Rozdział 21

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Mój bliźniak zagaił, że musi wrócić do siebie. I tak zostałem sam z muzyką. Wziąłem do ręki gitarę klasyczną. Należała do mamy...

Przejechałem ostrożnie palcem po strunach i usłyszałem małą melodię. Potem już niewiadomo jak, ale zacząłem grać.

Z delikatnością doskonaliłem nuty i wymyślałem słowa. W końcu moja pieśń nabrała sensu.
-Oddaliłem się tak bardzo. Już nie jestem taki sam. Podpowiadało mi otwarcie. Trzeba umieć słuchać ran. Moje blizny pozostały. Słychać jak wrzeszczy ten ból. Moje serce rozerwane. Najlepiej na teraz i na pół!
Oni tam z politowaniem! Patrzą na mnie z zaufaniem! I cierpliwie i z uznaniem z miłością odmienią mój los!- śpiewałem i czułem się jak na scenie.

-Blizny pieką, oczy krwawią, rany wrzeszczą, cierpieć dają! Już na szczycie, pośród wielu, oddaliłem się od złego! Nie chcę już być tu i teraz! Nie mam czasu! Czas zabiera! Wszędzie krew i gorzkie łzy! Na ulicy leżę i, mam dość tego, że ja żyję! Może skoczę, się zabije! Oddaliłem się od wszystkich! Moje życie, krzyki, piski...

Odetchnąłem po wykonaniu. Jestem słaby w wymyślaniu tekstów, ale zdecydowanie opisałem swoje życie.
Wstałem i wyszedłem z biblioteki.

Ruszyłem na dół i założyłem bluzę. Wziąłem elektryka i wyszedłem z domu. Była już 17.00. Ruszyłem nie w stronę łąki, a w zupełnie nieznane mi miejsce.

Błądziłem oświetlonymi ulicami, była już 20.00, a słońce powoli zachodziło. Zaciągnąłem się e-papierosem.
-Kurwa!- krzyknąłem.
-Nienawidzę życia!- echo odbiło się we wszystkie strony.

Dochodziłem właśnie do jakiegoś nieznanego mi miasteczka. Wkroczyłem do jakiegoś sklepu. Kupiłem piwo i pozdrowiłem sprzedawcę z serdecznością.

Chodziłem i pustą puszkę wyrzuciłem do kosza. Nie czułem, żeby bym choćby podpity. Nie po jednym piwie. Zdecydowanie potrzebuje więcej alkocholu.

Chodząc tak ulicami nagle zobaczyłem przed sobą salon z przeróżnymi maszynami. Od razu wkroczyłem i podziwiałem piękne motory, bądź motocykle.

Zapatrzyłem się na jedną maszynę. 20 tysięcy funtów. Popatrzyłem na konto. Miałem ze 200 tysięcy albo więcej. Postanowiłem kupić tą maszynę i właśnie nią wrócić do domu.

Właśnie postawiłem motor na drodze. Pięknie się prezentował. Była już 23.00, więc pięknie wyglądał w świetle księżyca.

W

siadłem i odpaliłem motor (I Don't know czy to motor czy motocykl). Ruszyłem. Znów czułem ten zajebisty wiatr we włosach.

Próbowałem różnych sztuczek. Każda wyszła. Nie upadłem. Pędziłem tak nawet nie wiem w którą stronę. Jechałem przez jakiś opuszczony las, którym był stary budynek.

Zatrzymałem się tam. Wszedłem do środka. Już po chwili usłyszałem głosy.
-Musimy zabić Monetów. I te lalunię, tego jednego.

Wyciągnąłem pistolet i od razu go odbezpieczyłem.
-Ręcę do góry stara kurwo!- wykrzyczałem

Stało tam 3 mężczyzn na oko 40 lat. Zastrzeliłem każdego. Patrzyłem na ich martwe ciała. Zrobiłem zdjęcia ich twarzy.

Z myślą, że może ich się pojawić tutaj więcej wyszedłem z budynku. Zrobiłem też zdjęcie tej ruiny i zapisałem lokalizację lasu, którą miałem na mapie.

Wsiadłem na mój motor i odjechałem. Właśnie parkowałem w garażu, gdy w progu drzwi rezydencji stał Will.

Spuściłem wzrok.
-Gdzie ty byłeś? Martwiliśmy się o ciebie... Nie mogliśmy się dodzwonić... Co to za motor?

Popatrzyłem na ekran telefonu.
134 niedobranych połączeń od Dylana
156 nieodebranych połączeń od Tonego
100 niedobranych połączeń od Hailie
89 nieodebranych połączeń Willa
50 nieodebranych od Vincenta...

Mam przejebane...

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje kolejny rozdział! Jeszcze cztery rozdziały i kończę tą część... ale zaczynam kolejną! Zapraszam do czytania! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸❤️‍🔥

(520 słów ♥️)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro