Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hejka, wczoraj byłam w Empiku by kupić sobie kalendarz na 2021 rok. Przeglądam po kolei różne i nagle otworzyło mi się na tej stronie. 

PRZYPADEK? XD

Zapraszam na kolejny rozdział :) 


Rose  - Point od View



Obudziłam się w zrywie, gwałtownie nabierając powietrza do płuc. 

Podniosłam się do siadu. Pokój zalewała smużka światła z okna, przedzierająca się między zasłonki. Świtało. 

Przed oczami rozmazywały się resztki obrazu ze snu. 

Tomi i Leah. Uciekaliśmy przed atakiem tytanów. Trzymałam ich za rączki i ciągnęłam w stronę statku. Tytani zostali daleko w tyle ale statek już odpływał. Nie zdążyliśmy.

- Rose, wszystko gra? - spytała Sasha zbliżając się i otwierając okno, by przewietrzyć pokój. W jednej dłoni trzymała wczorajszą kanapkę, z której sos wyciekł prosto na jej pasiastą piżamę. Jęknęła i zaczęła go ścierać palcem. Miło widzieć, że tym razem to ona wstała wcześniej ode mnie. 

- Zły sen - przetarłam oczy piąstkami. Bandaże zaczynały mi się odkręcać. Po ostatnim nawalaniu w drzewo jak w worek treningowy moje kostki przechodziły piekło. 

 Wstając z łożka przeszył mnie również potworny ból lędźwi i mięśni ud. Westchnęłam i poczłapałam do łaźni. Ta noc minęła zbyt szybko, potrzebowałam odespać tamte noce... 

Za dużo ćwiczyłam i brałam na siebie. Moje ciało skrywało dorodną kolekcję siniaków w każdym kształcie a dłonie były pozdzierane bez wolnego skrawka zdrowej skóry.  Wszystko w krwiakach i rozcięciach. Sama tego chciałam.

Nałożyłam świeży bandaż, wcześniej smarując skórę jakimś leczniczym mazidłem po czym rozpuściłam włosy i założyłam czyste ubranie. Nie pindrzyłam się jak reszta dziewcząt, by przypodobać się dowódcom.

Dochodziły mnie pogłoski, że kilka z nich chciało się wpakować im do łóżka w zamian za fałszywe podwyższenie statystyk. Nie pochwalam tego. Byłam nauczona sama sobie radzić i wypijać piwo, które nawarzyłam. Oprócz mnie oczywiście kilku innych nowicjuszy także trenowało po godzinach, głównie spędzając czas na jeździe konnej. A ponieważ ja nie zostałam dopuszczona do posiadania własnego wierzchowca, wyprawa za mur wydawała się coraz bardziej nieosiągalna...

W zakamarkach mojego umysłu odzywały się szepty. A co, jeśli moje rodzeństwo cudem się uratowało? Jeśli Leah była w stanie zabrać brata czy ktoś się nimi zaopiekował? Czy mają dach nad głową? Nie wiedziałam, czy to złudna nadzieja, czy może wewnętrzny krzyk żałobny, z którym nie umiałam sobie poradzić. Minęły przecież cztery lata...

Chciałam zostać Zwiadowcą. Chciałam zemsty.

Na stołówce o dziwo znowu byłam pierwsza. Blaty lśniły a w powietrzu unosił się miętowy zapach środka do czyszczenia. Znaczyło, że Kapitan miał tu dyżur.

To było głupie, bo zaczynałam znać  harmonogram zajęć Kapitana. Gdy nie mogłam sypiać, wychodziłam z pokoju i czasami się na niego nadziewałam. Ale tylko z daleka. Tak jak i ja miewał problemy ze snem. Szlajał się gdzieś po nocy, zwykle wstawał o czwartej, chodził do biblioteki, potem sprzątał stołówkę lub stajnię, po wszystkim szedł się kąpać i wracał na śniadanie. Po śniadaniu albo znów się gdzieś zaszywał albo biegał okrążenia. Czasem, gdy go obserwowałam miałam wrażenie jakby nie wiedział, co robić ze swoim życiem i szukał sobie na siłę zajęcia. Wyglądał, jakby chciał się pozbyć nadmiaru myśli. Jakby musiał coś z siebie wyrzucić ale nie potrafił...

Tak czy owak, zdawało mi się, że ten człowiek ukrywa coś przed całym światem. Za dnia zgrywał wielkiego twardziela i ważniaka, a po nocy kręcił się i kręcił smętnie, wręcz ponuro jak zawsze z tym zagadkową maską na twarzy. 

Ostatnie jesienne poranki były coraz bardziej zimne i mgliste. Tak jak dzisiaj na początku wędrówki słońce ukazuje tylko jeden słaby promyk, by przypomnieć o sobie po czym znika na cały dzień... Nadchodzi zima. 

Zaparzyłam wodę na herbatę ogrzewając się przy piecu. Usłyszałam skrzypnięcie drzwi i do stołówki wparował Kapitan Levi. Ja to mam do niego szczęście... 

- Dobry - zasalutowałam. 

Mężczyzna minął mnie i wyjął z szafki filiżankę. Nasypał czarnej herbaty po czym zerknął na mnie.

- Koszmary?

- Tak bardzo to po mnie widać? - zdziwiłam się.

- Umiem to rozpoznać. Sam je miewam.

Miał cienie pod oczami, przygaszony wyraz twarzy, jakby cały czas o czymś rozmyślał. Postawił kubek obok mojego, stając w dość bliskiej odległości, przez co w moje nozdrza uderzył subtelny zapach wody po goleniu. Wciągnęłam powietrze. Ciekawe... 

Gdy woda zaczęła bulgotać, chwyciłam czajnik przez rękawiczkę i nalałam wody do filiżanek. Widziałam, że taksuje moją zabandażowaną rękę.

- Kapitanie, chciałabym bardzo przeprosić za moje ostatnie zachowanie...

Nawiązywałam do tego, co się stało na placu treningowym. Chyba dostał z liścia pierwszy raz od bardzo dawna...

Uciszył mnie gestem ręki i skierował się w stronę stolika. Zrozumiałam, że chciał, abym z nim usiadła. Serio? Poczułam się lekko spięta, ale posłusznie  zajęłam miejsce na wprost niego.

- Przestań już z tym przepraszaniem, Leonne. Lepiej powiedz, kto ciebie tego nauczył w tak krótkim czasie?

- Sasha pokazała mi parę chwytów a potem ćwiczyłam już sama z drzewem...

- Zupełnie jak Petra - skomentował cicho, lecz na tyle, że usłyszałam. - Członkini mojego oddziału. Ona też odkąd pamiętam trenowała z drzewem aż do zdarcia skóry - spojrzał znacząco na moje opatrunki. 

Pokiwałam głową i opuściłam wzrok. Pierwszy raz wypowiedział tak długie zdanie. Pierwszy raz podzielił się ze mną taką informacją. 

 Nie chciałam dodawać jednak, że te umiejętności przydały się w innych sytuacjach... Sytuacjach, które miały miejsce przez ostatnie dwa dni. 

Wzbudzałam zainteresowanie męskiej części zwiadowców. Wiedziala o tym tylko Sasha. Wszystko przez to, że przez pomyłkę do łaźni wszedł chłopak z innego oddziału i zobaczył mnie nagą. Naopowiadał kolegom niestworzonych historii i teraz myślą, że pójdę z każdym.  Byłam zdania, że gdyby doszło do nieprzyjemności, umiałabym bez wyrzutów sumienia któremuś przyłożyć. Nie zamierzałam nikomu więcej o tym wspominać a już na pewno nie Kapitanowi.

Najwyraźniej cisza mu nie przeszkadzała, lecz mnie zaczynała krępować.

- Kapitanie, jak jest poza murem? Tak naprawdę? – spytałam.

Zmierzył mnie wzrokiem robiąc minę, jakby pożałował, że musi ze mną rozmawiać.

- Chujowo - odparł, upijając łyk herbaty. - Chcesz jeszcze coś wiedzieć?

Nie byłam pewna, czy jest to wymijająca odpowiedź mająca mnie zbyć, czy może celowo nie chciał roztrząsać tego tematu przez jakieś przykre, osobiste wspomnienia? 

- Co się ze mną stanie? Wiem, że wybrałam ten korpus kierując się emocjami niż rozumem, ale nie mam dokąd się udać...

To znaczy wiem. Stacjonarni czekają... 

- Zakładasz najgorsze? - odpowiedział pytaniem na pytanie.

- Nic nie zakładam. Jestem słaba i nie umiem walczyć. Boję się tytanów.

- Każdy boi się tytanów. Oprócz Hanji - mruknął, marszcząc czoło. - Nazywa ich swoimi dziećmi, rąbnięta baba... Zakładanie najgorszego jest dobrym wyborem. Przynajmniej myślisz realnie a nie jak te półgłówki z twojej grupy.

- Ale te półgłówki tutaj zostaną a ja wylecę.

- Kto powiedział, że wylecisz? - spytał z irytacją w głosie.

Już otwierałam usta by mu odpowiedzieć, gdy na stołówkę weszła grupa dowódców, w tym Erwin Smith. Gdy nas razem zobaczył, uniósł brwi tak wysoko, że wyglądały jakby zaraz miały odlecieć.

Kapitan olał mnie już całkowicie oddalając się od stolika. Zaczęli jakąś dyskusję, więc nic tu po mnie.

Chwyciłam z misy kilka śliwek i wyszłam.


***


Levi - Point of View

Nie znosiłem papierkowej roboty. Dlatego siedząc tego wieczora w swoim gabinecie, sięgnąłem po butelkę i jakimś cudem udało napisać mi się dość sensowną strategię na najblizszą wyprawę za Mur. To już za tydzień... Zdecydowanie się ona różniła od poprzedniej. Eren Jeager był tego powodem.

Ciężko było przewidzieć jego zachowania na otwartej przestrzeni, dlatego musieliśmy mieć plan B no i jak zawsze plan C. Plan C był najgorszy, polegał głównie na tym by poświęcić żołnierzy dla dobra większości. Trzeba było starannie ich wyselekcjonować. Kto ma umrzeć, abyśmy mogli wrócić? I choć nienawidziłem tej roboty jak diabli, czułem satysfakcję z gotowego planu. Wydawało mi się że rozpisałem to najlepiej, jak tylko się dało. Każdy żołnierz się dla mnie liczył.

Odchyliłem się na fotelu i pozwoliłem, by alkohol zawładnął moim umysłem. Do cholery, nie wiem, kiedy poszła cała butelka... 

Dochodziła 2 w nocy. Zerknąłem przez okno i zatopiłem się w majaczącej w oddali mgle. Mgła. Pierwsza wyprawa.

Nie chciałem o tym pamiętać. Nienawidziłem o tym myśleć.

Chwyciłem się za głowę i miałem ochotę nią jebnąć o stół. Powstrzymało mnie pukanie do drzwi. Erwin i Hanji.

 Zakląłem.

Schowałem szybko pustą butelkę do szuflady i zdążyłem otworzyć w pędzie okno. Byłem jednak zbyt naiwny by uwierzyli, że tu nie jedzie etanolem.

- No, no, no! - zaczęła Hanji swoim udawanym surowym tonem, wywijając paluchem. - Z nami się nie napijesz?

- Czego? - spytałem.

- Jutro ty poprowadzisz poranny sprawdzian. Eld złapał grypę.

- Niech Petra albo Oluo go zastąpią.

- Levi. Widzę co się z tobą ostatnio dzieje. Poprowadzisz ten sprawdzian i koniec - nalegał Erwin, czym znowu mnie wkurwił.

- Nie poprowadzę go a teraz wybaczcie, chcę pójść spać.

- Skończyłeś chociaż pisać tą strategię?

- Ta - nie chciało mi się z nim gadać.

- Levi. Spójrz na mnie - Erwin wyrósł nagle przede mną. Uniosłem wzrok a on walnął mnie z liścia w policzek. 

Ten drugi. Zapiekło. Kurwa. 

- To była twoja ostatnia butelka. Zawiodłem się na tobie. Jutro o szóstej na placu.

Erwin wyszedł a Hanji podreptała za nim z równie zażenowaną miną.

Zawiodłem się na tobie. Te słowa brzęczały mi w uszach tuż po przebudzeniu, kolejnego dnia. 

Naprawdę czułem się paskudnie.  W dodatku wyglądałem jak debil ze spoliczkowaną twarzą i  na kacu. Kiedyś policzę się wreszcie z tym blondwłosym dupkiem. W ustach nadal miałem gorzki posmak, chciało mi się pić, a jak myślałem o tych zakutych łbach których mam oceniać, to aż mnie mdliło. Doba, mogłem nie pić... 

Nie chciało mi się wąchać syfu do polerowania szyb, odpuściłem więc porządki i od razu ubrałem się w coś luźnego. Bieganie powinno pomóc. 

Wszystkie wysokie budynki zakrywały gęste jak mleko chmury mgły. Zimno mi nie przeszkadzało a wręcz było błogosławieństwem. Czułem rześkość. Chciałem oczyścić umysł. 

Gdy kończyłem dziesiąte okrążenie, coś przykuło moją uwagę tuż pod barakami dla nowicjuszy.

Doszły mnie krzyki a potem wybiegła stamtąd szczupła, niska postać.

Bez wahania rozpoznałem Rose Leonne. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro