Porady zawodowe

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Z Draconem szybko wyjaśniliśmy sobie całą sytuację i pogodziliśmy. Obiecaliśmy sobie również, że będziemy wobec siebie szczerzy i zamierzamy więcej mówić o swoich uczuciach i problemach, żeby nie prowokować więcej nonsensownych sytuacji.
Nasze małe-wielkie kłótnie stawały się dla nas obojga męczące, więc eliminacja ich przyczyn powinna znowu zaprowadzić między nami stabilną relację. Starałam się również poświęcać mu więcej uwagi, gdyż wydarzenia z walentynek sprawiły, że zrozumiałam iż może się czuć nieco zaniedbany.

*Draco*

Sytuacja między mną, a Jess znacznie się poprawiła. Ja dałem jej trochę więcej przestrzeni, dzięki czemu miałem więcej czasu na zajmowanie się prefektowymi sprawami i oczywiście bycie przewodniczącym Brygady Inkwizycyjnej.

Odpowiedni człowiek na odpowiednim stanowisku.

Mimo, że Umbrige była tak namolna i uciążliwa, że czasami musiałem na nowo kalkulować czy więcej przy tej pracy nie cierpię niż sprawiam cierpienie. Jednakże byłem najbardziej wpływowym i znaczącym uczniem w szkole - mogłem praktycznie wszystko. Nawet McGonagall nie udało się obalić mnie z mojej posady zgłaszając kilkukrotnie Umbrige, że podobno jestem niesprawiedliwy albo, że kogoś szykanuje.

Bzdury, oczywiście. Tak samo uznała pani Inkwizytor.

A jednak, możecie być nieco zaskoczeni, ale pani profesor McGonagall mnie przejrzała.

Uwielbiałem fuchę! Tak po prostu, BEZKARNIE zasiałem niesprawność społeczną, dosłownie destruując cały system prefektów od środka - pierwszy raz w historii jakiś dom (ten zaszczyt kopnął Gryfonów) miał punkty na minusie!!!
Co jakiś czas przechodziłem obok wielkiej klepsydry, aby napawać się tym widokiem i skontrolować czy inne domy nie zagrażają Slytherin'owi, ale to nie było możliwe, gdyż my z kolei pobiliśmy rekord punktów.

Korytarzami Hogwartu przez te wszystkie lata nie szedłem tak arogancko jak w ciągu ostatnich tygodni, chociaż nigdy tej cechy nie szczędziłem.
Zaklęcie - bum! Pierwszoklasiście zleciały spodnie.
- Minus pięć za próbę negliżu w miejscu publicznym - rzuciłem za nim, gdy ten zażenowany szybko i niechlujnie podnosił dolną partię swojego ubioru.
Nawet nie zwróciłem uwagi z jakiego domu jest. A w sumie odejmę Puchonom, ostatnio jedna małolata stamtąd mi pyskowała.

I tak sobie paradowałem będąc postrachem młodych, znienawidzony przez starszych i ukochany przez Ślizgów.
Równocześnie zauważyłem jakie zainteresowanie przyciągnąłem wśród płci przeciwnej.

Dziewczyny uwielbiają facetów u władzy.

Gdyby jeszcze ta moja wariatka to zauważała.

- Oh, Malfoy, Malfoy!!! Dobrze, że jesteś!!! - z męskiego kibla wyłoniła się zdyszana Umbrige.
Jej symboliczny już, intensywnie zalakierowany loczek imitujący pokraczną grzywkę był teraz całkowicie rozczochrany. Guzik w różowej, kraciastej kamizelce był rozpięty, biała koszula wyłaziła zza ciasnej spódnicy, a w rajstopach poszło oczko. Mankiety miała podwinięte, ale widocznie mokre.
- Głowa... Montague'a... utknęła w... toalecie - dyszała. - Zawołaj profesora Snape'a.
Nie odpowiedziałem nic, żeby nie wybuchnąć śmiechem, ale sytuacja była dosłownie epicka. Chichotałem i przez chwilę zastanawiałem się czy cofnąć się, żeby dokonać oględzin głowy w sedesie, ale lepsze będzie oglądać jak ona stamtąd wychodzi.
Montague mnie ostatnio strasznie wkurzył na treningu wyżywając się ciągle na Jess, nadal obwiniając ją za tamten przegrany mecz, chociaż wina była ewidentnie moja. Nie spieszyłem się więc zbytnio - wstawiłem paru osobą minusowe punkty, pogadałem z Goyle'm.
Do gabinetu Snape'a zapukałem i od razu wparowałem, żeby stworzyć pozory, że faktycznie się spieszyłem.
W pokoju zastałem celujących do siebie profesora i bliznowatego.
Nie powiem, trochę się zdziwiłem.
- Przepraszam... Ale pani profesor Umbrige natychmiast prosi...
- Nie szkodzi - odpowiedział mi. - Pan Potter przyszedł właśnie na korepetycje z eliksirów... Masz dzisiaj wolne, przyjdź za tydzień.
Uśmiechnąłem się z nieukrywaną arogancją.

- Wiesz, że Potter chodzi na dodatkowe eliksiry - zachichotałem.
Spojrzała na mnie pobłażliwie, prawie że współczująco.
- Chodzi na lekcje oklumencji - sprostowała.
Skrzywiłem się w grymasie ukrytej porażki, a potem zmartwiłem, że sprzedałem fake newsa połowie szkoły, ale zaraz oprzytomniałem. Kogo obchodzi czy to prawda czy nie.
Uśmiechnąłem się ponownie składając tę banalną układankę.
- Mógłbyś już mu tak nie dokuczać - rzuciła żartobliwie w śmiechu, dobrze wiedząc, że nie każde jej życzenie mogę spełnić.
- Ooo!!! A głowa Montague'a utknęła w toalecie - powiedziałem pewien, że chociaż tą informacją ją zaskoczę. - Wiadomość z pierwszej ręki.
- Nie takiej pierwszej - zaprzeczyła. - Sama mu ją tam wsadziłam.

Wytrzeszczyłem na nią oczy.

Taki aniołek nie robi tak diabelnych rzeczy.

- Sam wiesz, że zasłużył. Drze się ciągle na mnie - odpowiedziała wzruszając ramionami na moje niezadane, lecz widoczne w oczach pytanie.
- Wiesz, że możesz mieć problemy? - spoważniałem, wiedząc jaki Umbrige ma stosunek do jej rodziny.
- Mam chłopaka w administracji - wcisnęła mi delikatnie palca w brzuch. Oparła się łokciami o materac i jednocześnie podtrzymała głowę rękami. - Zresztą nie widział mnie.

Jak nigdy zaimponowała mi jej zuchwałość, dzięki czemu wyparłem wszystkie troski związane z konsekwencjami tego incydentu.

- Jesteś walnięta - zaśmiałem się, mimo, że mówiłem poważnie.
Uderzyła mnie delikatnie w ramię w ramach rewanżu.

Skradła mi z ust nagłego, szybkiego, niedelikatnego buziaka.
Trochę mnie odrzuciło ze względu na prędkość i ekspresyjność tej czynności, ale zaraz uśmiechnąłem się lekko i oddałem pocałunek z większym wyczuciem i wrażliwością.

- Wiesz, że za 2 miesiące egzaminy? - jęknęła nagle zmieniając temat.
- Wiem - potwierdziłem.
- Ja nawet nie wiem, co chcę w życiu robić, a od tych testów zależy cała przyszłość.

Dobrze wiem jaką miała słabość do dramaturgii, ale równocześnie widziałem jak bardzo się stresuje.

- Dlatego jutro są porady zawodowe - pokrzepiłem ją.
- Oh, naprawdę?! Tak sobie myślałam, że może mogłabym być lekarzem jak rodzice... chociaż to wymaga dużej wiedzy i W z eliksirów, a ja nie jestem aż tak dobra.
- Mógłbym ci pomóc sa...
- A może dziennikarką? Mam dryg do pisania! Eee... chociaż.

Spijałem łapczywie każde słowo z jej ust zastanawiając się jak to możliwe, że jest taka piękna. Zawinąłem jej blond kosmyk za ucho, a ten na przekór powrócił w stan pierwotny.
Równocześnie była taka niewinna i słodka. Nie mogłem się nacieszyć w tym momencie jej widokiem.

- Draco...!
- Co?
- A ty myślałeś już kim chcesz być?

Hmm... czy myślałem, szczerze mówiąc w tej kwestii chciałem zdać się na ojca, ale nasze relacje nie ulegną pewnie zmianie. Zresztą ta koncepcja wyboru zawodu przez ojca w rzeczywistości jest tak surrealistyczna, że nawet nie wiem jak mogłoby to wejść w życie. Po prostu miałbym robić do końca życia to co on mi wybierze?

- Może w Departamencie Tajemnic? - bardziej się jej zapytałem, jakby podświadomie starając się przerzucić ciężar tej decyzji z mojego taty na nią.
Ona jednak przyjęła to jako mój całkowicie dobrowolny wybór.
- To pewnie będzie bardzo ciekawe, ale nie mógł byś mi opowiadać co u ciebie w pracy - stwierdziła, dopiero po chwili rozumiejąc znaczenie wypowiedzianych słów przez co się zawstydziła.
Ucieszyła mnie myśl, że podświadomie planuje nam wspólną przyszłość, chociaż to było równocześnie urocze i naiwne.

Złapałem ją nagle i przyciągnąłem do siebie, przez co zaczęła piszczeć i szamotać się w śmiechu. Spojrzała na mnie wielkimi, niebieskimi oczami kryjącymi w sobie ten radosny błysk, który wywołuje moje szczęście.
Przytuliłem ją do siebie i pocałowałem delikatnie głaszcząc ją po głowie.

*Jess*

Czułam jak ze strachu pocą mi się ręce. Wiem, że nie powinnam się stresować, to żaden egzamin, ale wypada podać już jakiś chociażby uogólnieniony cel w życiu, coś co naprawdę chciałabym w przyszłości robić. Miałam pustkę w głowie, jakby mając świadomość, że nie przemyślałam jeszcze wszystkich dostępnych zawodów i może istnieją bardziej interesujące od tych przeze mnie wytypowanych.

- Zapraszam - powiedziała McGonagall, gdy zapukałam do drzwi. Nieśmiało weszłam do środka. Kobieta siedziała przy swoim biurku skrobiąc coś na pergaminie, w końcu na mnie spojrzała i wskazała na puste miejsce na przeciwko niej.
Przełknęłam głośno ślinę, jednocześnie zauważając w koncie Umbrige, która wnikliwie i złowrogo wpatrywała się we mnie, przez co zachłysnęłam się powietrzem i musiałam parokrotnie odkaszleć, żeby odzyskać oddech.
- Wszystko w porządku?
- Tak.
- Dobrze, to teraz mi powiedz, co byś chciała robić po ukończeniu szkoły. Ja ci wskażę, na które przedmioty musisz zwrócić uwagę podczas egzaminu - wyjaśniła pani profesor.
- Chciałabym być... Yyy... Uzdrowicielem? - bardziej zapytałam niż miałabym stwierdzić fakt.
Umbrige prychnęła przez śmiech, nie do końca wiem czy przyczyną było moje niezdecydowanie czy to, że nie przepadała za moimi rodzicami.
McGonagall tak samo spojrzała na mnie spod byka, przez co poczułam rozczarowanie, że nie solidaryzuje się ze mną podczas ataku Ropuchy.
- No więc... Profesor Snape wymaga W do następnej klasy, na razie masz P, ale myślę, że załatwisz to z wychowawcą, niewiele ci przecież brakuje. Potrzebujesz również P z zielarstwa i zaklęć, są niezbędne w tej pracy. Tą samą ocenę również z obrony przed czarną magią - w tym momencie Wiedźma znowu dała o sobie znać, tym razem bezczelnie się naśmiewając - ale to drugoplanowy przedmiot, w tym wypadku - tutaj Umbrige umilkła stając się bordowa ze złości. - I pamiętaj jeszcze o historii magii. Musisz wiedzieć, że do pracy Uzdrowiciela czeka cię po szkole jeszcze parę lat nauki, zależy od specjalizacji, którą wybierzesz, ale wiedz, że przedmioty, które są ci potrzebne do tej pracy są bardzo uniwersalne i możesz w każdym momencie wybrać inny kierunek.
- Rozumiem, dziękuję pani bardzo.
- Wychodząc, zawołaj następnego.

Trochę mi ulżyło po wyjściu z gabinetu, sama nie wiem czemu nie pomyślałam, że wcale jeszcze nie teraz muszę wybierać. I tak wszystko jeszcze zależy od wyników egzaminu, które są już całkiem niedługo...

- Myślisz, że zaliczę zielarstwo na P?
- Oczywiście, jesteś inteligentna, na pewno sobie świetnie poradzisz - pocieszył mnie Draco, rozważnie dobierając słowa, którymi trafił w 10.
Poczułam się dużo pewniej, w końcu nie wszystkie wykłady przysypiałam, nawet pamiętam, że ostatnio było o tym... No jak mu tam... Pierre Bonaccord, który był... yyy... Pouczę w tym tygodniu i powinno być dobrze, nie ma co się dołować.
- Dzięki, to bardzo mi... - nie dano mi dokończyć, gdyż w padłam na George'a, który w podnieceniu szedł tyłem i nie patrzał przed siebie.
- Ohh, wybacz... - spojrzał na mnie z promiennym uśmiechem na twarzy. Draco spiął się, mimowolnie ściskając mocniej moją rękę, ale Weasley wydawał się go nie zauważać.
- Lepiej stąd znikaj - ostrzegł mnie chłopak wciąż się szczerząc od ucha do ucha. Sam szybko zwiał, my z Draconem wzięliśmy sobie jego słowa do serca i zawinęliśmy zwrotkę w ostatnim momencie - za nami dosłownie eksplodowało i z nikąd pojawiło się lepkie, gumowe bagno, które pochłaniało wszystko na swojej drodze. Zostałam jedynie delikatnie ochalapana, ale byłam zbyt zdumiona, żeby się tym przejmować.
George stał obok nas dumnie wypięty, z drugiego końca korytarza machał nam jego bliźniak.
- Dobra, czas na sprzedaż promocyjną za nim Umbrige nas stąd wywali - mówił w chaotycznym podnieceniu rudzielec. - Masz, to dla ciebie - wcisnął mi do ręki parę Bombonierek Lesera i łajnobomb. - Na koszt firmy.
I zniknął nim zdążyłam się zorientować.
Draco stał patrząc z wciąż otwartą buzią na wypełniony grząskim bagnem korytarz. Ja pierwsza się otrząsnęłam. Zaśmiałam się szczerze i rzuciłam do blondyna:
- Lepiej uciekajmy za nim nas tu przyłapie!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro