Q-PY-BLOK

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nagle czas biegł nieubłaganie.
Zauważyłam, że po tych dwóch miesiącach bardziej doceniam każdą chwilę i nie marnuje czasu na nudę. Zresztą i tak nie miałam kiedy coś marnować albo się nudzić.
W szpitalu zostałam tylko parę dni na obserwacji, rodzice przedłużali ten czas jak mogli, aby nie wysłali mnie przed czasem do domu.
Swój pokój odwiedziłam tylko w biegu, nawet mama i tata w nim nie nocowali dla własnego bezpieczeństwa.
Nie było nawet szans, abym samotnie wybrała się na zakupy po rzeczy potrzebne do szkoły. Rodzice wygospodarowali dla mnie parę godzin w ciągu dnia, aby raz, a dobrze załatwić wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy.

Zbieranie szkolnej wyprawki trwało mniej niż zwykle. Zapewne dlatego, że zazwyczaj przepełnione ulice opustoszały. Ludzie stali się bardzo nerwowi, pospiesznie załatwiali swoje interesy, aby wrócić do domu przed zachodem słońca.
Nie sądziłam, że wiadomość o powrocie Voldemorta tak poważnie wpłynie na społeczeństwo. Kiedy mi o tym powiedzieli słowa rodziców miały tylko chwilowy przekład emocjonalny, ale realia panujące teraz w całym Londynie były porażające.

O niektórych szczegółach wydarzeń z ministerstwa dowiedziałam się z Proroka, który wszem i wobec głosił iż Harry Potter jest Wybrańcem. Zapewne wpływ miała na to wiadomość o przepowiedni. Wywnioskowałam jednak, że nie do końca znana jest jej treść. Miałam więc nadzieję, że dowiem się czegoś więcej po powrocie do Hogwartu.

Zebraliśmy już wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy. Jedynie pominęliśmy sklep Madame Malkin ze strachu, że moglibyśmy nie zdążyć z przymiarkami za nim zrobi się ciemno, więc w tym roku będę chodziła w przyciasnej szacie.
- Kochanie, a może zaprowadzimy ją tam? To jej przyjaciele! Zresztą przyda jej się odrobina rozrywki w tak paskudnych czasach - odezwał się tata do mamy. Oboje szli parę kroków przede mną i mówili przyciszonym głosem w nadziei, że ich nie usłyszę.
- Sama nie wiem, niezbyt to odpowiedzialne chodzić w takie miejsca. To nas dodatkowo naraża!
- Ojj, przecież nas nie śledzą i sprawdzają do jakich sklepów chodzimy. Myślę, że prędzej uznają nas za żałosnych niż zagrożenie - zaśmiał się ojciec lecz moja rodzicielka nie podzielała jego poczucia humoru.
- No dobrze, niech będzie.

Ucieszyłam się w duchu, że sami doszli do porozumienia i nie musiałam sama ich przekonywać do... No właśnie czego?
Nie wiem, ale skoro jest to niewłaściwe postrzegane to zapewne bardzo fajne.

Jak raz faktycznie się nie pomyliłam. We trójkę staliśmy przed całkiem nowym sklepem dowcipów bliźniaków Weasley.
Budynek, jako całość, całkowicie kontrastował z całą ulicą szarych, nudnych sklepów. Przy chociażby szyldzie Freda i George'a z ruchomym człowiekiem, który odkrywając swoją czapkę na przemian znikał i pojawiał się pod nim królik jakby to faktycznie była magiczna sztuczka, reszta zabudowań wyglądała jak w czarno-białym filmie.

- O Boże, ale czad! To oni mają swój sklep?!? Ale jak to ? Od kiedy?
Na wszystkie moje pytania odpowiedzieli wzruszeniem ramion.
Lecz ja nawet nie oczekiwałam odpowiedzi. Przykleiłam się do witryn, wlepiając ślepia na raz we wszystko co mogłam, nie skupiając się jednocześnie na niczym konkretnym.
Tata podzielał mój podziw i zainteresowanie, ale musiał ukrywać to przed mamą, która wydobywała z siebie przerażone jęki czytając:

Czemu cię martwi
Sam-Wiesz-Kto?
Zatroszcz się lepiej o
Q-PY-BLOK
Powszechne zatwardzenie ściskające siedzenie

W środku było jeszcze bardziej niesamowicie. Cały sklep podzielony był na sektory, na pierwszy rzut oka podzieliłam to na "dziewczyńskie, miłosne sprawy", obronne, psikusowe i obrzydliwe. Niektóre z ich bestsellerowych produktów już znałam jako prototypy, np. krwotoczki truskawkowe albo bagno w ampułce.
Rozglądałam się chcąc uchwycić wszystko na raz i zapisać w swojej pamięci.
Na przekór moim oczekiwaniom ludzi wcale nie było tak mało. Co prawda pewnie w wakacje drzwi pękały w szwach od młodzieży, ale tutaj teraz też dało się przyłapać młodych dorosłych, nawet ludzi w średnim wieku i matki z małymi dziećmi. Wszystkim nam brakowało odrobiny radości.
Mama widząc to rozluźniła się znacznie. Nawet zainteresował ją proszek natychmiastowej ciemności sprowadzany prosto z Peru. Musiałam zasłonić całym ciałem kosz jadalnych Mrocznych Znaków, aby nie dostała zawału na jego widok.
Zaczęłam się zastanawiać, czy może nie zastanę tu i właścicielów sklepu...
- Przepraszam - zwróciłam się do kasjerki, która stała na baczność jakby odprawiała musztrę, a nie pierwszą zmianę. - Zastałam może Freda i George'a?
- A kim pani jest? - zapytała mnie bardzo grzecznie.
- Jessica Watson, przyjaciółka - odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
- Niestety państwa Weasley aktualnie nie ma, ale mogę im coś przekazać, jeśli pani chce - uśmiechnęła się ciut za słodko.
- Nie, nie, dziękuję.

Poczułam gorycz rozczarowania, którą zapełnić mogłam jedynie całą górą produktów z serii Cud-Miód-Czarownica.


Każde z nas dosłownie było obładowane różnymi magicznymi dziwactwami. Mama upatrzyła sobie serię tarcza, a tata (jako lekarz) całkowicie usympatyzował sobie wszystkie produkty á La choroba, aby rozgryźć ich działanie w domu i nauczyć je się rozróżniać od prawdziwych objawów poważnych chorób, gdyż w ich klinice produkty Weasleyów są już bardzo dobrze znane.

Gdy rodzice pochłonięci byli wpatrywaniem się w coraz wyżej rosnąca cenę na kasie, ja oglądałam rażąco różowe puszki pigmejskie, które uroczo się do mnie łasiły. Pozwalałam im się o mnie ocierać, gdyż ich długie futerko było super mięciutkie i sprawiało mi to nieopisaną przyjemność.
- Słodziutki co? - usłyszałam podwójnie nad moją głową.
- Fred, George! - rzuciłam się na szyję chłopaków.
Wyglądali dużo mężniej i poważniej bez szkolnego ubioru. Zapuścili zarost, ubierali się w skórzane kurtki zrobione ze smoczej łuski. Widać było, że biznes im się kręcił.
- Strasznie za wami tęskniłam, tak dawno się nie widzieliśmy. Nawet nie wiedziałam, że otworzyliście sklep - stwierdziłam z lekkim wyrzutem.
- Jak to? Przecież do ciebie pisaliśmy przez wakacje! To ty nie odpisywałaś - odgryzł się George.
- Oh, no tak. Cóż, to skomplikowane. Przepraszam was, zapomniałam - motałam się, co mnie dodatkowo krępowało. - Cieszę się, że wam się powodzi. Mam nadzieję, że jakoś się trzymacie, wiecie... bo za dobrze nie jest. Zresztą, nie będziemy teraz o tym gadać.
- A jak u ciebie? - zapytał Fred, raczej bardziej z grzeczności niż z zainteresowania.
- Yyy - ta rozmowa stała się tak rzeczowa, że miałam ochotę od razu uciec. Straciłam jakoś to połączenie z bliźniakami. W sumie, nawet nie wiem czy jakiekolwiek było, ale w szkole mieliśmy chociaż wspólne tematy i więcej okazji do spotkania się, co zacieśniało nasze relacje, a teraz tak się rozluźniły, że rozmawiając ze sobą przez 3 minuty nie mieliśmy już o czym gadać. - U mnie świetnie, dobrze, nawet bardzo. Muszę już lecieć. Rodzice chcą wracać za nim zrobić się ciemno. Wiecie... Takie czasy. To... Yyyy... paaaa!
- Na razie!
- Cześć.

Moi rodzice w idealnym momencie ewakuowali się ze sklepu, więc uniknęłam niezręcznego czekania na nich i udawania, że nie dostrzegam wpatrujących się we mnie Weasley'ów.
- Dobry Boże - jęknęłam zażenowana ze sklepu. Z goryczy zasłoniłam na chwilę oczy, jakby próbując wymazać tę scenę z mojej głowy.
Poczułam jak wpadam na tatę, który szedł przede mną. On z kolei wpadł na swoją żonę.

Ulice były już całkowicie opustoszałe. Czułam jak paraliżuje mnie dźwięk tej ciszy.
- Bez paniki - ojciec złapał nas obie za ręce, aby dodać nam otuchy.
- Co robimy? - zapytałam.
- Gdzie masz swój bagaż?
- W domu - odpowiedziałam.
- Dobra, więc robimy tak: autobusem do domu i na stację. Nie ma co odwlekać wyjazdu do Hogwartu. O której ma pociąg?
- O 16.00. 20 minut. Powinniśmy zdążyć na ostatnią chwilę, wiesz jakie przyspieszenie ma Błędny Rycerz.

Tata idealnie wyliczył czas. Biegiem wsiadłam do dojeżdżającego ekspresu zdążywszy jedynie przelotnie pożegnać się z moją rodziną.
Machałam im do ostatniej chwili, w której łapaliśmy jeszcze kontakt wzrokowy.

Trasa była bardzo przyjemna. Jednocześnie jednak trochę stresowałam się spotkaniem ze znajomymi. Jak im wytłumaczę co się ze mną stało? Czy będę musiała wszystkim o tym opowiadać? Czułam wielką gulę w brzuchu, która nawet całkiem przyjemnie grzała mnie od środka.
Tak bardzo już chciałam spotkać się z Draconem. Chociaż obawiałam się trochę, w końcu ostatni raz jak się widzieliśmy obiecałam mu, że będę uważać. Zresztą nie mówiąc już o tym, że jego ojciec miał bezpośredni wpływ na mój stan, co mogło stanowić niezręczną sytuację.
Musiałam się głęboko wyciszyć, aby przestać przejmować się tymi sprawami. Co będzie to będzie.

*Draco*

Kolacji jak zwykle nie tknąłem, ostatnio w ogóle mało jem. Mam wrażenie, że cały świat zwalił mi się na głowę. Nie wiem co robić. Wszystko wyszło nie tak jak miało. Wali mi się rodzina, wali mi się związek, wali mi się życie.

Męczyłem moje mięso w galarecie bezlitośnie dźgając je widelcem aż do jednolitej papki.
- Dracuś, powinieneś jeść. Strasznie schudłeś. Na pewno dobrze się czujesz? - zapytała mnie Parkinson.
Gdy po szkole poszła fama, że Jess nie żyje, Pansy uznała chyba, że to jej rok. Jej entuzjazm trochę opadł, gdy dowiedziała się prawdy, ale chyba postanowiła ją zignorować. Dokładnie tak, jakie ja miałem podejście do niej.
Lata praktyki nauczyły mnie, że dla tej dziewczyny słowo "nie" nie istnieje.

Westchnąłem bardzo głośno i ciężko. Blaise poklepał mnie po plecach rzucając luźne:
- Nie martw się.
Łatwo mu było mówić, jego jedynym problemem było jak znieść puszącą się Ginny Weasley na obiadkach u Slughorn'a.
Oboje równocześnie odeszliśmy od stołu.
- Umówiłem się dzisiaj z 4-klasistką, jak jej tamm... Penny? Jakoś tak, nie pamiętam. Widzimy się później?
- Okej.

Nawet dobrze, że nie muszę go dzisiaj oglądać. Zazdroszczę mu tej beztroskości. Tutaj randka, tam mecz, a ja muszę ogarnąć jak przekazać Dumbledore'owi śmiertelny naszyjnik. Sam pukałem się w głowę jak obmyślałem te tandetne plany. Wiadomo, że dyrektor nie jest na tyle głupi, ale z drugiej strony muszę pokazać, że jakoś działam.
Jak ja mam zabić drugiego człowieka?
Ehhh...

- Garboróg - powiedziałem.
Mogłem cieszyć się chwilą ciszy z racji tego, że wszyscy i tak siedzieli jeszcze na kolacji.
- Hej... - usłyszałem cichy szept.
Stała przede mną równie piękna jak tego dnia, w którym ją straciłem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro