Rozdział 34

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

pov Levi'a

Po zniknięciu Alexa, w niedużym mieszkaniu nastała całkowita cisza. Lars milczał, a ja bałem się ją przerwać, nie wiedząc, czy powinienem się odezwać, i udać, jakby ta sytuacja w ogóle nie miała miejsca, czy raczej czekać, aż blondyn będzie gotowy do rozmowy. Nie chciałem przecież pogorszyć sytuacji między nami, a tym bardziej sprawić, że ten przypadkiem poczuje się jeszcze gorzej, a to tylko dlatego, że byłem beznadziejny w doborze słów, o co by nie chodziło. Zawsze mówiłem to, co myślałem, a jak już się zdążyłem przekonać, biorąc, chociaż po lupę, ostatnią sytuację, która miała miejsce pomiędzy mną a Lars'em — bywało to zgubne, a także wręcz destrukcyjne, co doskonale potwierdzały wypowiedziane przez chłopaka słowa, i przepełniony żalem głos.

Krytyka, którą chciałem go tylko zmotywować, zadziałała całkowicie odwrotnie, doprowadzając naszą relację, do dość nieprzyjemnego punktu. Teraz musiałem wykazać się w stosunku do niego większym wsparciem niż dotychczas, aby całkowicie nie zaprzepaścić tej znajomości. Chciałem, aby była to najzwyklejsza próba, postawiona przez los, aby sprawdzić, w jakim stopniu jest wytrzymała. Musiałem zdać ją pozytywnie.

Jako pierwszy otrząsnął się Lars. Przepełnione bólem oczy, skierował na podłogę, równocześnie zaciskając mocno pięści. Nie trzeba być specjalistą, by stwierdzić, iż spotkanie z Yagami'm było dla niego trudne oraz niezwykle wyczerpujące. W zasadzie od dawna należał mu się już porządny odpoczynek, biorąc pod uwagę incydenty, do których doprowadziły jego problemy zdrowotne. Nie najlepsze powietrze, tylko pogłębiało dodatkowo trudności wydolności jego dróg oddechowych. To tylko skłaniało mnie do wniosku, że blondyn nie mógł wiecznie żyć w Podziemiach.

— Gdzie się nie pojawiam, sprawiam tylko problemy. — wyszeptał wściekle.

Była to jednak złość skierowana na samego siebie, jakby inne czynniki wcale nie wpływały na bagno, w którym przyszło nam wszystkim obcować. Obwiniał bezpośrednio siebie, całkowicie nie zdając sobie sprawy, że wszyscy przyczyniliśmy się do obecnego stanu niektórych spraw.

— Nie pierdol głupot. — zaprzeczyłem natychmiast — Nie wszystko od ciebie zależy. — przypomniałem mu.

Blondyn się jednak zdecydowanie ze mną nie zgodził, ze zrezygnowaniem kręcąc głową.

— Mylisz się. Co by nie było, psuje to, czego się dotknę. Ciągle pogarszam sytuację, myśląc, że kłamstwo jakkolwiek mnie uratuje, a przecież wcale tak nie jest. — zaśmiał się gorzko — Tylko bardziej wszystko gmatwam, zatajając prawdę przed ludźmi, z którymi powinienem być całkowicie szczery. Tego chyba wymaga przyjaźń i zaufanie, nie sądzisz? — zapytał retorycznie, nie czekając na moją odpowiedź.

— Podejmuje głupie, irracjonalnie decyzje, i daje się ponosić emocjom. O swoim braku umiejętności i talencie do wypakowywania się w kłopoty, już nawet nie wspomnę... — negatywnie się oceniał.

— Miałeś też rację z tym nieustannym niańczeniem. — odparł z żalem.

Ja natomiast westchnąłem ciężko, powoli zbliżając się do niego. Ukucnąłem zaraz naprzeciw materaca, który on zajmował. Była to odpowiednio odległość, by móc dostrzec emocje wypisane na jego twarzy, jak i do tego, by blondyn czuł się komfortowo.

— Przesadziłem. Byłem zdenerwowany i nie zastanawiałem się nad sensem wypowiadanych słów. — wyjaśniłem, siląc się na utrzymanie opanowanego tonu głosu.

— Jasne. A może jeszcze zaprzeczysz, że wcale nie zachowuje się głupio i nieodpowiedzialnie? Chyba nie muszę przypominać, do czego doprowadziłem, głupio angażując się w przekroczenie bariery zawodowej, pomiędzy mną i Alex'em. Do czego doprowadziłem, wychodząc tej feralnej nocy z domu... — przerwał na chwilę, wciąż wbijając spojrzenie w koc.

— Gdybym tylko nie wszedł do tej zasranej speluny i nie spotkał tego wąsacza. Gdybym tylko zostałbym wtedy w mieszkaniu, na pewno nie zostalibyście porwani. Lily nie wyciągnęła swej obślizgłej dłoni, wciągając nas w świat gangu, w zamian za uratowanie życia. Nie musielibyście wówczas plamić rąk, wykonując zachcianki żądnej władzy kobiety, której potęga budowana była na zastraszaniu, i szantażowaniu niewinnych ludzi, czyniąc z nich poddane pionki... — przypuszczał, próbując mi swoim drżącym głosem, przybliżyć możliwości, których nie byliśmy w stanie dosięgnąć.

— To ja nas w to wszystko wpakowałem. — zakończył, nie kryjąc żalu, wydobywającego się z każdym jego pojedynczym słowem.

Prychnąłem już mocno zirytowany jego słowami. To, co mówił, było gównem, którego moje uszy nie mogły znieść. Nie lubiłem, gdy ktoś sobie przypisywał nadmierne zasługi, jednak bardziej nienawidziłem ludzi, którzy nie widzieli, jak wiele mają do zaoferowania. Lars nie był wcale takim fajtłapą, za jakiego się uważał, jednak teraz to zaczynał się użerać nad sobą, a tego nie znosiłem.

— Przestań pieprzyć. — skarciłem go.

— Wiesz, że wcale tak nie jest, i nie każ mi tego tłumaczyć. — powiedziałem stanowczo, biorąc do ręki leżący obok blondyna koc, aby zarzucić mu go na głowę. Blondyn musiał się tym zdziwić, jednak nie zdążył czegokolwiek powiedzieć, ponieważ go w tym wyprzedziłem.

— Chodź do kuchni, tam jest cieplej. — nakazałem. Teraz nam obu z pewnością lepiej zrobiłaby ciepła herbata.

Nic nie mówiąc, powoli podniósł się, a potem poczłapał za mną do ciemnego pomieszczenia, gdzie ostrożnie usiadł na wysłużonym taborecie. Szczelniej owinął się na nim kocem, który mu podałem, a jaki zdecydowałem się ze sobą zabrać. Teraz gdy miałem go na oku, w końcu mogłem zabrać się za parzenie herbaty, która w zasadzie już dawno powinna być gotowa.

— I co zrobimy z Lily? — zapytał niespodziewanie, na co ja posłałem mu jedynie pytające spojrzenie.

— Konkretnie? — dopytywałem.

— Plan przejęcia gangu, w obecnej sytuacji wydaje się beznadziejny. Ta kobieta zrobiła jeszcze większy burdel, niż był. Ludzie po tym wybuchu, długo nie będą mogli się otrząsnąć. Społeczeństwo pogrąży się w niemałym chaosie, a szajka, do której należała fabryka, będzie mogła chcieć się odegrać. — Lars chciał mi przerwać, jednak nieugięcie kontynuowałem.

— Nie ważne, że właśnie zniszczono to, co w głównej mierze ją napędzało. Jej zwolennicy tak łatwo nie odejdą i mogą chcieć nawet próbować odbudować dawną potęgę. Lily jawnie zaczęła wojnę. Teraz tylko czekać, jak mniejsze organizacje, zaczną przyłączać się do stron, w nadziei, iż uda im się coś na tym ugrać. — przewidywałem głośno nadejście największej gówno burzy.

— To, co właśnie się zaczyna, będzie jednym wielkim rozpierdolem, a dopóki nie wymyślę, jak zerwać współpracę z tą świruską, będziemy musieli brać w nim udział. — stwierdziłem, obdarzając blondyna szybkim spojrzeniem.

Chciałem dodać coś jeszcze, widząc jego niewyraźny wyraz twarzy, jednak czas mi na to nie pozwolił. Woda w czajniku zaświszczała, więc uważając, aby się nie oparzyć, zalałem do pełna dwa kubki, obserwując, jak powoli ciecz robi się coraz ciemniejsza. Zaraz po tym chwyciłem w obie ręce, nieduże naczynia, kładąc jedno przed blondynem, a drugie w miejscu, gdzie miałem zamiar usiąść — naprzeciw przyjaciela.

— Widziałem niedawno zwiadowców. — rzuciłem od niechcenia, obserwując jego reakcję.

Tak jak się jednak spodziewałem, był w szoku. Korpus, który w teorii interesował się tylko ginięciem za murami, dając się zjeść tym, co tak wielu ludzi zagnało w te ohydne miejsce, zwane Podziemiami, pojawił się właśnie w tutaj. Przeklęte skrzydła wolności spadły pod ziemię.

— Ale jak to? — wydusił, patrząc na mnie rozszerzonymi ze zdziwienia oczami.

— A tak to. Nie wiem, czego dokładnie chcą, ale jak już ci kiedyś mówiłem, to może być nasza szansa. — zdmuchnąłem szybko część unoszącej się znad mojego kubka pary.

— Moglibyśmy powiedzieć im o Lily, a oni z pewnością zgłosiliby to tym idiotom z jednorożcami na plecach. Ci na pewno zainteresują się tą szajbuską i liczę na to, że w najbliższym czasie powieszą. — zironizowałem, nie wykluczając również i takiej możliwości.

— Przecież my też jesteśmy członkami szajki, dlaczego niby mieliby nas oszczędzić? — spytał mnie bez ogródek Lars. Westchnąłem ciężko. Byłem pewien, że jest to dość oczywiste.

— Nas Lily zmusiła do współpracy z jej gangiem i nie jest to żadna tajemnica. Ludzie, których szantażowała tak jak my, skorzystają z rozpadu organizacji, a tych, co dobrowolnie przyszli jej służyć jak psy mam gdzieś. — prychnąłem wymownie.

— Wiedzieli, na co się pisali. Wpychając ją w łapy żandarmerii za pośrednictwem zwiadowców, mamy szansę się stąd wydostać. Prosty i bardzo korzystny układ, nie sądzisz? — zapytałem go retorycznie, szybko jednak kontynuując.

— Czwórka osób w zamian za wydanie całej organizacji, robiącej na górze sporo problemów. Może to wydawać się nieodpowiedzialne, ale po głębszych rozważaniach, ten plan ma duże szanse na powodzenie. Także co o tym myślisz, wchodzisz w to?— zapytałem, biorąc w końcu pierwszy łyk herbaty.

Po tym mogłem stwierdzić, że zdecydowanie tego było mi trzeba. Napar zawsze potrafił w jakiś sposób mnie uspokoić, a raczej przywrócić poczucie jakiejś stabilności, bo przecież nie każdy mógł sobie pozwolić na tak drogi towar.

— Ja... Nie wiem co powiedzieć. — wydusił w końcu Lars, komentując mój na szybko złożony plan.

— Ostatnio nie udzieliłeś mi jednoznacznej odpowiedzi. — przypomniałem mu, nawiązując do naszej ostatniej, ostrzejszej wymiany zdań.

— Dlatego ponawiam pytanie; czy wychodzisz z tej dziury z nami? — rzuciłem, odstawiając kubek na blat.

Zauważyłem, jak Lars nerwowo przełknął ślinę. Wydawał się rozdarty, jakby nie mógł przyswoić do wiadomości, że jak najbardziej zasługuje na wydostanie się z tego pełnego nieszczęść miasta. Blondyn przecież tak jak i my chciał tylko normalności. Spokojnego życia na powierzchni, nie musząc codziennie podejmować się szaleńczej walki, aby dożyć następnego dnia. Każdy z tego przeklętego miejsca od razu by się na to zgodził. Dlaczego więc nie on?

— Okłamałem was tyle razy. Wciskałem kit, że mam haka na Alex'a, a gówno prawda. Nigdy nas nie krył, tak samo, jak nie wiem, gdzie jest jego siostra. Kłamałem Lily, że drugi komplet sprzętu jest dla kogoś z nas, tym samym nie wplątując w to wszystko Isabelle — wyznał mi, widocznie obawiając się przy tym mojego zdania.

— Jestem beznadziejny... — posmutniał, po raz kolejny jednak określając siebie jako nieudacznika. Przekręciłem oczami.

Ten facet czasami mnie dobijał, a przez jego upartość, wpojenie mu czegokolwiek było niezwykle ciężkie. Kiedy już raz coś sobie wbił do łba, ciężko było mu coś z powrotem uświadomić. Lars musiał sam dojść do niektórych rzeczy i tak było również w tym przypadku.

— To idziesz z nami, czy nie? — dopytywałem, już lekko zdenerwowany.

Nie interesowało mnie to, że kłamał. Po tym, co przed nami ukrywał i tak mogłem się domyślić, że nie mówił nam całej prawdy. Nie lubiłem ponadto, gdy ktoś, natychmiast nie udzielał mi konkretnej odpowiedzi, a wszystko otaczał tysiącem innych, i często nieistotnych problemów. Jakie znaczenie miały w tej sytuacji jego kłamstwa, czy beznadziejność? Żadne. Zależało mi tylko na nim samym.

— Po tym wszystkim jak was wszystkim i ciebie okłamałem, dalej chcesz, abym był z wami? — dopytywał, przygryzając usta.

Wyglądał tak, jakby nie mógł w to wszystko uwierzyć. Nie spodziewał się tego po mnie. Czy ja naprawdę byłem aż taki zły?

— Tch, nie bądź głupi. — oburzyłem się.

— I tak, nie będę cię do niczego zmuszać. Wybór należy do ciebie. — powiedziałem twardo, ze zniecierpliwieniem czekając na ostateczną decyzję przyjaciela.

Wyglądało bowiem na to, że jeszcze trochę zejdzie mu na zastanawianiu się.

~~~~



Rozdział napisany przez: DamageDevil



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro