Rozdział 55

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-Kapitanie mamy problem! - Shachi i Peunguin wparowali do miejsca gdzie Law wraz z Mei przesiadywali. Trafalgar leżał na plecach, a pod głową miał swoje ramię. Kiedy tylko część jego załogi pognała na zwiady miał nadzieję na dłuższy czas. Mimo wszystko cenił sobie chwile przerwy i wykorzystywał je jak tylko mógł. Mei obok niego to już szczególnie i zawsze swoje przerwy przeciągała przez co potem musiał używać siły by w końcu wzięła się do roboty, a tak teraz spokojnie odpoczywali przy swoich ciałach, ogrzewając się nawzajem.
Drugim ramieniem obejmował białowłosą, która spała od dobrych kilkunastu minut. Uchylił jedną powiekę i spojrzał na ich spanikowane miny. Zaraz po nich do środka wszedł Bepo. - Pojawił się Słomiany wraz z Roronoa Zoro i zmierzają do Bakura!

Monkey D. Mei obudziła się słysząc nazwę, którą zwracają się do jej brata. Przetarła oczy i zeskanowała przybyszy.

-Luffy przybył do Wano?

Szatyn zmarszczył brwi niezadowolony. Pościł białowłosą by zaraz pomóc jej wstać. Kiedy tylko chodziło o jej brata to potrafiła reagować natychmiast albo z przyśpieszyć sobie czas. A teraz był ledwo tomna więc na moment jeszcze będzie spokojnie.
Law nie podobała się  informacja i Luffy'm oraz Roronoa, ani trochę. Ta dwójka potrafiła wejść w problem od razu, jak już w jakimś nie są. Musi zatrzymać dwójkę idiotów by nie zjebali całego planu. Zeskanował swoich towarzyszy i westchnął zdenerwowany.

-Dobra, ruszamy! - Rozkazał Law kierując się do wyjścia. Usłyszał jęk bólu, stanął patrząc za sobą. Bepo leżał na ziemi, a nad nim czaiła się Mei z zdziwioną miną. - Co jest, Bepo? - Nic nie mówił tylko patrzył przerażony na kapitana i z bólem w oczach. Brwi szatyna spotkały się ze sobą. - Bepo, chyba nie chcesz powiedzieć... Room! - dłoń dał w przód, a jej zewnętrzna storna została pokierowana w górę, a wewnętrzna w dół. Wyciągnął miecz z pochwy, ustawiając ją pionowe i przykładając do niej dłoń. - Scan. - Poruszył ostrzem na bok. Skan powiedział mu wszystko. - Wiedziałem. 

-Przepraszam, nie mogłem się powstrzymać. - Położył dłonie w miejscu gdzie był żołądek. -Czy ja umrę, kapitanie? - Jego głos drżał. 

-Nie dramatyzuj, po prostu dostaniesz sraczki. - Syknął. Mei parsknęła, za zaraz odwrócić się plecami do Law i zagwizdać głupkowato udając że nic nie wie. Jego spojrzenie czasami przyprawiało o ciarki. - Dlatego mówiłem by nie jeść ryb z rzeki. Gorszej chwili nie mogłeś sobie wybrać. 

-Najmocniej przepraszam... - Swoją drżącą łapkę wyciągnął do Trafalgar'a. Spojrzał mu w oczy z zakłopotaną i zdenerwowaną miną jednocześnie. Z oczu Bepo zaczynały lecieć łzy, a na około pojawiły się gwiazdki. - Mężczyzna zacisnął szczękę , a jego twarz drżała, szczególnie powieka. Mina niedźwiedzia była urocza, a Mei zatopiła się w małych węgielkach z rozkoszy. 

-Przestań stroić słodkie minki! - Kucnął przy nim, kładąc dłoń na jego brzuchu. - Rany, wszyscy tylko stwarzają problemy. Mam nadzieje, że nie zrobią nic głupiego.- Nawiązanie skierował do Słomianych. Powiedział tylko tak by ukryć zdenerwowanie i okłamać wszystkich na około jak i samego siebie. - Ci kretyni. 

-Spokojnie, Roronoa powinien powstrzymać Luffy'ego, przecież zna plan. - Rzuciła w końcu Mei. Ona tak samo w to nie wierzyła. Dwaj idioci spotkali się po dłuższej rozłące... Jak nic nie będzie spokojnie. Widząc minę Law, musiała ponownie powstrzymać się od chichrania, a Shachi i Peunguin szybko zakryli jej usta dłońmi by nie wyszedł z niego żaden dźwięk. 

Mieli już dość zdenerwowanego kapitana, a zachowanie Mei było przeciwne, od którego oczekiwali na ten moment. W końcu jak zawsze... 

***

Byli już w Bakurze na dachu jednego z wielu wybudowanych tutaj budynków. Mei, Law, Bepo, Punguin i Shachi obserwowali zamieszanie jakie powstało w mieście. Trafalgar  oczywiście wściekł się. Chciał doprowadzić dwóch idiotów do porządku ale nie ułatwiał mu tego Bepo, który leżał na dachówce i prosił by kapitan go nie zostawiał. 

-Hawkins się zbliża. - Peunguin zdjął lornetkę z oczu i zerknął na kapitana. Ten prychnął zły i rozejrzał się. Białowłosa podeszła do niego i podała mu słomiany kapelusz, będący dziwnym kaskiem. Jego funkcja jaka miała być spełniona to zakrywanie twarzy. Nie wyglądała ciekawie ale spełniała to co miała. Szatyn przyjął słomę, zakładając ją na głowę. 

-Ja się nim zajmę, a wy ty zostańcie. - Rozkazał. Skinęli głowami i patrzyli jak mężczyzna zastępuje drogę piratowi, który także należał do najgorszego pokolenia. 

Mei tylko spojrzała na chłopaków za sobą by rozpłynąć się w płatki wiśni i znaleźć się na bliższym dachu gdzie mogła frontalnie oglądać z trzeciej osoby potyczkę Law z piratami bestii.  Rozsiadłą się wygodnie i obserwowała wszystko z zaciekawieniem. Hawkins jeździł na dziwnym jeleniu, ale ładnym. Odstawał od reszty tego typu kopytnych zwierząt i przyciągał uwagę. Reszta, niższych rangą jeździła na zmutowanych jaszczurkach. 

Nic dziwnego, skoro  piły wodę z zanieczyszczonej rzeki. Starożytne zwierzęta, które dawno wyginęły wracają do życia. Co więcej powiedzieć?  Chociaż zawsze było można płynąć na wyspę, gdzie takowe jeszcze się zachowały. Aż przypomniała jej się historia, którą opowiadała jej Nami. Jak właśnie trafili na taką wyspę z żywą prehistorią oraz dwoma olbrzymami. Była ciekawa jak smakuje mięso takich jaszczurek...

Wytarła ślinę wypływającą z jej ust i znów wzrok wbiła w dwójkę piratów. Musiała na razie swoje fantazje o jedzeniu zsunąć na bok. 

Piracik z mocą słomy, na razie nie wiedział kto przed nim stoi, ale zdał sobie od razu sprawę z jego siły. Lecz kilka sekund minie i zacznie mu świtać. Patrząc na charakterystyczne tatuaże wszystko szło w jednym kierunku. Do tego zaraz pojawi się moc Trafalgara i wszystko się wyda. I tak nie było wyjścia. Skoro Luffy zaczął psocić, koło zębate ruszyło, a oni zbliżali się do planu, a sukces jaki chcieli osiągnąć nie był jeszcze nawet widoczny. 

Dlatego też Mei nawet nie ukrywała swojej osoby. Siedziała z wiszącymi poza dachówkami, nogi i machała nimi w przód i w tył. Była tuż obok ich głów, a aura jaką zaczynała roztaczać sama, z niej wypływała. To prawda musiała mieć się na baczności, ale też nie zamierzała się ukrywać wiecznie jak kret w swoich kopcach. Frędzle wiszące od kapelusza zafalowały pod wpływem wiatru. 

Blondyn z długimi włosami spojrzał w jej kierunku, tak samo jak Trafalgar Law. Nic nie powiedział na jej widok. Spodziewał się tego, więc nawet sensu nie było się sprzeczać. To i tak nie istotne. Wszystko się schrzaniło. 

Mężczyzna przed nim przełknął ślinę kumulującą się w gardle. Trzy kropki w jego głowie zaczynały się łączyć. Patrzył na szczegóły na ich ciele. Trybiki w jego głowie pracowały na najwyższych obrotach. Rozpoczęła się walka, w której Hawkins nie brał udziału. Jedyne co zrobił to by się upewnić, ściągnął nakrycie głowy kapitanowi Sercowych, a jego pewność z 75% zmieniła się na pełną stówę. 

-Trafalgar Law oraz Monkey D. Mei. 

-Gratuluję dedukcji. - Zakpiła pod nosem zadając sobie sprawę, że to słyszy. 

Szatyn szybko pozbył się pachołków piracika chcąc zaraz zająć się głównym daniem. Niestety albo stety, zostało to zatrzymane z powodu bardzo łatwego do wytłumaczenia. Bo kto normalny kradnie w tym kraju wielką łódź na kółkach z całym pożywieniem z jedynych dobrych i najlepszych plantacji i akurat krzyżuje drogi z tróją piratów z najgorszego pokolenia? No właśnie, jeszcze dwie osoby, które do niego należały. 

Mei niewiele myśląc wskoczyła na jadącą łódź, a tuż za nią stanął Law. Przysunął się do niej bliżej chwytając ją w tali. Znał ją nie od dziś i nie widziało mu się by miała stać spokojnie. W ten sposób mógł chodź na chwile zgasić jej chęć rozprzestrzenienia się wszędzie gdzie popadnie. Mimo to zrobił to specjalnie. Chcąc nie chcąc podobało mu się to.
Ku zdziwieniu łódź ciągnął jakiś wielki pies, a na nim jechała jakaś kobieta w żółtym kimono i można stwierdzić, iż była samurajem, patrząc na katanę u jej boku. Mei, ciągnęło  do cudacznego zwierzaczka, ale wolała zostać w ciepłych ramionach w których zawsze czuła się świetnie i bezpiecznie. 

Przed nimi stał Zoro. Law pociągnął ją do glona.

-Czy wam do reszty odbiło! - Wrzasnął.

-O Trafek i Mei. Nie widziałem was. - Przywitał się jak gdyby nic się nigdy nie stało co jeszcze bardziej zirytowało mężczyznę. 






Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro