Rozdział 57

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Każdy w końcu znajdzie się w sytuacji, między młotem i kowadłem. Będzie się stało między dwoma wyborami, będącymi naprawdę trudnymi. Chciałoby się od razu wybrać te dwa, ale nie można. Trzeba w końcu pokazać za czym się stoi i co jest bardziej dla ciebie wartościowe. Dziś Mei musiała się tego wyzbyć. Skoro miała się przydać, musiały pojawić się wyrzeczenia. Wyrzeczenia, których nie może pominąć w szczególności o pójściu i pomocy najbliższym. Nie dzisiaj i nie w najbliższym czasie. Musieli poradzić sobie w ten czas bez niej.

Dołączy do nich, ale nie teraz...

Chcąc jakoś przygotować ciało i jakoś go rozgrzać, bez żadnej pomocy wspinała się na najwyższy szczyt w kraju. Gór nie była jak inne, po których kiedyś się wspinała - stożkowate. Ten bardziej przypominał zlepek prostokątnych poszarpanych w kilku miejscach skał. Jedną ręką przetarła czoło z potu by zaraz znowu iść w górę. Kończyły miała brudne i pokaleczone od co jakiś czas osuwających się kamieni. Kilka razu zdołała zsunąć się porządnie przez co została zmuszona powtarzać część drogi. 

Kiedy w końcu zdołała stanąć na szczycie, odetchnęła i upadała na ziemię. Słońce dzisiaj nieźle przegrzewało, a do tego białowłosej skończyła się woda pitna. Skwasiła się by zaraz zmusić się by wstać i poszukać zdatnego do picia źródła. Szczyt był bardzo rozległy i ku zaskoczeniu Monkey D. Mei, coraz bardziej wydawał się znajomy. Może i drzewa jej nic nie mówiły, trochę odwodnione rośliny, ale most, który ujrzała niedaleko, powiedział jej wszystko. Niestety smutny był widok, pustego potoku i ani grama wody. Zdołała domyśleć się, że niedawno dopiero woda przestała płynąć. Jeszcze nic w dosłowności nie umarło, ale przygotowywało się. Drzewa traciły liście, które nie zdołał utrzymać, kwiaty uginały się pod słabą łodygą, nie będącą w stanie już ich unieść, oraz trawa tracąca swoją soczystą barwę. Widok był co najmniej przykry. Wspięła się na niezadbany most. Drewno nie było pierwszej świeżości, a patrząc na to ile on to stoi, było mimo wszystko imponujące. 

Była pewna, że ktoś tutaj dbał o to miejsce, ale niestety już zniknął. Drewno nie licząc, niewielkich ubytków i porośnięty już trochę wyschniętymi roślinami pasożytami, dalej wyglądał pięknie. Brudny, ale stojąc tu mogła przywołać obrazy do głowy, jak bardzo dalej piękny jest i  mógł. Wyglądał tak samo, jak ujrzała go we wspomnieniach przyjaciela. Zapragnęła zobaczyć to miejsce kiedy będzie odżywione. 

Za nim zabierze się za siebie, chciała przywrócić to miejsce do porządku. Więc najpierw musiała znaleźć powód wyschnięcia rzeki. Zerknęła w lewo, a tam nie było zbytniego miejsca by ruszać w tamtym kierunku. Tam powinna spływać w dół i ukazać się jako wodospad. Dlatego też ruszyła na prawo. Wskoczyła do środka z myślą, że może coś spotka na wyschniętej ziemi. 
Małe szkielety rybek, chodź niewiele ich było, ukazały, że jednak coś tam żyło. Suchy piach i glina i ususzone wodorosty. Kilka muszelek na krzyż i to wszystko. 

Westchnęła i mruknęła coś niezrozumiałego pod nosem. Naprawdę chciało jej się pić, i odwodnienie szło w jej kierunku wielkimi krokami co nie napawało jej optymizmem. Mei aż przypomniało się kiedy Law opowiadał co mogło się  stać kiedy się odwodni. Skrzywiła się na to wspomnienie i lekcje jaką dostała, w sumie cała załoga z nią na czele. Przewlekłe bóle głowy, brak koncentracji, zmęczenia, gorączka drgawki, utrata przytomności, no i na końcu śmierć. 

Mlasnęła nieprzyjemnie czując w gardle swoją mini sahare. Dość spory kawałek już przeszła i dalej nie spotkała przyczyny tej anomalii. Coraz bardziej zaczynała się niecierpliwić, a umysł zaplątały nieprzyjemne myśli. 

Nagłe westchnięcie wydobyło się z jej ust i zatrzymała się. Przed jej oczami przeleciała srebrna igła. Zerknęła na lewo. Spostrzegła tam kobietę, która jeszcze w dłoniach miała pięć igieł. Wyglądała na starszą od niej. Mogła mieć z 40 lat. Mei zmrużyła oczy. Pokiwała głową kiedy nagle obraz jej się rozmazał. Momentalnie chwyciła się za głowę i robiąc krok w tył. Uniknęła następnej iglicy. 

-Kim jesteś? - Białowłosa momentalnie przyjęła pozycje do obrony. Nie chciała od razu przechodzić do rękoczynów. Z obserwowania swojego ukochanego, który zawsze przed walką rozpoczynał rozmowę, czy warto zaczynać, zdołała pojąć, że można się dogadać. Nie zawsze to dawało skutki i sytuacja była rozwiązywana siłowo. Można też było podjąć kompromis tak by obie strony były z czegoś zadowolone. -Czego chcesz?

Nie otrzymała odpowiedzi na żadne z dwóch powyższych pytań. 

Musiała uniknąć następnej igły i obraz ponownie się rozmazał. Straciła momentalnie równowagę i upadła na kolana. Syknęła. Mogłaby nawet nie unikać tych igieł.  Pokryte haki iglice przysporzyły niepotrzebnych kłopotów. To nie była zwyczajna kobieta, co nie podobało się Mei w zaistniałej sytuacji. Do tego zaczynała coraz bardziej odczuwać skutki odwodnienia. 

-Nie mam na ciebie czasu. - Wyszarpała kosę z ciała momentalnie rozpływając się w powietrzu. 

Szok wymalował się na twarzy brązowowłosej. Panicznie zaczynała kręcić się na około siebie by być wstanie w porę się obronić. Jej czarne oczy starały się skanować każdą powierzchnię ale na nic się to zdało, a szczególnie kiedy atak miał nastąpić z góry. Monkey uformowała ciało nad widocznością kobiety. Musiała działać szybko za nim obraz ponownie jej się rozmaże. Przyśpieszyła.

Rękę wycofała do tyłu wraz z bronią i kiedy była dwa metry od postaci, zamachnęła się. Na moment czerwone oczy przebiły się przez czarne tęczówki. Ostrze znalazło się tuż przy szyi. Szatynka okręciła głowę. Za późno. Nie miała szans na obronę. A jednak. Osoba trzecia napatoczyła się pod ich spór. Piękna srebrna katana odbiła promienie słońca w jej oczy. Odbiła się i wycofała na bezpieczną odległość. Atak został zablokowany przez jeszcze starszą kobietę. Katana mieniła się, a czarna rękojeść z czerwonymi dodatkami przyciągnęła spojrzenie. Kompletnie straciła zainteresowanie kobietami przed nią. Trwało to kilka sekund za nim znowu doszło do niej iż nie jest w za ciekawej sytuacji. Wyprostowała sylwetkę ukazując dumną postawę. Broń przekładała między palcami, a ona wirowała jak zaczarowana gładko i płynnie. Pewnie uniosła wyżej podbródek, czujny chodź zmęczony wzrok wbił się w dwie postacie. 

-Kim jesteście? - ponowiła pytanie, tylko teraz w liczbie mnogiej. Ton wskazywał na zniecierpliwienie zaistniałą sytuacją.

-Kosa śmierci... - z ust starszej kobiety wydobył się niespodziewany dźwięk. Był dość spokojny. No i znowu jej pytanie zostało kompletnie zignorowane. Całą uwagę na siebie skupiła jej broń. 

-O czym ty mówisz mamo? To niemożliwe by taka małolata dobyła tą broń. Do tego ona przecież zaginęła wieki temu! - Szatyna spojrzała z niedowierzeniem na siwowłosą staruszkę. 

-To bez wątpienia ona. Jestem pewna mimo, że znam ją tylko z opowieści i rysunków. - Przyjrzała się bardziej białowłosej, a ta dalej patrzyła na nich z niedogodnym spojrzeniem. Starsza kobieta zdała siebie sprawę z pasywnej postawy i wymęczenia Mei. Niewiele myśląc rzuciła w niej stronę butle z wodą. - Masz, bo zaraz nam tu zejdziesz. 

No i cudowna ufność Mei dała o sobie znać. Uśmiechnęła się szeroko łapiąc butle i bez zastanowienia zaczęła ją pić aż nie wypiła wszystkiego. Wytarła usta z wilgoci i wydała z siebie zadowolony dźwięk. 

-W końcu coś do picia!

-Czy ty jesteś walnięta?! Dlaczego bez zastanowienia wypiłaś to?! - Młodsza kobieta z otworzoną buzią patrzyła na Mei. 

-Przecież to woda, tak?  - niewinnie wzruszyła ramionami i momentalnie schowała kosę.

-Tak! Ale mogła być zatruta czy coś! - Wyrzuciła ramiona w górę. Opadły potem załamane w dół. 

-Ale nie była.- Ponownie wzruszyła ramionami. 

-Mamo, ona jest jebnięta... 

***

-Więc to tak. - Babunia pokiwała głową w zrozumieniu. 

Monkey D. Mei została zaproszona do małego domku gdzie mieszkały dwie kobiety samotnie na szczycie góry. Zaraz obok była dość spora kuźnia. Mei została poproszona o opowiedzeniu jak zdobyła kosę. Tak więc opowiedziała całą historię, która miała miejsce dwa lata temu. Oczywiście najpierw się przedstawiła co zostało odwzajemnione. Starsza kobieta nazywała się Konoha, a jej córka Kazuha. 

-Dlaczego panią to tak interesowało?

-Jak już mówiła mimo że po raz pierwszy widzę ją żywo na oczy. Marzyłam by kiedyś ją ujrzeć, co było absurdalne patrząc na to iż zniknęła na kilka wieków, a jej istnienie uważano za legendy i straszoną nią dzieci przed snem, ale my wierzyłyśmy, że naprawdę istnienie.

-Dlaczego?

-Nasza rodzina z pokolenia na pokolenia zajmowała się kowalstwem. Od zawsze wykuwamy bornie, a najlepsze na nie schematy przeniosłyśmy tutaj. Nasz przodek najzwyczajniej w świecie wykuł tą legendarną broń. - Cóż dla Mei było to niespodziewane wyznanie. Ciepło zrobiło jej się na sercu kiedy ujrzała pasję w oczach staruszki. Dlatego też z miłym uśmiechem ponowie wyciągnęła na światło dzienne swoją broń. Ułożyła ją na stoliku. 

Siedziały w małym saloniku połączony z kuchnią. Bardzo przytulnie urządzony. Na parapetach było kilka kwiatów doniczkowych. Na ścianach dojrzała szczegółowo rozrysowane bronie oprawione w ramkach co nieco ją zaskoczyło. Pozytywnie oczywiście. Od razu uwierzyła w historię kobiety, a szczególnie kiedy ujrzała rysunek broni, którą położyła na stoliku. Uniosła się z miejsca podchodząc do szkicu. Zerknęła na kobiety a te kiwnęły głową w niemym pozwoleniu. Z wielką delikatnością ściągnęła ramkę ze ściany i wróciła na miejsce. 

Bardzo szczegółowy szkic robił niemałe wrażenie. Każdy najmniejszy detal będący na już zżółkłym papierze odzwierciedlał błyszczący metal. Narysowany niezwykle pewnie. Za to Kazuha i Konoha wiedząc na temat ostrza wszystko nawet nie starały się go dotykać. Z bliska bez dotyku obserwowały historię będącą na ich przeciw. Starsza kobieta aż starła oczy od łez, które chciały wymknąć się na powierzchnię. To było dla niej bardzo emocjonalne i nie mogła nie zareagować inaczej. Każdy w jej rodzinie wierzył w istnienie tej legendy. Każdy inny cywil wyśmiewał ich wiarę w takie bajki. Z zachwytem obserwowały cudowny metal. 

-Czas chyba by opowiedzieć resztę. - Mei uśmiechnęła się. Pasja w oczach o tej samej barwie nakazała jej wręcz opowiedzieć resztę. Ostrze położyła dalej na widoku by kobiety dalej mogły patrzeć na to piękno. Serce chciało powiedzieć im wszystko co wiedziała, ale też oczekiwała pomocy. Kątem oka spojrzała na niezauważalny ubytek. i dojrzała poszerzające się pękniecie. 

Musiała działać by jej przyjaciel nie zniknął...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro