Siódmy Świat

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Na skraju Siódmego Świata, od zarania dziejów, istniały dwa wrogie królestwa. Władcą jednego był wiekowy starzec o dwu brodach i trojgu oczach, którego ludzie nazywali Mędrcem. Nikt nie wie, kto go wybrał na monarchę, ani skąd on w ogóle wziął się w kraju. Po prostu pewnego dnia Pierwszej Ery jakiś młodzieniec przybył do państwa i oświadczył, że jest królem. I tak już zostało.

Mędrzec istniał zawsze. Narody przemijały, a on żył dalej. Niepojęty, nieskończony, cudowny. Wszystkim poddanym wpajał wartości, że w życiu nie liczy się nic, oprócz dóbr materialnych. Państwo rosło w siłę. Powstawały nowe budynki, rozwijał się przemysł, sztuka. Miasta tętniły życiem. Nie istniało coś takiego jak slumsy czy dzielnice nędzy i ubóstwa. Nikt nie wiedział, co to bezrobocie lub bieda. Życie idealne.

Ale był też i haczyk.

Inność zostawała zabijana.

Pary jednopłciowe nie miały racji bytu. Albinosi ginęli zaraz po porodzie. Matka potrafiła zabić takie dziecko z zimną krwią. Wszyscy podejrzewani o choroby psychiczne zostawali przekierowywani do specjalnych ośrodków, z których już się nie wracało. Przywódcy buntów i rebelii byli natychmiast uciszani. Każde przekroczenie ideologii państwa równało się zgładzeniem lub wydaleniem z niego. Jeżeli odstawałeś od tej idealnej grupy ludzi, stawałeś się śmieciem. Tolerancja nie istniała. Wszyscy działali jedynie na swoją korzyść. Zapatrzeni w siebie nietolerancyjni egoiści, którzy wiedzą najlepiej.

No i jestem jeszcze ja. Dezla Akari. Wadliwy członek tej fałszywej utopii. Mam dopiero dwadzieścia lat, jestem młody, jeszcze się uczę. Pełnoletność osiąga się dopiero w dwudziestym piątym roku życia. Dużo mi do niej brakuje. Nie tylko fizycznie.

Jestem albinosem. I to z piegami. Mam heterochromię, czyli różnobarwność tęczówek. Jedno oko brązowe, drugie niebiesko-zielone. Moje włosy są naturalnie fioletowe. Poza tym posiadam borderline, czyli zaburzenie osobowości. Niestabilny charakter. Mieszanka wybuchowa. Żeby było jeszcze śmieszniej, nie rozwijam się tak, jak inni ludzie z mojego gatunku. Cechują nas ogromne skrzydła, pazury i genialny węch. Tymczasem moje skrzydełka są niezwykle małe, pazurów w ogóle nie widać, a czasem nie umiem poprawnie rozróżnić zapachu trucizny od jadalnego kwiatu.

Dlaczego w ogóle żyję? Moja matka okazała mi „litość", porzucając gdzieś w lesie, zamiast wydać policji. Nie mam pojęcia, kim ona była. Ale nie chcę jej nigdy spotykać. Jakoś poradziłem sobie sam. Wychowały mnie centauriony, istoty podobne do centaurów, jednak posiadające zdolność krótkotrwałej zmiany w inne istoty. W wieku lat dziesięciu postanowiłem żyć na własną rękę. Albinizm tuszowałem pod grubą warstwą podkładu, tęczówki zakrywałem jednokolorowymi soczewkami, a resztę musiałem jakoś przeboleć.

W szkole miałem wiele problemów. Dzieci śmiały się z tego, że byłem gorszy. Nie umiałem szybko latać, beznadziejnie walczyłem, nadawałem się jedynie do robienia tła dla lepszych osobowości. Nieraz lądowałem u dyrektora na dywaniku, głównie dlatego, że podejrzewano mnie o depresję lub inny stan psychicznego załamania. Zawsze udawało mi się jakoś wyplątać od głębszych przesłuchań czy rewizji, ale mieli mnie na celowniku. Wszyscy doskonale o tym wiedzieli.

Nauka była przepełniona faszyzmem i zakłamaniem. Fałsz dosłownie wyciekał z każdych stron jakiegokolwiek podręcznika. Wszystko było „idealne". Idealne budynki, idealne zawody, idealni ludzie, idealne państwo, idealny władca... Tak naprawdę to czysty egoizm i nienawiść. Wpajano nam, młodym ludziom, że Państwo Mędrca jest najlepsze na świecie. Wszystkie inne narody są złe, a tamtejsi ludzie to tak naprawdę zmutowane demony o chorobach psychicznych i białej skórze, żyjących w zakazanych związkach, którzy chcą nas zabić. Głupota.

My zabijamy się sami. Od środka.

Może i w naszym kraju są cudowne budynki, bezrobocie sięga zera, każdy ma bogatą willę i jest szczęśliwy, ale tak naprawdę to tylko iluzja. Nikt nie umie sięgnąć wzrokiem dalej, za mury tego „cudownego" świata. Jesteśmy uwięzieni w szklanej kulce nieprawdy. Gdyby tak tylko ktoś ją rozbił, być może wszystko by się zmieniło...

~.~

– Dezla, nie śpij! – z sennych marzeń wyrwał mnie głos profesora Asmodela, nauczyciela historii. Nienawidziłem tego przedmiotu z całego serca i zdarzało mi się na nim przysypiać lub rozmarzać.

– Tak, proszę pana? – mruknąłem. Starałem się, żeby mój głos brzmiał jak najbardziej przytomnie.

– Czy jest jakiś konkretny powód twojego braku skupienia? – syknął starszy mężczyzna. Jego ślepia zapaliły się błękitnym płomieniem, a ogon, wcześniej kołyszący się w takt wykładu, teraz zupełnie stanął.

– Jestem skupiony – skłamałem.

– Ach tak? To może powtórzysz swoimi słowami to, co przed chwilą powiedziałem? No, wstawaj, Dezla. Zobaczymy, czy uważałeś.

Poczułem na sobie palący wzrok całej dwudziestoośmioosobowej klasy. Wstałem posłusznie. Oczywiście Mizzus, kolega z ławki, musiał kopnąć mnie lekko prądem, bo wtedy nie byłby sobą. Po sali przeszedł cichy szmer, przypominający śmiech. Przyzwyczaiłem się do tego, że bywam obiektem drwin. Nikt nie mówił, że w szkole będzie lekko.

– No i jak Dezla? – ponaglał profesor.

– Niestety, nie wiem, o czym pan mówił. Nie pamiętam.

– Bo?

– Bo nie słuchałem.

– Siadaj, Dezla. Tym razem ci odpuszczę. Ale na przyszłość uważaj. Za takie niesłuchanie można zarobić sobie pałę.

Opadłem na krzesło. Miałem dość szkoły. Zmuszano mnie do słuchania i beznamiętnego powtarzania o idealności Mędrca. Otworzyłem podręcznik na pierwszej stronie. Widniała na niej podobizna naszego władcy. Pomimo wieku, wyglądał lepiej od dziadka mojej znajomej, który miał dopiero trzysta trzydzieści lat. To dziwne...

– Kontynuując – huknął mi nad głową nauczyciel. Aż podskoczyłem z zaskoczenia. Nie cierpiałem, gdy tak robił, a w moim przypadku było to częste. – Nasz cudowny król podpisał na początku Czwartej Ery odpowiedni dokument, dzięki któremu wojsko zostało oficjalnie wznowione. Mamy pokój, nikt nam nie zagraża, jednak ostrożności nigdy za wiele. Kto pamięta, w którym roku odbyła się bitwa z hydrami?

– W dwudziestym drugim roku Trzeciej Ery, zaraz po wybuchu Magmary, największego wulkanu na wyspie Etokas! Nasze państwo nie było przygotowane, a wojsko kulało, więc przegraliśmy! – krzyknęła Elirossa, klasowa kujonka.

– Tak, ale gdyby nie to, że podkradliśmy hydrom ich cenne skarby, nic by się nie stało – mruknąłem pod nosem.

Była to prawda. Rok przed rozpoczęciem wojny, na terytorium hydr została wysłana ekipa, której zadaniem było wydobycie złotych diamentów, najdroższych i najrzadszych klejnotów na wszystkich Dwunastu Światach. W każdym podręczniku pisało, że nastąpiło pokojowe wymienienie się dobrami. Jednak z pierwszej ręki wiem, że tak naprawdę nasi ludzie po prostu ukradli surowce i zabili ich strażników. Oto, do czego prowadzi ludzka pycha.

–Możesz powtórzyć, Dezla? – syknął mi ponownie przed twarzą profesor. – Powiedziałeś „podkradliśmy"?

– Tak, tak właśnie było – rzekłem hardo.

– Bzdura. Kto ci naopowiadał takich herezji?

– Centauriony. One nie kłamią.

W klasie zrobiło się przeraźliwie cicho i zimno. Dwadzieścia osiem par oczu skierowało się na moją sylwetkę. Rzuciłem przelotne spojrzenie po sali. Każdy patrzył na mnie wprost z nienawiścią, a profesor - z mordem. Poczułem, jak jego ogon owija się wokół mojej nogi. Syknąłem cicho z bólu.

– Powtórz. – Usłyszałem głośną i ostrą komendę. Profesor dał mi szansę na zmianę zdania i przyznanie się do rzekomego kłamstwa. Ale mój honor i charakter borderline wzięły górę.

– Tak. Podkradliśmy hydrom ich cenne surowce. Siłą wyrwaliśmy. Ezyrio, głównodowodzący ekipy, zabił strażników skarbca. Namaasta i Kail, jego podwładni, wrzucili martwe ciała do lasu, do rzeki, co widziały tamtejsze centauriony. A Mędrzec wszystko ładnie zatuszował. To nie była pokojowa wymiana skarbów, ale zwyczajna kradzież.

– Łżesz jak pies! – ryknął mężczyzna. – Idziesz do dyrektora!

Wiedziałem, że to się tak skończy. Nie umiem siedzieć cicho wobec niesprawiedliwości i nieprawdy. Zostałem wychowany w duchu dobroci. W lesie żadne istoty nie kłamią. Wszystko rozwiązują pokojowo. Nie oskarżają się bezpodstawnie, nie działają na szkodę innych. Nie to, co my, ludzie. Choć mówi się, że jesteśmy mądrzejsi od strzygi czy wróżki, tak naprawdę to właśnie te duszki leśne są od nas tysiąc razy lepsze.

Westchnąłem. Wyszedłem z sali. Dalej towarzyszyła mi kompletna cisza. Cały budynek był pogrążony w milczeniu. Nawet ogień na świecach i pochodniach nie trzaskał wesoło, tylko tlił się smutno. Zupełnie jakbym roztaczał jakąś ponurą aurę. Nie pasowałem tu. Wadliwy element z innej układanki. Odmieniec.

Wszedłem do gabinetu dyrektora. Ten nawet nie podniósł wzroku znad pliku kartek. Chrząknął cicho. Doskonale wiedział, z kim ma „przyjemność".

– Akari... To już trzeci raz w tym tygodniu, a nie minął nawet czwarty dzień. Co tym razem?

– Profesor historii stwierdził, że kłamię – rzuciłem od niechcenia.

– I za to tutaj jesteś? Kłamałeś odnośnie do czego, jeśli mogę wiedzieć?

– Wydarzeń z dwudziestego pierwszego roku Czwartej Ery.

– W tym roku wydarzyło się dużo. Możesz dokładniej?

– Chodzi o misję wydobywczą złotych diamentów, a dokładniej...

– To był uczciwy handel – przerwał mi dyrektor ostro. Za ostro.

– Nieprawda. Ukradliśmy je.

– Co ty mówisz, Akari! To była wymiana. Jakżebyśmy mogli posunąć się do tak haniebnego czynu jak kradzież czy fałszerstwo...

– Centauriony wszystko widziały. One nie kłamią, doskonale pan o tym wie. A ja wiem to właśnie od nich. Czyli z najczystszego źródła.

Dyrektor aż wstał. Chyba po raz pierwszy widziałem go tak rozzłoszczonego. Jego rogi znacznie się wydłużyły, a oczy zapaliły na czerwono. Był przerażający. Chwycił mnie szponami za szyję. Zacząłem się krztusić.

– To kłamstwo. Centauriony skłamały, po raz pierwszy w historii. Mylą się – syknął. Poczułem na płatku ucha mokry, wężowy język. – Albo przyznasz rację mi i podręcznikom, albo zostaniesz skazany na banicję. Wygnanie z kraju.

– Zgoda.

– Co proszę?

– Zgadzam się na banicję. Nienawidzę tego kraju. Nie cierpię. Mam wszystkiego serdecznie dość! – krzyknąłem. Emocje wzięły nade mną górę. Nie panowałem nad słowami. – Mam dość tej głupiej szkoły, mam dość fałszowanej historii, mam dość pana, mam dość Mędrca. MAM DOŚĆ TEGO, ŻE CIĄGLE MUSZĘ UDAWAĆ!

Nie wytrzymałem. Wyrwałem się z uścisku mężczyzny, po czym zrzuciłem z głowy kaptur. Burza fioletowych włosów rozlała się na wszystkie strony. Wyrwałem z oczu soczewki, ukazując swoje kolorowe tęczówki. Na koniec chwyciłem stojący na biurku dyrektora kubek z gorącą herbatą i wylałem go sobie na twarz. Nie czułem pieczenia, choć temperatura płynu była naprawdę wysoka. Cały mój misternie nałożony podkład zmył się w jednej chwili, ukazując bladą jak papier twarz.

Mężczyzną aż wstrząsnęło. Oto stał przed nim albinos o fioletowych włosach, dziwnych oczach i gniewie na twarzy. Tak właśnie wtedy wyglądałem. Nie kontrolowałem się. Cała moja nienawiść do Świata wprost się ze mnie wylewała. Zacząłem demolować mu w szale gabinet, wrzeszczeć i kopać. Na pewno usłyszało mnie pół szkoły. Ale to już nie byłem ja, ale moja chora psychicznie natura.

– Fałsz! My żyjemy w fałszu! Całe państwo jest zakłamane! Gdzie miejsce na miłość w tym uporządkowanym świecie? Gdzie miejsce na bezinteresowność, życzliwość? Nie ma go! Jest tylko chora pogoń za byciem lepszym, nienawiść do innych narodów. Pycha. Dlaczego musimy tacy być?! Dlaczego w całym państwie nie ma ani jednej osoby podobnej do mnie?! Bo wszyscy giną. Wszyscy, którzy są choć trochę inni, po prostu giną lub są wyrzucani z państwa na pastwę lodu. A Mędrzec? Kim on w ogóle jest?! Jakiś nieznajomy człowiek przychodzi do państwa na początku istnienia Świata i zostaje królem. Nikt się tym nie zainteresował? Nikomu nie wydaje się to podejrzane? On żyje i żyje! Jakim cudem!? Czemu...

Nagle poczułem uderzenie w głowę czymś twardym. Przed moimi oczami pojawiła się ciemność. Bezsilnie upadłem na posadzkę. Ostatnie, co zauważyłem, to dyrektor stojący nade mną z opasłym tomiskiem runów hieroglificznych. A potem tylko mrok. I dziwna muzyka...

~.~

Obudziłem się na skraju jakiegoś lasu. To zdecydowanie nie był „nasz" las. Tutejsze drzewa zdawały się tańczyć z radości. Dźwięki przyrody też były inne, choć w pewnym stopniu znajome. Wstałem. Od razu spostrzegłem wpatrzone we mnie oczka małej wróżki, która chowała się za liściem srebrnej porzeczki. Śmiała się.

– Z czego się śmiejesz? – spytałem, podchodząc do niej.

– Popatrz w dół, a się dowiesz! – pisnęła z wielkim uśmiechem na ustach.

Zerknąłem we wskazany kierunek i natychmiast mocno się zaczerwieniłem. Byłem totalnie nagi, nie miałem nawet skąpej przepaski na udach, która mogłaby zakryć moją godność. Czym prędzej zasłoniłem się rękami.

– Nie patrz! – krzyknąłem do wróżki zawstydzony.

–Na to mam oczka, by patrzeć – odpowiedziała zaczepnie.

– Nie musisz akurat na mnie!

– Ale ja chcę. I będę! – uśmiech nie schodził jej z twarzyczki.

Byłem w kropce. Z jednej strony wróżka to nie człowiek, ale z drugiej... Też istota. Mimo wszystko odczuwałem wstyd. Nigdy nie pokazywałem się nikomu goły, nawet centaurionom. Zawsze miałem na sobie coś, czym mogłem zakryć miejsca intymne. Ale teraz nie.

– Mogłabyś się chociaż odwrócić? Na momencik? – spytałem z nadzieją. Chciałem okryć się dużym liściem. Cóż, lepsze to niż łażenie bez ubrań.

– Nie, nie mogłabym – zaświergotała mała.

– Dlaczego jesteś taka wredna?

– Bo mogę!

Istotka podleciała bliżej mojej twarzy, po czym pstryknęła mnie w nos. Natychmiast się za niego złapałem, a ona ze śmiechem odleciała w głąb lasu. Nie czekając na to, aż sprowadzi resztę towarzystwa, urwałem jakiś ogromny liść i owinąłem się nim jak prowizoryczną suknią. Chcąc nie chcąc, ruszyłem w stronę łąki, czy też polany. W oddali majaczył zarys wież, prawdopodobnie zamkowych. Wiedziałem już, gdzie jestem. Za granicą królestwa Mędrca. Na „wrogim terenie".

Po jakiejś półgodzinie miarowego marszu trafiłem na pierwszy dom, zaraz na skraju wielkiego miasta. Wyglądał dość biednie w porównaniu z naszymi cudami architektury. Miał tylko jedno piętro, był budowany bardziej „na szerokość" niż „na wysokość". Po krótkiej walce z samym sobą podszedłem bliżej drzwi. Całe moje ciało drżało z przerażenia. W szkole wpajali nam, że ludzie z wrogiego królestwa to tak naprawdę rządne krwi demony owleczone w ciała umarłych. Bałem się, nawet jeśli podświadomie wiedziałem, że szkolnictwo kłamie pewnie i na ten temat.

Ale raz centaurionowi śmierć. Zadzwoniłem do drzwi. Przez chwilę słychać było ciszę, jednak zaraz przerwał ją głuchy łoskot jakiegoś spadającego przedmiotu. W domu zapanowała wrzawa i krzątanina, a po chwili drzwi otwarły się z głośnym piskiem.

Stał w nich młody mężczyzna. Na oko mógł mieć koło trzydziestu lat. Jego włosy sięgały do pasa, były koloru czarnego z niebieskimi pasemkami. Oczy barwy srebrnej, schowane za dziwnymi szkiełkami, bezceremonialnie lustrowały moją wątpliwą figurę. W jednej ręce trzymał kubek z parującym napojem, a w drugiej zrulowaną gazetę. Ubranie postaci stanowił puszysty, różowy szlafrok i kapcie w takim samym kolorze. Wyglądał co najmniej dziwnie i gdyby mieszkał w królestwie Mędrca, raczej nie pocieszyłby się długim żywotem.

– Z kim mam przyjemność? – rzucił niedbale, dalej bacznie mnie obserwując. Jego głos był bardzo męski, miał potężne brzmienie.

– Z banitą – mruknąłem cicho. – Mógłbym tu przenocować choć jedną noc? Nie mam gdzie się udać, zostałem wyrzucony z Królestwa Mędrca...

– Nie ty pierwszy i nie ostatni – westchnął mężczyzna. – Wchodź. W naszym domu wyrzutki kraju nietolerancji są mile widziani.

Niepewnie postąpiłem krok naprzód, wchodząc do dziwnego domostwa. Pierwsze, co mnie uderzyło, to widok zwierząt mieszkających na równi z ludźmi. Już w przedpokoju zauważyłem dwa węże, które pomykały sobie po podłodze, a jeszcze dalej kuron śpiewał swoje żałobne pieśni. U nas to byłoby nie do pomyślenia, jednak tutaj to chyba norma.

– Jak masz na imię? – spytał mnie po chwili mężczyzna, gdy weszliśmy do kuchni.

– Akari. Akari Dezla. A ty? – odpowiedziałem, siadając przy dziwnym, mruczącym stole.

– Michion. Ale to tylko imię zastępcze. Prawdziwego nie zdradziłem nikomu - rzekł, krzątając się przy kuchence. – Herbaty, soku? A może kawy? To moje najnowsze dzieło czy też odkrycie, bardzo smaczne zresztą. Nawet para królewska je chwali.

– Soku ze srebrnej porzeczki, jeśli można...

Zdziwiła mnie jego otwartość i życzliwość. W Królestwie Mędrca nikt się tak nie zachowywał. Serwowali ci herbatę, czy ją lubiłeś, czy nienawidziłeś. Nikogo to nie obchodziło. Przyjrzałem się bacznie plecom mężczyzny. Nie miał on ani skrzydeł, ani ogona. Ani nawet rogów. Wyglądał bardzo, bardzo dziwnie. Podobało mi się to.

– Proszę, twój soczek _ zaszczebiotał radośnie, podając mi szklankę z napojem. Chwyciłem ją łapczywie i opróżniłem w mgnieniu oka. – Smakuje ci?

– I to jak! - zawołałem. Michion usiadł obok mnie.

– Ile masz lat? – zapytał, wsuwając rękę w moje włosy. Zadrżałem lekko. Nie byłem przyzwyczajony do takich gestów.

– Dwadzieścia...

– W tak młodym wieku cię wyrzucili? Za co? Jak im podpadłeś?

– Jestem albinosem, mam chorobę psychiczną, heterochromię i kolorowe kudły. Wiesz, trochę tego jest... – prychnąłem, odwracając wzrok.

– Twoje włosy są piękne. Lubię kolor fioletowy. Jest cudowny. Zresztą nigdy nie widziałem kogoś takiego jak ty. Zawsze trafiali tutaj trochę starsi ludzie o przeciętnym wyglądzie, przywódcy buntów. Opowiadali, że tacy jak ty są zabijani. Dlaczego więc żyjesz? – mruczał mi wprost do ucha.

– Maskowałem się, kryłem. Ale ostatnio nie dałem rady zapanować nad sobą przez chorobę, więc wygarnąłem wszystkim kłamstwa i ukazałem prawdziwego siebie. Zemdlałem, a potem obudziłem się na skraju lasu... I przyszedłem tutaj – odpowiedziałem, ziewając. Ogarnęło mnie zmęczenie, a aksamitny głos Michiona usypiał jeszcze bardziej.

– Rozumiem. Prześpij się. Jutro porozmawiamy. Nie martw się, nie jestem taki, jak mnie opisują w waszych książkach. Nie zjem cię ani nie zabiję. Nie śmiałbym. Jesteś piękny.

Zamknąłem oczy. Poczułem, jak mężczyzna podnosi mnie i gdzieś niesie. Byłem zbyt zmęczony, by się bać. Ten człowiek roztaczał wokół siebie przyjemną aurę. Aurę dobra. Wtuliłem się instynktownie w jego ciepłe ciało i miękki szlafrok. Po chwili odpłynąłem w świat sennych marzeń i fikcji.

Obudziłem się nazajutrz w bogatym łożu. Obok mnie siedziała harpia i łypała w moją stronę jednym okiem. Po chwili otworzyła usta i wydała z siebie okropny skrzek. Z przerażenia i szoku krzyknąłem, wypadając z łóżka. Zaliczyłem piękną glebę, z której śmialiby się wszyscy moi koledzy z klasy. Z niemałym zdziwieniem zauważyłem też, że nie jestem już nagi. Miałem na sobie tunikę z dziwnego, przyjemnego w dotyku materiału.

– Co to za wrzaski z samego rana? – usłyszałem pełen wyrzutu głos. Do pokoju wszedł Michion, tym razem w zielonym szlafroku.

– Ten bałwanek w purpurowej czuprynie zleciał z łoża! – zaskrzeczała harpia, wzbijając się do lotu.

– Nic ci nie jest Dezla? – spytał mężczyzna, podchodząc do mnie i pomagając wstać.

– Nic... Dlaczego mi pomogłeś?

– To normalny ludzki odruch – opowiedział z uśmiechem.

– U nas coś takiego nie istnieje – prychnąłem smutno, odwracając wzrok.

– Ale teraz nie jesteś na terytorium Mędrca, tylko w Królestwie Miłości. Tu każdy każdego akceptuje. Dziś, wedle tradycji, pójdziemy na zamek. Tam zostaniesz. Nasi władcy zapewnią ci dom...

– Nie chcę! – ryknąłem, odpychając go.

– Dezla?

– Nie mam ochoty iść na żaden zamek! Nie chcę! – wybuchnąłem. Znowu straciłem nad sobą kontrolę. – Ja chcę zniknąć! Mam dość! Nie wiem, kim jesteś, gdzie tak właściwie jestem, nie wiem nic! Chcę wiedzieć wszystko!

Michion spojrzał na mnie spojrzeniem pełnym współczucia, po czym wyciągnął dłoń. Poczułem, jak moje ciało zaczyna lewitować. Momentalnie się uspokoiłem. Złość została wyparta przez strach, ale i zafascynowanie tym dziwnym stanem. To nie to samo co latanie o własnych skrzydłach. To było znacznie przyjemniejsze.

– M-michion? – spytałem drżącym głosem.

– Jesteś zupełnie inny od tych wszystkich ludzi, z którymi miałem do czynienia... Powiedz mi, Dezla, chciałbyś pomóc swojemu państwu, swojej ojczyźnie?

– Bardzo! Ale nie mam pojęcia jak! Mam dość tej niesprawiedliwości i nietolerancji. Szalonej pogoni za sławą i pieniędzmi. Przecież nie to się w życiu liczy.

– A co się liczy, według ciebie? – zapytał mężczyzna, pozwalając mi wylądować.

– Miłość, przyjaźń i wolność. Nie tylko fizyczna, ale i poglądów.

– Jesteś zupełnie inny. Nawet rebelianci nie mówili o tym tak pięknie i otwarcie. Pozwolę ci u mnie zamieszkać, co ty na to? Pod jednym warunkiem.

– Jakim? – zdziwiłem się.

– Nie będziesz zakrywać swojego cudownego ciała bogatymi szatami. Spodnie wystarczą. Jesteś piękny. Bo jesteś inny.

Poczułem, jak na moim policzku kwitnie rumieniec. Nic nie opowiedziałem, tylko kiwnąłem delikatnie głową. Jeszcze nikt nigdy nie nazywał mojej osoby piękną. Speszony odwróciłem wzrok. Michion tylko się zaśmiał, po czym niespodziewanie mnie przytulił. Jego szlafrok był taki puszysty i miękki. Gdyby każdy człowiek był choć po części taki jak ten mężczyzna, świat byłby znacznie lepszym miejscem...

~.~

Minęły prawie trzy miesiące, odkąd zamieszkałem u Michiona. Zdążyłem już doskonale poznać jego charakter i upodobania. Był on typem totalnego domatora. Każdy dzień spędzał w szlafroczku, codziennie innym. Nie lubił dłuższych podróży, choć często przechadzał się wokół domu lub na rynek miasta. Niejednokrotnie mu towarzyszyłem. Dość szybko zyskałem dobrą opinię wśród ludzi. Polubili mnie właśnie za ten nietypowy kolor skóry, włosów i oczu. Czyli za to, za co nienawidzi się kogoś w Państwie Mędrca.

Byliśmy też raz na zamku, ale tylko w celu zapoznania się z parą królewską. Tym krajem rządzili młodzi ludzie, książę i księżniczka. On miał wadę wzroku, a ona posiadała bardzo dużo piegów i rude włosy. Ale wszyscy ich kochali, bo rządzili sprawiedliwie. Tutaj nie istniało coś takiego jak wyśmiewanie z wad czy poglądów. Każdy miał własne zdanie. Może i budowle były biedniejsze i nie każdy mógł sobie pozwolić na bogate życie, jednak wszędzie dało wyczuć się życzliwość oraz miłość. Tolerancję. Dobro.

Raj na Świecie.

Zdążyłem wymazać z pamięci niemiłe wspomnienia z mojego poprzedniego życia. Nie chciałem tam nigdy wracać. Tutaj odnalazłem swój prawdziwy dom. Tu mogłem być sobą, każdy mógł. Odkryłem w sobie wiele cech i upodobań, których nigdy nie mógłbym rozwinąć w Państwie Mędrca, takich jak zamiłowanie do tańca, pomimo tego, że wychodziło mi to tragicznie lub chęci poznawania świata. Michion był genialnym nauczycielem. Nauczyłem się od niego bardzo dużo.

Pewnego dnia oświadczył, że w moje dwudzieste pierwsze urodziny wyjawi mi pewien sekret. Od tego momentu stał się bardziej tajemniczy, a ja „podjarany", jak to mówiły dzieci z miasta. Po prostu byłem niezwykle ciekawy tego sekretu. No i niecierpliwy. Miałem dziwne wrażenie, że ta wiedza zmieni zupełnie mój światopogląd.

W końcu nastąpił ten dzień. Już od samego rana dało wyczuć się powagę i dziwną aurę w powietrzu. Po raz pierwszy Michion założył na siebie coś innego niż szlafrok, a nawet uczesał swoje czarne kudły. Równo w południe wezwał mnie do biblioteczki. Nakazał usiąść na pufie, a sam przyklapnął na bujanym, babcinym fotelu.

– Dezla. Dzisiaj kończysz dwadzieścia jeden lat. Może nie jest to pełnoletność, ale zdecydowanie najlepszy czas na poznanie Prawdy - zaczął mężczyzna. – Jak wiadomo, istnieje Dwanaście Światów, a każdy jest inny. My mieszkamy w Świecie Siódmym. Jest to świat pełen sprzeczności, ale o tym wiesz już doskonale. Jednak Mędrzec nie pochodzi z naszego Świata.

Nastała cisza. Michion wstał, a przed moimi oczami utworzyła się iluzja. Obraz krwawej rzezi niewiniątek, małych, bezbronnych dzieci.

– Niegdyś, na początku Istnień, w Pierwszym Świecie, panował tyran, władca absolutny. Monarcha o trojgu oczach, majestatycznych rogach i cudownych skrzydłach. Był on okropnie zapatrzony w ideały. Uważał, że twory wadliwe nie mają racji bytu. Brzydził się kalekami i osobami chorymi, gdyż sam nie doświadczył nigdy cierpienia fizycznego lub psychicznego.

Funkcję doradcy króla sprawował wówczas niejaki Razan de Michario. Szalony naukowiec, czarnoksiężnik. Posiadał potężną moc, wręcz najwyższą spośród normalnych ludzi. Miał on ambitne plany i marzenia. Chciał żyć wiecznie. Nigdy nie umrzeć z przyczyn naturalnych. Opracowanie mikstury, która by to zapewniła, zajęło mu prawie pół jednej ery, jednak dokonał owego czynu. Krew małych, niewinnych dzieci nadawała się do tego idealnie. Jej regularne zażywanie sprawiało, że życie wydłużało się o kilkanaście lat. Razan szybko przybył na dwór, by pokazać władcy swój wynalazek.

Królowi bardzo spodobał się ten pomysł i sama perspektywa nieśmiertelności. Zaczął wychwalać projekt, obiecywać autorowi dzieła złoto i bogactwo. Ale już następnego dnia zlecił zabić swojego byłego doradcę. Bał się konkurencji. Przejął pomysł i szybko wdrożył go w życie. Na początku nie odczuwał żadnych zmian, jednak po kilku erach odkrył, że to prawda.

Państwo upadło. Ludzie szybko poumierali, bo ród nie miał jak się wydłużyć. Każde, najpierw trzecie, potem drugie, a na samym końcu pierworodne dziecko, musiało zostać oddane władcy. Po pewnym czasie nie zostało nic. Pustka. Ani jednej żywej duszy. Król dalej chciał rządzić, bo kochał dyktować zasady. Postanowił przenieść się na Drugi Świat, zupełnie porzucając swoją ojczyznę.

Tam historia się powtórzyła. Tyran sprawował rządy przez wiele er, jednak wyczerpał zasoby ludzkie. Musiał przenieść się na kolejny Świat. Robił tak za każdym razem, aż trafił tutaj, na Siódmy Świat, który dopiero się rozwijał. Z każdym bowiem następnym niszczonym Światem, pojawiał się nowy, ażeby została zachowana równowaga. Jednak wieczny władca szybko odkrył, że jeśli dalej będzie tak szybko zabijał dzieci, za niedługo wyczerpią się krainy. Dlatego też tutaj postanowił wykorzystywać tylko osoby chore i wadliwe. Zresztą od zawsze ich nienawidził. Przez to, że od teraz rzadziej pochłania istnienia, wygląda jak starzec, a nie młodzieniec. Nie przeszkadza mu to jednak. Ma świadomość, że nikt niczego nie podejrzewa. Zyskuje sobie na czasie.

– To Mędrzec... – podsumowałem.

– Tak, to on. Monarcha Pierwszego Świata, wieczny człowiek, który żyje kosztem innych. Właśnie dlatego wpaja ludziom nienawiść do osób innych od reszty. Dzięki temu bez problemu może pożywiać się krwią małych dzieci, a przez to dalej żyć. A gdy i tutaj populacja sięgnie zera...

– Po prostu przeniesie się na kolejny Świat, zostawiając ten na pastwę istot mniej rozumnych – dokończyłem. – To jest straszne. Dlaczego on chce żyć wiecznie?

– Jest szaleńcem. Boi się śmierci. I kocha władzę.

– Skąd wiesz o nim tak dużo?

– Jestem jego synem.

Powietrze zrobiło się niesamowicie zimne i gęste. Poczułem, jak na moje palce wkrada się szron. Nie mogłem uwierzyć w ostatnie słowa Michiona. On synem Mędrca? Jakim cudem? Czyżby też był nieśmiertelny? To wszystko wydawało się wprost nieprawdopodobne. Ale ten mężczyzna nie kłamał, wiedziałem to. Może i nie miałem dobrego węchu czy pazurów, ale umiałem odróżnić kłamstwa od prawdy, nawet te najlepiej zatuszowane.

– Jestem synem Mędrca, tyrana, władcy, który zniszczył po kolei aż sześć światów, a teraz nieuchronnie dąży do zagłady następnego. Jestem przeklętym, wadliwym dzieckiem... – szepnął.

Bez słowa wstałem i podszedłem do Michiona. Przytuliłem jego drżące, lodowate ciało. Płakał. Otarłem mu łzy, szepcząc do ucha słowa pociechy. Zrobiło mi się go żal. To dobry człowiek, zupełnie inny niż jego ojciec.

– Dezla... Przepraszam... Nie powinienem ci tego mówić... – mruknął smutno. Miał chyba wyrzuty sumienia. W jego oczach zauważyłem okropny ból.

– Bardzo dobrze, że powiedziałeś. Dziękuję ci za to. Jesteś szczery. Inny od Mędrca. Ale Michion... Powiedz mi jeszcze jedno. Ile ty masz tak właściwie lat? I kim jest lub była twoja matka?

– Serio chcesz to wiedzieć? – spytał, po czym pociągnął głośno nosem.

– Tak, bardzo chcę.

– Mam już pięćdziesiąt lat. A moją matką była niesamowita i cudowna kobieta, Amaiza Kedori. Romansowała swego czasu z Mędrcem, choć jej głównym motywem było poznanie recepty na długowieczność.

– Zostałeś wyrzucony?

– Uciekłem sam, gdy tylko stałem się pełnoletni. Trafiłem na drugi kraniec świata, do tego królestwa i tu zamieszkałem. Dzięki mojej wielkiej wiedzy para królewska bardzo podwyższyła standardy życia, jednak nie dali rady dorównać geniuszowi mojego ojca. Najbardziej boję się dnia, w którym Mędrzec postanowi najechać tę krainę. A wiem, że to nastąpi, bo wspominał o tym przy mnie, kiedy jeszcze byłem młokosem.

– Dlaczego z tym zwleka?

– Bo nie chce narażać ludzi na szybsze wyginięcie. Sam rozumiesz, mniej mężczyzn, bo zostaną zabici na wojnie, kobiety nie mają się z kim łączyć, nie ma dzieci.

– Kiedy tak to przedstawiasz, to to ma sens – przytaknąłem. – Więc co zamierzasz?

– To znaczy? – zdziwił się.

– Nie powiedziałbyś mi tego, gdybyś nie miał w tym jakiegoś ukrytego celu.

– Od dwudziestu lat planuję najazd z zaskoczenia na mojego ojca i zabicie go... Tylko w ten sposób można przerwać jego piekielne rządy.

– Ale?...

– Nie mam armii, broni, ani niczego! To zwykłe plany, marzenia... Nigdy się nie ziszczą.

– Jesteś pewny?

– O co ci teraz chodzi, Dezla?

Odstąpiłem od niego kilka kroków, po czym rozwinąłem swoje małe, krzywe skrzydełka. Wzbiłem się nieco w górę, by dodać powagi moim słowom, które miałem zamiar wypowiedzieć. Musiałem wyglądać naprawdę potężnie i poważnie, bo Michion aż otworzył szeroko usta ze zdziwienia.

– Michionie. Po co ci armia? Czemu chcesz niepotrzebnego rozlewu krwi? Nie bądź taki jak twój ojciec. Ty jesteś inny.

– Nie rozumiem, do czego zmierzasz – przerwał mi.

– Przecież możesz zabić go sam.

– Co?

– Znaczy z moją pomocą.

– CO?!

)Na twarzy mężczyzny pojawił się jakiś dziwny rumieniec. Oczy zabłyszczały mu radośnie. W pomieszczeniu zrobiło się znacznie jaśniej i cieplej. Michion natychmiast wstał, po czym do mnie podbiegł. Chwycił za moje nogi i ściągnął w dół tylko po to, by mocno przytulić. Zdziwiłem się na ten gest, ale odwzajemniłem czułość.

– DEZLA, JESTEŚ GENIALNY! – ryknął mi do ucha, prawie ogłuszając.

– Nie gadaj, nigdy nie przyszło ci na myśl, że możesz to załatwić poprzez konfrontację jeden na jednego? – zdziwiłem się.

– No nie! Głupek ze mnie! Dezla, kocham cię!

Nagle wszystko jakby stanęło w miejscu. Czas, przestrzeń, ja i on. W uszach zabrzęczały mi jego ostatnie słowa. Kocha? Jak to kocha? Jak brata? A może jak syna? Momentalnie odepchnąłem go od siebie. Oddech znacznie mi przyśpieszył, a na czole pojawiły się kropelki potu.

– Kochasz mnie? – spytałem dziwnym tonem głosu. Atmosfera znowu zrobiła się napięta. Michion spojrzał mi prosto w oczy.

–.Kocham.

– Jak brata?

– Jak kochanka.

Zakręciło mi się w głowie. Kocha... Upadłem na podłogę. Przecież mężczyzna nie może kochać mężczyzny! To nieetyczne! Złe! Przecież w szkole uczyli nas...

Nie... Miłości się nie wybiera. On pokochał mnie pomimo tej samej płci. Kochał. Darzył uczuciem. Prawdziwym uczuciem.

Spojrzałem na jego twarz. Była piękna. Zatroskana. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że zawsze traktował mnie z pewną delikatnością. Jak cudowny kwiat. Często patrzył na moje ciało i powtarzał, że jestem piękny. Lubił je dotykać, przytulać. Ale nie zachowywał się nachalnie. Cenił moją prywatność.

– Michion... – szepnąłem cicho. – Wiesz o tym, że twój ojciec nie toleruje takich par, prawda?

– Wiem doskonale – opowiedział, pomagając mi wstać.

– Za co mnie kochasz? – spytałem. Położyłem dłoń na jego policzku.

– Za to, że jesteś. Nie ma jednego, konkretnego powodu. Po prostu pokochałem cię w dniu, w którym zjawiłeś się w moim domu. Najpierw zakochałem się w niezwykłym wyglądzie, potem poznałem twój charakter. Jesteś cudowny.

Zaśmiałem się cicho. Może i była między nami ogromna różnica wieku, ale zupełnie jej nie odczuwałem. Znałem pary, w których wynosiła ona ponad sto lat. A Michion wcale nie wyglądał na swoje pięćdziesiąt, co najwyżej mocne trzydzieści pięć. Przytuliłem się ponownie do mężczyzny i musnąłem lekko jego policzek.

– Chciałbyś byś królem? – spytałem cicho.

– Nie - odpowiedział. – Ale gdybym umarł lub został zabity, chciałbym, żeby mnie pochowano z jakąś bogatą zastawą stołową i mieczami, żeby wyglądało, że byłem waszym królem.

– Po co? – zaśmiałem się.

– Żeby uprzykrzyć robotę przyszłym archeologom z nowych światów.

– Wredny jesteś, wiesz?

– Wiem! Ale lubię to w sobie.

Obaj zaczęliśmy się wprost zwijać ze śmiechu. Było nam tak beztrosko. Zdałem sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu śmiałem się z kimś tak szczerze. To było naprawdę niesamowite uczucie. Nie musiałem nic wymuszać. Mogłem pokazać swoją radość. Mogłem pokazać swoją miłość. Mogłem pokazać prawdziwego siebie. Stałem się wolny.

~.~

Dzisiaj mija trzecia rocznica przeniesienia nas, ludzi z dobrego królestwa, na Ósmy Świat. Poprzedni został doszczętnie zniszczony jak wszystkie poprzednie. Ale tym razem Mędrzec także poległ. Co się właściwie wydarzyło?

Równo w moje dwudzieste drugie urodziny, Michion postanowił zacząć działać. Z małą pomocą centaurionów, nimf i strzyg, dostał się na zamek swojego ojca. Stoczył z nim krwawy pojedynek, w którym odniósł wiele ran. Jednak udało mu się zabić okropnego tyrana. Nie wiedział jednak, że skutkiem tego będzie rozprzestrzenienie się okropnych chorób i zaraz, które toczyły ciało Mędrca od środka. Musieliśmy działać.

Wraz z parą królewską przeprowadziliśmy natychmiastową akcję deportacyjną ludzi i zwierząt z niezakażonych terenów. Nie udało się uratować wszystkich. Tajemniczy wirus momentalnie zabił większość mieszkańców państwa, w którym się wychowałem. Michion także mocno ucierpiał. Czuwałem przy nim cały czas. Majaczył w gorączce o potworach, które wyłaziły z ciała jego ojca, a także o wizji naszego wspólnego domu.

Nawet najlepsi medycy nie dawali mu szans. Miałem świadomość, że umrze i nie mogłem się z tym pogodzić. Też go kochałem, nawet bardziej niż on mnie. Nie chciałem tej rozłąki, bałem się jej. Jednak wiedziałem, że musi ona nastąpić.

Michion odszedł we śnie. To była spokojna śmierć. Umarł młodo. Wielu ludzi spokojnie dożywało czterystu lat. Ale dzięki jego poświęceniu, nasza nowa ojczyzna nie była pod rządzą tyrana, a sprawiedliwych władców. Przed śmiercią wyjawił mi jeszcze swoje prawdziwe imię. Było dziwne. Jednak piękne. A brzmiało ono Laisvė*.

Tak jak prosił, pochowano go z zastawą stołową i dwoma pięknymi mieczami. Cały kraj osnuła żałoba. Ale nie trwała ona długo. Trzeba było rozwinąć gospodarkę i szkolnictwo. Czekało nas wiele ciężkiej pracy, jednak opłacało się.

Wreszcie podręczniki nie kłamią, tylko mówią najprawdziwszą prawdę.

Wreszcie zapanowała wolność poglądów.

Wreszcie inność nie jest wyśmiewana i zabijana.

Wreszcie powstał świat idealny, w którym ludzie żyją w zgodzie z ludźmi i zwierzętami.

Wreszcie ta szklana kulka fałszu została rozbita. 

*Laisvė - z litewskiego „wolność".

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro