła sobie to do serca.

Nic o niej nie wiedziała poza domysłem, co takiego może ich łączyć. Jak ma na imię, w jakim jest wieku, w jakiej jednostce...? Trochę głupio byłoby przeprowadzać na niej urzędowy wywiad. Rose nawet nie wykazywała żadnego zainteresowania nawiązaniem konwersacji. Utkwiła wzrok w mijanych widokach, mrużąc lekko powieki od rażącej bieli jaką odbijał śnieg.

- Nie, nie - odpowiedziała Rose, przypominając sobie o postawionym jej pytaniu apropo użyczenia na głowę czapki.

"Wszystko jedno, czy dojadę na miejsce jako sopel lodu czy z hipotermią. W obu przypadkach ból fizyczny to wybawienie gdyż nie równa się z tym, jak boli mnie serce i dusza."

- Hm... Nie wiem, czy się w ogóle sobie przedstawiłyśmy... Jestem Yazmin, była mundurowa z korpusu stacjonarnego. Teraz udzielam się jako psycholog, chociaż jak widzisz, nadal wiele mnie łączy z wojskiem.

Uśmiechnęła się z sympatią, mrużąc oczy od których uformowały się delikatne zmarszczki mimiczne. Rose wychwyciła w tęczówkach piękny odcień zieleni i złote obwódki komponujące się ze śniadą cerą i jasnymi kręconymi włosami. Pozazdrościła genów i idealnego wyglądu.

- Rose Leonne.

Wpierw nie zamierzała wypowiadać nazwiska powodującego w niej żal i przypominającego o rozbitej rodzinie, lecz świadczyłoby to o braku dobrych manier. Przez jej głowę przemknęły pytania. Jakim sposobem ta kobieta ma tak świetne stosunki z żandarmerią? Skąd było ją stać na pokrycie kosztów renowacji posiadłości, która również de facto należała do niej?

- Piękne imię - pochwaliła Miel dźwięcznym jak i melodyjnie gładkim głosem. - A twoje nazwisko... Skądś kojarzę.

Rose spięła mięśnie czując jak nieprzyjemnie zaciska jej się brzuch i robi słabo. Nie potrafiła w pełni wytłumić swoich nerwów przy tej kobiecie a powodem było ich pierwsze, oryginalne spotkanie... Aracebeli całowała się na korytarzu z jej dowódcą a oni akurat schodzili że schodów...Ona i Kapitan. Nie trzeba opisywać więcej, prawda? To było jednoznaczne.

Nagle dziewczynę ponownie chwycił skurcz w tułowiu doprowadzając do lekkiego wstrząsu, aż zakręciło jej się w głowie. Co teraz? Co pomyśli o nich ta kobieta? Że łączy ich romans? Obie były w to wmieszane. Obie zakochane w zwiadowcach. Żenująca sytuacja, lecz... Aracebeli wydawała się Rose naprawdę sympatyczną i w porządku babką. Jedną z tych, do których wszyscy lgną, z przyjacielskim usposobieniem, zawsze wyciągająca pomocną dłoń. Prawie jak Hanji.

Znając się na ludzkiej mowie ciała i odruchach Miel zrezygnowała z ciągnięcia tej rozmowy zauważając że jest to delikatny temat a ona nie zamierzała się zbłaźnić. Zaobserwowała u Rose tendencję do zaciskania pięści. Po zwiększonej częstotliwości wydychanej pary wychwyciła również szybszy oddech.

Ku jej zdziwieniu, a raczej można powiedzieć - niedowierzaniu usłyszała:

- Moja mama była prostytutką w podziemiu a nazwisko odziedziczyłam właśnie po niej. Było sławne, tak słyszałam...

" ...Od swojego ojca kryminalisty. " Dodała w myślach.

Osłupiała Miel oblizała usta i zagryzła policzek od środka zastanawiając się jak przyjąć te słowa. Nowo poznana dziewczyna powierzyła jej tak osobisty fakt z życia... Coś jednak jej zaświtałało... Musiały odzywać się do siebie dość cicho z uwagi na siedzących w bliskiej odległości żołnierzy.

- Zdaje się, że nie dlatego je kojarzę - pokręciła lekko głową. - Erwin coś wspominał o wyprawie do Lasu Gigantycznych Drzew. To było kilka miesięcy temu, o ile się nie mylę...

Rose odwróciła się do niej profilem na tyle by na nią nie spoglądać, ale za to by lepiej ją słyszeć. Miel przyjęła to za objaw zainteresowania, toteż brnęła dalej:

- Twoje nazwisko wbiło mi się w pamięć, bo jest po prostu łatwe do zapamiętania. Wybacz, jeżeli coś pokręciłam. Erwin nieraz chwali przy mnie swoich podopiecznych, a od dłuższego czasu się z nim nie widziałam, więc trochę miał mi do opowiedzenia... I mogę się założyć, że wypowiedział twoje nazwisko. Czy to prawda, że wtedy uratowałaś Levia?

Przechyliła się w stronę swojej biernej rozmówczyni. Oceniła ze znajomością jej postawę - rozluźniła nieco pięści choć kolana wciąż miała skurczone i trzymane blisko siebie, jakby w lęku i obawie.

- No wiesz - tłumaczyła. - Oni się przyjaźnią, więc ta sytuacja na pewno musiała być dla nich trudna. Uczestniczyłaś w tej wyprawie?

Minęło kilka sekund nim dziewczyna odpowiedziała:

- Tak i...Tak, generał chyba mówił wtedy o mnie.

Pod nosem Miel zagościł zadowolony uśmieszek. Po pierwsze, domyśliła się już, skąd między Ackermanem a tą dziewczyną taka zażyłość. Po drugie, udało jej się choć trochę wydobyć informacji, dzięki czemu Rose wydała jej się jeszcze ciekawszą osobowością.

Wyciągnęła wnioski: dziewczyna to zapewne aktywna zwiadowczyni z wysokimi kompetencjami. Jak to się mówi - cicha woda brzegi rwie. Jej drobna, filigranowa sylwetka absolutnie nie odwzorowywała standardu typowej bitewnej wojowniczki, aczkolwiek pod warstwą zimowego, grubego odzienia ciężko zdefiniować skrywaną masę mięśni. Sama w końcu poświęciła setki godzin na wyćwiczenie swojego ciała starając się zachować kobiece kształty. Na usta szatynki cisnęło się więcej pytań z zakresu jej umiejętności, stylu walki, stażu jak i początków kariery wojskowej lecz powstrzymywała je, gdyż byłoby to już zbyt nachalne.

- Nowa rekrutka ratująca wprawionego i najlepszego zwiadowcę? Podobasz mi się - skomentowała z szerokim uśmiechem, mając nadzieję, że to zdanie wywoła w Rose odrobinę więcej pewności siebie.

- Właśnie dlatego, że jest najlepszy, jego życie było cenniejsze niż moje.

Miel uniosła brwi jednocześnie kiwając głową. Spoważniała.

Brak poczucia własnej wartości. Widoczne przygaszenie. Spowolnione reakcje ruchowe i utrzymanie twarzy w beznamiętnym zastygnięciu. Miel ewidentnie widziała w niej problem. Cholerne zboczenie zawodowe.

- Życie samo w sobie to cenny dar, Rose. Każdy na nie zasługuje i każdy ma określoną rolę do odegrania. Wybacz, że jadę takim prostolinijnym określeniem, jednak ludzie o tym zapominają. Pojedyncza jednostka wnosi w czyjeś życie radość, a czasem smutek, ale zawsze jest to jakaś lekcja. Inspiracja, na bycie lepszą wersją siebie. Jako psycholog nasłuchałam się żołnierzy, którzy stracili sens nie dostrzegając przyszlości, wyjścia z danej sytuacji ale kiedy powoli zaczynali ze mną rozmawiać i zdjęli klapki z oczu dostrzegli jak wiele mogą zaoferować. Ile lat mają przed sobą, ile dobra mogą przekazać światu. Tracąc zdrowie albo części ciała za Murami myślą tylko o jednym. Wiesz, o czym... Wydaje im się, że to koniec, ale ja jestem w stanie pokazać im, że wcale nie, to może być początek. Twoja postawa jest pełna podziwu. Erwin nazwał cię małą bohaterką. Myślę, że liczyłaś się z tym, że możesz zginąć a mimo wszystko uratowałaś człowieka. No i oboje wyszliście z tego cało. Ale nigdy nie daj sobie wmówić, że nic nie znaczysz, proszę.

Przez Rose przebiegł cień bliżej nieokreślonej emocji. Jej klatka piersiowa uniosła się w górę by po sekundzie westchnąć głęboko.

"Bzdury i kłamstwa. Ona nic o mnie nie wie. Nie ma bladego pojęcia, że zamiast wdzięczności za ocalenie, Levi wypluł mi słowa prosto w twarz, że poczyniłam błąd".

Odwróciła buzię zastanawiając się, co odpowiedzieć. Miała do czynienia z inteligentną osobą, psycholożką, znającą Ackermana od dłuższego czasu. Na własne oczy widziała poszkodowanych, rannych żołnierzy, być może sama w przeszłości przeżyła traumę, Rose nie zamierzała oceniać. Chodziło jej tylko o to, jak jedno głupie wydarzenie spowodowało niesłuszną, wręcz niezasłużoną fascynację jej osoby.

" Wydaje jej się, że jestem kimś więcej niż zwiadowcą. Myśli, że potrafię walczyć, dorównuję siłą i sprawnością, że dowódca zabiera mnie na wyprawy, kiedy ja... Już nie podlegam jego rozkazom. To Hange i Levi są moimi przełożonymi. Jak mam tej kobiecie wytłumaczyć, że mam zakaz wyjazdu poza mury? Jak powiedzieć, że nie jestem najlepsza, a najgorsza ze wszystkich tych walczących żołnierzy i Hanji zatrudnila mnie jako swoją asystenkę, która nic nie robi tylko siedzi i pije z nią herbatki?"

Przemowa nic w niej nie zmieniła, a tylko rozdrażniła. Już dawno przestały działać na nią takie motywacyjne gadki.

"Lepszy Los? W tym świecie? Nie wie, co mówi... Sasha może zginąć na pierwszej wyprawie. Marco może na zawsze zostać kaleką. Sam generał może stracić życie w przeciągu kilku miesięcy, czy lat... "

- Sądzę, że ja niewiele mam do zaoferowania - oznajmiła. - Liczy się dla mnie tylko dobro korpusu.

Świadoma tego, że poza Miel przysłuchuje im sie jeszcze kilku obcych wojskowych wolała już nic więcej o sobie nie wspominać. W ogóle pasowałoby zakończyc rozmowę, ale nie wiedziała jak...

- Natomiast ja myślę, że dla Kapitana liczy się twoje dobro - wypaliła psycholożka ściszając ton głosu.

Lekkie napięcie zawisło nad dziewczynami, wywołując stado rozbieganych myśli oraz pąsowienie policzków które i tak były chłodne i sztywne od zacinającego gęstego śniegu. Przybyło kolejne ochłodzenie. Nie zwiastowało ono sukcesów... W takich warunkach walka i wypatrzenie tytanów za murami utrudniały zdolności do przetrwania... Zresztą prowadzenie gospodarstwa wraz z chowem zwierząt w miasteczku przy skrajnych temperaturach także sprawiało problemy.

Aracebeli wciągnęła ustami zimne powietrze besztając się znowu za nietrzymanie swojego języka za zębami. Było dla niej jasne, że w ten czas w Kwaterze do czegoś miedzy nimi musiało dojść. I może.. Teraz sobie przypomniała - te dwa rumaki, które widziała na zewnątrz za altanką należały właśnie do nich?

Postanowiła skrócić tą rozmowę i więcej się nie zapędzać. Naprawdę chciała zostać odebrana pozytywnie. Skoro to ktoś bliski, ktoś, kto tak bardzo liczy się dla przyjaciela jej... ujmijmy to - jej niewinnej sympatii - warto byłoby mieć z tą młodą jak najlepszy kontakt.

- Zdrzemnij się chwilę, Rose - zaproponowała Miel rozglądając się po towarzyszach. Choć droga trwała niedługo, większość podróżnych była świadoma, że na miejscu czeka ich sporo pracy i emocji, dlatego zamykali oczy oddając się krótkiej drzemce przy rytmie tętentu kopyt koni. - Jeżeli chciałabyś ze mną porozmawiać kiedyś w cztery oczy, nie krępuj się. Tak jak mówiłam, ucieszę się, jeśli będę mogła ci pomóc.

- Eh...Może... Dziękuję - odrzekła Rose, z ulgą opierając się na oparciu. Upragniona cisza nadeszła szybciej, niż się spodziewała. Zdrętwiałe od szczypiącego mrozem powietrza palce Rose znalazły odrobinę ciepła w szerokich futrzanych kieszeniach płaszcza. Choć odzienie dotykane przez łapska żandarmów wywoływało w niej niesmak, przeszywające zimno sprawiało ciążący dyskomfort. Ignorowała go jednak, czerpiąc z przemarznięcia coś na kształt wewnętrznego oczyszczenia.

Nadmierna wrażliwość wykańczały ją, niczym choroba i niestety świadomość osłabienia psychiki, poczucia pustki i samotności nie wywoływały w niej instynktów samozachowawczych. Zatracała się, tkwiła w stanie zdołowania a także za bardzo pochłaniał jej umysł ten jeden, konkretny zwiadowca. Czuła, że im bardziej wpada w wir marzeń z nim związanych, tym bardziej się topi...

Levi - pow

Mój nadgarstek domagał się kolejnego ciosu. Wyładowania.

Wewnętrznie paliła mnie wściekłość, przechodząc obok tych dwóch zjebów. Siedzieli posłusznie jak myszy, a obok nich stał jeszcze jeden typ, ta mała beczka z wąsem.

Poczułem we włosach roztopiony śnieg. Uniosłem zdrową dłoń by odgarnąć grzywkę. Gips stawał się coraz bardziej wkurzający. Miałem dość, że nie mogę normalnie ćwiczyć. Normalnie się ogolić, umyć czy po prostu wyjść do lasu z manewrem i wzbić się w powietrze, potrenować. Potrzebowałem się wyżyć i pobyć sam. Muszę być przecież w formie, gdy wyjedziemy za obręb Muru Rose.

W dodatku podczas układania upierdliwych (pozdro dla Mruczki xD) kosmyków włosów drasnąłem paznokciem plaster na ryju. Znów jebany się odkleił. Minęło mnie kilku zwiadowców salutując na mój widok ale ja zacisnąłem usta kiwając automatycznie głową. Pieprzeni zwiadowcy. Pieprzony korpus. Pieprzeni wszyscy...

Wyrwałem z twarzy to naklejone gówno i cisnąłem gdzieś w miejsce w którym jak mi się wydawało stał kosz na śmieci. Trafiłem. Przestało mnie obchodzić, jak wyglądam. Kurdupel, teraz w dodatku przecinającą policzek szramą szpecącą i tak moją kwadratową mordę. Teraz będą się gapić na Ackermana jak na pierdolonego potwora. Jebać błoto które nanosiłem na schody. Po prostu czułem się... Bez niej... Pusty.

Dłonie mnie szczypały od chłodu, ale ja wiedziałem, że gdybym zszedł ponownie na dół, dwójka gnojarzy oberwałaby ode mnie raz jeszcze, tylko porządniej. Nie sądziłem że głupcy w biały dzien zaciągną zwyczajną dziewczynę do kantorka i zaczną ją... Nie wiem, z daleka wyglądało na molestowanie... Widziałem uchylone nagie ramię i ręce tego skurczysyna na jej talii. Do cholery, chyba to na nią byłem bardziej zły niż na tych debili. Dlaczego się nie broniła? Dlaczego nie krzyczała?

Nie.

W tył zwrot. Zatrzymałem się w korytarzu na drugim piętrze tej obskurnej kamienicy.

Nie mogę przejść obojętnie. Zdecydowałem. Muszą ponieść karę. Nawkurwiam im jako nauczka.

Wróciłem się więc z powrotem po schodach. Idąc prawą stroną trzymałem się poręczy. Nogi same narzucały tempo. Z buzującą adrenaliną otworzyłem duże dwuskrzydłowe drzwi prowadzące do szatni i wtedy nastąpiło zderzenie z Erwinem.

- Tch, masz oczy, patafianie? - zwróciłem się do niego z pretensją. Szedł kurwa jakby bujał w obłokach a ja prawie się od niego odbiłem.

- Levi...

Spojrzał na mnie i zamrugał. Brawo, witam wśród żywych.

Zjechał spojrzeniem na mój policzek ale po sekundzie znowu zajrzał mi w oczy z przejęciem. Jego brwi skurczyły się zbliżając do siebie. Zmarszczył je w zdziwieniu.

- Możesz wreszcie zrobić mi przejście? - założyłem ręce co utrudniał mi ten jebany gips.

- Co jest grane? - specjalnie zasłonił sobą futrynę blokując dostęp. - Wyglądasz...

- Wiem jak wyglądam z tym gównem. Coś jeszcze?

- Nie, chodzi mi bardziej... - chrząknął. - Komu chcesz wpierniczyć?

- Nieważne.

Znowu spróbowałem go wyminąć, lecz kiedy złapał mnie po obu stronach tułowia, wciągnąłem głośno powietrze na pełnym wkurwie. Stary dureń będzie wypytywał mnie jak szczeniaka? Może jeszcze każe mi na zgodę podać sobie rączki?

- Daj sobie na wstrzymanie, zaraz opuszczamy komisariat.

- Gdyby dwójka pierdolonych żandarmów dobierałaby ci się do Miel, też chciałbys aby ktoś cię uspokajał?

Podrapał się po karku, cofając się o krok.

Zacisnąłem szczękę czując, jak pulsuje mi krew w okolicy karku i powyżej. Aż się zagotowałem.

- Lepiej powiedz mi którzy to, a sam to załatwię - wydukał, choć byłem w 100% pewny, że sam spuściłby łomot, tylko nie chciał się przyznać. Dumny Smith.

- Ta dwójka na dole, co ciągle siedzą na dozorcji.

- Zrobili jej coś? - zapytał.

- Nie wystarczy ci, że ją po prostu zaczepiali i chcieli rozebrać? Kurwa Erwin, przepuść mnie i zapomnij.

- Nie, Levi. To ty zapomnij. Już się postaram, żeby ich zwolnili. A teraz wyjdź na górę i dopóki nie dadzą nam znać o powozach, masz się tu nie pokazywać.

Ma gość tupet, no nie? Miel skutecznie sprawiła, że zmiękło mu serce, lecz dzisiejszego dnia przypomniał sobie o swej funkcji generała. Musi to podkreślić, bo w przeciwnym razie narazi się kochanym żandarmom, z którymi spisał umowę o wynajmie pokoi. Krew mnie zalewa kiedy tak perfidnie wykorzystuje swoją rangę, byle postawić na swoim.

Olać przyjaciela a pierdolonym żandarmom lizać dupska.

- Tch... Nie masz jaj - prychnąłem odwracając się na pięcie.

Ktoś inny mu przekaże o wieczornym zebraniu od Aracebeli...





Narrator

Nowa siedziba główna zwiadowców nie pokrywała aż tak rozległych powierzchni jak poprzednie tereny. Dojeżdżało się polną, pełną wyżłobień w podłożu drogą. Zapomnianą. Nieuczęszczaną. Droga prowadziła w leśne rejony dystryktu, odbijając od miasta, w stronę pól i nieużytków. Zielona okolica, co było miłą odmianą. Na starym miejscu przeważały pustkowia, ewentualnie pagórki i kilka nasadzonych drzew na zapewnienie cienia latem.

Współpraca Erwina z Dokiem i Pixisem nie tylko opłaciła się samej dywizji Skrzydeł, ale również mieszkańcom Stohess i okolicznym sektorom, bowiem z uwagi na zagrażające ubycie terytoriów, za Kwaterą będą znajdować się pola uprawne. Jeżeli ludzkość ma przetrwać i trwać w nadziei, że nadejdzie taki dzień, kiedy uda się zabić wszystkich tytanów, należy zadbać o warunki już w tym momencie. Zagospodarowywanie pola rozpocznie się na wiosnę. Rozwinie się rolnictwo i nowe miejsca pracy dla ewakuowanych mieszkańców z opuszczonych dystryktów.

Najbardziej nie mogła przeboleć wydanej przez Erwina decyzji w sprawie jej eksperymentów na tytanach Hange. Ściąganie w sam środek dzielnicy tych bestii nie jest przecież rozsądnym posunięciem, w związku z czym gdy tylko stopnieje śnieg, rozpoczną się budowy schronu w Lesie Gigantycznych Drzew, tak jak planowano zresztą od dwóch lat... Hanji chcąc badać specyfikę i zachowania tych stworzeń będzie musiała podporządkowywać się nowym regułom i osobnym godzinom pracy. W Lesie Gigantycznych Drzew Smith przewiduje dla niej specjalną ogrodzoną sekcję, jednakże Hange i tak nie była pocieszona.

Reasumując: generał ma ręce pełne roboty: przyspieszona rekrutacja nowych żołnierzy, odbicie muru Rose, dokończenie prac w nowym miejscu zamieszkania, wybudowanie baraków dla nowicjuszy, wzmożona budowa schronu i... pogodzenie tego wszystkiego z pojawieniem się nowej osoby w jego życiu, Miel Aracebeli...

Kobieta zaplanowała służbowe spotkanie wszystkich wtajemniczonych członków odnośnie ich wielkiego planu. Pojawił się Eren, Mikasa i Armin i oczywiście ich przyjazd pozostawał w sekrecie. Ponieważ niska temperatura i padający śnieg skutecznie pomagała im zatuszować przewożone osoby, nikt nie domyślił się że w obiekcie przebywa wszystkim znana trójka ukryta pod grubymi płaszczami i czapkami. Wśród takiej garści członków zwiadowców byli nie do rozpoznania. W końcu kto by się ich spodziewał?

Miel, jak zawsze zadbała aby niczego nie brakowało i sama zorganizowała ekipę od montażu kominków i przepływie powietrza między piętrami. W ten sposób chociaż trochę do wieczora zrobiło się cieplej. Zwiadowcy mieli więc do wyboru albo przenocować pierwszą noc tutaj, albo wrócić na nieokreślony czas na komisariaty żandamerii. W większości ma się rozumieć ludzie wybrali nową kwaterę, grupowali się w wolnych pokojach, których nie było zbyt wiele, wobec czego rozłożenie swoich rzeczy i budowanie prowizorycznych leżanek czy spanie na własnych ubraniach musiało wystarczyć. Nieprzyjemne warunki i tak były niczym w porównaniu do tego, ile pomocy zaoferowała im Aracebeli. Gdyby nie ona, korpus nie miałby gdzie się podziać...Smith musiałby zawiesić działania dywizjonu. Ujmując: zwiadowcy byliby w czarnej dupie.

Zaraz po przyjeździe Miel zajęła się Rose według prośby Ackermana i usadziła ją w gabinecie Erwina. Drzwi zdobiła już plakietka z napisem "Gabinet Głównego Dowódcy". Jedyne puste, wolne pomieszczenie, w którym poza podstawowym umeblowaniem nie było nic więcej, a ludzie na korytarzach gromadzili sie takimi stadami, ze można byłoby łatwo stracić niską dziewczynę z oczu. Rose to absolutnie nie przeszkadzało, choć miala wielką ochotę zrobić na przekór i zaszyć się gdzieś, gdzie nikt jej nie znajdzie, a zwłaszcza Kapitan Levi...

Wolała nie zastanawiać sie, gdzie będzie dzisiaj spać, ani o której przyjedzie po nią Hanji z Hanną. Siedziała przez pól godziny w rozpiętym i zrzuconym z tułowia płaszczu, wyglądając, jakby przebyła tę drogę na piechotę. Rozwiane, nieuczesane włosy, zmierzwione na końcach, krzywo dopięte guziki w swetrze, podciągnięta jedna nogawka spodni a wyraz twarzy był równie bezbarwny i niepokojący co sprzedawane na kramach porcelanowe lalki. Wbity matowy wzrok, lekko uchylone usta, nawet skóra na policzkach była jakby niedokrwiona, blada, niwelująca piegi. Słowem - żywa śmierć.

A przecież wczoraj było tak pięknie... Wczoraj ten wieczór należał do Nich. I tylko do Nich. Dziś natomiast Rose stworzyła w swojej wyobraźni właściwy obraz swojej osoby porównując do takiej lalki, bez serca, duszy, prawdziwego ciała... Marna zabawka.

Bawi się nią, kiedy ma ochotę.

Ze smutku, który ogarniał ją od rana, emocje przechyliły szalę i Rose odczuła zwykłą złość i niesprawiedliwość...

Nie mogła już dłużej wysiedzieć w zamknięciu, więc postanowiła na chwile wyglądnąć na korytarz i sprawdzić, jak wygląda sytuacja. Otarła wierzchem dłoni oczy, na wypadek gdyby jeszcze gdzieś się zapodziała na policzku pozostawiona wysychająca łza i otworzyła drzwi od gabinetu.

Przestronny, odmalowany na jasne kolory korytarz zachęcił ją do przejścia się po obiekcie. Pamiętała z ostatniego razu jak prowadził ją tędy Levi, jak szli po schodach od prawej strony, mijali zawieszone na ścianach kinkiety a potem chyba skręcili za róg i tam Ackerman otworzył drzwi do większego pomieszczenia z kominkiem i sofą...

Kilku ludzi przeszło obok, patrząc na nią podejrzliwie. Słyszała pełno rozmaitych głosów, nawoływań, przesuwania meblami. Po chwili wyszedł z jednego pokoju mężczyzna ubrany w poplamiony strój roboczy, pełen pyłu, a po nim na górę wyszedł drugi, ze szczapą drewna niesionego w koszu. Szykowali kominki.

Rose powędrowała dalej, na kolejne piętro. Tutaj mocniej odczuwała intensywność zapachu farby. Próbowała odszukać kogoś znajomego, w końcu jak sądziła, powinni tu nadjechać "Skrzydłowi" ze wszystkich meldunków żandarmerii. Płaszcz zaczął ciążyć jej na barkach więc zdjęła go i powiesiła na balustradzie. Gdy wróci, to go zabierze.

Ale odwiedzając najwyższą kondygnację budynku, pod skośny dach zrozumiała, że nawet jeżeli przebywałaby tutaj Sasha czy Ymir, nie wiedziałaby jak się zachować. W głębi duszy liczyła, że to one pierwsze ją odnajdą. Pierwsze przeproszą...

Gdy nadjechała Hanna z Hanji zaraz zapędziły ją do roboty.

Około godziny 17 kiedy za oknem zaczynała się robić szarówka zapalono kinkiety i lampy oliwne. O tej porze również Rose natknęła się na Miel, która zaprosiła ją na dół na herbatę, ale ta, widząc, że podchodzi do nich dowódca Smith odmówiła. Nie miała ochoty przebywać w takim towarzystwie. Burczało jej w brzuchu z głodu, w końcu od nieszczęsnej jajecznicy nic więcej w siebie nie wpakowała. Nerwowo przełykała ślinę i pociła się, ile razy wyglądała na korytarz. Ciągle jej się zdawało, że nadzieje się przy wejściu na Levia i znowu będzie między nimi niezręcznie. Do tej pory go nie widziała. Zaczęła się zastanawiać, czy on tu w ogóle przyjedzie? Unika jej specjalnie? Czy coś się stało?

- Co tak sterczysz, Rose? - zganiła ją Hanna. - Przyniosłaś tą miotłę?

I tak było przez cały dzień... Podaj, przynieś, pozamiataj... Oczywiście, Rose nie miała o to pretensji. Wręcz cieszyło ją, gdzieś tam, w serduszku, że może na coś się przydać. Ale siedziało w niej to dziwne uczucie: brak przyjaciół...Brak obok niej Levia. Ona naprawdę na niego czekała. Naprawdę miała nadzieję, że po wczorajszym wieczorze coś się między nimi zmieni.

Wreszcie wszystkie trzy kobiety zrobiły sobie małą przerwę na posiłek.

Każda usiadła na wolnym, w miarę miękkim materiale, czy to na ubraniu, torbie, walizce, czy jednym krześle, stojące niewinnie w ich pokoju a Hanji rozdała po puszce warzywnej zupy. Nic innego nie było do wyboru, a kuchnia jeszcze nie działała. Trzeba było zadowolić się krupnikiem na zimno.

- Erwin zwołuje zebranie - poinformowała towarzyszki Hanji wydrapując z puszki resztkę ziemniaków. - Nie wiem ile zejdzie, ale wiecie, jak Erwin czegoś potrzebuje, to albo zajmie mu to 5 minut albo 5 godzin... - zachichotała, a z jej ust wyleciała drobinka marchewki osiadając na parapecie.

- To ja urządzę sobie mały obchód - powiedziała z uśmiechem Hanna zmieniając obuwie na zapasową parę trzewików.

- Och, bajeczny pomysł! Akurat przestało sypać. Zabierzcie ze sobą lampkę - ożywiła się Hanji.

Hanna i Rose omiotły się zdziwionym wzrokiem. Hanna ledwo przełknęła ostatni kęs racji żywnościowej. Wyjątkowo Rose wolała zostać sama w pokoju, nawet jeśli miałaby się tylko gapić w sufit. I ta wersja została wcielona w życie. Siostry Zoe wychodzą, a ona zostaje.

Zamykając za sobą drzwi od jej przyszłego gabinetu, Hanji omiotła spojrzeniem Rose na pożegnanie. Nie mogła się doczekać na odbycie z nią poważnej, babskiej rozmowy. Szalona pani naukowiec doskonale rozumiała nastrój, w jakim znalazła się jej podopieczna. Nie dziwił jej fakt, iż skrycie bujała się w Kapitanie. W gruncie rzeczy sama kiedyś chciała go przecież zeswatać z siostrą tylko po to, aby Levi odnalazł sens życia i by zaprzestał poddawaniu się nałogu.

Pozostawiona w czterech ścianach Rose zaczęła się zamartwiać (jak to miała w zwyczaju) czy dzisiejszej nocy zdoła w spokoju zapaść w sen. Niby rozdrażnienie minęło, jednak rozpierający w okolicy brzucha ścisk nie ustępował. Potrzebowała snu. Solidnej regeneracji i uwolnienie spod władzy cholernego mózgu.

W leśny trakt prowadzący na parcelę Kwatery wjechał kolejny powóz ze zwiadowcami, tym razem ten z zachodniej części dystryktu. Przyjechała nim Sasha, Ymir, Christa i Jean. Z początku sami byli zdezorientowani nowym miejscem, powiedzmy szczerze, z zewnątrz budynek zasypany śniegiem wcale tak mocno nie zachęcał. Dziewczyna z kasztanowym kucykiem upiętym na czubku głowy aż się zatrzęsła na samą myśl o panującym w środku chłodzie ale po przekroczeniu progu zwiadowcy wydali z siebie ciche pomruki podekscytowania.

W starej siedzibie i domkach dla żołnierzy dominowało drewno. Bele rozpościerały się nad sufitem, na ścianach, pokrywały podłogę, a te zeżarte przez korniki i pokryte pleśnią wystawiano do osuszenia i pocięcia na opał. Tutaj odznaczała się nowoczesna elegancja - gołe, minimalistyczne ściany, kilka powieszonych luster, duże przejścia i kolumny w hollu. Sufit zdobiły ponadczasowe, odmalowane na biało powały. Najgorzej prezentowało się wejście ze względu na brak wycieraczki bowiem każda osoba naniosła błota i śniegu, przez co z rozkazu Levia trzeba było gonić z miotłą przyodzianą szmatką i wycierać brudne ślady.

Nowo przybyli czuli się, jakby to miejsce wcale nie miało być ich nowym domem, a budynkiem tymczasowym. Przywykli do innych standardów, do ciemnych wnętrz, pomarańczowych zafarbów, zapachu drewna, koronkowych firaneczek w starych oknach, zakurzonych belek z których roztaczał się sznurek i zwiadowcy zawieszali ubrania nad paleniskami by wysuszyć je po zimowej eskapadzie. Tutaj odczuwano chłód, biel w połączeniu z szarością nie każdemu przypadł do gustu.

Rose schodziła nieśmiałym krokiem na parter, przytrzymując się ściany. Mała rundka po obiekcie a przy okazji znalezienie toalety nie powinno przysporzyć jej przygód, choć obstawiała, że zanim odnajdzie wychodek, minie godzina. Rozglądanie się po zebranych twarzach przysporzyło jej wielu mieszanych emocji, a głównie lęku, że ujrzy tam znajome ciemne tęczówki. Nieświadoma jednak to ten kobalt wyłapał ją z tłumu.

Gdy doszła do rozwidlenia w hollu i zaczęła się zastanawiać nad obraniem dalszej drogi, Ackerman podszedł do niej od boku i chwyciwszy za krańce jej swetra, lekko obrócił do siebie. Zaskoczenie odmalowało się na trójkątnej twarzy Rose, a gdy ogarnęła kogo widzi, omal się nie zapowietrzyła.

- W porządku? - zwrócił się do niej.

Rose w kilka sekund zarejestrowała to, co się właśnie dzieje. Po pierwsze, ktoś mógł teraz na nich patrzeć, po drugie co w niego wstąpiło, że podchodzi do niej i zagaduje pytając o to, jakby naprawdę go obchodziła, a po trzecie... Kompletnie się go nie spodziewała, tym bardziej że na jego twarzy widniała przeklęta różowa szrama, co znaczyło, że musiał zerwać opatrunek. Rose totalnie zdębiała i nie wiedziała co odpowiedzieć, choć mysli przelatywały przez jej głowę niczym huragan. Gdyby ktoś zatrzymał czas umieszczając ją w szklanej kulce, wykrzyczałaby to wszystko, tuptając nogami, dopóki nie wyszedłby z niej cały wodospad ciążących słów...

To, że odezwał się bezpośrednio do niej bez pretensji w oczach, pytając tak przyciszonym i spokojnym głosem wywarło na niej jeszcze większe wrażenie.

- Ehm... - zająknęła się Rose. - Zależy.

Levi pochylił głowę maskując cieniem linię oczu. Puścił dziewczynę i przesunął się za wystającą ściankę, aby choć minimalnie ich bardziej zasłaniała.

Kilku zwiadowców kręciło się nieopodal, trzymając w ręku flaszkę. Zbyt wcześnie na parapetówkę, jednak poza nimi klatka schodowa świeciła pustkami. Na przeciwległej ścianie wisiało lustro odbijając z lekkim odkształceniem sylwetki kobiety i mężczyzny stojących do siebie twarzami. Niby istniała szansa na przyłapanie, jednak równie dobrze oni mogli wcześniej zobaczyć, czy nikt nie nadchodzi. Słyszeli tylko ciche kroki po drugiej stronie ściany i nawet dało się rozpoznać baryton Erwina.

- Nie będzie mnie kilka dni - oświadczył Levi. - Dziś mamy zebranie, a potem...

- Nie musi mi się pan tłumaczyć, panie Ackerman- ucięła Rose i przyłożyła sobie mentalnie w twarz.

Nie, wcale nie chciała tego wypowiedzieć. Po prostu przy uchylaniu ust to zdanie wyfrunęło samoistnie a mina Levia dobitnie uświadomiła jej, jaki popełniła błąd.

Tylko że sama mina nie oddała tego, jak naprawdę się poczuł. Jakby dostał w twarz. Przełknął ślinę, niezadowolony z braku kontroli nad sytuacją. Psia krew, Ackerman znowu zawalił i znowu nie wiedział, jak wybrnąć. Relacje z kobietami to czarna magia. Przybrał swoją maskę, udając, że nie obeszły go te słowa sprawiając, że Rose po prostu chciała odejść, ale zwiadowca przytrzymał ją w pasie. Delikatnie, ale stanowczo. Pod skórą wyczuł szczupłość jej talii. Choć Ackerman nie miał dużych dłoni, w porównaniu na przykład do Zachariusa czy Smitha, elektryzujące ciepło bijące z jego palców spowodowało w niej dreszcze od stóp do głów. Złapał ją we wrażliwym punkcie pod żebrami, omal nie wywołując łaskotek.

- Ja też nie wiem, co o tym myśleć, rozumiesz?

Wwiercał swoje stalowe tęczówki w jej facjatę, próbując wręcz rozpaczliwie zmusić dziewczynę do okazania krzty empatii, jednak nie wiedział jak w subtelny sposób ją do tego sprowokować.

Na słowa mężczyzny wykonała pól kroku do tyłu, opierając plecy na twardej ścianie. Levi poluźnił ścisk i zsunął dłonie z jej ciała. Koniuszki ich palców zetknęły się. Oboje skierowali spojrzenie w dół. Brunet westchnął cicho, jakby do siebie. Kątem oka przyuważył jak Rose skręca głowę zasłaniając oświetloną od lamp lewą stronę twarzy. Rzęsy rzucający cień na policzki poruszyły się świadcząc o przymknięciu oczu. Mijały minuty a oni jedyne, co potrafili z siebie wykrzesać to dyskretne stykanie ich dłoni, wręcz muskanie o siebie, jakby się bali, że pełny dotyk ich sparzy.

- Skoro nie wiesz co myśleć, to nie mamy o czym rozmawiać - odparła gorzko dziewczyna, wędrując spojrzeniem od jego butów, po nogawki spodni, kolana i posadzkę za nim.

Stali na przeciwko i żadne z nich nie miało pojęcia co dalej powiedzieć. Levi przygryzł dolną wargę. Nie do tego dążył. W jego umyśle rozgrywający się między nimi konflikt ciążył niemiłosiernie do tego stopnia, że zaczynał wyładowywać na niej frustrację, jednocześnie pragnąc zrozumienia. Nie miał pojęcia, jakim czynem przekazać jej, że jednocześnie potrzebuje jej do funkcjonowania, ale nie może znieść tej zażyłości i kwitnącego uczucia. Wyniszczające.

" Dziewczyna przy której czułem się niewyobrażalne swobodny, czułem się... Sobą. Rozumiała mnie, w jej oczach byłem...kimś całkowicie zwyczajnym, czyli tym, kim chciałem być. "

"Tylko ona była w stanie wydobyć ze mnie stłumione, uśpione emocje, pożądanie do drugiej osoby. Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś poczuję coś takiego do kogoś... Udawało jej się to coraz bardziej. "

" - Już od jakiegoś czasu mam dość tej całej pieprzonej sytuacji.

- Kierujesz się rozumem, Levi. Można rzec, że taka twoja praca...

- Ale ja już nie chcę myśleć rozumem, tylko sercem. "

Zdawali sobie sprawę, że stercząc na widoku mogą wzbudzić podejrzenia przechodzących ludzi. Co innego, gdyby udzielał jej reprymendy za niesubordynację, co innego gdyby ona jako kadet miała do niego pilną sprawę. Ale oni stali w dość bliskiej odległosci od siebie, strapieni, zgarbieni, co wyglądało po prostu nienaturalnie i jednoznacznie...

Cisza wreszcie dała o sobie znać.

- Leonne, do cholery - wyszeptał Levi specjalnie akcentując jej nazwisko. Przypatrywał się jej chcąc zapamiętac każdy detal na jej twarzy: piegi na prostym, zadartym nosie, uroczo zarysowany łuk kupidyna, maleńka blizna na skroni, a pod linią włosów nad czołem idealnie okrągły pieprzyk. Całość dopełniały rumiane, charakterystyczne policzki i gęste oraz czarne rzęsy. Z każdym dniem była dla niego piękniejsza... - Spójrz na mnie.

Dostał to, czego tak wyczekiwał. Odcień szarości i błękitu wymieszany z domieszką zieleni. Półmrok sprawiał, że oboje mieli delikatnie powiększone źrenice. Serce łomotało im obojgu z szaloną szybkością.

- Czeka nas wojna - orzekł Ackerman.

- Wiem - dziewczyna wydała z siebie słaby głos, by po chwili cicho nie mruknąć, kiedy poczuła na swoich dłoniach jego. Szorstkość i zachłanność. Rozchyliła usta, dając się ponieść tej przyjemnej pieszczocie.

- Zamierzam do ciebie wrócić - wyznał.

Gorąco. Lodowato. Ciepło. Zimno. Rose na przemian czuła prądy przechodzące przez jej ciało, aż do podbrzusza. Pragnęła, by powtórzył.

"Zamierzam do ciebie wrócić... "

- Nie możesz tego obiecać.

Kolejny jęk wydobył się niespodziewanie z jej gardła. Ich biodra zetknęły się, gdy mężczyzna maksymalnie pozbył się dzielącej ich odległości i docisnął Rose do ściany, unosząc ich splecione ręce. Przylgnęła do twardej nawierzchni czując na ustach owiewający, ciepły oddech i z emocji sama zapomniała o oddychaniu. Jego grzywka otarła się o jej czoło potęgując dreszcze.

- Zrobię wszystko... Żeby przy tobie być. Chcesz tego?




Hanji - pow


( nie było to planowane ale jakoś tak mnie naszło, mam nadzieję że podołałam! xD )

Od ciągłych ruchów, a raczej moich gwałtownych zrywów jak na zapalenie płuc, tak mi się porozciągały kości, że zmagam się już powoli z dolegliwościami zwyrodnienia czy czegoś w tym rodzaju... Pobolewają mnie nadgarstki, kolana i plecy. Może mało narzekam, ale coś mi się wydaje, że długo przy takim trybie życia nie pociągnę. Hanna wie o tym, więc staram się jej przekazać co nieco wiedzy, a przynajmniej może ona przekaże ją dalej, dla potomnych, bo mnie już to chyba nie spotka, chyba że znajdę obiekt westchnień, którego też pasjonuje życie tytanów. Ah, nawet nie muszą to być tytani. Wystarczy, że będzie mnie wspierał i pomoże mi wymyślać dla nich imiona. Czyż to nie byłoby wspaniałe?

No, ale wydaje mi się, że ten scenariusz nigdy się nie ziści. Ja do romansów się nie nadaję, zbyt porywcza jestem i zdaję sobie z tego sprawę. Wolę skupić się na tym, co mnie cieszy, pasjonuje, uczestniczyć w życiu przyjaciół i ich wspierać, bo dzięki temu czuję, że ten korpus to jedna wielka rodzina. Kocham ich a oni kochają mnie. Choć naprawdę wydaje mi się, jakbym trochę ich przyćmiewała a oni mają mnie za zakręconą wariatkę, no i w sumie dobrze, człowiek musi mieć jakąś łatkę, prawda? Musi się czymś odznaczać!

Stary (Erwin) na tym zebraniu tak przynudził, że widziałam mojego Levia jak próbuje utrzymać oczyska otwarte, ale kiedy Smith nie patrzył, ziewał sobie, podpierając głowę. Na pewno mówił o bardzo ważnych sprawach, cieszyłam się, bo poruszył wspomniany przeze mnie wcześniej wątek odnośnie sekcji strzeżonej dla tytanów, no ale ja tu jestem w mniejszości i trafiłam na skałę. Nikt przecież nie podziela mojej pasji, wszyscy się boją tych stworzeń, co zrozumiałe, i niestety skończyły się te cudowne wyprawy, na których łapaliśmy tytanów. Erwin głosi tą swoją filozofię: " zamiast prowadzić badania, lepiej usprawnić system szkoleń, wyposażenia i takich tam..." Szkoda, bo uwielbiałam podziwiać dziką szamotaninę z linami. Podniecające. Niektóre okazy zachowwywały się nader inteligentnie, jak na takie oklapłe zlepy mięcha.

Wracając, nasz generał rozprawiał głównie o przyjęciu nowych rekrutów, co dla mnie równało się z głupotą, bo nie mamy gdzie ich pomieścić. No, ale to w końcu szanowna magnificencja korpusowa, także kłócić się z nim nie będę... Pragnie przyuczać świeże ludzkie deserki, to proszę... Ja się już kiedyś wypowiadałam, ale nikt mnie nie słuchał.

Najbardziej jednak zmartwiła mnie... Jak to on określił - Nowa Misja.

Misja odbicia starych terenów i załatanie dziury w murze. Równa się = powtórka z Trostu...

No, postrzeliło starego. Czeka nas krwawa przeprawa, a stary razem z tą jego słodką lalunią Aracebeli dopracowali taktyczny plan na szóstkę z plusem. Zadziwiające, posiadać tak otwarty, hiper napakowany wiedzą umysł, aby coś takiego stworzyć. Tutaj znowu musi się wykazać nasza wspaniała trójeczka: Eren bardzo zmężniał i wydoroślał a Armin, jak pamiętam z początku tego wystraszonego pisklaka przerodził się w prawdziwego mężczyznę. Od jutra ma się rozpocząć nabór, za który odpowiedzialna będzie Hanna, a przynajmniej po części. Chociaż tyle udało mi się dla niej załatwić. No a pod wieczór nowo utworzone jednostki wyjadą na szybkie przeszkolenie. W sumie nie pamiętam, czy było coś mówione o tym, kto bierze udział w treningach, ale mam nadzieję że ja zostanę w Kwaterze, bo... Bo zdecydowanie tutaj jestem bardziej potrzebna. Chyba. Wśród moich kobitek, a nie z chłopami. Muszę porozmawiać z Różyczką, niemiłosiernie mnie korci dowiedzenie się szczegółów co się między nią a Leviem odpiernicza. Jedno łazi jak strute, drugie to samo... Serce szaleje mi z niepokoju... Rose jest u nas nowa, cudem przeżyła pierwszą wyprawę, a Levi totalnie oszalał na jej punkcie. Jakoś od niedawna bardziej maślanił się do niej, co widziałam (hehe), próbowałam wyciągnąć coś więcej, no ale skurczybyk, na niego nie ma bata. Obawiam się, że gdy się w coś wpakują, nie będzie odwrotu...

O ile żal mi Rose, tak najbardziej martwię się o mojego karzełka... Levi za bardzo wycierpiał się w życiu, nie jest dane zaznać mu chwili spokoju, odkąd męczył się ze śmiercią swoich najbliższych. Doskonale pamiętam pierwszą miłość, jak nam ją przedstawił... To był jedyny najszczerzej przeżyty w szczęściu okres życia Levia. Gdy po niepowodzeniach był zdolny do uśmiechu, kochania, tkliwości.
Nie powinnam wracać do jego mrocznej przeszłości. Pęka mi serce, gdy myślę o ich tragedii. O jej chorobie mówiono już wcześniej, jednak dopiero po pogrzebie do Levia dotarło, iz kobieta, z którą miał być na zawsze, już nigdy nie wróci... Umierając, zostawiła po sobie czarnowłosą dziewczynkę. Levi oddał ją na wychowanie Pixisowi w roli przyszywanego dziadka. Sam dźwiga na barkach brzemię, przeżywszy stratę swych dzieci, pożartych przez tytanów. Niestety jak większość dowódców... Pozostał mu wnuk. Prawdziwy wnuk. Nie ma co wspominać, Levia traktuję jak własnego brata. To człowiek, dla którego jestem zdolna do poświęceń. Ile razy ratował mi dupsko...

A skoro jestem przy temacie opisywania przeszłości, Levi przed wpadnięciem w alkoholizm miał dość ciekawy epizod z Erwinkiem. Skutki są odczuwalne po dziś dzień. Levi traktował go bardzo długo jak bóstwo. Dosłownie spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Nie wtrącałam się w ich życie, bo co mnie to? Skoro są szczęśliwi, to czemu mnie ma się czapa nie cieszyć? Myślę, że gdyby nie jego słabość do ukrywania przed światem emocji, podjąłby się terapii, może zapisalibyśmy go na jakieś zajęcia, do psychologa, ale przecież ten dzikus ze swojej pedanckiej nory za cholerę nie chciał wyleźć. Ile żem się na prosiła, aby nie pił... Erwin zresztą sam lepszy nie był, spaślak jeden, zrobił mu się aż brzuszek piwny, w porę Hanna go trochę przystopowała jak to u nas zagościła na jakiś czas, robotę rozdała, wprowadziła sporo nowości do naszego ekwipunku bo Hanna to w końcu znawczyni i doskonale wie, co dobre dla mężczyzn... Levi w ten czas ją znienawidził, czemu się nie dziwię, Hankę kocham naturalnie, ale sama dla mnie jest męcząca i ona w porównaniu do mnie ma odpały raczej w drugą stronę - zamiast kipić energią, zaszywa się gdzieś i buczy pod nosem, jakby jabola wyżłopała i włóczy się w tę i we wtę nie mogąc sobie znaleźć miejsca.
No, ale szkoda czasu na rozdrapywanie ran. Najważniejsze, że chłopcy się z tego wygrzebali, proste.

No, wreszcie po tym jakże inspirującym zebraniu mogłam wrócić do swego lokum. Coś mi w plecach chrupnęło, gdy wstawałam z podłogi, bo krzeseł tutaj było jak kot napłakał, nie wiem, może laska by mi się przydała, chociaż co sobie o mnie ludzie pomyślą? Że stara Hanji została babcią?

Kierowałam się prosto na górę do pokoju, ale coś mnie ruszyło, że chyba powinnam jeszcze z Leviem porozmawiać na osobności... Gdzieś widziałam jego plecy i te charakterystyczne wygolone boki. Uwielbiałam podszczypać go za uszka nawet za cenę dostania od niego plaszczaka czy tam ciągnięcie za kucyka, do tego stopnia, aż miałam wrażenie że naciąga mi skórę na czole i wnet wypadną mi oczy, a wcześniej stłuczą okulary. Hanna raz gdy była tego świadkiem nazwała nas starym dobrym małżeństwem, co na zawsze pozostwi w Leviu uraz, bo jak wspominałam - on jej po prostu nie znosi... Osobiście uważam, że to świetna kobieta, zasługująca na szczęście. Jak dla mnie, pomysł aby ich razem zeswatać nadal mogłby odnieść sukces. Czy ktoś czyta czasem romanse? Przeciwieństwa się przyciągają... Tanie i oklepane, ale chuj, to święta prawda! Gdyby się przylożyc, naprawde mogłoby coś z nich wyjść... Ale jak widać, los miał ku nim inne plany...

Sylwetka mojego niziołka tylko zamajczyła w oddali. Szedł na dół dziarskim krokiem, spieszył sie chyba, bo tylko machał rączkami przy każdym kroku. Jak mnie to rozczula, gdy tak sobie hasa...

Zanotowałam w myślach by porozmawiac z nim jutro, a teraz pójdę do Hanny i Rose przygotować się do spanka.

Widok dziewczyny z burzą kręciołków klęczącej do okna nieco zbił mnie z pantałyku.

Co ona wyrabia? Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, odwróciła się a gdy zobaczyła, że to tylko ja, sapnęła ciężko. To mój gabinet, spodziewała się kogoś innego?

- Dzień dobry, pani Hange!

No masz babo placek!

W pokoju ukrywały się dziewczęta z byłej jednostki Rose: Sasha, Christa i Ymir, o ile nie przekręciłam imion. Gromadka siedziała po turecku po prawej stronie pomieszczenia, w rogu, w dłoniach trzymając ubrania i składając je w kostkę.

- Witam, witam - poprawiłam okulary pewniej wykonując krok w ich stronę. A to ci niespodzianka... - Co słychać?

Widocznie nie bardzo przepadały za pytaniami otwartymi bo uchyliły usta ale żadna nie wiedziała, jak odpowiedzieć.

Dopiero później dowiedziałam się, że ich orszak nadjechał jednym z późniejszych powozów i spotkały się z moją Rose na zewnątrz, przed budynkiem.

Układały ubrania, najwyraźniej próbując jakkolwiek czymś się zająć. Chwilę porozmawiałyśmy i podzieliły się ze mną informacją donośnie uczestnictwa w "misji" odbicia dawnych terenów, więc wyjeżdżają po jutrze. Pewnie chciały się pożegnać, Rose to w końcu ich bliska koleżanka. Podpytałam jeszcze o stan zdrowia Bodta: chłopak nadal leży w szpitalu, musi odczekać aż rana po operacji się zasklepi, i dopiero wtedy będą mogli go przenieść do szpitala bliżej.

Zastanowiło mnie rownież to, że Hanny nie ma wśród nich, ale może widząc gości nie chciała dziewczynom przeszkadzać?

Młode kadetki opuściły gabinet uśmiechając się do mnie serdecznie na pożegnanie. Miło było je gościć. W sumie dla Rose, która ostatnio była tak mocno przybita, kontakt z rówiesnikami na pewno pozytywniej na nią wpłynął.

Zostałyśmy same, w tej ciszy i pustce dookoła. Widząc, że kinkiet jest zapalony tylko w połowie, dolączyłam kilka swieczek aby intensywniej rozjasnic pomieszczenie a ciemnowłosa wsunęła swoją torbę pod ścianę, poklepując ją. Chyba zamierzała z niej zrobić dla siebie poduszkę...Nie zapowiadała się zbyt wygodnie, ale tę jedną czy dwie noce damy radę, dopóki nie wniosą nam łóżek.
Rose nadal była ubrana w ten sam strój, w którym przyjechała: sweterek ode mnie i rozciagliwe, czarne spodnie z wywiniętymi nogawkami, z powodu ich długości.

- Nie było mnie kilka godzin, Hanna poszła w tany? - zapytałam.

- Wpadła tylko na chwilę - odpowiedziała Rose, jednak jej ton był już znacznie bardziej przemęczony i cichszy, niż podczas spotkania z przyjaciółkami.

Omiotłam wzrokiem pomieszczenie które rozmazało mi się nieco od strony okna, wiec poprawiłam okulary. Pod ścianą obok wejscia stał jeden stolik z dzbankiem wody i jedną szklanką, a drugą, przeciwległą zajmował szeroki mebel, najpewniej wnioskowałam ze to jakaś czesc meblościanki oddana przez zandarmów.

Przystąpiłam do zmiany ubrania na lżejszą piżamę. Rozbierałam sie z kamizelki a następnie stanęłam tyłem do Rose aby jej wstydu nie nadrobić, chociaż u nas kobietek kizia mizia taka sama. Zwyczajnie pozbyłam się z siebie rzeczy, przebierając w czystsze i wygodniejsze do snu.

- Hanji? - usłyszałam za sobą stłumiony głosik Rose. - Czy Hanna może być o mnie zazdrosna?

Wydęłam usta, siadajac na swoim prowizorycznym posłaniu skladajacym sie z wypchanej ubraniami bluzy. Usadowiłam się niedaleko dziewczyny, zaraz za wylotem z kominka. Ubolewałam, że go nie bede miała we włsanym gabinecie, ale liczyło się ze mam chociaż wywiercony otwór przez który wydobywa sie upragnione ciepło.

Postanowiłam udzielić szczerej, wyczerpującej odpowiedzi bez owijania w bawełnę:

- Jakby to wytłumaczyć... Hanna od półtorej miesiąca czyli odkąd przyjechała łudzi się, że Levi wreszcie dostrzeże w niej kogoś więcej. Trochu moja wina, bo żem jej za wiele naobiecywała.

- Nie rozumiem? - wymamrotała Rose.

Zdjęłam okulary i położyłam w bezpiecznej odległości od siebie nie chcąc na nie nadepnąć, na wypadek gdybym w nocy wstawała.

- No wiesz, gdy wysyłałam do niej w grudniu list, coś tam napomknęłam o planie aby ich... razem...

- Pamiętam - wyręczyła mnie z dokończenia zdania. - I ja też wtedy byłam o nią zazdrosna...

Zadziwiła mnie jej otwartość, ale to bardzo dobrze! Chciałam z nią wreszcie szczerze porozmawiać o Leviu. Bo z kim innym by mogła? No przecież nie z naszą magnificencją, starym Smithem...

- No, jakieś podejrzenia wobec was już miałam. Nie jeden raz widziałam was razem, na przykład na łóżku... Nie martw się, nikomu ani mru mru. Jednak przyjaźń z tym człowiekiem jest trudna. On sam się mota, babra i tarza jak mucha w smole - odparłam może trochę głupio, ale na niej nie zrobiło to specjalnego wrażenia. - Kochanie, wiem, że on jest dla ciebie ważny i widzę, jak ty jesteś ważna dla niego, ale chciałabym wiedzieć... Czy to tylko zabujanie czy coś więcej?

Dziewczyna zagnieździła się na "materacu" ze swoich, a raczej moich pozyczonym sweterków. Skulona, zamknęła twarz w dłoniach. Z uwagą obserwowałam jej drżące plecy i ściśniete kolana. Uhh, trudny orzech do zgryzienia...

- Wiem tylko, że to nie ma prawa istnieć. Jest Kapitanem. Zwiadowcą. Żołnierzem. A kim ja jestem? I... jak by to wyglądało w korpusie? Jak ludzie by na nas patrzyli?

Przełknełam ślinę i oblizałam usta.

Nie powiem, aby to nie było dla mnie szokiem. Cholera, sytuacja między nimi naprawdę jest poważna a obydwoje zachowują się jak osły. Leslie jest bardziej dojrzalsza i umie poradzić sobie z emocjami niż ta dwójka. Jedno narzeka i drugie narzeka. Jedno chce i drugie chce, a efektu ni ma. Ciągnie ich do siebie, ale czy Rose jest dla niego odpowiednia? Złota dziewczyna o lwim sercu, lecz... Przeraża mnie wizja ich wspólnej przyszłości na tym swiecie.

- Mogą was obsmarować gównem, jeżeli Levi dla ciebie zrezygnuje ze służby. Obie chyba wiemy, że tego nie zrobi, więc daj se siana. Rozliczani jesteście z obowiązków pracy, a nie z kim chodzicie do łóżka.

- My nie... - przerwała mi Rose czerwieniejac nagle jak dorodny pomidor. Hm, w naszych stronach akurat mało rośnie pomidorów. Przyjeżdżają głównie z eksportu.

- Mogą wam nasrać, to nie ich sprawa. Jesteśmy dorośli! Myślisz, że w Królestwie nie istnieją związki w których różnica wieku przewyższa 10 lat? Ja znam takich co i 20 lat! Nie wspomnę o kazirodztwie albo innych odchyłach seksualnych na przykład bogaty staruch z młodą ledwo rozdziewiczoną dupą. Tak, wiem, zapędzam się, ale pozwól mi dokończyć... O dowództwo się nie bój. Ha, kilka lat temu większość kadetek ściągało przed nimi majtki i to całkiem normalna sprawa! Tak było i będzie, ja ci to mówię. Ludzkie potrzeby, ot co. Natomiast miłość i związki to druga strona medalu, nieco bardziej zawiła... Lecz gdy dwa serca biją równym rytmem - trzeba ulec...

- Nie mów tak, błagam. To jest mój szef, jednocześnie jakby przyjaciel... I to zaszło za daleko... Powinnaś być temu wszystkiemu przeciwna - wysapała płaczliwe, mierzwiąc swoje włosy.

- Przyjaźń. Słowo klucz, maleńka. Dla Levi'a liczy się najbardziej. Masz coś w sobie, skoro był zdolny do zaufania i pokonania emocjonalnej bariery. Nie ma nic piękniejszego niż czysta przyjaźń! Opowiem ci jak to było, bo nie wiem czy wiesz, służyłam w zwiadowcach długo przed Erwinem. Dowództwo obejmował Keith Shadis, teraz pracuje w treningówce, na pewno go poznałaś. Ostatnio... - Ah, poczułam jak cała czerwienieję i aż musiałam powachlować się pierwszymi lepszymi notatkami. - No, pytałaś się mnie, czy byłam zakochana... On był tym mężczyzną. Keith. Inne lata, młodość... Skończyło się na przyjaźni. Nawet nie starałam się ani nie wypychałam staników. Dla niego nie znaczyłam nic więcej. Czemu? Ze względu na takie same poglądy, jakie głosi Levi. Uważał, że nie zasługuje na miłość po tym, jak wielu żołnierzy zginęło, a on ma związane ręce. Zapanować nad tytanami i śmiercią? Nierealne. Wcześniej czy później nadejdzie kres...
Poprzedni związek Levia zupełnie inaczej wyglądał, te ekspedycje nie były dla niego aż tak wycieńczające. Tytanów za Murami również chodziło jakby mniej... Wierzę, że zanim umrę zdążę chociaż w połowie odkryć, skąd się biorą i wymyśleć, jak lepiej ich pokonać. Do Erwina nieraz żartowałam, że między Leviem i Keithem jest duże podobieństwo charakterów, za to fizycznie mnie rozbrajają. Jeden najniższy w korpusie, a drugi najwyższy. Nie wiem, znasz kogoś kto ma powyżej 2 metrów? Blisko mu do dziecięcego tytanka - parsknęłam na rzucony przeze mnie żart, za to Rose ułożyła się wygodniej na posłaniu, sluchając mnie w pełnym skupieniu. Żal mnie ściskał, gdy widziałam ją zmartwioną, jednak czułam się odpowiedzialna za jej stan. Tylko ja tu mogłam pomóc i rozwikłać ten konfilkt. - No, ale wracając do mnie i Keitha... Żałuję. Trzeba było spróbować. Nie wyjdzie, trudno. Teraz już po ptokach...

Rozłożyłam dłonie. Uważałam, że mam rację i postepuję słusznie, przytaczając anegdoty że swojego życia. Nawet książki nie wpływają tak na decyzje drugiego człowieka jak doświadczenie i dzielenie się nim, przytaczając lekcje i błędy, których inni nie muszą już popełniać.

Rose to kruszynka, słaba i wrażliwa istotka, na pierwszy rzut zupełnie nie pasująca do najsilniejszego zwiadowcy. Ale ten kontrast daje do zastanowienia... Przeciwieństwa się przyciągają, mówiłam?

- Boję się, że go stracę.

Matulu, czy ja znowu słyszę w jej głosie spazmy?

- Rose, bez takich mi tu! - warknęłam na nią podrywając się. - Skończyły mi się chusteczki.

- Przepraszam...

Położyła głowę podciągając kolana do brzucha. Mogłam polegać tylko na zmyśle słuchu. Wyczulona na wszelkie zmiany w głosie niestety prawidłowo zinterpetowalam jej stan.

Niedobrze. Gdy ktoś bliski mi płacze, sama ryczę.

Podniosłam się, czując jak strzyka mnie w krzyżu, jednak zdusiłam w sobie syk i usiadłam obok dziewczyny chwytając jej dłonie. Musiałam to zrobić na czuja, mrużąc oczy, aby dostrzec jedynie rozmazane kształty. Dotykając dziewczyny i tak nie miałam pewnością, czy to co biorę w łapska to jej ręce, ale na szczęście trafiłam.

- Wszystko zaczyna się od pierwszego spotkania, od którego żadne z was niczego nie oczekuje. Też mam mętlik w głowie, kochanie... Sugeruję, abyście mimo ryzyka poddali się temu uczuciu. Raz się żyje! I bardzo krótko, w naszej karierze. Szkoda marnowania i bagatelizowania czy to będzie dobre, czy złe.

Poczułam chlipnięcie i jej ciepły oddech na swojej ręce. Pociągnęła kilkukrotnie nosem, zmieniając pozycję. Wyprostowała nogi udzielając mi kawałek przestrzeni. Przesunęła się do granicy ze ścianą, a ja wpakowałam się do niej pod koc. Matulu, jak jej ciało drżało, to aż strach... Przytuliłam bidulkę wcześniej wycierając z jej różowych policzków gorące łzy.

- H-Hanji? - wymamrotała.

- Hm? - zaskamlałam sama próbując zapanować nad wzruszeniem.

- Może ja... Powinnam odejść? Wyjechać?

Co ja mam z tą dziewczyną!

- Zwariowałaś?! - fuknęłam jej w twarz a raczej w okrągły jasny kształt przede mną. - I co, będziesz pomidory sadzić?Nie, nie nie, Levi się na to nie zgodzi i ściągnie cię tutaj siłą, zaufaj mi.

- Przecież sam chciał się mnie pozbyć...

- Rose, uspokoisz się wreszcie? - zacisnęłam ostrzegawczo jej kciuki mając nadzieję, że moje paznokcie są wystarczająco spiłowane i nie wbiją się w naskórek.

Uniosła się, wysuwając swoją dłoń.  Pociągnęła znowu nosem i zaczęła oddychać przez usta. Zrobiło mi się tak przykro... Ona cierpiała.
Nie mogłam dłużej wytrzymać i już po sekundzie moje oczy przysłoniła jeszcze większa mgła, równoczesna z uczuciem pieczenia.
Przyjaciółki miała do żartowania, wymiany plotek i wspólnego spędzania czasu. Ja chyba też mogłam zaliczyć się do tego grona. Nazwać przyjaciółką. Zawsze ją wysłucham. I czułam, że jest bliska wylania z siebie potoku dręczących ją problemów.

Moja róża traciła płatki...

Nie przeszkadzał mi brak ostrości widzenia. Chodziło mi o dotyk. Dodanie wsparcia, otuchy i uleczenie jej duszy.

- Już dobrze, skarbie. Jeśli musisz, wypłacz się. Jestem z tobą.

Nieśmiało oparłam swoją głowe o jej ramię. Do połowy ud sięgał nam dzianinowy koc. Brakowało tylko kubka zapatrzonych ziół, albo niebieskiej herbaty, pomagającej na stres jak i gorszy stan. Opierając się o ścianę, wpatrywałyśmy się w tańczący na parapecie spektakl świec. Pomarańczowy blask od długich snopów ognia rozlewał się po pomieszczeniu.
Docierały do nas ogłosy dochodzące z niższego piętra, czyjeś kroki z góry i uginające się pod nami warstwy ciuchów które co rusz trzeba było poprawiać by nie dotknąć chłodnego parkietu. Chwała, że to było chociaż drewno a nie jakiś marmur czy kamienna posadzka.

- Jestem idiotką - odezwała się po dłuższej ciszy. - Głupią, pieprzoną idiotką. Podczas ataku na Shinganshine zginęło tyle rodzin... Wszędzie krew, oderwane od ciała nogi, ręce. Panika i każdy bał się o swoje dzieci. Gdyby żyła z nami moja mama, ona nie wahałaby się tak jak ja się zawahałam... Ona wróciłaby po nas za wszelką cenę. Była dobrym człowiekiem. Wszystkim pomagała, dbała o nas. Ale gdy dowiedziałam się, że straciłam również brata i siostrę, Tomia i Leah czuję się tak bardzo samotna i przytłoczona, że mam do nich wielki żal... Zostawili mnie samą.

- Pojawienie się wtedy twojego ojca to było nieporozumienie. Szkoda, że dopuściliśmy go do ciebie - odezwałam się, rozmyślając o tej sytuacji.

- Spełniliście jego ostatnią wolę. Oni wszyscy już nie żyją. Straciłam rodzinę tak jak większość ludzi. A jednak dalej nie umiem się otrząsnąć. Co jest ze mną nie tak? - głos jej się zatrząsł.

- Cierpienie i miłość to dwa uczucia które osoby wysoko wrażliwe najmocniej odbierają. W naszych czasach nie ma już pełnych rodzin, które by przetrwały. Ja poza Hanną też nie mam nikogo. Ale jesteś w jednym z najbardziej cennych korpusów. Dostałaś się i masz szansę poprawić świat. Zwiadowcy to nadzieja ludzkości. Tylko my możemy zmienić los, zarżnąć w pień te tytanie dupska i odzyskać wolność...

- To nie dla mnie. Ja co najwyżej mogę się nazwać największym tchórzem ludzkości - skomentowała moją jakże piękną przemowę.

- Ech, ty dalej swoje...

- Dzisiaj... - wytarła nos rękawem. - Rozmawiałam z panią Miel. Powiedziała, że generał nazwał mnie małą bohaterką - prychnęła. - Dziwnie się poczułam, jakby mówili o jakiejś innej Rose. Teraz nie mam pojęcia, jak to odkręcić. Według niej muszę tak świetnie sobie radzić i w ogóle... A przecież to bzdury, bo Levi nawet nie chciał być uratowany, pamiętasz? W Lesie...

Chaotycznie wypowiadane zdania to oznaka zdenerwowania. Potrafiłam jednak doskonale wyłapać sens słów i  zrozumieć, do czego pije i jak musiała wyglądać ich rozmowa. 

- Jedno ci powiem, kochanie. Miarą wyznacznika wartości nie są słowa, a czyny...




Witajcie, dziś nie będzie długiej notki. Po prostu zostawiam Was z tym rozdziałem i liczę, że przyjemnie się Wam go czytało ;)


Dziękuję za ponad 15 tysięcy wyświetleń <3



Gdyby ktoś nie włączył piosenki umieszczonej w mediach, ponawiam. Kto kocha Evanescence pokocha też ten utwór <3 


https://youtu.be/yZJGTGC0I4s


" Miłość nie ma sensu,  Miłość nie ma imienia, 

 Miłość zatopi cię we łzach a potem rozpali twoje serce

 Miłość nie zna strachu,

 Miłość nie ma przyczyny"






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro