Rozdział 48

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Staliśmy grupą na głównym podjeździe do szpitala. Zbieraliśmy się do drogi powrotnej.

Nie patrzyłam na Levia, ale czułam na sobie jego wzrok gdy żegnałam się z każdym z osobna. Pozostawało mi mieć nadzieję że nasz Marco się wyliże...

Przyjaciele odeszli, a ja spoglądałam jeszcze z zadumą na ich oddalające się cienie. Znowu ogarnęła mnie samotność i pustka. Dokładnie opatulona szalikiem, z kapturem na głowie wpakowałam się na wierzchowca i podążyliśmy tą samą drogą do Karanes.

Trasa była bardzo prosta, wystarczyło kierować się zachód. Nadal ciążyła nad nami ta dziwna cisza. Tym razem nie była niezręczna, ale przygnębiająca, wprawiająca w melancholijny nastrój. Byłam pewna, że Levi też to czuł, bo spytał:

- Masz ochotę na spacer?

Od kamiennej nawierzchni odbijał się otępiały stukot końskich kopyt. Późna pora sprawiała, że po ulicy kręciło się coraz mniej ludzi. Granatowe niebo co jakiś czas nadszarpywały ciemne obłoki chmur, jakby zbierało się na burzę. Ale czy chciało mi się schodzić z konia i odciągać moment pójścia spać?

Gdy rano się obudzę, Marco będzie miał operację...

A Levi... Zabrał mnie do niego. Pomyślał o mnie i sam zaproponował ten wyjazd.

Jak miałabym mu odmówić?

Wyprowadził nas w drogę pełną żwiru, piachu i błota. Mniej światła i jeszcze mniej domostw. Zaczęłam się zastanawiać, co on kombinuje i dokąd mnie zabiera, ale stwierdziłam że i tak było mi wszystko jedno.

Choć bezlistne drzewa nadal były szare i ponure, coraz więcej rosło tu krzewów, zarośli a mniej zabudowań, jakbyśmy wyjeżdżali poza obręb Murów. Pięknie musi wyglądać to miejsce wiosenną porą, gdy cały teren się zazieleni.

Zza chmur wyjrzał księżyc w kształcie rogala i oświetlił ścieżkę prowadzącą do...

- Och - rozdziawiłam usta.

A więc to tutaj. Nowa siedziba Zwiadowców. Wysoki gmach otoczony drzewami. Zupełne przeciwieństwo dotychczasowego miejsca zamieszkania.

- Zostawmy tu konie. Pójdziemy tędy - zdecydował Levi. Przywiązaliśmy je do koniowiązu, pod drewnianym zadaszeniem i ruszyliśmy wzdłuż nadsypanej piachem drogi.

Ziemia tu była miękka a że panowała całkowita ciemność, nie miałam pojęcia gdzie stawiam stopy.

Wreszcie poczułam stabilniejszy grunt i aby nie zostać w tyle, podbiegłam do mężczyzny, na którego twarzy nadal tkwił ten brzydki opatrunek.

Spacerowaliśmy po otwartej przestrzeni, do której docierało więcej białawej łuny światła. To sprawiało wrażenie, że Levi miał atramentowy odcień włosów i nienaturalnie kontrastującą bladą cerę.

Z tej strony parceli idealnie było widać budynek tonący w zalewającym blasku księżyca. Obok budował się dużo mniejszy, prawdopodobnie przeznaczony jako biuro Hanji? Nie potrafiłam stwierdzić. Nowy gmach byl wysoki i wznosił dwie niewielkie wieżyczki. Średnio pasowały do ogólnego charakteru naszego korpusu, ale widocznie tylko na taką nieruchomość było stać kadrę zarządzającą.

Nagły i gwałtowny podmuch wiatru zdmuchnął z mojej szyi szalik. Schyliłam się po niego a włosy weszły mi do ust i zakryły całą twarz. Odgarnęlam je szybko czując po nogach przeszywające zimno.

Jedna samotna kropelka kapnęła prosto na bark Levia i od razu wsiąkła w materiał. Oboje spojrzeliśmy w tym samym momencie do góry.

- Chyba zanosi się na deszcz... Wchodzimy do środka?

Ogarnięta dreszczami wzdłuż kręgosłupa zatrzęsłam się i objęłam rękoma.

- Ale chyba nie będziemy się włamywać?

- Mam klucze - zabrzęczał nimi, wyjmując lewą rękę z kieszeni. Tamta nadal tkwiła w gipsie.

Chcąc uchronić się przed burzą, węmknęliśmy się do budynku. Levi natychmiast zapalił w hollu świece.

Pierwsze co rzuciło mi się w oczy to rozmieszczenie ścian, zupełnie jakby wchodziło się do czyjegoś domu. Przytulny klimat, jasne kolory ścian. Unosił się zapach świeżo malowanej farby i lakierowanego drewna.

Gdy zamknęliśmy za sobą drzwi, rozpadało się na dobre roznosząc z dachu dudniący hałas.

- To był twój pomysł by wybrać się na ten spacer... - mruknęłam do niego ni to z żartem, ni z pretensją.

- Złapałoby nas po drodze - odparł niewzruszony.

Rozejrzałam się zaciekawiona wnętrzem. Dużo niedokończonych prac, zabezpieczone papierem meble, jakieś fotele, pudła i skrzynie. Opakowania po środkach do remontu, stare ramy obrazów. Podłoga zakurzona, w odcieniu ciemnego mahoniu i szerokie, kamienne schody prowadzące na górę.

- Chodź, oprowadzę cię - Levi przeszedł obok mnie.

Westchnęłam i udałam się za nim.

Na wyższym piętrze rozciągał się długi korytarz.

Mężczyzna zapalił kolejne światło w kaganku. Odbijający płomień zaiskrzył w jego tęczówkach i przez chwilę się zapatrzyłam, z nadzieją że odwróci głowę w moją stronę bym mogła ujrzeć jego oczy w całości.

Potarłam zziębniętymi dłońmi w celu ogrzania, przypominając sobie naszą grudniową eskapadę, kiedy Levi pożyczył mi swoje rękawiczki. Przydałyby się...

- Tu będą gabinety?- spytałam, wodząc wzrokiem po pustych pomieszczeniach. Na oko był ten sam metraż i okno od zachodniej strony, do którego zaglądał księżyc.

- Ta - mruknął. - Ty będziesz dzieliła go z Hanji, jeśli się nie mylę.

Czyli nie będę pomieszkiwać wraz z moimi rówieśnikami?

- A co z tytanami? - zainteresowałam się.

Wzruszył ramionami.

- Wybudowanie sekcji strzeżonej potrwa przynajmniej do końca wiosny, więc narazie może pomarzyć o eksperymentach na nich...

Zdaje się, że tu nastąpił koniec trasy bo Levi nagle zboczył z głównego korytarza i uszedł kilka stopni zlokalizowanych po prawej stronie. Ukryte drzwi?

Uchylił je by wybadać, jak wygląda sytuacja wewnątrz i pewniej wkroczył do środka.

Bez słowa ruszyłam za nim. Naiwna, sądziłam że to jakieś tajemnicze przejście, a okazało się zwykłym pomieszczeniem z balkonem.

- Jest tu kominek, który działa - wyjaśnił.

Dobrze, że konie stoją pod dachem. Nie wiadomo, ile jeszcze potrwa ulewa.

Cała szyba ociekała grubymi, przezroczystymi kroplami spływającymi szlaczkami tworząc niewyjaśnione wzory. Spoglądałam na jakąś która ścigała się z drugą, dopóki nie połączyły się nie utworzyły jednej większej zbitej kropli wody.

Levi poruszał się cicho jak kot. Podskoczyłam, gdy stanął tuż obok mnie.

Widać było stąd rzędy drzew, duże pole, wyraźną przestrzeń i część zasłoniętą przez dach domów z pobliskiej wioski. Przypatrywaliśmy się temu z rękami założonymi na piersi, a rogalikowy księżyc oświetlał nas na blado niebiesko.

- Rozpalę tu trochę, bo zamarzniesz.

Szczerze zdziwiło mnie, że zwrócił uwagę, że mi zimno ale nic nie powiedziałam. Najwyraźniej też zmarzł.

Usłyszałam za sobą trzask drewna a po sekundzie ledwo widoczny, docierający pomarańczowo złoty blask.

Odwróciłam się i zbliżyłam do ognia, z ulgą wyciągając w jego stronę dłonie. Ciepło... Przyjemnie.

Rozłożyłam się na podłodze, siadając i rozkoszując się błogim rozlewającym się po moim ciele uczuciem ciepła i zamknęłam oczy.

- Jeśli jakkolwiek ci to poprawi humor... - odezwał się nagle. - To chcę cię przeprosić.

Przełknęłam ślinę.

- Za co? 

...


Ciąg dalszy nastąpi...



W następnym rozdziale szykuję dla Was małą ankietę :)

Rozdział pojawi się już w ten weekend! 


Przytulam mocno każdego z osobna <3 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro