Rozdział VI

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Tego samego dnia, gdy zaczęło się już ściemniać, dzieciaki zaproponowały ognisko. Lance wracał akurat z Hunkiem z kuchni, niosąc w kartonach przygotowane wcześniej produkty do robienia szaszłyków, kiełbaski, pianki i masę innych rzeczy, które można było piec nad ogniem.

Wszyscy zebrali się w zachodniej części obozu, gdzie zagospodarowano miejsce specjalnie pod robienie ogniska. Wokół paleniska, do którego Shiro i Mason znosili aktualnie drewno, ustawiono kilka długich ławek. Dzieciaki tłoczyły się dookoła, pomagały układać patyki pod podpałkę i rozkładały przybory spożywcze na stojącym obok campingowym stoliku.

- Dobra, wszystkie składniki macie już pokrojone, wybierajcie co chcecie, tu są wykałaczki - oznajmił Hunk, zarządzając nad jedzeniem. - Tylko po kolei, bez przepychania! Jak ktoś woli na słodko, po prawej są pianki i krakersy.

Shiro wrzucił do ogniska podpałkę, która płonąc, zaczynała zajmować powoli kolejne belki i patyki, trzaskające kojąco pod wpływem ciepła. W końcu ogień rozgorzał na dobre, buchając do góry i ogrzewając wszystkich w pobliżu. Dzieciaki zebrały się dookoła, trzymając na widełkach pianki i kiełbaski. Szaszłykami zajmował się Hunk na grillu.

Lance w końcu dopchał się do pianek i zaczął je przekładać między krakersami, gdy nagle zauważył kątem oka Pidge, niosącą pod pachą laptopa, a w dłoniach głośniki.

- Co ty robisz? - Szatyn podszedł do niej, przyglądając się, jak rozkłada sprzęt na ściętym pieńku.

- Zamierzam włączyć muzykę? - odparła, nie patrząc na niego.

- Co? Z laptopa? Chyba żartujesz! - oburzył się Lance. - To jest obóz! A na obozie samemu śpiewa się piosenki i gra na gitarze. To tradycja!

- A masz gitarę? - Dziewczyna uniosła brew.

- No... nie.

Lance co prawda miał gitarę, ale w domu. Jak mógł zapomnieć ją zabrać? Przecież to podstawa koloni!

- No właśnie - rzuciła Pidge. - Nikt inny też nie ma gitary, więc przykro mi, ale będziesz musiał wycierpieć muzykę z głośników. Które nie są zresztą nawet moje. Są na baterię, idealne na wyjazdy i przywiózł je ze sobą Philip z mojej grupy.

- A muzyka? - dopytywał dalej Lance. - Masz ściągnięte jakieś kawałki czy będziesz puszczać je z Internetu? Bo zdaję sobie sprawę, że masz ze sobą przenośny router.

- Owszem, mam. Chyba nie myślałeś, że mogłabym być miesiąc odłączona od sieci? Oszalałeś? - prychnęła dziewczyna. - Ale w tym miejscu jest strasznie słaby zasięg - oznajmiła, zerkając na laptop.

Na terenie obozu było kilka miejsc, gdzie zasięg był naprawdę dobry, głównie w okolicy domków. Była to bardzo wygodna i potrzebna rzecz, na wypadek sytuacji awaryjnych, gdyby coś się stało i potrzebna by była nagła pomoc. Jednak na większości obszaru łączność była zwyczajnie słaba.

- Więc jak będzie z tą muzyką? - kontynuował szatyn.

- Mam to. - Pidge uniosła dłoń z trzymanym pendrivem. - Dostałam od jakieś dziewczyny z grupy Allury.

Lance załamał ręce. Dzieciaki dwudziestego pierwszego wieku, wożące na kolonie pendrivy z muzyką i głośniki. Kiedy on jeździł na obozy nie mieli nawet prądu w domkach! Nawet ilość bieżącej wody w łazienkach była ograniczona. Ale to było w sumie dziesięć lat temu...

Pidge odpaliła w końcu playlistę i z głośników popłynęły pierwsze dźwięki znanej popowej piosenki. Lance lubił taką muzykę i uznał, że nawet jeśli nie jest to gitara, da się do tego dobrze bawić.

Dzieciaki zajadały się smakołykami, nuciły i śpiewały, nawet chłopcy. Lance siedział na ławeczce, obok Alice i Lucy, które wyraźnie się ze sobą zaprzyjaźniły, i kończył pierwszą porcję pianek z krakersami, wybijając stopą na ziemi rytm piosenki. Było naprawdę miło i przyjemnie, blask ognia tworzył przytulną, oświetloną strefę, której wszyscy się trzymali. Dalej majaczyła niemal całkowita ciemność, przy domkach tliły się jedynie zawieszone na gankach lampki.

Wkrótce jakieś dziewczynki pogłośniły muzykę i zaczęły tańczyć w grupce. Piosenka miała już kilka ładnych lat, ale dobrze się przy niej bawiło. Latynos uznał, że którakolwiek dziewczyna robiła tę składankę, całkiem nieźle się spisała i musiał zwrócić jej honor.

Shiro porwał do tańca Allurę, ustali z boku, a dziewczyna zarzuciła mu z uśmiechem ręce na ramiona i zaczęła kołysać się wraz z nim w rytm piosenki. Kolejną parą okazali się Mason i jego siostrzenica Aby, która przez cały czas trzymała się trochę dalej, wyraźnie zawstydzona. Mason postanowił trochę ją rozruszać, chwycił ją za małe dłonie i obracał co jakiś czas w piruetach, aż na twarzy jasnowłosej zagościł uśmiech. Lance uznał, że to naprawdę miłe z jego strony.

Latynos rozejrzał się w poszukiwaniu Evelyn, chcąc poprosić ją do tańca, ale wtedy zauważył, że wraz z Georgem dokucza Pidge, próbując wciągnąć ją do zabawy. Hunk za to stał przy stoliku z jedzeniem i nabijał na szaszłyka kolejne produkty zgodnie z rytmem muzyki. Był w swoim świecie...

Wszyscy zdawali się świetnie bawić. Wszyscy oprócz Keitha, który stał na uboczu, na skraju światła rzucanego przez ognisko, i wyglądał na lekko zagubionego. Lance'a nie zdziwił ten widok. Keith nie był już zdecydowanie tak nieśmiały i wstydliwy jak kiedyś, ale wciąż ewidentnie nie przepadał za takimi sytuacjami, kiedy w grę wchodziło tańczenie i śpiewanie. Czuł się wtedy zwyczajnie zażenowany.

A Lance od dłuższego czasu tylko szukał okazji, aby się odegrać i jakoś go zawstydzić.

Ruszył więc z uśmiechem w jego kierunku.

- Będziesz tu tak stał cały wieczór? - zapytał głośno, aby przebić dźwięk muzyki.

Keith wzruszył ramionami.

- Nie mogę? - zapytał.

- Niestety nie, wszyscy muszą tańczyć, bez wyjątków - oznajmił Lance.

- Niby dlaczego? Kto tak powiedział?

- To niepisana zasada na koloniach - oświadczył Latynos, chwytając go za ramię i ciągnąc bliżej ogniska.

- Nie ma takiej zasady - prychnął czarnowłosy, próbując wyrwać się chłopakowi.

Lance jednak nie ustępował. Trzymał go mocno, uparcie za sobą prowadząc, a kiedy dotarli w pobliże ogniska, gdzie bawiła się w najlepsze reszta osób, Latynos objął go w pasie i przyciągnął do siebie. Czarnowłosy wciąż próbował się wyrwać.

- Tylko zwracasz na nas bardziej uwagę, jak się tak szarpiesz - wytknął mu z uśmieszkiem szatyn.

O to w sumie chodziło. Keith nie znosił być w centrum uwagi, w przeciwieństwie do Lance'a, któremu w ogóle to nie przeszkadzało. Podśpiewywał teraz sobie, kołysząc się w rytm muzyki i próbując zmusić do tego czarnowłosego, ale ten stał przy nim jak kołek ze skrzyżowanymi rękoma.

Latynos zauważył, że przygląda im się kilka osób, w tym Allura i Shiro, którzy uśmiechali się do nich rozbawieni.

Lance cały czas trzymał Keitha blisko przy sobie, aby ten nie uciekł, i w pewnym momencie doszło do niego, jak surrealistyczna jest ta sytuacja. Nigdy nie myślał, że będzie mógł jeszcze normalnie z nim rozmawiać, nie wspominając już o wygłupianiu się z nim i dotykaniu w ten sposób, kiedy czuł wyraźnie jego ciepło i zapach. A jednak właśnie to robił i niechętnie przyznał przed sobą, że jest w tym momencie niesamowicie szczęśliwy.

- No, to teraz piruet - zarządził z uśmiechem Lance, chwytając Keitha za dłoń.

Ten spojrzał na niego bez słowa, płomienie ogniska odbijały się w jego oczach, po czym odwrócił głowę, ignorując go. Policzki miał lekko zaróżowione.

- Och, czyżbyś był zażenowany tą sytuacją? - dokuczał mu dalej szatyn.

- Nie jestem zażenowany, po prostu nie lubię ta-

Keith urwał w połowie zdania i zmrużył oczy, spoglądając na coś za plecami Lance'a.

- Czy to był błysk? - zapytał.

- Nie zmieniaj tematu Kogane, tylko uznaj moją zemstę i zatańcz ze-

Tym razem to Lance urwał, gdy do jego uszu dotarł grzmot. Przez chwilę nie był pewien, muzyka, śpiew i śmiechy dzieciaków wszystko zagłuszały, a jednak jego słuch zarejestrował coś jeszcze. Kiedy na jego nos raptownie spadła pierwsza kropla, wiedział już, że się nie pomylił.

Kolejna uderzyła w Keitha, sprawiając, że ten zamrugał kilka razy i spojrzał w czarne niebo.

W końcu wszyscy poczuli na odkrytych ramionach i nogach zimne krople i zrobiło się małe zamieszanie. Pidge rzuciła się raptownie w stronę sprzętu, a kiedy muzyka już ucichła, grzmoty stały się głośne i wyraźne. Jak na zawołanie zerwał się także wiatr.

- Wszyscy bierzcie swoje rzeczy i szybko do świetlicy! - zarządziła Allura.

Dzieciaki chwytały swoje bluzy i resztki jedzenia, a Lance wraz z resztą opiekunów zbierali składane krzesła i stoliki. Deszcz przybierał na sile, krople uderzały w nich coraz częściej i Latynos już wiedział, że to kwestia kilku minut zanim rozpęta się prawdziwa ulewa.

Razem z Keithem dotarli do świetlicy jako ostatni, zamykając za sobą drzwi. Był to jednopiętrowy, drewniany budynek, stojący zaraz obok stołówki. Wnętrze było bardzo przytulne; ciemne drewniane panele, pokryte puchatymi dywanami i poduszkami, kilka beżowych kanap, proste dębowe stoliki i dopasowane do nich szafki. W kącie pokoju stał stary telewizor. Najprawdopodobniej działał, jednak wyglądał na nieużywany. To był chyba dobry znak, w końcu nie po to jeździło się na obozy.

Lance wzdrygnął się z zimna, jego koszulka i włosy były wilgotne. Podszedł do okna i odgarniając zasłony, wyjrzał na zewnątrz. Deszcz ciął siarczyście z nieba, rozbryzgując się na ziemi i trawie. Okoliczne krzaki i drzewa chybotały się lekko na wietrze, wysoko między konarami, błyskało się. Kiedy przetoczył się kolejny grzmot, Aby przytuliła się kurczowo do Masona.

- Spokojnie, nic nam nie będzie - uspokajał ją z uśmiechem blondyn. - Domki mają piorunochrony.

Kilka innych dzieciaków również wyglądało na trochę zaniepokojonych, jednak większość pozostawała podekscytowana. Lance mógł je zrozumieć, sam również uwielbiał burzę, oczywiście kiedy nie musiał być wtedy na zewnątrz i był bezpieczny. Siedzenie przy oknie, wyczekiwanie kolejnych błyskawic i nasłuchiwanie grzmotów napawało go dziwną ekscytacją.

- No dobrze... - Allura rozejrzała się po pomieszczeniu. - Jest dopiero po dziesiątej, chyba za wcześnie, aby gonić was do łóżek. Zresztą i tak nie zaśniecie w takich warunkach.

- To może gry planszowe? - Shiro wskazał na jedną z szafek. - Jest ich tam całkiem sporo.

- Mam lepszy pomysł. - Pidge siedziała na kanapie i wycierała okulary. - Co powiecie na straszne historię?

Dzieciaki ochoczo pokiwały głowami.

- No nie wiem - stwierdziła Allura. - Czy to na pewno dobry pomysł?

- Daj spokój, nie mają pięciu lat - oznajmiła Pidge, wstając z miejsca. - Ale najpierw trzeba się przygotować i zrobić klimat. Są tu jakieś koce? Latarka też by się przydała.

Koców znalazło się kilkanaście, świetlica była przygotowana właśnie pod taką sytuację jak teraz, kiedy nie było innego wyjścia, jak siedzieć w środku i organizować sobie jakoś czas.

Dzieciaki usadowiły się w centrum pomieszczenia, na podłodze, tworząc okrąg wokół Pidge, która stała pośrodku niczym królowa skrzatów i zastanawiała się nad wyborem historii. Opiekunowie zajęli miejsca trochę dalej, część na kanapie, część pod szafkami. Lance przysiadł pod ścianą, otulony miękkim, granatowym kocem. Udało mu się też zachomikować paczkę z resztką pianek i dwa opakowania krakersów. Chciał zawołać Hunka, ale zobaczył, że chłopak siedzi po drugiej stronie pomieszczenia z Georgem i Evelyn. Wyglądało na to, że złapał naprawdę dobry kontakt z rudowłosym i Lance nie chciał mu przeszkadzać.

Tylko Keith siedział sam, podpierał ścianę kawałek na prawo od Lance'a i wpatrywał się w Pidge, czekając aż zacznie historię. Jako jeden z nielicznych nie miał koca, nie starczyło dla wszystkich, więc kilka osób musiało siedzieć pod jednym.

Latynos zastanawiał się przez chwilę, po czym westchnął ciężko i przysunął się do Keitha, bez słowa użyczając mu swojego koca. Ten uśmiechnął się lekko, chwycił za materiał i owinął się nim.

- Dzięki - rzucił.

Teraz, kiedy obydwoje siedzieli pod jednym kocem, Lance uznał, że jest mu zdecydowanie cieplej, wilgotna koszulka przestała być nagle taka drażniąca.

W końcu się zaczęło. Pidge przygasiła światła, pochwyciła latarkę i zaczęła swoją opowieść.

I na wszystkich świętych, co z tą dziewczyną było nie tak?

Dobrze byłoby zaznaczyć, że nie każdy miał dar do opowiadania strasznych historii, jednak Pidge zdecydowanie się do tego nadawała. Mówiła płynnie, bez zająknięcia, dostosowując idealnie ton swojego głosu do przedstawianych zdarzeń. Jej mimika twarzy również była bezbłędna, nie robiła głupich strasznych min, przeciwnie, zachowywała powagę, ściągając jedynie ze smutkiem brwi, jakby sięgała daleko pamięcią i opowiadała coś, co zdarzyło się naprawdę.

Wybrała oczywiście historię o obozie, bo jakże by inaczej. W jej treść wchodziły rzeczy takie jak dziwne odgłosy, tajemnicze cienie między drzewami, przesuwające się kształty za oknami domków i malejąca liczba dzieci każdego ranka.

Lance okrył się szczelniej kocem, czuł jak wzbiera w nim powoli uczucie niepokoju, kolejny dowód na to, że Pidge była mistrzynią w strasznych opowieściach. Hunk kulił się po drugiej stronie pokoju, z okrycia wystawał jedynie czubek jego głowy. Evelyn poklepywała go pocieszająco po plecach, nie wyglądała na specjalnie przestraszoną, ale słuchała historyjki z uwagą.

Jednak kiedy Pidge dotarła w opowieści do momentu kulminacyjnego, a jedna dziewczyna wybuchła nagłym szlochem, Allura poderwała się z kanapy.

- Dobra, wystarczy! - nakazała. - Koniec tego. Jeśli już chcecie słuchać jakiś historyjek, to nie będzie opowiadała ich Pidge.

- Co? Dlaczego? - oburzyła się krótkowłosa.

Allura wskazała wymownie na zapłakaną dziewczynkę, która wycierała właśnie nos w swój koc.

Pidge przewróciła oczami, ale nie wykłócała się już dalej. Zamieniła się z Georgem, który zaczął opowiadać coś bardziej pogodnego, a zarazem mniej interesującego.

Latynos wyciągnął się, ziewając, po czym sięgnął po kolejną piankę. Zamierzał zabić zmęczenie cukrem.

George naprawdę przynudzał, co poskutkowało tym, że Lance zaczął rozmowę z Keithem. Siedzieli tak obok siebie pod kocem, stykając się ramionami, jedli pianki oraz krakersy i rozmawiali o wszystkim i o niczym. O uczelniach na jakie zamierzają pójść, o swoich rodzinach, zainteresowaniach, które zmieniły się trochę z biegiem lat, o ulubionych grach i filmach, gdzie okazało się, że wciąż mają bardzo podobny gust.

I nagle Lance nie był już zmęczony. Ożywił się, opowiadał Keithowi różne historie i patrzył jak chłopak szczerze się śmieje, a jego szaroniebieskie oczy jaśnieją. Mieli sobie tyle rzeczy do powiedzenia, tyle tematów do nadgonienia. Szatyn uświadomił sobie dopiero w tym momencie, jak niesamowicie tęsknił za Keithem. Czuł się w tej chwili tak swobodnie i szczęśliwie, że nagle cała ta sytuacja z przed pięciu lat stała się nieważna, jakby to się nigdy nie wydarzyło.

Jakby nic nie stało na przeszkodzie, aby byli przyjaciółmi.

Lance prawie w to uwierzył.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro