~~Rozdział 75~~

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Uważaj pod nogi.- polecił Lächeln, prowadząc dwójkę rekrutów, których przyjął Overhaul, a zielonowłosy przejął na podstawie wymiany. Wiedział, że nie są zbyt ważni, dla mężczyzny z dziobem ptaka, ale nie obchodziło go to. Potrzebował niezaklimatyzowanych ziółek, niezbyt lojalnych, tych, którzy wciąż nie dobili brzegu.

Takich łatwiej było przenieść na swoją stronę, zrobić z nich wiernych mu ludzi. A z resztą... Niewiele go to obchodziło. Po prostu Twice i Toga w tamtej bazie, daliby radę przejąć dziewczynkę, na której mu teraz zależało. Nie mógł od tak pozwolić, aby to działo się pod jego nosem, nie gdy ta osoba tak bardzo przypominała mu jego.

Tego egoistycznego idiotę.

Westchnął, pocierając kark. Dostało mu się za ucieczkę ze szpitala, ale sam sobie nalał piwo i teraz musi je wypić, bo nikt inny nie chce za niego. Nie lubią tego smaku. Gorzkiego, pełnego dziwnej ostrości i delikatnie słodkiej, jak krew. Szkarłatna ciecz niewinnych, którą zawsze widział w jego oczach.

Egoistyczny głupek.

Zabijmy ich!

Deku w głowie nie pomagał, zrobił to raz i chyba mu się nie podobało, więc powrócił do swojego irytującego przypominania o swoim istnieniu, jakoby nie istniał nikt inny ważniejszy od niego. 

Choć w tej chwili... Może nie mylił się aż tak? Nie wiem, nie pytam autorki, która płacze nad scenariuszem, który sama napisała. Zaczynam się bać, serio mówię. Przyrzekam na mój tytuł sexownego narratora.

- Słuchajcie mnie teraz, bo powiem to tylko raz.- odparł, obracając się przodem do "gości", którzy spieli się na ten gest i zastygli w miejscu.- Macie prawo głosu i dyskusji, ale gdy mówię, że macie coś wykonać, wykonujecie.- jego ton na początku lekko zmęczony, choć poważny, przybrał na ostrości, podkreślając niektóre słowa, ważniejsze od reszty.- Nie puszczę Was na śmierć.- dodał z westchnieniem, gdy zauważył wzrok nowicjuszy. Naprawdę były ciekawsze rzeczy do robienia, od niańczenia żółtodziobów.

Zrobił dwa kroki do tyłu, oddalając się od wyższych, ale z niższą rangą, opierając się o ścianę. Zamknął na chwilę oczy, choć po chwili je otworzył, wyraźnie uspokoiwszy swoje myśli, które przelatywały mu przez głowę jak szalone.

- Chcecie się czegoś napić? Kawa? Herbata? Wino? Alkohol? Piwo? Sok?- zapytał, patrząc na lekko zdezorientowane twarze. Uniósł delikatnie brew do góry, czego nie zauważyli przez maskę, nałożoną na jego twarzy.- Nie otruje, przyrzekam na słowo harcerza.- podniósł delikatnie obie ręce do góry. To nie tak, że kiedyś nim był, po prostu tak powiedział, ale nie miał zamiaru wrzucać trucizny do napoi. Wolał własnoręcznie kogoś wykończyć, niżeli dać to zrobić czemuś tak głupiemu jak otrucie.

- ... Kawę?- ni to odpowiedź, ni pytanie, trudno czasem stwierdzić, więc pozostawiamy niewiadome. Jednak figlarny uśmieszek pojawił się na twarzy młodzieńca, choć nikt nie mógł tego zauważyć.

- Błędna odpowiedź.- stwierdził, odpychając się od ściany, zaczynając kroczyć w stronę czegoś co wyglądało jak kredens.- Mamy tylko alkohol.- oznajmił, otwierając szklane drzwiczki, przejeżdżając po różnych butelkach wzrokiem.- Szkocka? Rosyjska? Niemieckie piwo? Smakowy? Spirytus?- zawiedziony brakiem odpowiedzi, spojrzał się na dwójkę młodych dorosłych, którzy patrzyli się na niego, jakby wymawiał jakieś starożytne zaklęcia, które miały sprawić, że umrą w możliwie najmniej przyjemny sposób. Kolejne wzdychnięcie wypadło z jego ust, gdy pochwycił coś z mebla, zamykając go, jednocześnie rzucając w ich stronę niewielki przedmiot.- Sok w kartoniku, pomarańczowy.- przedstawił trunek, samemu trzymając w rękach butelkę z polską wódką, którą odkręcił jedną ręką, podnosząc do ust.- Cóż... Za nawiązanie współpracy!- podniósł delikatnie głos, przechylając szklane naczynie, ciesząc się z uczucia przepływającego płynu przez jego gardło. Lekko piekło, ale to dobry ból, przypominający mu, że istnieje.

Dopiero gdy opróżnił połowę butelki, postanowił odstawić alkohol na pobliską półkę, spoglądając w lekkim zdezorientowaniu, ale ogólnej uciesze popijali swój soczek dla dzieci, który uprzednio zielonowłosy kupił z myślą o swoim młodszym "rodzeństwie". Jest mu bowiem coś winien, prawda? 

Z resztą sam je lubił, co w tym dziwnego? Dobre, pożywne, przypominają mu dobre czasy, gdy jako jedyni w barze mogli wypić tylko kubusia, ponieważ na kolejny dzień mieli "szkołę". Wspomnienia... Z jednej strony chciał się ich pozbyć, ale z innej... Cieszył się, że istnieją, są i kształtują go dalej do przodu.

- Idziemy rozwalić muzeum im. All Mighta.- oznajmił nagle, poprawiając swój kapelusz, gdy odchodził w stronę wyjścia. Dwójka jednak nie poruszyła się o krok, na co chłopak odwrócił głowę, mrużąc przy tym oczy.- No co? Potrzebujecie jakiejś praktyki, jeśli chcecie tutaj rzeczywiście przeżyć.- stwierdził, na co oboje mimo zawahania, podeszli do niego, aby razem z nim wyruszyć zburzyć Bogu winny budynek.

Nie zaszli za daleko, gdy ich nowy mały przywódca się zatrzymał, jakby coś go olśniło. Zkręcił w lewo, otwierając drzwi, za którymi znajdowały się schody prowadzące w dół.

- Przebranie, potrzebujecie przebrania.- powiedział to głosem, który zwykle kierowany był w stronę dzieci, gdy tłumaczyło się im coś prostego, jak - dla przykładu - odwóżnić mak od mlecza.

Oni postanowili się nie sprzeczać, idąc w krok w krok za zielonowłosym, który znajdując się w czymś w rodzaju składziku, podszedł do innych drzwi otwierając je z rozmachem na całą szerokość i przechodząc przez nie, gestem dłoni wskazując, aby i tam z nim poszli. Choć z coraz większym powątpieniem - wykonywali polecenie.

- Okej, wybierajcie co tylko chcecie!- polecił, samemu wycofując się do ściany, dając im pole do popisu. Najpierw stali w miejscu, testując cierpliwość zielonowłosego, który zajął się jakąś powieścią pozostawioną na uboczu, po czym z zawahaniem ruszyli przeglądać to miejsce.

Pomieszczenie obszerne, a na niemal każdej ścianie - rurka, na której wisiały wieszaki z różnymi strojami. Poniżej rząd butów różnego koloru, kroju, czy specyficzności. Powyżej nich - na wiszących półkach - kapelusze, maski, okulary i inne akcesoria, o których nawet nie mogli pomyśleć. Co tylko chciałeś - znalazłeś, wystarczyło dobrze poszperać.

Jeden z nich wyciągnął dłoń, chcąc coś pochwycić, ale spojrzał się na zielonowłosego, jakby pytając go, czy aby na pewno nie żartuje. Ten dopiero po krótkiej chwili uniósł głowę, kiwając nią lekko do góry, mówiąc przy tym "Śmiało", choć z dziwnym niemieckim akcentem. Dopiero po dłuższym przyjrzeniu się, zobaczyli tytuł powieści, jaką raczył się delektować Lächeln - Mein Kampf.

Oboje jednak zignorowali to i zaczęli poszukiwania, aby znaleźć coś co do nich pasuje. Jak już mieli bawić się w przebierańców, to niech chociaż dobrze wyglądają. Mimo to - odsunęli się od półek nie wiedząc, co tak naprawdę wybrać. Nie znali się na modzie, raczej nie znali też właściwości różnych materiałów, aby wiedzieć, co założyć i zachować przy tym komfort ruchu.

Widząc ich bezradność, Lächeln postanowił dać im kilka rad, albo w ogóle znaleźć odpowiednie komplety. Jeszcze się zastanowi, najpierw pozbiera odpowiednie dane, aby móc dostosować wszystko do ich osób. Może nie znał się za specjalnie na modzie, ale nie od wczoraj siedzi w aktorstwie, gdzie niejedne kreacje widział. Zwykle większość zakładał, czy to na nagranie filmu, czy też ze zwykłej ciekawości i nudy.

- Umiejętność i sposób walki.- spytał jednego z nich, wciskając czytaną książkę do rąk drugiego, aby mieć wolne obie dłonie. Swoboda ruchu i te sprawy.

- Pieczęć demona, wyrasta mi smoczy ogon, jelenie rogi i prawe białko zmienia kolor na czarny. Mogę ziać niebieskim ogniem, dzięki temu. Walczę nogami.- wyjaśnił w skrócie, choć zawarł dość sporo potrzebnych informacji. Wystarczająco dużo, aby niski złoczyńca ruszył do wieszaków i niemal od razu chwycił jeden, rzucając go zapytanemu. Później przeszedł na drugą stronę pomieszczenia, ściągając kolejny, ale tylko po to, aby zdjąć z niego wierzchnią odzież i również podrzucić swojemu chwilowemu modelowi. Kucnął wybierając parę butów, po czym odwrócił się, podając mu je już całkowicie normalnie.

- Nie kwestionuj, tylko ubierz, tam przebieralnia.- wskazał na pobliskie wejście, gdzie niemal od razu ruszył obrzucony ubraniami, aby się przygotować. Zielonowłosy odwrócił się do drugiego, wyciągając rękę po swoją lekturą, którą niemal od razu dostał do rąk, ale szybko przełożył ją na pobliską półkę.- Te same pytania, umiejętność i sposób walki.

- Kowal, potrafię zmienić dowolny metal w cokolwiek zechce, często wytwarzają się przy tym iskry. Zwykle walczę długim metalowym prętem, ale znam się też na innych broniach krótkiego dystansu.- powiedział nieco więcej, jakby obawiając się, że jego dziwactwo sprawi, że nie wezmą go na rozwalanie muzeum. To nie tak, że lubił takie rozwiązania, ale... Cóż... Nie chciał wyjść na gorszego, słabego.

Tyle wystarczyło.

Izuku znalazł się przy wieszakach, ściągając z nich różne części ubioru, nie biorąc przy tym żadnego kompletu. Zmieniając strony, położył odzież na dłoniach drugiego żółtodzioba. Nie zajęło mu długo znalezienie butów, które przerzucił, ale też (na jego nieszczęście) nie potrafił chwycić czegoś, co znajdowało się na wiszącej półce. Machnął na to chwilowo ręką, posyłając kolejnego do drugiej wolnej garderoby.

Dopiero gdy ten zniknął mu z oczu, pochwycił za drabinkę, na którą wszedł i dopiero wtedy dał radę wziąć to czego potrzebował. Jednak był genialny, przecież to będą idealne looki jakie kiedykolwiek mógł przygotować.

~~~

Pierwszy posiadał krucze włosy, które zostały przycięte na linii ramion, dobrze eksponując lekko okrągłe oczy, których tęczówki jaśniały niesamowicie żywym niebieskim kolorem. Usta w kolorze maliny i ostre rysy twarzy. Ubrany w ciemny dres z białym paskiem, lecącym przez oba rękawy, licząc od ramienia po same nadgarstki i przez nogawki od początku do końca. Na to zarzucone białe haori z wzorami barwy błękitnej, tak podobnej do tej, która znajduje się w jego oczodołach. W pasie przytrzymując narzutę, przewiązana fioletowa dość szeroka wstęga, która mimo swojego wyglądu zdawała się być wystarczająco elastyczna, aby dopasować się do każdego rodzaju ciała. Na nogach śnieżne trzewiki, z których tak cholernie trudno zmywa się szkarłatną ciecz, gdy na nie upadnie. 

Na obu jego polikach widniały dwie niebieskie kreski, które znalazły też swoje miejsce na czole, jednak podchodząc w bardziej zrozumiały kształt, zapis w piśmie kanji. Skryty jednak za ciemną grzywką, nie dając ciekawskim oczom dokładniej się mu przyjrzeć, czy chociażby odczytać.

Pomiędzy czupryną wyłaniały się dwa błękitne rogi, łudząco podobne do tych należących do reniferów. Zaś nieco niżej, gdzie powinny znajdować się ludzkie uszy, umieszczono te narządy słuchu, ale w wydaniu krowim,  choć zachowując tym samym ciemną kolorystykę.  Prawe białko oka - całkowicie czarne, barwa tęczówki niemal przyświecała, całemu wizerunkowi.

Nie możemy zapomnieć o smoczym ogonie, którego długość można określić czymś między jednym metrem a półtora. Majestatyczny, ogromny i... Zwinny. Tak, nie przesłyszeliście się - całkowicie zwinny i silny, zdolny zarówno do utrzymania ciała, jak i przechwycenia czegoś.

Drugi z nich w całkowicie innym stylu. Granatowe spodnie dresowe i biała koszulka z długim rękawem, podwiniętym niemalże do łokci. Sama bluzka na tyle długa, aby znaleźć się za jego pośladkami. Na to nałożona stara kamizelka, która może kiedyś mogła pochwalić się tą samą barwą co dół jego odzienia, ale w tej chwili ma możliwość tylko przedstawienia swojego brudnawego koloru, trudnego do odgadnięcia. Złote guziki lekko starte, ale wciąż widoczny grawer koła zębatego.

Rysy twarzy delikatne, ale jej wyraz wyśmiewający, możnaby było nawet powiedzieć, że sadystyczny. Czarne włosy dość krótkie, ale grzywka dawała radę wpadać mu do szarych oczu, sprawiając, że po dłuższym czasie łzawiły, choć teraz nie widziano tego nieprzyjemnego skutku. Na nich nałożone zostały stare gogle w miedzianym kolorze, który obejmował również zawieszkę w jego czuprynie. Przypominała ona coś na wzór liści laurowych ułożonych pod sobą w ilości siedmiu sztuk.

Na prawym boku kamizelki przypięty pęk różnych metali, w których skład wchodziły przede wszystkim jakieś obręcze, koła zębate, liście laurowe. Do tego wiele innych kształtów, do których nie zawsze przypisano jakąś nazwę, nie wiedząc co to do diaska ma być. 

W zwinnych palcach chłopaka dwumetrowy metalowy pręt, którego na szycie zaostrzony koniec, posiadał dwie białe wstęgi, idące niemal na całą jego długość i postrzępione na samych końcach. Szarawy materiał przypięty zaraz pod czubkiem broni, miał zarys mapy świata, choć powód tej obecności jest mi nieznany, z całkowitą szczerością muszę stwierdzić, że dość dobrze komponowała się z całokształtem narzędzia.

I trzeci wśród nich, znany nam już wszystkim - Lächeln.

Czyżby znalazł nowych podwładnych? Znajomych w zbrodni? Trudno powiedzieć, nie jest to coś co normalni ludzie wiedzą, ale - rzecz jasna - sami domyślacie się kim są Ci jegomoście!

Nowi rekruci Overhaula, którzy zostali przekonani przez niskiego nastolatka do podpalenia i całkowitego zniszczenia muzeum, które zostało poświęcone "Symbolowi Pokoju", czy jak on się tam głupio nazywał.

Budynek wybuchł, ogień pokrył nie tylko go, ale też niektóre miejsca w pobliżu, jak i kilka drzew, które go otaczały. W odgłosie trzasku palącego się materiału, ludzkich ciał i krzyków - słyszalny był pewien rozbawiony śmiech, pewnie lekko psychiczny, ale całkowicie roześmiany zaistniałą sytuacją. Brzmiał jak zwykłe roześmiane dziecko, nieznające żadnego strachu czy bólu.

- Płonący teatr czas zacząć!

~~~

Licznik Słów: 2000

Data napisania: 08.05.2022

Data publikacji: 08.05.2022

Notka:

Tak wiem, długo nie było, ALE! Patrzcie ile słów! Tsuki jest z siebie dumna i nic ją teraz nie obchodzi... Ale dajcie komentarz, pls

Miejsce na komentarz, story time, pytania i wszystko inne, halo, znak życia!==>

>Miłego dnia/nocy
-Ciao!

~Autor wciąż niczego nie żałuje~

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro