Mój mecz

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Nie miałam odwagi, żeby podejść do Rona, Hermiony czy Harre'go i zapytać ich o... o cokolwiek. Chociaż, by się upewnić, że to nie Harry zrobił to pani Norris.

Jednak już następnego ranka mówiono, że to Potter jest owym dziedzicem. Nie wierzyłam w te brednie. Nie wiem jak ludzie mogą rozpuszczać takie plotki, tym bardziej, że pani Norris żyje, a spetryfikować ją mógł tylko czarodziej, który zna się bardzo dobrze na czarnej magii.

Lekcje mi mijały strasznie wolno. Na wszystkich siedziałam z Draconem. Na transmutacji zmieniłam kota w lusterko, ale już z powrotem mi się nie udało. Eliksiry stały się znośniejsze odkąd przestaje pomagać Gryfonom. Hermiona usiadła z Nevill'em, a ja z Draco faktycznie staliśmy się najlepszą parą i idzie nam świetnie. Z zielarstwem nadal nie idzie mi za dobrze.

Siedziałam akurat z Draconem na Historii Magii. Oboje przysypialiśmy na tej niezwykle wciągającej lekcji.
- .... właśnie wtedy zabrani skrzatom domowym wszelkie prawa - ciągnął nasz nauczyciel monotonnym głosem.
Ręka Hermiony wystrzeliła do góry i nie pytając o zgodę profesora, zapytała:
- Panie Binns, mógłby nam pan opowiedzieć o Komnacie Tajemnic?
Efekt był natychmiastowy: ja od razu się obudziłam, Draco też. Parę osób wytrzeszczyło na nią oczy, a Nevill spadł z krzesła.
- To historia magii, pani Greenger, a nie mitów - oburzył się profesor.
- Legendy mają w sobie ziarno prawdy, mam rację? - zapytała.
Nauczyciel stał przez chwilę niezdecydowany.
- No, dobrze. Więc jest mit, że założyciele Hogwartu spierali się o to, kto ma prawo uczyć się w szkole. Godryk Gryffindor, Helga Hufflepuff i Rovena Ravenclaw byli zdania, że mogą wszyscy, ale Salzar Slytherin uważał, że tylko uczniowie czystej krwi, mają co do tego prawo.
Wszyscy słuchali profesora z zapartym tchem, jak nigdy dotąd. Na słowa "czystość krwi" Draco wyprostował się dumnie.
- Trzej przedstawiciele domów, którzy przegłosowali Salzara, wygonili go z zamku, lecz ten przed swoim odejściem powiedział, że ten kto będzie go godny, wyczyści Hogwart i wypuści bestie kryjącą się w zamku - zakończył dramatycznie.
Gryfonka poraz kolejny zadała pytanie:
- Co jest ową grozą?
- Mówią, że to potwór, który potrafi kontrolować tylko prawowity dziedzic Slytherin'u, ale to oczywiście bzdury. Hogwart został nie raz przeszukany i nic nie znaleziono.

Harry nie może być dziedzicem... chyba.

- Potter, obrońca szlam? Jess, nie wygłupiaj się - prychnął Draco.
Siedzieliśmy w dormitorium chłopaków, coraz więcej czasu tam spędzałam, nie żeby mi to przeszkadzało.
- Mówił mi, że tiara chciała go przydzielić do Slytherin'u - mówiłam.
- Na serio myślisz, że Potter, ten frajer, mógłby otworzyć Komnatę? - zaśmiał się blondyn. - Poza tym, nie sądzę, żeby znał się na czarnej magii. I nikt nie powiedział, że Komnata Tajemnic została otwarta, to, że jakiś debil to napisał, jeszcze nic nie oznacza.
Zapadła cisza. Chciałam mu wierzyć, ale nie potrafię. Zmieniłam temat.
- Draco... ja jeszcze nie podziękowałam ci za Noc Duchów - nie macie pojęcia ile kosztowało mnie to jedno zdanie.- Muszę przyznać, że naprawdę świetnie tańczysz - dodałam.
Blondynowi od razu poprawił się humor.
- Ty za to okropnie - stwierdził szczerze.
Udawałam przez chwilę oburzoną.
- Ale... jak byś chciała to... mógłbym cię czegoś nauczyć - oznajmił.
Serce mi mocniej zabiło, ale powiedziałam obojętnie, żeby niczego nie zauważył:
- Prywatne lekcje z Draconem Malfoyem? Nie wiem czy jestem godna.
Tylko przewrócił oczami.
Nie dokończyliśmy rozmowy, bo do pokoju przyszli Crabbe i Goyle.

Oh, czy oni zawsze muszą wszystko psuć?!

- Spadajcie stąd - rozkazał Draco.
- Nie, ja już idę - powiedziałam.
Za nim wyszłam Draco zdążył powiedzieć:
- Wiesz co, chyba jesteś zbyt beznadziejnym przypadkiem, nie dam rady cię niczego nauczyć.
Zachichotał na widok mojej miny. Głupek.

Jednak dzisiejszego ranka, nic nie miało znaczenia, Harry może być sobie dziedzicem Slytherina, moim przyjacielem, wrogiem czy kim tam chce, ja mam swój, pierwszy mecz quidditcha, nic mi tego nie zepsuje.

Słuchałam właśnie przemówienia Flint'a:
- Wygramy dzisiaj ten mecz. Jesteśmy lepsi, mamy lepszy sprzęt, co tacy Gryfoni nam zrobią?
Ręce i nogi trzęsły mi się ze strachu. Draco wyglądał jakby już wygrał, jest strasznie pewny siebie.
- Jess, dasz radę - mruknął mi do ucha, widząc jaka jestem przerażona sytuacją.
Wyszliśmy na stadion, wszyscy uczniowie krzyczeli nazwę domu, na który głosowali.
- Na mój gwizdek - powiedziała pani Hooch. - Raz... dwa... trzy.
Wzbiłam się w powietrze. Nagle powróciła do mnie cała odwaga. To przecież miotła, mój żywioł. Całe wakacje ćwiczyłam, trenowałam, a teraz mam swój ukochany mecz. Spojrzałam na trybuny. Tracey, Dafne i Milicenta pomachały mi, a Pansy pokazała mi gestami, że jestem beznadziejna.
- Rusz się, Watson - krzyknął do mnie Draco, poczym uśmiechnął się. Głupek, już ją mu pokaże co potrafię. 

Szło nam całkiem nieźle, chodź nadal było 0:0, widać było, że jesteśmy w dobrej kondycji. Jednak działo się coś dziwnego. Tłuczek latał za Harrym i tylko za Harrym.
Kilka minut później wbiłam pierwszego gola. Potem drugiego.

- 70:0 dla Ślizgonów - krzyknął zawiedziony Lee Jordan, który komentował mecz. - Widać wystawili swoją największą broń. Jessica Watson wymiata na boisku! Ciekawe czy się ze mną umówi - dodał trochę ciszej, ale ja i cała szkoła słyszeliśmy go bardzo dobrze.

Przyjęłam wszystkie komplementy z uśmiechem na twarzy. Ale za bardzo się rozkojarzyłam.
Harry śmignął tuż przy mnie, prawie na mnie wpadając, a zaraz za nim... tłuczek, walnął w moją miotłę łamiąc ją na pół. Nawet nie miałam czego się złapać. Zaczęłam spadać w dół z ogromnej wysokości.
Próbowałam wyciągnąć różdżkę z kieszeni, ale co by mi to dało? Nie znam żadnego zaklęcia na spadanie. Ziemia coraz bliżej. Łzy naleciały mi do oczu, a strach ścisnął gardło. Jakieś 10 metrów nad ziemią ktoś mnie złapał. Przywarłam do mojego wybawcy i kurczowo trzymałam się jego szaty... ze znakiem Slytherina.
- Malfoy! Malfoy... złapał coś cenniejszego od znicza! - zawył Jordan do mikrofonu z niemałym podziwem.
Wylądowałam na ziemi. Tłum bił oklaski, wiwatował i gwizdał.
Nie przejmowałam się, że widzi nas cała szkoła. Przytuliłam go. Chyba pierwszy raz zrobiłam to publicznie, tak... oficjalnie. Łzy ciekły mi po policzkach, dając upust emocjom. Dopiero teraz zrozumiałam jak blisko było, żebym... A on mnie uratował.
Czułam jego niespokojny oddech na swoim karku, nie wiem dlaczego, ale uspokoiło mnie to. Zatopił ręce w moich włosach i przyciągnął mnie bliżej siebie.
Wyczułam subtelny zapach jego perfum, na balu też je poczułam, ale dopiero teraz je rozszyfrowałam. Są bardzo egzotyczne, ale delikatne.
Spojrzałam w te piękne, szare oczy gdzie dostrzegłam iskierki radości, ulgi i jeszcze resztki strachu.
W końcu zrozumiałam, że stoimy tu od dłuższego czasu.
- D-d-draco - wyjąkałam.
Byliśmy bardzo blisko siebie.
- Ja zawsze będę przy tobie - oznajmił, był jeszcze lekko zdenerwowany.
Przybliżył się do mnie jeszcze bardziej. Zetknęliśmy się czołami.
- Idę wygrać mecz - powiedział po czym pocałował mnie w czoło i wskoczył na miotłę.
Mną zajęli się nauczyciele i pani Pomfrey, a zamiast mnie na boisko wszedł jakiś czwartoklasista. Nie pograł sobie zbyt długo, bo Harry złapał znicz. Draco już go nie dogonił. Przegraliśmy.

Zabrano mnie do Skrzydła Szpitalnego, więc nie znam dalszego przebiegu sytuacji.
Jednak 15 minut później do szpitala przyszedł Harry... nie miał kości w ręce.
- Jess, Boże, co ci się stało? - zapytał przestraszony.
- Mogłabym cię zapytać o to samo - mruknęłam.
Do sali przyszli Ron i Hermiona, ale nie poszli do Harre'go, tylko do mnie.
- Jess, wszystko jest ok?
- Nic ci nie jest?
- Nie masz czegoś złamanego?
Pytali mnie, nie zdążyłam odpowiedzieć, kiedy przyszedł Draco.

Znów chciałam go przytulić, być blisko niego. Pochwalić się nim całej szkole.

- Teraz się o nią martwicie? - warknął.
- Cicho bądź, Malfoy! - wkurzył się Ron.
- To jego wina - wskazał na Harre'go. - Przez niego tu jest.
- Co on gada? - zapytał Harry wyraźnie zdezorientowany.
- Co to za krzyki? - do sali wpadła pani Pomfrey.
Ron i Hermiona nie chcąc robić zamieszania, posłusznie odeszli od mojego łóżka.
- Draco, to przecież nie jego wina - burknęłam.
- Wiedział, że tłuczek go goni, mógł się do ciebie nie zbliżać - mruknął blondyn. - A tak w ogóle, nie należy mi się nagroda? - zapytał mnie poruszając brwiami.

Właśnie na to liczyłam.

George, który właśnie z bratem bliźniakiem weszli do sali, odchrząknął głośno.
Draco tylko przewrócił oczami i pocałował mnie w policzek.

Zawsze się rumienie, na co Draco zawsze reagował uśmiechem. I ten zapach perfum, już zawsze będzie mi się z nim kojarzyło.
George'a musiało powstrzymać dwóch braci, aby nie rzucił się na Dracona.

- Dosyć, wynoście się stąd. Muszę zająć się pacjentami! - zagrzmiała pani Pomfrey.

*Draco*

To co czułem kiedy spadała, już nie należy do strachu czy przerażenia, wykraczało zdecydowanie poza te granice.
Zostawiłem Potter'a, znicz i ten głupi mecz. Liczyło się, żebym zdążył na czas.

Szybciej, szybciej.

Udało mi się, złapałem ją. Nigdy nie czułem czegoś takiego. Nigdy się o nikogo tak nie bałem. Nigdy mi na nikim tak zależało.
Kiedy już postawiłem ją na ziemię, poczułem ulgę, ale taką cholerną.
Przytuliłem ją i nie miałem zamiaru puścić. Serio. Tylko teraz czułem, że jest naprawdę bezpieczna. Przy mnie. Przyciągnąłem ją bliżej siebie.
- D-d-draco - głos jej drżał, a po policzku spływały łzy.
Wiem, że chciała mi podziękować, ale nie musiała, bo ja zawsze będę przy niej, i to właśnie jej powiedziałem.

I co teraz powiesz, Jordan?

Chciałem wygrać ten mecz, dla niej, wiem jak bardzo jej na tym zależy. Nie potrzebowałem miotły, czułem się jakbym umiał latać.
Nie zdążyłem przed Potter'em, ale jakoś za specjalnie smutny nie byłem. Od razu poszedłem do szpitala, ale ta stara Pomfrey nie chciała mnie wpóścić. Dopiero kiedy zajęła się bliznowatym, bez kości w ręce, mogłem się do niej prześlizgnąć. Rozmawiała z tymi kretynami - szlamą i rudzielcem.
Kazałem się im od niej odwalić.
Potem przyszli ci dwaj rudzi debile: Weasley'owie. Już od dłuższego czasu podejrzewałem, że jeden z nich podkochuje się w Jessice.

Sory, ale proszę się ustawić w kolejce.

- A tak w ogóle nie należy mi się jeszcze jedna nagroda? - zapytałem.
Nie zważając na chrząkania tego rudego durnia, pocałowałem ją, w policzek. Nie tylko, żeby mu dopiec, ale dlatego, żeby móc jeszcze jeszcze raz poczuć ją tak blisko siebie. Nie wiem co ona mi zrobiła, że cały czas tracę dla niej głowę, ale niczego nie żałuję. Nie chciałem tego przerywać, mógłbym ją całować codziennie już do końca życia.
Wtedy ten kretyn próbował się na mnie rzucić i przez niego oboje musieliśmy opuścić szpital. Ale spokojnie, ja już go wyślę z powrotem...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro