"Tylko prawda nas wyzwoli"

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Sytuacja była ogromnie dewastująca.
Dobrze wiem, że Draco powinien usłyszeć całą prawdę z moich ust, ale po części chciałam, żeby tę odpowiedzialność przejął za mnie Blaise. Z drugiej strony minął prawie miesiąc i nic nie zapowiadało na to, żeby prawda wyszła na jaw.
Jednak każdy dzień był dla mnie męczarnią.
Kto wie ile to potrwa?
Wiem, że postawiłam przyjaciela mojego chłopaka w ogromnie niezręcznej sytuacji. Mimo, że nic konkretnego nie widział to było to bardzo dwuznaczne.
Starałam się go unikać, tak samo jak Dracona, tak często jak to tylko możliwe, ale przedłużenie wyroku wydawało się być najgorszą z opcji.
Nie wiem jakim cudem do tej pory ta dziewczyna ze Slytherin'u nikomu nie powiedziała.
Może mnie nie znała? Może nie skojarzyła z Draconem?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania, ale cieszyłam się, że po szkole nie grasowała plotka o mnie i o Harry'm, bo nie byłabym w stanie się jej wypierać.

W międzyczasie Draco zaliczył swój pierwszy sukces w dziedzinie teleportacji, przy którym mnie nie było, gdyż w tym momencie najprawdopodobniej udawałam chorobę.
Minęły także urodziny Rona - w tym dniu udawałam, że mam szlaban u profesor McGonagall.
I za nim się obejrzałam moje uniki i kłamstwa doprowadziły mnie do końcówki maja. Zaczęłam się stresować tym, że szkoła się powoli kończy, a ja zostanę do końca wakacji z niedokończonymi sprawami w szkole. Z miłosnymi rozsterkami. Z rozdartymi przyjaźniami. Wątpliwym w słuszności romansem.

Dracona przestałam unikać, bo okazało się, że on to robi lepiej w stosunku do mnie.
Na zajęciach raczej milczeliśmy, a zaraz po nich on gdzieś znikał i pojawiał się dopiero późnymi wieczorami.
Ja zaraz po lekcjach potrafiłam kłaść się do łóżka i nie wychodzić z niego aż do nocy, gdzie przebudzałam się tylko po to, aby wziąć prysznic, o którym wcześniej zapomniałam.
Nawet dziewczyny zaczęły się o mnie martwić, mimo, że nigdy nie miałyśmy zażyłej relacji, rozluźniła się znacząco odkąd oficjalnie spotykałam się z Draco i moja winą było to, że się od nich odsunęłam.

Ale może tak miało być? Przecież jak jest się na samym dnie to nie w towarzystwie grupy przyjaciół, tylko totalnie samotnym.

Tyle, że dno jest po to, żeby móc się od niego odbić, a ja jak na razie sobie leżę w tym mule i czekam, aż wszystko samo się załatwi.

Ile można leżeć?
Straciłam już parę tygodni.

Potrzebowałam silnego bodźca.

Mimo, że ciężko było wygrzebać się z materaca, w którym wygniótł się już mój kształt  ciała, i odrzucić ten cieplutki, mięciutki kocyk, który teraz ważył tonę.
Ale udało mi się. Ostatkami sił wygramoliłam się.
Ale to jeszcze nie to. Samo wyjście z łóżka to tylko połowa sukcesu.
Poszłam do łazienki. I tak jak stałam - w pełnym umundurowaniu - weszłam do prysznicowego brodzika.
Wzięłam głęboki wdech, przekręciłam baterię maksymalnie jak się dało i puściłam wodę.
Było mi lodowato, ale nie wyłączyłam go, dopóki z nadmiaru adrenaliny nie zaczęłam ciężko dyszeć.
Wyszłam stamtąd cała mokra. Ubranie zrobiło się dziesięć razy cięższe. Z moich łokci, i rękawów oraz zakończeń materiału lała się woda. Lodowata woda.
Stanęłam przed lustrem. Przyglądałam się kropelką które bezwiednie spływały po mojej twarzy, czerwonym oczom, które zostały podrażnione przez ciśnienie, które skierowane było prosto na moją buzię. Na włosy, które stały się strączkowane, ciężkie i przylizane. Wyplułam do umywalki ciecz, która zalegała w moich ustach, gwałtownie zarzucając przy tym włosy do tyłu.
Ponownie spojrzałam w lustro i uśmiechnęłam się do swojego odbicia.

Wyszłam z łazienki zostawiając mokre ślady butów za sobą.
Dziewczyny stanęły przede mną jak wryte przyglądając mi się od stóp do głów. Milczenie, które trwało między nami dobrych kilka minut nie było dla mnie niezręczne. Raczej byłam z siebie dumna, mój wygląd stanowił moje trofeum przezwyciężonych słabości. W końcu głos zabrała Milicenta:
- Tooo... tak chcesz iść na dzisiejszy mecz?

***

Moje współlokatorki były podniecone dzisiejszymi rozgrywkami. Gryffindor miał grać z Ravenclaw. Ja też byłam bardzo uradowana, że w końcu zrobię... Coś. I, że będę z kimś. A nawet będzie wielu ktosiów, więc droga do sukcesu miała mieć dzisiaj dźwięk gwizdka pani Hooch.

Marzec miał być chłodny, czyli jak w każdym kolejnym roku. Ubrałam się w wiele warstw, bo na trybunach na pewno ostro wiało, co jest charakterystyczne dla tej pory roku... i w ogóle Londynu. Liczyłam tylko, że nie będzie dzisiaj padać, ja swoją dawkę deszczu już dzisiaj otrzymałam, na wszelki wypadek jednak wzięłam parasolkę.

Dziewczyny sprzeczały się o to jakim domom kibicujom. Były rozdarte dokładnie na połowę, gdyż Gryffindor był dla nas najbardziej konkurencyjną kastą i ich przegrana mogła być dla nas decydująca w ostatecznym wyniku, aczkolwiek Harry stał się teraz dla wielu dziewcząt bardzo atrakcyjny jako Wybraniec, nawet dla Ślizgonek.

- A ty, Jess? Za którym domem jesteś? - spytała mnie Dafne.
- Jej nie pytaj - żachnęła się Pansy, która pierwsza krzyczała, że to Krukoni muszą wygrać, żebyśmy mięli jakiekolwiek szanse na pierwsze miejsce. - Ona nie jest obiektywna, wiadomo, że wybierze Potter'ka.

Przez chwilę zabrakło mi powietrza w płucach. Czemu tak powiedziała? Czy ona wie? Czy plotki już się rozeszły?
Blaise jej powiedział?

- N-niby czemu tak myślisz? - jąknęłam się.
- Bo się przyjaźnicie? - spojrzała na mnie podejrzliwie, tak samo jak reszta.
- Emm... No tak. Gryffindor.

Musiałam się opanować. Ta sytuacja była bardzo niebezpieczna, a jej konsekwencje mogły być dramatyczne.
Chciałam uspokoić myśli, ale im bliżej nam było do stadionu, tym głos rozsądku w mojej głowie stawał się cichy wobec krzyku tłumu.
Mocno mnie to zestresowało i czułam jak łapię w płuca małe, krótkie oddechy.

- Dziewczyny muszę iść do toalety - powiedziałam ciut za głośno, ale trudno było mi się skupić nad regulacją głosu, gdy miałam wrażenie, że każdy wdech jest moim ostatnim.
- Jesteśmy już prawie pod stadionem - wywróciła oczami Parkinson.
- Iść z tobą? - zatroskała się Dafne.
- Nie, dzięki. Dam radę.

Ruszyłam przeciskając się przez tłum w poszukiwaniu najbliższej toalety. Wbiegłam tam trzaskając drzwiami które prawie wypadły z zawiasów. Przy lustrach poprawiały się Krukonki w szalikach swojego domu. Spojrzały na mnie z niesmakiem i zaczęły szeptać sobie coś na ucho, a następnie chichotać.
Czując coraz większy ucisk na klatce weszłam do kabiny. Usiadłam na zamkniętej muszli i złapałam się za łeb mierzwiąc przy tym włosy, schylając się, aby spuścić głowę jak najniżej w dół i kołysałam się w szybkim tempie.
Im mój oddech i rytm serca był spokojniejszy, tym wolniej się bujałam, dopóki wcale nie przestałam.
Wzięłam dwa głębsze oddechy i czułam, że jestem gotowa do wyjścia. Mecz zaraz miał się zacząć. Więc zaczęłam układać swoje myśli, żeby nie stanowiły już tylko kłębka negatywnych haseł i przymiotników. Poukładałam je w sposób jakbym kolekcjonowała znaczki pocztowe - od najpłynniejszych do najbardziej wartościowych.

Trzeba się wziąć w garść.

Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Opuściłam toaletę, wcześniej poprawiłam szybko włosy i kierowałam się w stronę trybun.

- Patrz gdzie leziesz - usłyszałam głos Dracona, który wynurzał się zza najbliższego rogu korytarza. Dogrywał mu akompaniament damskich chichotów.
Ukryłam się szybko za ogromną firaną zdobiącą trzymetrowe okno szkoły. Była wystarczająco duża i pofałdowana, żeby niezauważalnie się tam schować.

Słuch mnie nie mylił. Wychyliłam się lekko, żeby dostrzec tył głowy chłopaka i okalającą ją blond czuprynę. Obok niego szły dwie niezidentyfikowane czupryny, ale zdecydowanie nie były to matowe i krótkie włosy Crabbe'a i Goyle'a, ale definitywnie tak samo jak ich włosy, posiadały rozdwojone końcówki.
Kłamałam. Włosy naszych Ślizgiońskich bliźniaków syjamskich były krótkie, więc nie mogły być rozdwojone, ale nie mogłam powstrzymać złośliwości na widok tych dziewuch.

Nie mogłam tego tak zostawić. Pozostało mi być hipokrytką i zrobić dokładnie to, co zarzucałam Harry'emu dwa miesiące temu, czyli śledzić Malfoya.

Starałam poruszać się bezgłośnie i zostawić spory dystans i iść wyłącznie za skrzeczącymi głosami dwóch wiedźm.
Dziwiło mnie, że Draco opuścił mecz i idzie całkowicie przeciwnym kierunku - w głąb szkoły, skoro teraz nikogo tam nie ma, ale pomyślałam, że zacznę się nad tym zastanawiać dopiero jak poznam cel ich wycieczki.
I faktycznie, długo nie czekałam, żeby dowiedzieć się gdzie chcieli się dostać, ale po co tam byli? Dalej nie mogłam zrozumieć.
Zatrzymali się na środku pustego korytarza. Wiedziałam dokładnie gdzie to jest swego czasu często tam chodziłam. Był tam jedynie obraz i... Komnata Życzeń.

Ale po co Draco miałby korzystać z Komnaty?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro