Ich wygrana, nasza przegrana

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Dzisiaj mecz Slytherin-Ravenclaw. Jestem pewna, że wgnieciemy kujonów w ziemię.
Wiem, przed meczem jestem nieco agresywna.

Ostatnio zaczęłam ćwiczyć trudne zwroty, uniki i śruby, które przydają mi się na pozycji ścigającego. Zamierzam wykorzystać te wszystkie triki w tym meczu. Pokażę klasę.

Weszliśmy na boisko, pogoda była boska, idealne warunki.

Flint wymienił uścisk z kapitanem Krukonów, nie obyło się bez zgniecionych palców, to już tradycja.
Rozległ się gwizdek i wzbiłam się w powietrze, szukając piłki.
Nawet nie wiem jak to się stało, że już w pierwszej minucie strzelili nam gola, a w kolejnych trzech, jeszcze jednego.
Okazało się, że zrobienie tych wszystkich przewrotów nie jest takie łatwe w praktyce. Ciągle chrzaniłam, a kiedy po 10 razie, idealnie wykonałam śrubę, byłam tak podjarana, że wypuściłam piłkę z rąk, a Ravenclaw wbił kolejnego gola, dzięki czemu wygrywał 70 punktami.

Ponownie rozległ się gwizdek pani Hooch, Flint zarządał przerwę.
- Co to miało być?! - wydarł się, kiedy wylądowaliśmy na ziemi. - Nie wierzę, że przegrywamy z tymi frajerami. Watson, zacznij normalnie grać. Crabbe, Goyle, plan B, Malfoy znajdź szybko znicz, wszyscy rozumieją?
Kiwnęliśmy głowami, przytakując smętnie. Nie zmotywował mnie, raczej pogrążył.
- Jessica, wszystko dobrze? - zapytał Draco.
- Coś mi dzisiaj nie wychodzi - burknęłam.
- Każdemu się zdarza - stwierdził i cmoknął mnie w policzek.

No. I teraz czuję się zmotywowana.

Powróciliśmy do gry. Już wiem co było 'planem B', Crabbe i Goyle próbowali pozabijać Krukonów pałkami.

Już 6 minut później jedna Krukonka musiała opuścić boisko z powodu połamanego nosa.

Przegrywaliśmy 110:30, bez wątpienia byłaby to miażdżąca porażka, gdyby Draco nie złapał znicza. Ostatecznie wygraliśmy niewielką ilością punktów.

Nie świętowałam zwycięstwa, bo naprawdę nie ma się z czego cieszyć, to był chyba mój najgorszy mecz. I w dodatku Gryfoni mają większe szanse na puchar, a nie zniosłabym ich zwycięstwa.

Jeszcze kilka kolejnych dni chodziłam po szkole niczym cień, opłakując fatalny mecz. Muszę się wziąść w garść, bo za niedługo kolejny mecz. Co prawda nie nasz, ale także powinnam się skupić.

Nie wiem dlaczego zawsze musimy mieć takiego pecha. Na trzy dni przed meczem Gryffindor'u z Ravenclaw'em McGonagall oddała Błyskawice Harrem'u. Wiem, Potter to mój przyjaciel i w ogóle, ale to nam należy się puchar, jesteśmy najlepszą i najsprawniejszą drużyną. No dobra. Może się nie popisałam w ostatnim meczu, ale każdemu zdarzają się słabsze dni.
Zdążyłam jeszcze polatać na jego nowej miotle. To cudo jest 10 razy szybsze od mojego Nimbusa, nie mówiąc o Zamiataczach Krukonów.
Nie tylko ja wkurzyłam się na te informacje. Jeśli Gryfoni wygrają, to decydującą rolę odegra mecz Slytherin-Gryffindor. Nie, żeby mi to przeszkadzało, ale wolę nie ryzykować.

Życzyłam Harrem'u szczęścia, ale w rzeczywistości marzyłam o jego porażce. Nic nie poradzę, że także chciałabym wygrać.

Usiadłam na trybunach z niecierpliwością wyczekując rozpoczęcia rozgrywki.
Nie wiem gdzie Draco i reszta, nie mam ochoty ich szukać.

W końcu się doczekałam. Gwizdek i zawodnicy już w powietrzu.
Gryfoni nie mięli zamiaru oszczędzać Krukonów i pokazali to już w pierwszych minutach meczu, strzelając cztery, piękne gole.
Błyskawica robiła rzeczywiście nie małe wrażenie na publiczności. Cho Chang mimo gorszej miotły była faktycznie prawdziwym rywalem dla Harre'go.
Oboje zobaczyli znicza i zaczął się pościg. Harry wygrywał, miał złapać znicza, kiedy na boisku pojawili się dementorzy. Z różdżki Harre'go wystrzelił srebrny prmień, to chyba patronus o którym mówił. 3 minuty później złapał złotą piłkę i zakończył mecz.

Zeszłam z trybunów, bo coś mi nie pasowało, zawsze czułam obecność dementorów i źle na nie reagowałam, a teraz... nic, zupełna pustka.

Weszłam na stadion gdzie McGonagall właśnie wściekała się na 'dementorów', a raczej na połowę drużyny Ślizgonów przebranych za te potwory.
- Takie to śmieszne, Malfoy?! - przekrzykiwałam się z profesorką.
- Nieodpowiedzialni! Tchórzliwi - krzyczała McGonagall.
- Bawi cię to?! - warknęłam.
Nie wiem dlaczego tak mnie to zabolało, może dlatego, że wiedział jak na mnie działają dementorzy i mimo wszystko nie miał skrupułów, żeby to zrobić.
- Jessica... prze...
- Szlaban! - zagłuszyła go McGonagall, ale i tak nie chciałam go słuchać. - Na miesiąc! -30 punktów! Od każdego!
Harry zszedł z miotły, zadowolony wygraną i zwycięstwem nad Draconem.
Zaraz po nim reszta drużyny, zaintrygowana kłótnią.
- Chodź Harry! - zawołał George. - Balanga! W naszym pokoju wspólnym! Zaraz! Piękne Ślizgonki też mają wstęp! - krzyknął za mną chłopak, puszczając mi oczko.
Draco zacisnął pięści i momentalnie zrobił krok w moją stronę, ale nie odważył się mnie dotknąć. Lepiej dla niego.

Pójdę na tą imprezę, może wkurze tym Malfoya.
Nie czekając dłużej, poszłam za tłumem.

Weszłam jak gdyby nigdy nic do pokoju wspólnego Gryfonów, nikt nie zwracał na mnie zbytnio uwagi. Wszyscy bawili się jakby nie było jutra. Czułam się jednak trochę niezręcznie. To nie moja impreza i nie moje zwycięstwo. Powinnam się smucić, w końcu ich wygrana to moja przegrana.
- Proszę, proszę imprezowiczka?- droczył się ze mną George.
Przewróciłam oczami.
Chłopak porwał mnie do tańca. Na początku się trochę upierałam, ale potem dałam się ponieść muzyce i... fakt... jestem imprezowiczką.
Zatańczyliśmy kilka kawałków, pożartowaliśmy i pośmialiśmy się. Właśnie tak wyobrażałam sobie naszą przyjaźń.
- Chcesz pić? - zapytał.
- Jasne.
Poszliśmy do stołu ze smakołykami, ale pogardziłam każdym napojem, który mi zaproponował.
- Preferuje tylko piwo kremowe - oznajmiłam.
- Dobra.
Wyciągnął mnie z pokoju i poprowadził schodami w dół.
- Gdzie idziemy? Jest po ciszy nocnej - oznajmiłam.
Zachichotał i prowadził mnie dalej. Poszliśmy aż do lochów. Stanęliśmy przed posągiem, który mijam praktycznie codziennie, jednak nigdy nie zwróciłam na niego większej uwagi.
George powiedział zaklęcie i przed nami pojawiło się przejście do tunelu.
- Wcale mi się to nie podoba - stwierdziłam coraz mniej przekonana.
Wszedł do środka i podał mi rękę, zachęcając mnie do tego samego.
Niechętnie poszłam za nim.
Szliśmy tak przez długi czas. George olewał moje pytania i prowadził mnie dalej.
Tunel zakończył się schodkami, chłopak bez wahania wszedł na nie i otworzył klapę w suficie. Nie mając innego wyjścia, zrobiłam to samo.
Byliśmy w jakimś pomieszczeniu z półkami wysadzanymi słodyczami.
- Gdzie jesteśmy? - zapytałam ostro.
- Na tyłach Miodowego Królestwa - powiedział.
To by wyjaśniało pokaźną ilość słodyczy.
- Ale jak? - zapytała.
- Tajne przejście, odkryliśmy je z Fredem.
Byłam jeszcze trochę oniemiała, ale dałam mu się poprowadzić dalej. Bez żadnych problemów wyszliśmy do Miodowego Królestwa i poszliśmy do Trzech Mioteł gdzie kupiliśmy kilkanaście piw kremowych.
Tym samym przejściem wróciliśmy do szkoły, a tam kontynuowaliśmy imprezę.

Bawiliśmy się jeszcze parę godzin. Zabawę przerwała nam McGonagall, która wparowała do pokoju w szlafroku i ręczniku.
- Kończymy - rozkazała swoim władczym tonem. - Usłyszę chodź szmer, a... panna Watson? Co pani tu robi?
- Ja... chyba już...
- Niech ktoś odprowadzi ją do lochów.
- Ja to zrobię - zaproponował George.
- Dobrze, idźcie już - pośpieszyła nas.
Bez słowa poszliśmy na korytarz.
Ja przerwałam milczenie:
- Muszę przyznać, że Gryfoni bawią się nie gorzej niż my. A uwierz mi w moich ustach to komplement.
- Oh, bardzo nam miło było gościć taką imprezowiczkę w naszych skromnych progach - zaśmiał się.
- To był naprawdę wspaniały wieczór - stwierdziłam poważniejąc nieco.
- Wiem, Jess. Zawsze możesz do nas wpadać.
Zatrzymaliśmy się przed wejściem do pokoju wspólnego Ślizgonów.
- Piękny naszyjnik - stwierdził George, pokazując na łańcuszek, który sam mi podarował.
- Wiem, Święty Mikołaj ma gust - zaśmiałam się.
Chłopak poprawił moje włosy nadal przyglądając się ozdobie.
- Na takiej ślicznej dziewczynie wszystko by pasowało - oznajmił. - Przestań.
- Jess, oboje dzisiaj się świetnie bawiliśmy. Powtórzmy to.
- Jesteśmy przyjaciółmi, George - podkreśliłam.
Przytaknął i opuścił wzrok.
- Dobranoc.
- Dobranoc, piękna.
Przewróciłam oczami i pokręciam głową na co on się tylko uśmiechnął.

Weszłam do środka. Draco wstał jak oparzony, kiedy mnie zobaczył.
Najpierw mnie przytulił, potem skrzyczał, później przeprosił, a później jeszcze raz skrzyczał i na końcu znów przytulił.
- Gdzie byłaś!? Wiem, że byłaś zła, ale nie musiałaś uciekać. Tylko błagam nie mów, że byłaś u tych...
- Tak, Draco, byłam u nich. Wkurzyłam się i musiałam trochę... odreagować. Zabawiłam się.
- Świetnie! Ty się bawiłaś, a ja od zmysłów odchodziłem. Myślałem nawet, że... Black...!

Faktycznie głupio się zachowywałam.
- Powiedz mi tylko jedno...
- Tak?!
- Byłaś tam z tym rudym frajerem?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro