Przyciśnięty Do Ściany

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

   Jeden z momentów, gdy odkrywasz, że twoje życie ssie to ten, gdy zamiast budzić się przytulony do swojej drugiej połówki, odkrywasz, że powodem utrudnień oddychania nie są roztrzepane po śnie włosy twojego ukochanego, ale tyłek Salema, który stwierdził, że akurat twoja twarz jest idealnym miejscem, aby sobie usiąść. Długo się nie zastanawiając, zrzuciłem nieposłusznego kota z mojej twarzy, najszybciej jak mogłem i spojrzałem na zegarek. Świetnie. Mam jeszcze dwadzieścia minut do budzika, a wiem, że ten sierściuch jedynie czeka, żebym zamknął oczy.

Przez to oczywiście zszedłem z uśmiechem z łóżka i przeciągnąłem się w akompaniamencie świergotu ptaków.

Mhmmmm...

Tak więc po tym, jak stoczyłem się na podłogę i podniosłem, roztrzepując włosy, które i tak były w nieładzie, stwierdziłem, że dzisiaj w końcu zajmę pierwszy łazienkę. Lara była za leniwa, żeby wstawać wcześniej, więc był to idealny plan.

Był idealny do momentu, gdy prawie nie dostałem zawału, mijając księżniczkę ciemności i postrach sąsiadek - właścicielkę mieszkania - Abigail Clive. Dziewczyna nie była specjalnie wysoka, ale przerażała mnie z wielu względów.

Pierwszym było to, że jej wiecznie podkreślone czarną kredką oczy wyglądały, jakby wyszła z czeluści piekieł, a ciemne usta potęgowały ten efekt.

Drugim z kolei było to, że właśnie przygwoździła mnie do ściany, i mimo że byłem wyższy i silniejszy, nie byłem w stanie się ruszyć.

- Więc, Jami, jak Ci się spało? - spytała, układając dłoń na mojej klatce piersiowej, gdy w myślach zacząłem planować ucieczkę, wliczając w to skok z okna.

- D-dobrze - wymamrotałem, starając się brzmieć jak mężczyzna. To nie tak, że mam jakiś damski głos, bo uważam, że jest spoko. Dość głęboki, ale nie jakbym mówił przez tubę. Taki... normalny.

- A nie było ci zimno? Tak samemu i w ogóle - wymruczała, a sam ten ton powinien zadziałać na faceta. Faceta, który jest hetero w każdym razie.

- Abigail, spóźnię się do szkoły - starałem się brzmieć na znudzonego. Naprawdę chciałem, a wyszło mi, jakbym przechodził drugi raz mutację.

   Niemal udławiłem się powietrzem, dziękując resztkom jej instynktu samozachowawczego, gdy zrobiła krok w tył, śmiejąc się w głos z mojej pierdołatowości.

Może powinienem na poważnie rozważyć skok z tego okna?

- Co tu się dzieje? - ze swojego pokoju wyszła Lara, która jak na poranek nie wyglądała aż tak źle. Dobrze wiedzieć, że to ja z naszej dwójki zostałem obdarowany nieposłusznymi włosami i trudną cerą. Genetyko, będę ci wdzięczny do końca życia.

- Pytałam się, czy Jami zjadł już śniadanie, bo planowałam gotować - powiedziała lekko, zanim nawet zdążyłem otworzyć usta. A to przebiegła żmija.

- Och. Wiesz, Abi... Może lepiej ja ugotuję - stwierdziła delikatnie, gotowa na dyskusję, niczym rycerz w zbroi. Dobrze wiedzieć, że zmieniliśmy się w tym rodzeństwie rolami.

- Kiedy to moja kolej na gotowanie. - Nie znałem dobrze tej dziewczyny, ale groźnie zmarszczone brwi i nos, a do tego automatycznie niemal przyjęta pozycja obronna nie świadczyły o jej pokojowym nastawieniu.

- Bez urazy, Abi, ale dwa tygodnie zajęło mi odlepianie z sufitu makaronu, który podrzucałaś - oznajmiła poważnie moja siostra, a ja zazdrościłem jej odwagi. Postawić się Córce Ciemności? Nie. Ja już wolę być dalej szarą myszką, która po prostu będzie potulna i grzeczna.

- Przecież przeprosiłam. A z resztą to moje mieszkanie i mogę dekorować sufit, czym chcę - wzruszyła ramionami i poszła w kierunku swojego pokoju. Chyba nigdy nie będę w stanie zrozumieć kobiet. Udają, że nic się nie stało, a się obrażają.

Paranoja.

Wiele dobrego o mojej siostrze powiedzieć nie mogłem, ale jajecznica, jaką potrafi zrobić, zasługuje na uznanie zdecydowanie szerszego grona niż ja, Abigail i Salem, który co chwila ocierał się o moją nogę. Przeklęte stworzenie, które nie wie samo, czego chce.

Więc śniadanie, szykowanie się, podwózka do szkoły i znoszenie kolejnego ataku histerii mojej siostry miałem już za sobą. Jak na razie dzień nie był taki zły. Zawsze mogłem złamać nogę, wpaść pod samochód czy mieć rozwalone włosy.

Tego ostatniego bym nie przeżył.

Już na wejściu zostałem powitany przez Ricka, bo pierwsza była historia. Zapowiada się świetna zabawa.

Lekcja sama w sobie nie była zła. Kobieta jednak znała się na rzeczy i gdy tylko przemilczałem błąd w nazwisku, nawet się na mnie nie spojrzała. Nadal siedziałem sam, co nie stanowiło dla mnie jakiegokolwiek problemu, a wręcz przeciwnie. Miałem dużo miejsca, mogłem się skupić na lekcji i kilka razy zgłosić do odpowiedzi. Nie, żeby temat Herbatki Bostońskiej był nieznany ludziom, ale miałem wrażenie, że ich tyle obchodzi przeszłość, co mnie sztuczne cycki Ginny. Po prostu nie mój interes, tylko jej.

Ale znowu się zapędzam. Muszę zacząć pracować nad moją ułomną umiejętnością skupiania uwagi. I to jak najszybciej.

Na hiszpańskim też nie było źle, po prostu siedziałem cicho, zakrywając telefon piórnikiem, bo nauczycielowi nie chciało się rozglądać po klasie. Nie, żebym wymagał od niego uwagi, po prostu obstawiam, że nawet nie zauważył, że ma jedną osobę więcej na lekcjach.

Problem pojawił się na matematyce, na której chciałem zająć swoje miejsce. Nie wiem właściwie, czy mogę je nazwać moim, ale wiem, że było zajęte. Nie zwróciłem nawet uwagi na osobę, która przejęła moje taktyczne miejsce, bo zadzwonił dzwonek i zająłem ławkę na początku.

Zdecydowanie mogę powiedzieć, że pierwszy rząd ma ostro przerąbane. Niby lepiej widać, lepiej słychać, ale po prostu nie znoszę jak ktoś patrzy mi się na ręce. A one akurat były śledzone cały czas. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy pan Harvey nie jest przypadkiem jakimś zboczeńcem z fetyszem dłoni, ale po lekkim skrzywieniu odrzuciłem tę bolesną (albo i nie, jakby mu się przyjrzeć, to nie był najgorszy) myśl.

Lekcja była ciągiem (i to nie arytmetycznym, he hehe... To nawet poniżej mojego poziomu) nieszczęść, bo byłem przy tablicy z takim zadaniem, że wahałem się nad rzuceniem dalszej edukacji. Dodatkowo cały czas nie dawała mi spokoju myśl o tym nowym kolesiu. Chyba nie powinienem na niego mówić nowy, bo na pewno był tu o wiele dłużej niż ja.

Ale dla mnie był nowy, okay?

No.

Gdy wracałem do ławki, bledszy niż kartka papieru, złapałem z nim na chwilę kontakt wzrokowy. Jeśli greccy bogowie mieliby na ziemi swoich odpowiedników, to patrzyłem w oczy Apollinowi, którego twarz dopieścił sam Michał Anioł.

Jego szczęka mogłaby spokojnie pociąć moje niewinne serce. Usta zakreślone miał wyraźną linią, które wyróżniały się czerwonawym różem od lekko opalonej cery. Jego twarz okalały dość długie włosy, których lekkie fale tworzyły lekki, ale bardzo estetyczny nieład. Jednak wisienką na tym imponującym torcie były jego oczy. Intensywny błękit jego tęczówek, który łączył się z lekką szarością, otaczającą jego źrenice powodował, że miałem ochotę wołać po ratownika.

Jednak jestem z siebie dumny, że po prostu nie zamarłem w miejscu i nie zacząłem się ślinić na jego widok. Już nawet wybaczyłem sobie ten zdradliwy rumieniec, który na szczęście pojawił się, gdy usiadłem już w ławce.

Dziwne było to, że nie opuściło mnie wrażenie, że gdzieś już widziałem jego twarz.

Może to dziwne, ale nie dawało mi to spokoju. Z takim wyglądem mógłby rozpocząć karierę modela, ale to nie to.

Znam imię każdego modela, który wydał mi się atrakcyjny. I na pewno nie pomyliłbym ich z nikim innym.

I nie.

To jeszcze nie jest obsesja.

Jeszcze.

Moje desperackie przemyślenia przerwał dzwonek, za który byłem bardzo wdzięczny. Wyszedłem z sali jako pierwszy, prawie uderzając plecakiem jakąś dziewczynę, którą szybko przeprosiłem. Bo przecież ze mnie taki kulturalny chłopczyk.

Wiecie, co jeszcze było cudowne tego dnia? Próba ewakuacji. Rozrywka każdego semestru w chyba każdej szkole. Wydarzenie, podczas którego magicznie znikała połowa uczniów, a nauczycieli to zazwyczaj nie obchodziło.

Już nawet nie starałem się udawać, że wracam. Po prostu włączyłem na telefonie nawigację, żeby nie zgubić się po drodze.

Dość szybko wyprowadziłem wnioski z mojej decyzji. Wracanie samemu chyba nie było dobrym pomysłem. Szczególnie, gdy obok mnie jakiś samochód zaczął zwalniać, a serce biło szybciej niż Roy Jones Jr.. Mimowolnie spojrzałem w bok.

Dobra.

To było jeszcze gorsze.

Auto miało przyciemniane szyby, a sam model to chyba Audi i to jedno z nowszych. Nie wiem dokładnie. Nie znam się na samochodach, dla mnie i tak liczy się, żeby było ładne i w miarę tanie. Starając się wyglądać naturalnie, sięgnąłem po telefon i zacząłem szukać numeru do Lary. Jednak po chwili zastanowienia to był okropny plan. Bo, co mam jej powiedzieć? "Hej, siostrzyczko. Urwałem się z lekcji w drugi dzień szkoły i właśnie ktoś podejrzany jedzie za mną samochodem"? Policja też odpada. Zanim się pojawią, to prędzej mnie pokroją.

Tak więc skręciłem w jakąś bramę w rzędzie kamienic, która była otwarta. Ku mojemu wielkiemu życiowemu szczęściu to była ślepa uliczka. Losie, moje serce należy do ciebie. Nie myśląc wiele, stanąłem tuż przy wyjściu, żeby ewentualny napastnik mnie minął, a ja miałbym czas na ucieczkę.

I nie mam sam pojęcia, co strzeliło mi do głowy, że po usłyszeniu trzaśnięcia drzwiami i coraz głośniejszych kroków, zamiast uciekać, postanowiłem złapać zbliżającą się osobę i przyszpilić do ściany. Przecież ja jestem łajzą i nawet przewrotu na wfie nie dałbym rady zrobić.

Spojrzałem z przerażeniem, które sam nie wiem, czy było spowodowane śledzeniem, czy moim zachowaniem, w twarz mojej ofiary lub oprawcym. Chwilowo te role były skomplikowane.

- I co? Mnie też uderzysz? Jak Embry'ego? - usłyszałem dość kpiący głos, który należał do tego chłopaka, którego zobaczyłem dzisiaj na lekcjach. Miałem ochotę zagrzebać się w tym zaniedbanym trawniku za mną.

Momentalnie puściłem go, aby zacząć się wycofywać i rzucić się do ucieczki.

Jednak jego dość przyjemnie umięśniona ręką była szybsza i tym razem to on przyszpilił mnie do ściany, o którą dość mocno przywaliłem potylicą.

- Nie mam zamiaru cię bić. Po prostu chciałem się bronić - pewność mojego głosu mnie samego zaskoczyła, co zabawnie musiało kontrastować z moimi przerażonymi oczami.

- Ja i tak nie o tym - dla potwierdzenia swoich słów przewrócił oczami, które znajdowały się trochę poniżej moich.

- To dlaczego mnie śledzisz? - kolejna nagroda za głupotę w rękach Benjamina Rossa. Publiczność szaleje.

- Bo pobiłeś mojego bardzo dobrego znajomego, a ja nie do końca jestem z tego powodu szczęśliwy, bo bidula ma siniaki na żebrach - ton jego głosu był nietypowy. Mówił, jakby było mu mnie szkoda, a jednocześnie jakby cała ta sytuacja go bawiła.

- J... - zacząłem, ale co sensownego miałem do powiedzenia? Że jestem gejem i tak naprawdę wolałbym zabrać tamtego chłopaka na kawę, zamiast chociażby szturchnąć? Że chcę się ukrywać, bo jestem tchórzem? Jedynie pokręciłem głową, bo nic mądrego nie byłem w stanie wymyślić.

- Więc powiem ci, co usłyszałem. Embry był zaczepiony przez bandę tych bezmózgich osiłków z drużyny, a gdy ten imbecyl, Rick, cię zawołał, to przyłączyłeś się do nich i bawiłeś się w "skatujmy geja", czyż nie? - pyta z brwiami uniesionymi dość wysoko.

I znowu moja jedyną odpowiedzią była cisza. Znacie ten moment, gdy nadmuchujecie balon i nagle on wyślizguje się z ręki i lata chaotycznie po pomieszczeniu, żeby upaść po chwili. Mówiąc metaforami, moja pewność siebie to ten balon.

- No, proszę. Ktoś tu zapomniał, jak się mówi? - zaśmiał się sucho. Niemal wyuczenie. To było mocno niepokojące, a moje nogi już i tak były jak z waty. I to nie dlatego, że jego uroda odebrała mi mowę i zdolności poruszania się. Po prostu bałem się o moje zdrowie i stan fizyczny. Powiedziałbym, że dość mocno.

- Po prostu mnie puść. Przeproszę twojego przyjaciela, dobra? Naprawię to - sposób, w jaki plątał mi się język, nie był przyjemny, ale myślę, że zrozumiał, bo mnie puścił, a ja mogłem w końcu wziąć porządny oddech.

- Po prostu trzymaj się od niego z daleka. Nie chcę cię zobaczyć w jego pobliżu, rozumiesz? Bo wtedy zobaczysz, że te bezmózgie osiłki cię nie obroną - skierował na mnie wskazujący palec i odwrócił się, dumnie idąc do samochodu, z którego widziałem jedynie te same zagubione oczy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro