Rozdział 32 cz.1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

narrator

Levi sprawnie leciał na sprzęcie przez ciemne zaułki, wypatrując Lars'a. Wraz z Alex'em ustalili, że spróbują przeszukać okolicę, a gdy nigdzie go nie znajdą, udadzą się pod jego stary dom. Brunet nieźle natrudził się z wytłumaczeniem białowłosemu drogi pod dom przyjaciela i choć mówił bardzo dokładnie, miał przy tym nadzieję, że ten zgubi się po drodze i już nie wróci.

Levi bardzo ostrożnie przemieszczał się po wszystkich uliczkach, mając świadomość, że od pewnego czasu, z niewiadomych przyczyn kręcili się zwiadowcy. Wybuch na pewno zdążył już zwrócić na ich uwagę, a co dopiero koleś latający na sprzęcie, który był przez nich samych używany. Musiał się więc mieć na baczności, by dodatkowo nie narobić sobie problemów.

Po jakiś trzydziestu minutach zdążył już jednak przeszukać większość uliczek, w których mógłby znaleźć Lars'a. Po blondynie nigdzie nie było jednak śladu. Miał oblecieć jeszcze dwie alejki i już prawie wyskoczył ponad budynki, aby wziąć rozpęd i w nie skręcić, jednak dostrzegł coś, co skłoniło go do gwałtownego zatrzymania. Od razu niemal wylądował za jednym z kominów, za którym się schował, po czym ukradkiem wychylił się, by obserwować dostrzeżoną przez siebie grupę.

W pobliżu kręciła się około piętnastoosobowa grupa podobnych z wyglądu mężczyzn. Każdy z nich miał założone na głowie kaptury. Tak w zasadzie nic by ich nie wyróżniało od zwykłego, małego gangu, który dopiero rozwijał swoje skrzydła w Podziemiu. Nic oprócz wystającego spod materiału sprzętu do trójwymiarowego manewru i głęboko trawiastych, krótkich peleryn z emblematami skrzydeł wolności na plecach.

To oni. Tylko czemu kręcą się tu, a nie w pobliżu wybuchu? — zaczął rozmyślać Levi, próbując być tak najbliżej ściany, jak tylko się dało.

Alejka cała była zaśmiecona, więc schować mógł się w niej dość łatwo, ale później śmierdziałby niemiłosiernie, czego z całą pewnością nie chciał. W tej chwili cieszył się, że wybrał jednak komin. Kobaltowooki na chwilę zapomniał o swoim przyjacielu i z uwagą zaczął nasłuchiwać rozmów zwiadowców, którzy na szczęście na chwilę przystanęli w dość bliskiej od niego odległości.

Nie były to ciekawe rozmowy, najczęściej jakieś ciche narzekania na brak słońca lub smród. Gdy jednak Levi chciał już odpuścić, wycofać się i znaleźć inną drogę, wznawiając poszukiwania przyjaciela, usłyszał donośny głos, który zdążył go zainteresować.

— Jeżeli w ciągu tygodnia nie znajdziemy niejakiej Lily, wracamy na powierzchnię, więc nie narzekajcie, żołnierze. — ciemnowłosy wyłonił się trochę zza ściany, spoglądając w ich stronę.

Dzięki temu mógł ujrzeć odwróconego do nich porodem wysokiego mężczyznę, który dość pewnie do nich przemawiał. Zza kaptura widać było poważny wyraz twarzy, blond włosy opadały lekko na jego czoło, a błękitne oczy z bystrością skanowały otoczenie, ani razu nie unosząc się jednak na linię dachu.

Człowiekowi od razu nasuwała się więc myśl; że to właśnie on musi być ich przywódcą.

Czekaj! Im chodzi o tę Lily?!

Po tym, gdy tylko brunet zdał sobie sprawę z powodu obecności zwiadowców w Podziemiu szybko, ale również i ostrożnie schylił się przy dachówkach, ostrożnie zsuwając się na drugą stronę budynku. Będąc już jednak na skraju oraz upewniwszy się o tym, że nikt nie zwrócił na niego uwagi, użył sprzętu, lecąc okrężną drogą pod stary dom Lars'a. Nie chciał marnować czasu na przeszukiwanie kolejnych alejek, jego przyjaciel był zwykle jak uciekające do klatki zwierzę. Nie miał gdzie indziej pójść.

Dlaczego wcześniej marnowałem czas, kiedy to takie oczywiste!? — krzyczał na siebie w myślach.

Po kilku minutach lotu wylądował niewielkim zaułku oddalonym o kilka metrów od głównej ulicy, który prowadził bezpośrednio do wejścia do starego domu blondyna. Szybkim krokiem zaczął iść w odpowiednim kierunku, a gdy ze sporej odległości zobaczył swojego przyjaciela leżącego pod drzwiami, natychmiast do niego podbiegł.

pov Levi'a

Poczułem jak ponownie tego dnia, narasta we mnie panika. Lars leżał w progu drzwi od swojego dawnego mieszkania, w tym samym miejscu, gdzie na futrynach widniały wciąż jeszcze wyblakłe kreski, które świadczyły o jego wzroście jako dziecka.

Nie miałem pojęcia, ile czasu znajdował się tutaj i to w takim stanie, ale fakt, iż nikt go nie zauważył, mógłbym określić zarówno pechem, jak i cudem. W końcu to były Podziemia. Wszechobecna znieczulica wśród ludzi była kierowana tylko jednym uporczywym faktem, nigdy nie wiadomo, na kogo tutaj trafisz.

Dodając do tego obecną sytuację oraz unoszący się w powietrzu, duszący dym, który nadal był okropnie odczuwalny, a samo zasłonięcie ust jakimś materiałem, dawało marną osłonę. Już nawet sam zacząłem odczuwać nieprzychylne mojemu zdrowiu skutki działania tego paskudztwa, a co dopiero miał powiedzieć na to blondyn, który chyba od zawsze męczył się z problemami oddechowymi. Nie chciałem się ociągać, mimo że bieg był w takich warunkach niemożliwy, więc zmusiłem się do truchtu. Powinienem natychmiast sprawdzić stan Lars'a.

Od jakiegoś czasu zacząłem zauważać, iż miewa trudności w oddychaniu dużo częściej, jednak bardziej widoczne stało się to od chwili, gdy zaczęliśmy razem trenować na sprzęcie do trójwymiarowego manewru. Oczy lekko zaczynały mnie już piec, a gardło rwało do upierdliwego kaszlu, irytując mnie tylko obecną suchością. Dłonią docisnąłem materiał przewiązany z tyłu głowy, by zniwelować wdychane zanieczyszczenia, jednak na niewiele się to zdało.

Ukucnąłem przy blondynie, wolną dłonią sprawdzając jego puls na szyi. Moment, w którym musiałem czekać na odczucie pracy jego serca, dłużył mi się jednak niemiłosiernie, a mimowolny przestrach wywołał lodowate ciarki na moich plecach. Sam wstrzymałem powietrze w płucach i w ciszy próbowałem wychwycić rytmiczne uderzenia, które jak na złość nie następowały.

Klatka piersiowa niebieskookiego nie poruszała się, a powieki miał zamknięte jakby spokojnie teraz spał. Przesuszone oraz popękane wargi zastygły natomiast w lekkim uchyleniu, jakby wciąż próbując złapać trochę tlenu.

Pierwszy raz od dawna tak bardzo bałem się o czyjeś życie, a fakt, iż ostatnimi czasy nie dogadywaliśmy się prawie wcale z blondynem, sprawiał, że cierpiałem. Pomyśleć, że kilka lat wstecz to właśnie on, ten chudy, niepozorny dzieciak, uratował mi życie. Nie pamiętam już, kiedy tak ostatnio panikowałem, ale nie chciałem go stracić a trans, w którym się znalazłem, podsuwał mi coraz więcej wspomnień z naszego wspólnego dzieciństwa.

Jakby na to uparcie spojrzeć, to właśnie dzięki Lars'owi miałem jakiekolwiek dzieciństwo. To on jako gówniarz potrafił sprawić, że w tym ciemnym miejscu się uśmiechnąłem. Był dla mnie iskrą, rozświetlającą mrok i chociaż nie pokazywałem mu tego, to cholernie mi na nim zależało. Szkoda tylko, że całą wartość, jaką miał dla mnie, uświadomiłem sobie dopiero teraz.

Chociaż nadzieja na odzew ze strony nieprzytomnego przyjaciela ulatywała ze mnie z każdą sekundą, nie cofnąłem ręki. Szczerze mówiąc, liczyłem na jakiś pierdolony cud. Nienawidziłem siebie jeszcze bardziej, przypominając sobie każde moje krzywdzące zachowanie wobec Lars'a — nawet te ostatnie.

Może nie podszedłem do niego w odpowiedni sposób, może byłem zbyt wymagający i za bardzo brutalny, ale chciałem w ten sposób, by był tak samo wytrzymały i silny jak ja. Pragnąłem, by nawet kiedy mnie już z nim nie będzie, on mógł sobie poradzić. Nie zważałem wcale na jego charakter oraz uczucia, a liczyły się dla mnie jedynie wyniki. Nic dziwnego, że tak się na mnie zawiódł.

Winny tutaj byłem jedynie ja. Wpajałem mu techniki i nauki, które pozwoliły mi przetrwać, a nie zdawałem sobie sprawy z tego, jak bardzo zaczynałem zachowywać się wobec niego tak, jak wobec mnie zachowywał się Kenny. Gdy jako dzieciak nie chciałem być taki jako dorosły, wręcz nim gardziłem i miałem za złe niektóre metody, tak obecnie zachowywałem się tak, jak on. Nie okazujący emocji, szorstki i brutalny typ, który, choć nie miał obsesji na punkcie alkoholu, to jednak uznał, że może takową mieć na punkcie sprzątania. Kenny wpoił mi te cechy, sądząc, iż tylko dzięki nim poradzę sobie w tym miejscu.

Patrząc teraz jednak na twarz przyjaciela, czułem ogromny smutek i sam nie wiem, nawet kiedy moje oczy, zaczęły tak mocno szczypać. Zagryzłem wargę, marszcząc przy tym też prowizoryczną maskę i poruszyłem palcami na jego szyi, łudząc się coś jednak wyczuć. Cholera jasna, Lars! Proszę cię, zostań...

Traciłem już nadzieję, a bezradność i żal zawładnęły mną całkowicie. Czułem jak po moich policzkach, zaczynają, płynąć łzy, wsiąkając od razu w prowizoryczną maskę. Zagryzłem wargę, jeszcze mocniej naciskając na skórę blondyna. I kiedy już myślałem, że chłopak naprawdę się nie podniesie, nagle pod dwoma palcami nadal będącymi na jego zimnej skórze, poczułem delikatne uderzenia.

Momentalnie też znieruchomiałem całkowicie, wyczekując ponownego ruchu i wręcz nie mogłem uwierzyć, gdy te faktycznie się pojawiło. Puls był ledwo wyczuwalny, ale miarowy, ewidentnie wskazujący na to, że Lars jeszcze nie odszedł z żywych. Westchnąłem ciężej, a moje oczy zaszły mgłą, zamazując mi prawie całkowicie obraz. Szybciej zamrugałem, tym samym pozwalając, tak rzadko występującym na moich policzkach łzom, jeszcze raz swobodnie spłynąć.

Żyje, on żyje.

Jego organizm nadal walczył, ale był jednocześnie zbyt osłabiony, by poradzić sobie samemu. Czując dreszcz adrenaliny na karku, od razu podniosłem chłopaka i na lekko chwiejnych nogach, wniosłem go do mieszkania. Pokój nastolatka był zamknięty, więc całkiem możliwe było, iż trucizna nie będzie tam aż tak wyczuwalna.

Ignorowałem całkiem ból w piersi, jak i lekkie zawroty głowy, które najpewniej były spowodowane zbyt długim przebywaniem na zewnątrz. Kucnąłem pod drzwiami, jedną ręką wciąż trzymając chłopaka, a drugą namacałem szparkę w deskach i po chwili spomiędzy niej, wyjąłem mały kluczyk. Przekręciłem zamek, poprawiłem sobie dość lekkie ciało blondyna na ramieniu po czym, wszedłem do niewielkiego pomieszczenia i ułożyłem go na podłodze. Szybko też wróciłem w celu zamknięcia drzwi, by zniwelować, choć w niewielkim stopniu ilość pyłu, dostającego się do środka.

Dopiero też wtedy rozwiązałem materiał, który zapewniał mi minimalne okrycie przed trucizną na zewnątrz i wróciłem do przyjaciela, by przy nim uklęknąć. Nie zamierzałem się teraz jednak w żadnym stopniu wahać — tak, jak miało to miejsce ostatnio — przeszedłem od razu do udrożnienia jego dróg oddechowych i sprawdzenia, czy jego płuca wykonują jakąkolwiek prace.

Nachyliłem swój policzek nad jego ustami i wzrok skupiłem na jego klatce piersiowej. Niestety puls powrócił, ale młodszy niemal całkowicie stracił dech. Na policzku nie wyczuwałem żadnego ciepła, które przy wydechach powinno się na nim pojawić, a tors Lars'a w ciągu dziesięciu sekund, nie uniósł się ani razu.

Musiałem go jakoś wspomóc przy ustabilizowaniu jego funkcji życiowych, dlatego też prostując się nad chłopakiem, natychmiast ułożyłem materiał tej kiczowatej koszuli tak, by odsłonił mi prawie cały jego tors. W taki sposób było prościej. Ułożyłem obydwie dłonie na wysokości jego mostka i rozpocząłem rytmiczne uciskanie, którym już drugi raz dzisiejszego wieczora miałem nadzieję uratować mu życie.

Trzydzieści równych i miarowych naciśnięć na klatkę piersiową, tak jak wcześniej nie wywołały żadnej reakcji. Z bólem w sercu patrzyłem na spokojną twarz przyjaciela, który robił się w moich oczach jeszcze bardziej blady, niż zwykle był. Teraz nie mogłem poddać się już emocjom, które buchały w moim wnętrzu i mieszały się ze sobą, chcąc jeszcze bardziej zagłuszyć moje racjonalne myślenie.

Uniosłem jego podbródek i zatkałem nos, teraz już bez żadnych mentalnych zahamowań, obejmując swoimi ustami te należące do blondyna. Wykonałem dwa wdechy, po których na moment zawisnąłem nad nim, wypatrując jakichś oznak życia. Ku mojej potęgującej się panice nie zauważyłem jednak nic, co mogłoby być dobrym znakiem.

Podjąłem więc kolejną próbę, ponowny masaż serca, podczas którego moje oczy po raz drugi zaszły mgłą. Kilka kropli spadło na jego skórę, a oczy ponownie zaczynały szczypać mocniej. Czułem się okropnie bezradny. Pomoc z mojej strony nie dawała żadnych rezultatów. Czyżby znowu bliska mi osoba miała odejść na moich oczach?

— Lars... kurwa mać. — zaszlochałem cicho, gdy nic w jego stanie nie uległo poprawie.

Pospiesznie otarłem twarz trzęsącą się dłonią, by nabrać powietrza w płuca i znowu przystąpić do wykonania oddechów zastępczych. Bałem się, że połamię mu w ten sposób żebra, bałem się, że jego oczy już się nie otworzą, a ja nie zobaczę tego jego, cholernie denerwującego uśmieszku.

— Do chuja jasnego! Oddam ci całe moje powietrze, tylko wróć, idioto! — krzyczałem, licząc, że może to go obudzi.

Jego zimna skóra przyprawiała mnie o coraz to bardziej natrętne dreszcze, a ból w sercu upierdliwie uświadamiał mi o mojej winie. Wszystkie negatywne uczucia zaczynały pomału mnie przygniatać. Nic się nie zmieniło.

Do jebanej nędzy, czy każdą osobę, którą obdarzę jakimś uczuciem, czeka taki los?

— Cholera! — syknąłem, na powrót przymierzając się do położenia swoich dłoni na jego klatce piersiowej.

Nie zamierzałem za żadne skarby odpuszczać ani się poddawać. Obiecywałem sobie, że będę go reanimował do momentu, gdy sam całkiem nie opadnę z sił, ponieważ Lars na to zasługiwał.

Wtem po tym małym pomieszczeniu niespodziewanie do moich uszu dotarło to, co od dłuższej chwili pragnąłem usłyszeć. Z ust blondyna zaczęło wydobywać się ciche, szorstkie kasłanie, które przerodziło się w głębsze wdechy, łapczywie łapiące tlen.

Lars cicho pokasływał, zachrypnięte gardło dawało się mu we znaki, a płuca nagle popchnięte do wymagającej pracy ledwo nadążały wchłaniać powietrze. Szybko przetarłem mokre policzki i obróciłem chłopaka na bok, klepiąc go trochę mocniej pomiędzy łopatkami, by choć w taki sposób ułatwić mu oddychanie.

Ten ruch na szczęście wydawał się zadziałać, gdyż leżący przede mną przyjaciel zdołał wypluć zalegającą mu w ustach ślinę, której nie mógł przełknąć i co za tym idzie, zaczął poprawnie oddychać. Sam westchnąłem głębiej i rozluźniłem wszystkie spięte mięśnie, czując jak zburzone emocje, ponownie chowają się za tymi znacznie spokojniejszymi. Ręce cholernie mnie bolały, a usta zaschły od wcześniejszego stresu.

— Lars, słyszysz mnie? — spytałem, porządnie odkaszlując.

Dotknąłem dłonią jego ramienia, by upewnić się, że wszystko z nim w porządku. Dopiero też wtedy chłopak otworzył oczy, spoglądając na mnie zamglonymi błękitnymi tęczówkami. Trochę zajęło mu skojarzenie mojej osoby, jednak gdy już to zrobił, zmrużył powieki, a ja trochę się do niego przysunąłem, powoli pomagając mu usiąść.

— Levi... — szepnął, zaraz opadając głową na moje ramię. Był osłabiony i zapewne kręciło mu się w głowie. Na dodatek dopiero teraz byłem wstanie odczuć chłód jego ciała.

W pokoju zza odsłoniętego okna przedostawały się żółtawe półblaski zapalanych na ulicach pochodni. Minęła noc, a ja nawet nie zdawałem sobie sprawy z tego, że już jest ranek. Światło rzucane z zewnątrz jednak nie było tak wyraźne w porównaniu do poprzednich dziennych godzin. Siwizna unosząca się w tej części podziemnego miasta, jeszcze nie zdążyła unieść się do góry sklepienia.

Podejrzewałem, iż ludzie, którzy teraz zajęli się oporządzaniem pochodni, które były jedynym źródłem światła w tym kurwidołku, to osoby wyczekujące powrotu swoich bliskich, tych co niefortunnie przez nocne zamieszanie zostali od nich oddzieleni.

Po moim karku mimowolnie przebiegł nieprzyjemny dreszcz. Kolejna ludzka tragedia, która wystąpiła w tym miejscu. Postanowiłem jednak skorzystać z lepszej widoczności i rozejrzałem się po tym małym pokoiku, w celu znalezienia czegoś cieplejszego. Przy ścianie na szczęście dostrzegłem nieduży, wysłużony już materac i leżący na nim koc.

— Levi, ja... — cichutki głos przy mojej szyi lekko otulił swoim ciepłem moją skórę.

Przyjemnie łaskotał, od nowa napełniając mnie nadzieją, że jeszcze wszystko mogę naprawić. Objąłem chłopaka jedną ręką wokół tali, a drugą wsunąłem pod jego kolana, decydując się nieznacznie zmienić naszą lokalizację.

— Oszczędzaj się i unormuj oddech. — nakazałem mu dziwnie spokojnym tonem. Mocniej przycisnąłem go do siebie i wstałem z nim, trzymając go w stylu na pannę młodą. Nie zamierzałem go teraz tutaj zostawiać.

— Co... co się stało? — mruknął i otarł swój policzek o moją klatkę piersiową. Próbował unieść głowę.

W momencie, gdy posadziłem go jednak na materacu, ten zatrząsł się lekko, a ja natychmiast zdecydowałem się sięgnąć po koc. Usiadłem naprzeciw niego i opatuliłem go szczelnie materiałem w czasie, gdy ten przyglądał mi się delikatnie nieprzytomnym wzrokiem.

Udało mi się jednak wyłapać delikatny uśmiech na jego twarzy. Dopiero kiedy byłem pewny, iż dokładnie okryłem jego ciało i nie będzie mu zimno, postanowiłem wstać i odpiąć ciążące mi już butle z gazem, jak i mechanizm sprzętu, będący zaraz u dołu pleców. Zrobiłem to oczywiście, jednocześnie odpowiadając na jego pytanie.

— Znalazłem cię pod domem. Musiałeś zemdleć. — poinformowałem go chłodno. Emocje, nad którymi jeszcze chwilę temu nie potrafiłem zapanować, na szczęście się unormowały.

Ostrożnie odłożyłem sprzęt na podłogę i usiadłem obok blondyna. W tym momencie dopiero byłem w stanie skupić się na czymś poza Lars'em. Spojrzałem mimowolnie na swoje dłonie i spostrzegłem to, jak nieunormowanie się trzęsą.

Nie byłem pewny dlaczego moje ciało zachowywało się wbrew mnie, skoro nie odczuwałem chłodu. Było to jednak dość widoczne, gdyż nawet blondyn, już trochę nie kontaktując ze światem otaczającym go, musiał to przyuważyć. Uznał pewnie, że również potrzebuje okrycia, więc przysunął się do mnie, dzieląc się ze mną kocykiem.

Przerzucił go na moje ramiona, samemu usadawiając się bokiem do mojego boku tak, żebyśmy obydwoje mogli skorzystać z nakrycia. Nie protestowałem, a nawet z jakiegoś powodu ta bliskość chłopaka mi nie przeszkadzała. Mogłem posunąć się również do stwierdzenia, iż była dla mnie zadziwiająco kojąca.

— Miałem wrażenie jakbym po prostu zasnął. — rzucił cicho, nadal jednak zachrypniętym i słabym głosem.

— Co dziwne, w tym śnie byłeś akurat ty. — jego dalsze słowa, lekko mnie zdziwiły.

Ukradkiem zerknąłem na jego twarz. Wciąż blada skóra teraz odznaczała się ledwo widocznym rumieńcem, a moja głowa samoistnie przedstawiła mi dobitny kontrast między obecną chwilą, a jej obrazem sprzed kilku minut. Mocniej zabiło mi serce.

Świadomość tego, iż ten chłopak jeszcze chwile temu był praktycznie martwy, a teraz siedział obok mnie i rozmawiał ze mną, była budująca. Czułem jak jego coraz to bardziej ciepłe ciało zmusza mnie do głośniejszego westchnięcia. Zdecydowanie było to spowodowane odczuciem ulgi, ogromnej ulgi. Oparłem swoją głowę o dłoń wspartą na kolanie. Moment zajęło mi ogarnięcie się do rozpoczęcia dalszej konwersacji. Nic w tym dziwnego zresztą. Byłem odpowiedzialny za stan blondyna.

— Lars ja... — zagryzłem zęby na dolnej wardze swoich lekko popękanych ust. Chciałem mu wyjaśniać co miało miejsce, gdy on myślał, że śpi.

Powiedzenie tego na głos było jednak znacznie trudniejsze niż, mi się wydawało. Słowa ulatywały mi z głowy, a głos zdawał się zatrzymywać w gardle, powodując tym samym niemile uczucie rosnącej guli.

— Tch, ja nie byłem... — próbowałem przełamać tę barierę.

Chęć utrzymania jednak wszystkich emocji w ryzach utrudniała mi to jeszcze bardziej. Cholera, czy ten jeden raz mógłbym zachować się inaczej niż zwykle?!

— Co się dzieje? Levi, co chcesz mi powiedzieć? — spytał nastolatek, przyglądając mi się z rosnącą paniką w oczach.

Mocniej zacisnął dłoń na skrawku kocyka, a przez nieistniejący dystans między naszymi bokami byłem wstanie wyczuć jak spina mięśnie swojego ciała. Skrzyżowałem z nim spojrzenia, ponownie głośno wzdychając, a widząc jak stres wcale nie opuszcza jego osoby zmusiłem się by mu to powiedzieć. Po tym wszystkim jeszcze dodatkowo go straszyłem.

— Nie byłem wstanie wyczuć twojego pulsu, oddech również straciłeś, ja myślałem, że... — nie dałem rady powiedzieć nic więcej.

Przyjaciel rozumiejąc co chciałem mu przekazać, jedynie skinął głową i ułożył ją na moim ramieniu. Zadrżał, a mnie pobudziło to do większej reakcji. Chwyciłem go jedną ręką w pasie i przeciągnąłem do tylu pod ścianę, ponownie siadając do niego bokiem. Tak było nam zdecydowanie wygodniej, a kocyk, którym się bardziej okryliśmy w takiej pozycji dawał jeszcze więcej ciepła.

— Dziękuje ci, że mnie uratowałeś. — oznajmił Lars prawie płaczliwym tonem, co jeszcze bardziej wpłynęło na przyspieszenie pracy mojego serca.

Blondyn mocniej przycisnął swoje ciało do mojego, tak jakby próbował się schować. Podkulił nogi i ponownie zadrżał. Tym razem, wiedziałem jednak, że nie jest to spowodowane zimnem. Usłyszałem z jego strony cichy szloch, który nieskutecznie starał się stłumić o rękaw swojej koszuli. Momentalnie poczułem się też dziwnie skołowany. Nie spodziewałem się takiej reakcji ze strony blondyna, jednak byłem w stanie go zrozumieć.

— Nie dziękuj, a po prostu zrób coś dla mnie. — powiedziałem trochę przyciszonym głosem.

Nastolatek na moje słowa od razu podniósł głowę i zaczął wpatrywać się we mnie z widocznym zainteresowaniem. Załzawione oczy wyrażały i nasuwały mi wiele sprzecznych uczuć, a ślady na policzkach dodawały mu czegoś, co, mógłbym nawet opisać jako urocze.

— Nigdy więcej mnie tak nie strasz, idioto. — odparłem, zagryzając policzek od środka.

Przyznałem się właśnie przed nim otwarcie do tego, że znalezienie go w takim okropnym stanie przysporzyło mi wiele stresu i strachu. Moje słowa musiały go jednak bardzo poruszyć, gdyż w jego oczach ponownie zamigotały łzy, a usta uniosły się w szerokim uśmiechu. Blondyn skinął delikatnie głową, niemo zapewniając, iż to się więcej nie powtórzy.

— Postaram się, naprawdę. — drżący głos próbował mnie zapewnić również o prawdziwości jego słów.

Sam musiałem przełknąć narastającą gulę w gardle by, móc powiedzieć cokolwiek. Chciałem z nim szczerze porozmawiać, wyjaśnić i ustalić wiele rzeczy, które mogłyby być kluczowe dla przyszłości zarówno jego, jak i mojej.

Otworzyłem więc już usta, chcąc kontynuować naszą rozmowę, jednak zdołałem tylko usłyszeć jak drzwi od domu otwierają się z lekkim hukiem. Lars również musiał to wychwycić, gdyż cały się zjeżył, przysuwając się do mnie jeszcze bliżej. Ja jednak po cichu odkryłem się z koca i wyjąłem nóż zza paska spodni.

Powoli też wstałem z materaca, nie chcąc narobić zbędnego hałasu, który mógłby naprowadzić tutaj intruza. To mógłby być każdy, jednak Farlan nie zostawiłby przecież Isabelle samej w domu, więc wolałem być przygotowany na wszystko.

Moje mięśnie samoistnie się spięły, gdy osoba z zewnątrz skierowała swoje kroki pod drzwi tego pokoju. Mocniej zacisnąłem także pięść na rękojeści nożyka, gdy metalowa klamka została naciśnięta w dół. Otwierane, drewniane drzwi przedstawiły mi jednak dobitnie zdyszanego, wyższego ode mnie białowłosego faceta, którego dobrze już znałem.

— Alex? — zdziwiony ton głosu, siedzącego pod kocem Lars'a, od razu zwrócił uwagę chłopaka stojącego w progu.

Momentalnie białowłosy rzucił się do nastolatka, całkowicie ignorując moją osobę. Ja pchany jednak przeczuciem, iż coś tutaj nie pasuje, postanowiłem nie opuszczać gardy.

— Tygrysie, nic ci nie jest? — ukucnął przed nim, kaszląc nadmiernie.

— Nie, już nie. — cichy głos blondyna brzmiał mi jednak uszczypliwie. Czyżby był na niego zły?

— Już nie? Coś się stało, tygrysie? Słabo wyglądasz. — kolejne pytania zasypały Lars'a, który trochę się zmieszał. Ostatecznie uciekł od Alexa wzrokiem, nie mówiąc jednak nic.

Widocznie bardzo nie spodobało się to starszemu, który zauważając stan, jak i reakcje swojego „tygryska", spojrzał na mnie przez ramię. Zmarszczył brwi, nie kryjąc swojej niechęci do mojej osoby w ich towarzystwie i bardziej zacisnął szczękę. Wyglądał podobnie jak wtedy, gdy rzucił się na mnie w piwnicy wraz z prętem.

— A ty, gdzieżeś był? Kurwa prościej drogi tutaj się już wytłumaczyć nie dało. — zwróciłem się do niego, jeszcze w miarę nad sobą panując.

Blondyn był lekko zbity z tropu, spoglądając na nas z pytającym wzrokiem. Faktycznie nie powiedziałem mu, że jego kolega również kierował się właśnie do tego mieszkania. Nic w tym jednak dziwnego, gdyż miałem ważniejsze tematy z nim do obgadania.

Białowłosy spiął się jeszcze bardziej, co zauważyłem nie tylko ja. Westchnął ociężale i lekko obrócił się w moją stronę. Chyba zamierzał się wytłumaczyć.

— Tak jak mówiłeś pełno tutaj zwiadowców. Często musiałem się gdzieś chować, a koniec końców za bardzo oddaliłem się od trasy, którą mi przedstawiłeś. — wyjaśnił, siląc się na opanowanie, chociaż zmęczony i lekko wkurzony wyraz twarzy dobitnie zdradzał jego samopoczucie.

— Tch, pierdoła. — syknąłem cicho pod nosem. Wyższy w taki sposób więc uznał rozmowę ze mną za zakończoną i ponownie obrócił się do blondyna.

Mój przyjaciel był na tyle zdezorientowany sytuacją, że skłonił się ku temu by, spoglądać to na mnie, to na Alexa. Przewróciłem oczami i skierowałem się do otwartych drzwi pokojowych. Nim jednak wyszedłem, zapytałem jeszcze Lars'a czy nadal posiada, udupiały czajnik i słoik z torebkami herbaty, które w tym momencie już całkowicie pozwoliłyby mi ukoić nerwy.

Na szczęście chłopak skinął mi twierdząco głową, co trochę mnie ucieszyło. Moje wysuszone gardło dobitnie upominało się o kubek napoju, zresztą nie tylko moje. Lars'owi pewnie też przydałoby się wypić coś ciepłego.

Zamknąłem za sobą drzwi tym samym, zostawiając przyjaciela z zupełnie obcym mi facetem i z jednej strony plułem sobie w twarz, a z drugiej chciałem wierzyć, że starszy nie zrobi mu nic złego. W razie wypadku głośniejszy hałas byłbym w stanie usłyszeć przez cienkie ściany tego niewielkiego mieszkania.

Zdecydowanie wolniejszym krokiem wszedłem w głąb korytarza, po to, by po krótkiej chwili otworzyć drzwi po lewej stronie. Kuchnia również była nieduża, trochę mniejsza od pokoju nastolatka. Wszedłem do środka, od razu kierując się do zasłoniętego zżółkniętą firanką okna, którą po chwili pociągnąłem, odsłaniając je.

Starałem się przy tym nie myśleć o tym, ile kurzu zdarzyło się tutaj nagromadzić. Wąskie okienko dało mi wystarczające oświetlenie, by móc rozeznać się z zaopatrzeniem. Przy ścianie znajdował się ciąg kilku szafek z drewnianym blatem oraz osobno umieszczonym kranem i zlewem, pod którym leżało większe wiaderko.

W samym kącie stał natomiast nieduży piecyk, a na nim potrzebny mi czajnik. Zaraz przy dole pieca leżała płaska skrzynka ze szczątkami jakichś papierów i kilka cienkich słupków suchego drewna. Widząc to, z ulgą stwierdziłem, iż, z rozpaleniem ogrzewacza nie będę miał raczej większego problemu.

Pospiesznie przeszukałem szufladki, w których udało mi się wynaleźć trzy pudełka z zapałkami w czym, tylko jedno miało nienaruszoną draskę, a za większymi drzwiczkami dorwałem wspomniany słoik i kilka kubków.

Wybrałem te trzy, które były mniej uszkodzone i wyłożyłem na blacie, od razu wrzucając do nich po jednej torebce herbaty. Orientując się, co za durnotę odwaliłem, z irytacją puknąłem się jednak dłonią w czoło. Te naczynia były w końcu zakurzone. Nie miałem jednak siły, by szukać jakiejś szmatki. Byłem cholernie zmęczony.

Opróżniłem więc te przeklęte garnuszki i podszedłem do zlewu, płucząc je. Potem ponownie odstawiłem je na szafkę, już nawet nie przejmując się, że ochlapałem trochę podłogę. Woda to woda. W końcu wyparuje.

Nie znajdując żadnego ręcznika czy czegoś podobnego, wytarłem dłonie w spodnie i zająłem się rozpaleniem w piecyku. Tak jak podejrzewałem, w tak małym urządzeniu ogień, zajął się bardzo szybko. Podłożyłem szybko jeszcze te większe słupki drewna, by utrzymać temperaturę potrzebną do rozgrzania blachy, po czym kucając przy ciepłym już piecyku, musiałem kilka razy przetrzeć oczy, by nie zasnąć.

Wymęczony organizm fizycznie, jak i psychicznie domagał się o swoje. Ociężale podniosłem się i chwyciłem czajnik z zamiarem napełnienia go wodą, ale nim zrobiłem chociaż krok, zza ściany usłyszałem niepokojący krzyk.

— Alex, puszczaj! — przerażony, a może nawet i lekko zirytowany głos Lars'a doszczętnie mnie jednak rozbudził. Moje nogi same ruszyły do wyjścia z kuchni.

Biegiem pokonałem korytarz, doskakując do drzwi i otworzyłem je z niemałym hukiem. Białowłosy nawet na to nie zareagował. Chłopak trzymał nastolatka mocno za ramiona, a ten szamotał się, próbując odepchnąć starszego. Był na to jednak zbyt słaby.

— Po prostu zamieszkaj ze mną! Czego tutaj nie rozumiesz?! — desperackie zachowanie

tego faceta nawet przez moment u mnie, wywołało lekki dreszcz niepokoju. Zaraz, zaraz, zamieszkaj?!

— Tak będzie łatwiej, nie czujesz tego, że gdy jesteś z nimi, tylko się boisz? Ja chce tylko zadbać o twoje bezpieczeństwo i... — strach na twarzy blondyna jeszcze bardziej się uwydatnił w momencie, gdy Alex pochylił się ku jego twarzy.

— Stop! Alex ogarnij się, ja... — Lars uciekł wzrokiem na bok i wtedy też spojrzał na mnie. Lekko się rozluźnił, a kącik jego ust drgnął ku górze.

— Ja nie chce i nie zamierzam z tobą mieszkać! Myślisz, że co, powiesz i tak będzie? Nie ma mowy! — wykrzyczał stanowczo. Wydawało się jakby dopiero w tym momencie, nabrał odwagi na postawienie się chłopakowi.

Nastąpiła dłuższa chwila ciszy, którą wykorzystałem, by wyjąć na wszelki wypadek nóż za paska spodni i po cichu zbliżyć się do nich. Obecnie nie miałem zamiaru atakować tego wariata, gdyż był za blisko blondyna. Zamierzałem odciągnąć najpierw Lars'a. To, co się zaraz stało, zmusiło mnie jednak do grubszej interwencji. Alex jeszcze mocniej zacisnął dłonie na ramionach blondyna, aż ten wykrzywiając twarz w bólu, przeraźliwie pisnął. Nie mogłem tego zignorować.

— Kurwa! Zostaw go! — zdarłem sobie gardło, zwracając tym samym na siebie ich uwagę.

W tym też momencie nieprzyjemnie za szczypała mnie krtań, a posmak krwi pojawił się w ustach, uświadamiając mi, że prawdopodobnie zdarłem sobie gardło.

Ten widząc mnie z nożem w ręku, musiał trochę poluzować uścisk na ciele nastolatka, gdyż, moment później Lars wyrwał mu się i zamachnął ręką na Alexa. Głośne uderzenie rozniosło się po całym pomieszczeniu, a zdezorientowany białowłosy znieruchomiał.

Chwilę odczekałem, gdyż musiałem mieć pewność, że policzek od mojego przyjaciela zadziałał ocucająco na tego furiata. Przeniosłem swoje spojrzenie na twarz blondyna. Po jego policzkach strużką spływały łzy, jednak oczy były nad wyraz skupione, we wściekłym tonie obserwując zszokowane oblicze awanturnika.

— Wynoś się stąd. — wysyczał jadowicie, drżącą ręką, wskazując na wyjście z pomieszczenia.

— Lars, ja nie... — błękitnooki nieporadnie próbował się jakoś wysłowić, jednak nastolatek nie dał mu na to szansy.

— Wyjdź i zamknij drzwi. — nie odpuszczał, zawzięcie pokazując, że ma już dość towarzystwa jego osoby.

— Idź do siostry. Nią się lepiej zajmij. — rzucił już nieco spokojniej.

Jego oczy nadal wyrażały negatywne nastawianie do wciąż stojącego przed nim białowłosego. Ten jednak jakby poddając się i chyba już pojmując to, jak bardzo przesadził ze swoim zachowaniem, skinął do Lars'a głową i posłusznie ruszył do drzwi. Zatrzymał się na moment w progu pokoju oraz odwrócił do trzęsącego się blondyna.

— Obyś nie żałował swojej decyzji. — rzucił, nie czekając, na odpowiedź, znikając w korytarzu.

W tym też momencie całe napięcie ze mnie, jak i ledwo stojącego na nogach Lars'a wydawało się zniknąć, gdy donośne trzaśnięcie drewnianymi drzwiami rozniosło się po wszystkich pomieszczeniach. Z moich ust mimowolnie uciekło także głębsze westchnięcie, a blondyn całkowicie się rozpłakał, chowając twarz w dłoniach.

~~~


Pisane przez L-R-G-D i Mruczalka

Dziękuję ci Mruciu że napisałaś to za mnie
Ja po prostu nie miałam 'weny' i nie mogłam napisać nic sensownego...

Przepaszam, że nie w piątek. Zapomniało się...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro