the kids aren't alright - urlaub x larson

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Nastoletni Amerykanin leżał na podłodze próbując złapać oddech i wrócić do szarej rzeczywistości. Kwarantanna zdecydowanie dawała mu się we znaki. Do tego znów zaliczył bad trip, za duża dawka LSD na raz, dała mu mocno popalić. Mięśnie drżały i nie chciały przestać. Nie ważne jak bardzo chciał się opanować, dreszcze wracały. Telefon dzwonił, ale nie miał siły go odebrać. Nie wiedział nawet kto może dzwonić do niego w środku nocy. Rodzina się nim nie interesuje. W końcu od czasu, kiedy dowiedzieli się o jego uzależnieniu, starali się go pozbyć jak najszybciej. Na odwyk nie dojechał. W połowie drogi zrezygnował i wysiadł z pociągu na odludziu w Wyoming. Przyjaciele szukali go dobry miesiąc. Znalazł go Casey, po drugiej stronie kraju, gdzieś w Maryland. Jakimś cudem nie zaćpał się na śmierć. Chociaż widok takiego dzieciaka, w poszarpanych i brudnych ubraniach, w nieciekawej dzielnicy nie był zbyt ciekawy. Jego najbliżsi znajomi postawili sobie za cel, aby doprowadzić nastolatka do normalności. Gdy tylko byli przy nim jego przyjaciele, wszystko było idealnie, powoli wychodził z bagna. Jednak znów wpadł w nie po kolana. Samotność doskwierała mu coraz bardziej, a o dziwo w jego dzielnicy znalazł się diler, który posiadał jego ulubiony towar. Telefon znów dzwonił. Zmarszczył brwi i przetarł twarz dłońmi. Chciał być beztroskim dzieckiem. Mógł być nim prawnie, ale już dawno nie czuł się tak staro.

     Po omacku szukał plastikowej torebeczki, w której powinny znajdować się jeszcze dwie tabletki. W końcu zostawił je sobie na lepszy początek dnia. Jak się okazało, była ona pusta i zgnieciona. Podniósł się do siadu, czego od razu pożałował. Zakręciło mu się w głowie. Opadł na miękki dywan, który ścielił podłogę w jego sypialni. Wegetował tak przez cały, poprzedni dzień. Czyli skutki uboczne powinny za niedługo zejść. Mimo to, w głowie miał już wizję śmierci. Czarne flagi i żałobny orszak podążający za jego truchłem, umiejscowionym w trumnie. Musiał zmienić zapis w testamencie, zdecydowanie. Bycie pochowanym w piżamie byłoby o wiele bardziej naturalne. Przymknął oczy i czekał. Trzeci raz usłyszał dzwonek. W końcu postanowił podnieść się i wstać na nogi. Spojrzał na wyświetlacz. Zmarszczył brwi. Dochodziła szósta, przeleżał tak kilka godzin. Wszystkie syndromy powoli ustępowały, co bardzo go cieszyło. Położył się na miękkiej, bladoniebieskiej pościeli i oparł głowę o wielkie poduszki. Kliknął w ikonkę słuchawki, chcąc dowiedzieć się, kto się tak do niego dobija. Zdziwił się, widząc trzynaście nieodebranych połączeń od Larsona. Nie wiedział, czego od niego chciał, więc oddzwonił.

– Halo?

– O proszę! Książę Andrew raczył do mnie zadzwonić, zapewne będąc już w normalnym stanie po dragach, dzieciaku, nie możesz brać. Było już tak dobrze, wiem, że jest ci trudno, ale do jasnej cholery, miałeś dzwonić, przyjechałbym – słysząc smutne brzmienie głosu swojego przyjaciela, Amerykanin westchnął głęboko.

– Uprzedzając ciebie i twoje głupie gadania, nie, nie jestem zły, po prostu jest mi przykro, myślałem, że ufasz mi bardziej, niż tabletkom – chciało mu się płakać. Zawiódł go.

– Przepraszam Casey, chciałem, ale bałem się – wydusił, a z jego oczy zaczęły wypływać pierwsze łzy. Bycie wrażliwym i zbyt uczuciowym nie było dla niego żadną zaletą, a przecież każdy w nim to chwalił.

– Nie płacz dzieciaku, tylko mi drzwi otwórz, bo od godziny tutaj stoję – słysząc to, Urlaub pobiegł do drzwi. Co prawda w połowie drogi, zrobiło mu się ciemno przed oczami, jednak nie było to teraz ważne. Gdy tylko je otworzył, rzucił się na Kanadyjczyka i przytulił się do niego mocno.

– Będę walczył, tylko mi pomóż, proszę – wyszeptał dziewiętnastolatek. Czując, jak jego przyjaciel podnosi go, oplótł go mocno nogami w pasie.

– Tak w ogóle to wszystkiego najlepszego dzieciaku, zapomniałeś, co? – obaj zaśmiali się głośno.

     Cały dzień spędzili razem. Andrew przez kilka godzin odbierał telefony od przyjaciół, którzy składali mu najwspanialsze życzenia, o jakich nawet nie myślał. Oczywiście pojawiały się pytania, o jego trzydniową nieobecność w wirtualnym świecie, jednak szybko się tłumaczył. Jak się okazało, w tym czasie Casey zdążył mu zrobić pyszny tort czekoladowy. Mimo wcześniejszych doświadczeń, ten dzień okazał się dla niego jednym z najlepszych. Dzień zakończył się na kanapie w trybie leżącym. Mianowicie Casey na kanapie, a Andrew na Larsonie.

– Wiesz, koniec końców zrobiłbym to drugi raz, żebyś się tutaj znalazł i robił mi takie pyszności – zaśmiał się cicho. Śmiech przerodził się w przeraźliwie głośny rechot, kiedy starszy chłopak trzepnął go w głowę.

– Z tobą dzieciaku chyba nie wszystko jest w porządku – pokręcił głową Kanadyjczyk i poczochrał blond włosy swojego młodszego przyjaciela.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro