Rozdział 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Odszedłem od martwego ciała, które bezwładnie zsuwało się z krzesła. Zbliżyłem się do marynarki, która leżała na podłodze i podniosłem ją, zakładając na siebie, tylko po to by od razu zapiąć znajdujące się na niej guziki. Okulary, które zaczęły mi trochę przeszkadzać, zdjąłem i włożyłem do kieszeni marynarki, mając nadzieję, że nic się im nie stanie. Nóż, który był ubrudzony krwią, trzymałem natomiast mocno w dłoni i powoli kierowałem się w stronę wyjścia z gabinetu.

Chwyciłem klamkę i powoli otworzyłem drzwi. Rozejrzałem się po małym korytarzu, dostrzegając szereg dwóch par drzwi oraz schody prowadzące prawdopodobnie na wyższe piętro. Po upewnieniu się, że nikt się jednak nie zbliża, wszedłem z pokoju, delikatnie zamykając za sobą drzwi.

Powolnym krokiem ruszyłem w stronę drzwi znajdujących się na końcu korytarza. Uchyliłem je i zajrzałem do środka. Nikogo tam nie było, lecz na stoliku umieszczonym blisko, stojącej przy ścianie kanapy, leżało sporo pustych butelek po trunkach. Zamknąłem drzwi i obróciłem się, aby iść dalej jednak umożliwiła mi to obecność osób, które nagle pojawiły się w pomieszczeniu. Przede mną stała ta sama dwójka, która była z wąsaczem w barze. Byli tak pijani, że ledwo stali na nogach.

— Co ty tu robisz dzieciaku? — wybełkotał ledwo zrozumiale jeden z nich.

Drugi, przytrzymując się ściany, zaczął zbliżać się w moją stronę. Nóż mocniej ścisnąłem w dłoni, a trzymałem go w taki sposób, żeby oni go nie widzieli, choć gdyby go zobaczyli, raczej nie zdaliby sobie sprawy, czym on jest.

— Może się zabawimy? — powiedział koleś, który do nie podszedł.

Stanął naprzeciw mnie i położył swoje ręce na moich biodrach. Moja wolna ręka automatycznie powędrowała na jego szyję, a ta druga znalazła się pod jego brodą. Na mojej twarzy pojawił się większy uśmiech.

— Niestety nie masz czasu. — powiedziałem i wbiłem mu nóż prosto w szyję.

Jego oczy się rozszerzyły, a po chwili całe jego ciało wylądowało na mnie, o mało mnie nie przewracając. Wyjąłem metal, przez co krew trysnęła na moją twarz. Odepchnąłem go od siebie, tylko po to by z głuchym trzaskiem uderzył o podłogę. Popatrzyłem na jego towarzysza, który stał w bezruchu, wpatrując się we mnie ze strachem w oczach. To sprawiło, że, zaśmiałem się z obecnej sytuacji i szybko znalazłem się przy nim, przykładając nóż również przy jego szyi.

— Powiesz mi, gdzie jest piwnica? — zapytałem cicho.

Patrzyłem mu prosto w oczy, w których dostrzec można było przerażenie. Nie odpowiadał mi przez dłuższą chwilę, więc przycisnąłem nóż mocniej do jego szyi.

— Znajdę ją sam, ale wtedy skończysz martwy. Jeżeli mi powiesz możliwe, że oszczędzę ci życie. — zagroziłem, a nóż pod wpływem mojej siły, wbił mu się tak mocno w szyję, że krew zaczęła spływać po jego ciele.

— Pierwsze drzwi od schodów prowadzących na wyższe piętro. Tam jest wejście. A teraz proszę, zostaw mnie. — powiedział płaczliwym głosem.

Zamiast go jednak puścić, przeciągnąłem po jego szyi nożem bez zawahania się, a on upadł na kolana, przytrzymując rękami krwawiące miejsce. Z oczu zaczęły mu płynąć zły, a wzrok miał dość błagalny i zaszklony. Ja natomiast tylko się uśmiechnąłem jeszcze bardziej niż wcześniej.

— Przecież powiedziałem, że się zastanowię. Nic nie obiecywałem. Dziękuje za współpracę. — odpowiedziałem mu, wstając i kierując się w stronę wskazaną przez mężczyznę.

Powoli podszedłem do drzwi i je otworzyłem. Za nimi znajdowały się schody prowadzące na dół. Nie było żadnego światła oprócz małego promyka, który dochodził zza czegoś nieznanego mi pochodzenia. Zacząłem więc od razu schodzić w dół, trzymając się ściany aby nic sobie nie zrobić. Miejsce, z którego dochodziły promyki światła, było za drzwiami. Słychać było czyjąś rozmowę, więc stanąłem jak najbliżej nich i począłem przysłuchiwać się, toczącej po drugiej stronie konwersacji.

—...myślisz, że kiedy szef przyjdzie? — usłyszałem dość niski głos.

— Nie mam pojęcia. Te pijaki mówiły, że załatwił sobie kogoś do pieprzenia, więc chwile może się zejść.— powiedział drugi facet, który pod koniec swojej wypowiedzi dodatkowo się roześmiał.

— Myślisz, że my też moglibyśmy się załapać? — spytał znów ten pierwszy.

— Na razie to musimy pilnować tej dwójki. Szef chce sam się im odpłacić, więc jak przyjdzie, to my się ulotnimy...— na tym skończyła się też ich ciekawsza rozmowa, więc zdecydowałem się powoli uchylić drzwi i wejść do środka.

Pomieszczenie było rozświetlone świecami. W rogu siedziała dwójka mężczyzn, grająca w karty. Jeden z nich był szczupły i wysoki, drugi zaś dość gruby i dużo niższy od tego pierwszego. Po drugiej tronie pokoju do wystającej rury byli przywiązani moi przyjaciele. Siedzieli ze spuszczonymi głowami i coś między sobą szeptali. Było po nich widać ślady walki.

Mężczyźni byli tak pochłonięci grą i rozmową, że nie zauważyli nawet, jak wchodzę i zbliżam się do nich. Nóż trzymałem tak, jak nauczył mnie Levi. Nawet bez wcześniejszego przemyślenia swojego postępowania, zamachnąłem się i rzuciłem nim w ramię grubszego. Ten natychmiast, gdy stal zetknęła się z jego skórą, wrzasnął z bólu i oboje odkręcili się moją stronę, przerywając rozmowę.

Z ramienia tego rannego zaczęła płynąć krew, a sam mężczyzna próbował się na mnie rzucić, lecz w ostatniej chwili się odsunąłem i zamiast na mnie, wpadł na ścianę. Sprawnie wykorzystałem ten fakt i wyjąłem z jego ramienia nóż, podrzynając mu nim gardło. Drugi z mężczyzn zdążył natomiast wyciągnąć zza swoich pleców pistolet i zacząć nim strzelać. Jedna z kul zdążyła drasnąć moje prawe ramie, co spowodowało niejako moje ciche syknięcie. Zaraz po tym zaśmiałem się jednak i zacząłem instynktownie unikać lecących w moją stronę naboi.

Cela to on dobrego nie ma.

Gdy skończyły mu się kule — co było nieuniknione — próbował zrobić to, co jego martwy towarzysz. Biegł do mnie, a ja wystawiłem rękę z nożem przed siebie i gdy ten był dostatecznie blisko, wbiłem mu go w brzuch, szybko wyjmując. Po tym stał tak chwile i patrzył w dół na powiększającą się z każdą sekundą plamę krwi na ubraniu. Zaśmiałem się, jeszcze raz wbijając mu nóż w brzuch, a podczas jego wyjmowania mężczyzna przewrócił się na ziemie.

Dopiero teraz odwróciłem się w stronę Farlan'a i Levi'a, którzy patrzyli wprost na mnie. Szaro włosy robił to z lekkim przerażeniem i zdziwieniem, a czarnowłosy ujawniał szok na swojej, zawsze tego samego wyrazu, twarzy.

— No cześć. Levi nie chcę stracić życia, ale pożyczyłem sobie twoje spodnie. No i twoją marynarkę i okulary.— wyznałem, ostatnie ze zdań, kierując w stronę Farlan'a. Podszedłem też do nich i napocząłem nowy wątek, zaczynając ich rozwiązywać.

— Izabella jest u mnie w domu. Stwierdziłem, że nie mogę jej tam zostawić. Musimy się zbierać, bo coś sądzę, że nie było tu tylko pięciu osób. — kontynuowałem swoją wypowiedź. Chciałem co prawda jeszcze coś powiedzieć, lecz przerwano mi.

— Co ty zrobiłeś? — zapytał chłodno Levi, patrząc na moją twarz, która dalej była cała we krwi.

~~~

[Słów 938]

Wykonany przez: L-R-G-D

STO LAT MI!
Niespodzianka? Dziś jest rozdział z okazji moich urodzinek. Następny będzie już w poniedziałek.

Powiem tak

Z tego rozdziału jestem dumna.

Dla MNIE wyszło to odjazdowo. Jeżeli komuś też to się podobało to poproszę jakiś znak: gwiazdkę czy też komentarz ( z komentarza bym się bardziej cieszyła bo mogłabym poodpisywać ale ciiii)

Czy tylko mi podoba się odmiana Larsa w Leona? Z cichego astmatyka, który kradnie aby przeżyć i nie zbyt potrafiącego o siebie zadbać w silnego faceta, który pragnie krwi, zabija z premedytacją lubiac to?

Bo ja się zakochałam w moim dziecku.

Ps. Tak jak pisałam w pewnym komentarzu w mediach jest dodany art. w którym i jest pokazane jak wyobrażałam sobie Larsa, gdy opisywałam go w 2 rozdziale (ciul z tym że w opisie mial dłuższe włosy)

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro