Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Odstawiłem obiad nie będąc głodny. Wróciłem do pokoju. Zamknąłem się na klucz. Opadłem na łóżko i chwilę popłakałem.

Wyjąłem żyletkę i się pociąłem. Znów zabandażowałem rany nie odkażając ich. Odłożyłem ostrze na bok i wstałem z łóżka.

Chodziłem po pokoju w te i wewte jak pojebany. Otworzyłem szafę. Założyłem miętową bluzę i czarne jeansy. Nałożyłem na głowę czarną czapkę z Nike.

Włożyłem do kieszeni papierosy, Elektryka, powerbanka, dwie żyletki i telefon. Nałożyłem czarne Nike i otworzyłem balkonowe drzwi.

Narazie nie chciałem uciekać. Chciałem po prostu spędzić resztę dnia na motorze. Zeskoczyłem z balkonu i upadłem na plecy.

Podniosłem się syzbko i porywczo ruszyłem w stronę garażu. Wsiadłem na mój motor zapominając jak zwykle o kasku.

Odpaliłem maszynę i ruszyłem. Jechałem przez lasy i zamknięte drogi, oraz pobocza. Nic się w tej chwili nie liczyło. Mogłem być wreszcie przez chwilę wolny.

Już nie czułem się jak w potrzasku duszy. Teraz byłem wolny przez krótką chwilę. Pędziłem motorem.

Moje włosy powiewał wiatr. Zatrzymałem się przy jakimś sklepie w nieznanym mi miasteczku. Kupiłem Sprite'a i gumy do żucia.

Wypiłem na raz jedną butelkę napoju i znów kupiłem dwie następne na później. Wziąłem spowrotem na motor i ruszyłem. Pędziłem drogą. Zobaczyłem, że cały czas coś za mną jedzie. Od pół godziny. Drugi motor.

Nie b to motor nikogo kogo znam. Ten ktoś wyciągnął pistolet. Strzelił kilka razy. Nie trafił. A jednak trafił.

Opona się przebiła i motor upadł, a ja razem z nim. Poturlałem się do jakiegoś lasku. Typ podjechał do mnie motorem.

-No proszę, proszę. Kogo my tu mamy? Moją ofiarę? Shane'a Moneta. Zejbiście.

Zerwałem się na równe nogi. Nagle ktoś z tyłu złapał mnie i związał mi ręce oraz nogi. Już nie byłem wolny.

Wrzucili mnie do bagażnika z ogromną brutalnością. Byłem mocno obity. W samochodzie siedziało pięciu mężczyzn, a ten, który postrzelił moje opony jechał na swoim motorze.

Szamotałem się, ale za każdym razem ktoś się wychylał i dawał mi z liścia. Związali mi też usta, tak abym nie mógł krzyczeć.

W końcu dojechaliśmy do ruiny. Bardzo dobrze ją znałem. To ta opuszczona chata, w której zabiłem tych kilku mężczyzn.

Wyrzucili mnie z bagażnika i zanieśli do jakiegoś pomieszczenia. Rzucili mnie brutalnie na posadzkę. Mocno uderzyłem głową o podłogę, więc straciłem przytomność...

Obudziłem się potem w tym samym pomieszczeniu.
-No proszę. Nasz królewicz się obudził. No to zaraz się trochę zabawimy. Hah.

Od razu poznałem ten głos. Jack... Jack Smith... I zapewne jego wspólnicy, którzy mieli mu pomóc mnie zabić.

-CZEGO ODE MNIE CHCESZ?! CO JA CI ZROBIŁEM?!
-Wiesz co może odświeżę ci pamięć. Przeleciałeś moją siostrę, a ona potem zerwała z tobą myśląc, że jest w ciąży. Okazało się, że jednak nie jest. I bała się do ciebie wrócić.

Jakiś niemoralny typ.
-JESTES POJEBANY!- wrzeszczałem.
Nagle poczułem pieczenie na twarzy. Smith wymierzył mi policzek!

Rzucił w moją stronę jakimiś ubraniem.
-Przebierz się w to ja wracam za 10 minut.

Oznajmił i wyszedł. Skorzystałem z tej chwili. Wygrzebałem telefon z kieszeni. Co za głupki. Nawet komórki mi nie zabrali.

Od razu wybrałem numer do Aurory.
-H-halo?!
-Halo? Shane, coś się stało?
-Idź do Vincenta. Niech sprawdzi moją lokalizację. Szybko. Porwali mnie. Błagam.

Znieruchomiałem, bo usłyszałem kroki.
-Co?! Kto?! Już idę! Nie rozłączaj się!- krzyknęła.

Ja Usłyszałem dobrze mi znany odgłos odbezpieczanej broni...

         Koniec... Części pierwszej...

---------------------------------------------------------

Hejaaa! Wlatuje ostatni rozdział z tej części 😭. Bardzo możliwe, że jeszcze dziś, albo już jutro pojawi się pierwszy rozdział drugiej części! Wpadajcie na profil! Pozdrowionka! Miłego dnia/nocy!💸❤️‍🔥

(545 słów ♥️)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro