"Tymczasowe" rozwiązanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Przez miesiąc trwałam w szkolnej monotonii. W 4 klasie zaczyna się prawdziwa nauka i zrozumiałam to dopiero na lekcjach OPCM, Moody nie traktuje nas jak dzieci, także i ja powinnam poważnie traktować moje obowiązki... i to właśnie robię.
Dużo za dużo czasu spędzam z Gryfonami, zapisałam się do stowarzyszenia W-E-S-Z, założonego przez Hermionę. Chodzi o traktowanie skrzatów domowych, bo kiedy nasza Gryfonka dowiedziała się w jakich warunkach pracują te stworzenia postanowiła zmienić świat na lepsze... cała ona... nie mówię, że to źle, bo sama jestem przeciwna tak podłym traktowaniu tych niewinnych zwierząt, ale mogła chociaż lepszą nazwę wymyślić. George był chętny do pomocy, i razem znaleźliśmy łatwą i chwytliwą nazwę - Walka o Ciszę i Spokój, ten skrót był skierowany bezpośrednio do Hermiony, która długo męczyła nas do składkami i zapisaniem się na listę protestujących. Ja uległam, ale George tak łatwo się nie dał.
Nawet nie wiem od kiedy zaczęłam z nim spędzać tak dużo czasu, nie zastąpił mi w żaden sposób Dracona. Była to relacja czysto przyjacielska, czyli taka, której chciałam... bez czułych słówek i miłosnych wyznań. Potrzebowałam go jako kumpla, starszego brata, pocieszyciela, ale w żadnym wypadku chłopaka.
A Draco... tak strasznie za nim tęsknię, że kiedy doszło do konfrontacji Weasley - Malfoy, bez zastanowienia stanęłam po jego stronie.
- Ej, Weasley! Hej, Weasley! - zawołał Draco z połowy korytarza, zwracając przy tym uwagę innych uczniów.
- Co?! - warknął Ron, przerywając rozmowę między mną i Harry'm.
- Piszą o twoim ojcu - pomachał mu przed twarzą wycinkiem z Proroka Codziennego.
Wiem, że jeśli odzywa się do jakiegoś Gryfona, to tylko po to, żeby go poniżyć, i tak było w tym wypadku... mogłabym go powstrzymać, przerwać mu, ale już od tak dawna nie słyszałam jego głosu... tyle razy próbowałam go zagłuszyć, że teraz nie potrafię, poprostu chcę go słuchać.
- Kolejny błąd Ministerstwa! - przeczytał głośno, żeby każdy mógł go usłyszeć.
Pansy uśmiechnęła się do mnie i oparła się brodą o ramię mojego Ślizgona, dokładnie skanując mój wyraz twarzy. Sądząc po jej minie, osiągnęła swój cel, bo ja nie doczekałam się momentu, w którym Draco by ją odtrącił, albo chociaż na mnie spojrzał.
- Niejaki Arnold Weasley... - zaśmiał się głośno - nawet imię przekręcili... wdał się w bójkę z mugolskim stróżami prawa. Zamieszania wywołały agresywne kubły na śmieci znajdujące się na posesji niezrównoważonego eks-aurora, obecnego nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią w Hogwarcie - Alastora Moody'ego, niechybnie próbował zatuszować nienormalne zachowanie "Szalonookiego" ... ble, ble, ble jednak Arnold nie zgodził się na krótki wywiad... ble, ble... o! Jest i zdjęcie! Nie dziwię się, że nazywacie to Norą, sam bym lepiej tego nie określił... to twoja matka? - zapytał drwiącym tonem - przypomina raczej słonia i chyba waży tyle samo.
Ron zaczerwienił się po cebulki włosów. Ja nie byłam zła na Dracona, poprostu nie mogłam zrozumieć czemu tak okrutne słowa kieruje do kobiety, której nie zna.
- Zamknij się, Malfoy - warknął Harry. - Jess... - chyba zauważył moją tęsknotę do blondyna. - Chodźmy.
- Jessica zostaje - powiedział Draco, tak spokojnie i tak cholernie pewnie siebie, że nie byłam w stanie się mu sprzeciwić, a nawet nie miałam zamiaru. - Byłeś u nich, co, Potter? Może powiesz mi czy jego matka serio tak wygląda czy jest jeszcze gorzej?
- Znasz pewnie swoją matkę, Malfoy? Zawsze ma taką minę czy tylko gdy ty jesteś w pobliżu - odgryzł się bliznowaty.
Draco poczerwieniał, prawie tak samo jak Ron. Potter zachował się nie lepiej niż typowy Ślizgon. Narcyza jest bardzo dobrą kobietą, tak samo jak Molly.
Poczułam mocne szarpnięcie za ramię, Harry zainterweniował widząc jak bezmyślnie wpatruje się w blondyna.
- Zostaw ją, Potter - wysyczał Draco.
- Bo co?!
Bliznowaty pociągnął mnie mocniej, posłusznie poszłam za nim, ale chciałam się odwrócić, żeby jeszcze raz spojrzeć na te szare, przesiąknięte nienawiścią oczy.
- NIE WAŻ SIĘ, CHŁOPCZE! - ryknął Moody, szybkim, kulawym krokiem zmierzając ku nam i celując w Dracona, który zmienił się w białe, puszyste zwierzątko.
- NIGDY NIE CELUJ DO KOGOŚ, KTO JEST ODWRÓCONY TYŁEM!
Wszyscy zamarli z przerażenia. A Alastor machał różdżką w górę i dół, a mój Ślizgon, obecnie będący fretką robił te same ruchy, co jakiś czas wykonując fikuśne obroty i piszcząc z bólu i przerażenia.
Harry i Ron uśmiechali się mściwie, a ja nie miałam w kim szukać ratunku, bo połowa była gapiów była uśmiana, a druga, przerażona.
- Przestań! - krzyknęłam i stanęłam pomiędzy obiektem moich westchnień i szaleńcem zwanym także moim profesorem.
Celowałam w niego swoją bronią. Byłam wściekła, zdeterminowana i gotowa do ataku, przynajmniej tak myślałam.
Moody spojrzał na mnie lekko przekrzywiając głowę w bok.
- Waleczna... ale strachliwa - zawyrokował nauczyciel.
Nie jestem w stanie użyć swojej różdżki zgodnie z jej zastosowaniem. Czy naprawdę jestem takim tchórzem, że nawet nie potrafię się bronić? Tak czy inaczej, Alastora nie zaatakuję, nie tylko ze względu na strach i konsekwencje, ale na szacunek jakim go darzę, co prawda jest on niewielki, ale wystarczający, żeby darować sobie walkę.
- Moody! - zawołała McGonagall z daleka. Szybkim krokiem zbliżała się do nas.
- Witaj, Minerwo - przywitał się.
- Panno Watson...? - spojrzała na mnie lekko wstrząśnięta.
Jej wzrok padł na fretkę.
- Czy... czy to uczeń - wskazała palcem na zwierzaka.
- Owszem - przytaknął profesor, chowając swoją różdżkę, lecz ja nadal nie spóściłam go z celownika.
W kolejnej sekundzie Draco znów był w swoim ciele, a nauczycielka transmutacji zrobiła wykład Szalonookiemu na temat stosowania kar w szkole.
A mój Ślizgon poprostu wstał i przepchał się przez tłum, a ja jedyne co mogłam zrobić to pójść za nim.

Szłam pustym korytarzem oddalona od Dracona o kilka dobrych metrów, wiem, że mnie słyszał, chciałam zwrócić na siebie jego uwagę, ale nie byłam w stanie nic powiedzieć .
Zatrzymał się przed łazienką Marty... i po chwili wahania wszedł do środka...
Odczekałam kilka minut po czym zrobiłam to samo.
Draco zdążył już połamać parę mydelniczek i rozwalić kran. Oparłam się o umywalkę i poczekałam aż trochę odreaguje. Niszczył praktycznie wszystko, podskoczyłam lekko kiedy jednym zaklęciem rozwalił ścianę oddaloną 3 metry ode mnie. Na koniec poprostu wymierzył cios kabinie prysznicowej i usiadł na kafelkach, zmęczony swoją demolką.
Uznałam to za dobry czas i podeszłam do niego, siadając tuż obok. Spojrzał na mnie przez chwilę i w kilka sekund złość w jego oczach uleciała. Złapał mnie za rękę i patrzył przed siebie.
- Moim zdaniem słodka była z ciebie fretka - stwierdziłam cicho.
Prychnął i zmarszczył lekko brwi.
Uśmiechnęłam się i oparłam głowę o jego ramię, przypominając sobie, że nie dawno to Pansy miała taką przyjemność. Objął mnie w talii i pocałował w czoło.
- Jess... mam pomysł. Już wszystko uzgodniliśmy z Pansy, ale czy się zgodzisz to już twoja decyzja...
Lekko się od niego odsunęłam, to wcale nie brzmi ciekawie, samo imię Parkinson wszystko mi obrzydziło.
- Mogliśmy się spotykać, ojciec by się o niczym nie dowiedział, Pansy nic by nie powiedziała, a Astoria też żyła by w niewiedzy - kontynuował, ale dalej nie przechodził do konkretów. - Nic nie jest pewne, jeśli powiesz 'nie' to zrezygnujemy, w końcu i tak robię to dla nas i nie byłoby sensu tego tego ciągnąć jeśli ty zrezygnujesz...
- Draco! Powiesz mi w końcu o co chodzi? - zdenerwowałam się lekko.
- Moglibyśmy się spotykać, Pansy by o wszystkim wiedziała i ukrywała to przed Astorią, ale konsekwencja jest taka, że musiałbym udawać, że chodzę z Parkinson - oznajmił.
- Nie ma mowy - wstałam, wściekłam się, że wpadł na tak debilny pomysł.
- Bez całowania, czułych słów i trzymania się za ręce, Jess. To tymczasowe rozwiązanie. Tata byłby zadowolony i pomyślałby, że z tobą już nic mnie nie łączy, a Pansy by nas kryła i ładnie wszystko tuszowała przed Astorią i ojcem.
- I cała szkoła wiedziałby, że jesteście parą? - zapytałam krzywiąc się.
- Jess... - złapał mnie za ręce i spojrzał w oczy. - Nigdy jej nie pocałuję, ani nie dotknę w ten sposób, ani nie powiem, że ją kocham, bo to wszystko jest zarezerwowane tylko dla ciebie. 
Miałam mieszane uczucia, nie wiem czy wytrzymam ich widok, z drugiej strony Parkinson będzie miała świadomość, że robi to dla mnie. Ale... jak Draco się w niej zakocha?
- Przemyśle to - skrzywiłam się i uciekłam mu wzrokiem.
Spojrzałam na ten bajzel i dodałam:
- Posprzątaj tu...
Wyszłam z łazienki z wielką gulą w gardle i kamieniem w żołądku. Nie potrafię opanować zazdrości, będzie się oficjalnie spotykał z Parkinson... co z tego, że robi to dla mnie jeśli cała szkoła będzie gadała o ICH związku? Na samą myśl jest mi aż niedobrze ze strachu... boję się go stracić.
- Ej, Watson! - zawołała Pansy.
Pierwszy raz poczułam chęć mordu... taką prawdziwą, teraz umiałabym w należyty sposób wykorzystać magię.
Pozwoliłam, żeby mnie dogoniła. - Co z Draconem? - zapytała mocno przejęta.
- Ale w sensie, że co? - byłam zdenerwowana, wręcz wściekła.
- Jak się czuje po tej akcji z Moody'm? - powtórzyła lekko zniecierpliwiona.
- Aaaa... - przypomniała mi się rozpierducha w łazience Marty. - Już lepiej.
- A-a-a... już ci powiedział? - spytała ciszej z cwaniackim uśmiechem na twarzy.
- Tak - powiedziałam oschle. - Jeszcze się zastanawiam.
- Ty się zastanawiasz? Nie bądź rozkapryszoną księżniczką, Watson - prychnęła dziewczyna.
- Nie jestem - warknęłam. - Tylko więcej w tym korzyści dla ciebie niż dla mnie.
- Nie można mieć wszystkiego - stwierdziła zadowolona ze swojej postawy.
- Jeszcze się zastanowię - ostro podkreślałam każde słowo.
Wyminęłam ją i wyszłam z Wielkiej Sali, gdzie dopiero rozpoczynała się kolacja. Już chyba każdy słyszał o mojej awanturze z Moody'm, bo stałam się atrakcją wieczoru, nie przeszkadzało mi to, nawet nie za bardzo zwracałam na to uwagę, już się przyzwyczaiłam do bycia szkolną plotką - pogadają, pogadają i w końcu zapomną.
Poza tym miałam ważniejsze sprawy na głowie, naprawdę nie podobał mi się ten pomysł z udawanym chodzeniem, wręcz mnie bolał, przecież Pansy nie odpuści żadnej okazji, żeby poderwać mojego Księcia Slytherin'u, a teraz taka okazja się nadarzyła. Poprostu widzę w niej rywalkę. Muszę wybrać albo mam Dracona w pakiecie z Parkinson, albo żadne z nich. Minął przecież niecały miesiąc, a ja już zdążyłam uschnąć za nim z tęsknoty...
Zawsze mogę zerwać umowę... jeśli nie wytrzymam, ale jeśli Draco zdąży ją polubić to byłby koniec... z drugiej strony miał już wiele lat, żeby ją polubić, ale zawsze ją odpychał, przecież zna ją o wiele dłużej niż mnie i jeszcze nigdy nie spojrzał na nią w TEN sposób i, jeśli wierzyć jego słowom to patrzał tak tylko na mnie.
- Smrodzie! - zawołał George. Od niedawna dostałam od niego ten jakże szlachetny przydomek.
Odwróciłam się na pięcie w jego stronę, lecz nawet się nie spojrzałam na niego, kiedy on obdarzył mnie szerokim uśmiechem.
- Co jest, Jess? - zapytał.
- Spadaj - warknęłam.
- Widzę, że ktoś ma słabszy dzień - stwierdził.
- Nie wkurzaj mnie dzisiaj! - fakt, faktem byłam lekko przewrażliwiona, bo w myślach widziałam Pansy i Dracona razem, a kiedy próbowałam zagłuszyć tę myśl głośnym gadaniem, ona się tylko nasilała i ukazywała mi więcej niechcianych szczegółów.
- Chodzi o Moody'ego i tego tlenionego dup...
- Milcz!
Patrzył na mnie mocno rozczarowany.
- Ja go kocham, George! Nie masz prawa go obrażać, bo on jest moją miłością. Nie bądź egoistą i zauważ, że nie liczą się tu tylko twoje uczucia!
Draco namiętnie całuje Parkinson, a jego ręce lądują pod jej bluzką... tak jak było ze mną. Tylko z tą różnicą, że ona mu na to pozwala, a on jest zadowolony.
- Nigdy nie byłem egoistą i zawsze liczyłem się z twoim uczuciami, mimo, że były dla mnie sztyletem, który za każdym razem gdy patrzyłaś na mnie jak na przyjaciela, lądował w moim sercu. Ale może to ty chodź raz przestaniesz być egoistką i od początku do końca wysłuchaj tego co ja mam do powiedzenia.

Patrzyłam na niego wyzywająco, chodź gdzieś głęboko żałowałam, że nie daję mu tyle szczęścia na ile zasługuje, ale on oczekuje ode mnie za wiele.
- Nienawidzę Malfoya i nienawidzę tego co do niego czujesz mimo, że ja czuję dokładnie to samo do ciebie. Od roku nie mogę nad sobą zapanować, Jess, bo odwala mi kiedy cię widzę. Ostatnio uwielbiam spać, bo śnisz mi się każdej nocy, jesteś ze mną... szczęśliwa, oboje wiemy, że to możliwe, bo ja dam ci coś czego Malfoy nigdy nie da - prawdziwą miłość, Jess.
Chciałam, żeby się zamknął, Draco nie jest taki jak sobie go każdy wyobraża, jednak teraz to on potrzebuje kogoś kto go wysłucha i ja tym kimś będę... chodźby przez chwilę.
- I powiedzieć ci coś? To nie Malfoy dał ci wtedy walentynkę, tylko ja, liczyłem, że się zorientujesz po tym wierszu jaki dałem ci na święta. Teraz policz... ile czasu za tobą szaleję?!
- To wszystko nie ma znaczenia - powiedziałam cicho lecz ostro.
Prychnął.
- No jasne! Moje uczucia nigdy nie miały dla ciebie znaczenia. A teraz ważne pytanie: Kto tu jest egoistą?
Wyminął mnie tak jak ja wcześniej Pansy i poszedł w swoją stronę.
Teraz ja miałam ochotę coś rozwalić, pięści mnie świerzbiły i miałam przymus zniszczenia czegoś... kopnęłam w śmietnik, ale zamiast ulgi poczułam promieniujący ból.
- Watson! Byłabyś łaskawa zostawić w spokoju wyposażenie szkoły i przyjść do mojego gabinetu - warknął Severus.
- Oczywiście.
Szliśmy zaledwie kilka minut, bo jego pokój znajdował się na tym piętrze.
- Rozterki miłosne, co, Watson? - zapytał mnie z kpiną.
Czy to prowokacja? Mam dzisiaj dzień zadzierania z nauczycielami więc niech nie zaczyna.
Weszliśmy do pomieszczenia z szafkami na całych szerokościach ścian, wypełnionymi eliksirami. Weszłam głębiej, profesor usiadł przy biurku i kazał mi zrobić to samo. Wykonałam rozkaz i zajęłam miejsce naprzeciw niego.  - Doszły mnie słuchy o twojej kłótni z profesorem Moody'm...
Przełknęłam głośno ślinę.
Jaka jest kara za grożenie nauczycielowi różdżką?
- W końcu odezwała się w tobie prawdziwa natura Ślizgona, Watson, a myślałem, że ciebie już nic nie uratuje - stwierdził zgryźliwie. - +20 punków za prawidłową postawę. I -2 za niszczenie mienia szkoły.
- To wszystko? - zapytałam.
- Nie pakuj się w kłopoty, Watson i tak masz ich wystarczająco dużo.
Kiwnęłam głową i bez pożegnania wyszłam z gabinetu.

Skierowałam się do dormitorium. Dzisiejszy dzień był naprawdę meczący, zapewnił mi sporo wrażeń, które zapewne będą wiązały się z bezsennością.

- Quidditch - powiedziałam i weszłam do pokoju wspólnego, a stamtąd bezpośrednio do dormitorium, gdzie czekała tylko Pansy, ale chyba szykowała się do wyjścia.
- Macie czas do 22:30, później wrócą dziewczyny - powiedziała, a w jej głosie wyczułam wściekłość. Nic nie rozumiem z jej szyfrów.
Zostawiła mnie samą i zdezorientowaną.
Po krótkiej chwili rozległo się pukanie do drzwi. Draco wszedł do pokoju bez zaproszenia.

Nom, i to wiele tłumaczy.

- Po co przyszedłeś? Nie mam humoru - usiadłam na łóżku i z bezsilności zanurzyłam ręce w swoich włosach.
- Nie rozmawialiśmy normalnie przez miesiąc, a ty mi mówisz, że dzisiaj nie masz humoru - nie powiedział tego z pretensją tylko lekkim zdziwieniem.
Usiadł na łóżku Dafne, naprzeciwko mnie.
- Tak ma to wyglądać? Już z nią to ustaliłeś? Mówiłeś, że to ja decyduje.
- Chciałem ci tylko pokazać ogólny całokształt naszych spotkań, nie mielibyśmy dużo czasu więc możemy nie marnować chwili?
Po tych słowach dotknął lekko mojego policzka i pocałował w kącik ust... kolejny całus w policzek i tak pocałunkami torował sobie drogę do mojego ucha, gdzie szepnął:
- Jeszcze ci nie podziękowałem...
- Za co?
- Za to, że ze mną byłaś kiedy Moody... No wiesz...
Zaczął całować moją szyję i obojczyk... wcale nie czułam się z tym dobrze... wieczorem razem, a w dzień z Parkinson?
- Przyszedłeś po to, żeby mnie przekonać?
- Między innymi, ja poprostu za tobą tęsknię, Watson.
- Wcale mi się nie podoba ten plan - stwierdziłam.
- Nie będę z nią przebywał więcej niż muszę, Jess. Poza tym ustaliliśmy granicę. Od razu zerwę umowę jak coś nie będzie ci pasowało - zarzekał się, odklejając się od mojej szyi.
Przełknęłam głośno ślinę, naprawdę nie wiem czy warto i nie wiem ile wytrzymam.
- Kocham cię - powiedział.
Jeszcze nigdy nie przyznałam mu, że ja czuję do niego to samo, z pewnością to wie, ale nigdy tego nie usłyszał.
- Jestem zmęczona - powiedziałam zgodnie z prawdą, ale głównie po to, żeby już poszedł, za dużo mi przyrzeka i za łatwo to robi.
- Zostanę z tobą dopóki nie zaśniesz.

Wzięłam krótki prysznic, dzięki, któremu spłókałam wszystkie nieprzyjemne myśli. Poczułam się goła, nie przez to, że nie mam nic na sobie, tylko dlatego, że nie mam podstaw, żeby ufać Parkinson, ona wykorzysta moją naiwność.
Ubrałam się w piżamę z długim rękawem i długimi spodniami, w żadnym wypadku nie chcę nakręcać Dracona.

Uśmiechnął się gdy zobaczył mnie całą różową i stwierdził:
- W mojej koszulce było ci lepiej.
Wystawiła mu język i wskoczyłam do łóżka, przykrywając się kołdrą.
Draco usiadł na materacu i głaskał mnie po włosach. Opowiadałam mu co się działo kiedy byliśmy w separacji. Wyśmiał stowarzyszenie WESZ, ale ja stwierdziłam, że to nie jest KOMPLETNA głupota, trochę racji w tym jest, zwłaszcza w przypadku Zgredka.

Kiedy minęła 23:00 i ja już nie miałam siły, żeby rozmawiać, a dziewczyn jeszcze nie było, czułam, że zaraz zasnę, zresztą Draco też, zaczęłam trochę gadać od rzeczy i po długiej chwili zastanowienia, zrobiłam miejsce na łóżku i pozwoliłam mu położyć się na drugim końcu. Chętnie przyjął zaproszenie i to było ostatnie co pamiętam...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro