Someone you loved

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Kochałem go. Tak cholernie go kochałem. I jedyna rzecz, której żałuję w życiu, to to, że mu tego nie powiedziałem. Pomimo tylu lat bycia razem. Te wszystkie pocałunki, czułe słowa, ale nigdy z moich ust nie wypłynęło kocham cię.
Teraz już nie będę miał okazji, żeby mu to powiedzieć.

Leżałem sam na dużym, podwójnym łóżku i wgapiałem się w sufit. Łapałem się na tym, że odruchowo wyciągałem rękę w bok. Bo zawsze on tam leżał. Za każdym razem, kiedy był u mnie i kładliśmy się do snu, lub żeby tak po prostu poleżeć. Ja leżałem po prawej stronie, on po lewej. Tak bardzo chciałem go przytulić, pocałować w czoło i potem w oba policzki, kiedy się zarumienił.
Ale wiedziałem, że już nigdy nie będę mógł tego zrobić.

Z każdym dniem moje emocje były inne.
Najpierw płacz, bezsilność, krzyki. Potrafiłem cały się trząść i nie było jak mnie uspokoić.
Regulus. Mój Regulus. Ten, do którego pieszczotliwie mówiłem skarbie, lub słońce. Dlaczego on. Za wszystkich ludzi na świecie dlaczego właśnie on?
Na początku to on mnie potrzebował. Potrzebował pomocy, wsparcia. Mimo że miał szesnaście lat, kiedy się poznaliśmy, to sprawiał wrażenie małego chłopca. Miał mnie, a ja miałem jego. Wtedy oboje byliśmy cali w ranach, które zadała nam wędrówka przez życie. Tylko, że jego rany były dużo poważniejsze, głębsze.
Uleczyliśmy siebie wzajemnie. Daliśmy sobie nadzieję. Każda chwila razem dawała nam wytchnienie od brutalnej rzeczywistości, od szykującej się wojny.
Obiecywaliśmy sobie, że choćby nie wiadomo co, będziemy razem, zwalczymy to razem i razem odniesiemy zwycięstwo.
Jak łatwo jest obiecywać. To takie proste powiedzieć kilka słów i dodać na samym początku zdania słowo obiecuję. Dużo trudniej jest dotrzymać obietnicy, sprawić, żeby miała realną wartość. Tylko nieliczni tak potrafią. Nie należeliśmy do tej grupy.

Zawsze wstydził się swojego znaku i jak zawsze tłumaczył, żałował go już w chwili, w której podjął decyzję o tym, że go przyjmie. A czas zaraz po tym był najgorszym w jego życiu. Podałem mu pomocną dłoń, a on ją przyjął. Dał sobie pomóc, zaufał mi, a ja tego nigdy nie nadużyłem.

- Jesteś dla mnie za dobry. - Zdarzało mu się czasem mówić takie i podobne rzeczy. Odwijałem wtedy lewy rękaw jego koszuli i całowałem go w miejscu, w którym miał mroczny znak, często kilkakrotnie.

- Nie jestem za dobry. Jestem po prostu dobry. A ten znak nie znaczy, że na to nie zasługujesz. - Odpowiadałem, patrząc na niego, a on uśmiechał się smutno.

Ale pomimo tego wszystkiego zostawił mnie. I czułem się trochę wykorzystany, chociaż wcale mnie nie wykorzystał. Byłem sam w tym wszystkim, bo kiedy potrzebowałem jego pomocy go już nie było.

Brakowało mi go każdej jednej nocy, kiedy nie było go obok. Nie mogłem już go objąć, przytulić. Zobaczyć jego uśmiechu, sprawić, żeby się rozpromienił. Być przy nim. A tak bardzo tego pragnąłem. I pragnąłem, żeby on był obok mnie. Słyszeć jego głos, czuć spojrzenie szarych oczu wgapiających się we mnie, kiedy myślał, że tego nie dostrzegałem. 
Spanie samemu było jeszcze bardziej przybijające, kiedy wiedziałem już jak to jest mieć jego obok. 

Ale ten uroczy, zagubiony chłopiec, którego poznałem bezpowrotnie odszedł. I nigdy nie miał zamiaru wrócić.
Smutek w końcu ustąpił miejsca złości. Byłem zły na siebie, że nie potrafiłem go przy sobie zatrzymać. Zły na świat, że mi go zabrał. Jakim prawem to zrobił? Jakim prawem odebrał mi osobę, która sprawiała, że byłem szczęśliwy? Że nie musiałem udawać, że mogłem być sobą.
A teraz spadałem coraz niżej, pogrążony we własnych emocjach, których nie potrafiłem opanować. Utkwiłem w rozpaczliwym punkcie i nie mogłem się z niego wydostać.
Strata. Nigdy wcześniej nie doznałem tak ogromnej straty. Wraz ze swoim odejściem zabrał wszystko, całą moją miłość, moje szczęście, mój dom, bo był dla mnie domem. Bo dom, to nie zawsze zwykły budynek.

Przerażał mnie fakt, że już tak po prostu go nie było. Jeszcze tydzień wcześniej go widziałem, słyszałem jak się śmiał, leżałem z nim w jednym łóżku bawiąc się jego włosami i powtarzając, że jest dobry, że jest wystarczający.
Miłość buduje, dopóki się nie straci osoby, którą się nią darzyło. Wtedy bezpowrotnie niszczy.

Nigdy nie zapomnę tego ranka, kiedy zniknął i nocy przed nim.
Tamta noc była szczęśliwa, cudowna. Nie tylko noc, wieczór też. I tak łatwo było to wszystko zburzyć.

Siedziałem na fotelu i nadrabiałem poranne wydanie Proroka Codziennego, którego wcześniej nie miałem okazji przeczytać. Już od kilku dni nie pisali tam nic ciekawego i od tego czasu nic się nie zmieniło, a mimo to w dalszym ciągu przewracałem strony. Wtedy podszedł do mnie od tyłu i objął mnie, zerkając mi przez ramię.

- Nuudy. - Powiedział, wysuwając mi z dłoni gazetę.

- Ej, czytałem to. - Zaprotestowałem, ale on pokręcił głową i odłożył gazetę na ławę.

- Masz obok siebie swojego chłopaka, który tylko czeka aż poświęcisz mu swoją uwagę, a ty wolisz czytać jakąś nudną pisaninę? - Powiedział z udawanym oburzeniem. Złapałem jego dłoń i ją pocałowałem.

- Absolutnie. - Uniosłem wzrok i na niego spojrzałem. Uwielbiałem to robić, jego uroda nigdy nie przestała mnie zachwycać. Była wyjątkowa. Uśmiechnąłem się, kiedy w końcu zarumienił się pod moim spojrzeniem.

- Głupek. - Powiedział, roztrzepując mi włosy, po czym obszedł fotel i usadził się na moich kolanach, przewieszając nogi przez jeden podłokietnik, a na drugim kładąc głowę. Położyłem pod nią dłoń i zacząłem głaskać go po włosach.

Wtedy tego nie widziałem, ale teraz już wiem, że tamtego wieczoru już wiedział co się wydarzy. Dlatego z każdej chwili ze mną chciał korzystać. Bo to były ostatnie nasze chwile. Gdybym tylko to wtedy wiedział.

Ale co bym zrobił, gdybym wiedział? Co może zrobić człowiek, który ma świadomość, że właśnie spędza ostatnie chwile ze swoim ukochanym? Czy gdybym wiedział, mógłbym temu zaradzić?
Czy byłby wtedy przy mnie, czy tak jak teraz patrzył na mnie z zaświatów? Bo wierzyłem, że tam był, że był obok mnie, chociaż go nie widziałem. Nawet, gdyby to było tylko kłamstwem. Chciałem w to wierzyć.

Pochyliłem się i pocałowałem go w usta, a on uniósł lekko głowę przymykając oczy i rozchylając usta, dłoń położył na moim policzku zaciskając lekko palce. Bliskość była wszystkim, czego wtedy potrzebowaliśmy. Więc bardzo szybko wstałem, biorąc go na ręce. Owinął nogi wokół moich bioder, a ja cały czas go całując poszedłem z nim do sypialni. Zamknąłem drzwi, jedynym źródłem światła była mała lampka stojąca na mojej szafce nocnej. Nasze ubrania opadły na ziemię. Byłem tylko ja i on. Nie było nic do ukrycia.
Uwielbiałem jego dotyk, jego usta przy swojej skórze i te wszystkie emocje temu towarzyszące. Ciche słowa, które wypowiadał tuż przy moim uchu. Jego delikatne ciało w moich ramionach, kiedy w końcu po prostu obok siebie leżeliśmy. Kładł głowę na moim torsie i wpatrywał się we mnie z lekkim uśmiechem. Zacząłem przejeżdżać dłonią po jego talii, przyciągając go bliżej.

A rano obudziłem się zupełnie sam, miejsce obok mnie było zimne. Jeszcze mając na wpół zamknięte oczy macałem materac obok siebie, chcąc go objąć, ale dłonią natrafiłem tylko na coś papierowego, co zgięło się pod ciężarem mojej dłoni. To mnie jakoś otrzeźwiło, zmarszczyłem brwi i podniosłem się do siadu rozglądając się. Pod swoją dłonią zobaczyłem kopertę. Wziąłem ją i rozerwałem, a w środku znalazłem list.

Drogi Jamesie,
kiedy to czytasz, prawdopodobnie ja już nie żyję.
I prawdopodobnie przeczytawszy to zdanie bardzo się przeraziłeś, a ja bardzo się cieszę, że nie musiałem tego widzieć. To złamałoby mi serce. Już się łamie na samą myśl. Chciałbym być z tobą. Zawsze chciałem i uwierz mi, że nie chciałem cię opuszczać. Ty przy mnie to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. Pomogłeś mi, rozpaliłeś płomyk nadziei, który nie zgasł. Zrobiłeś dla mnie tak wiele i przysięgam, że w każdej sferze mojego życia, jak i naszego związku starałem się być dla ciebie chociaż w połowie tak dobry. Znosiłeś moje gorsze dni, byłeś przy mnie, kiedy nawiedzały mnie koszmary, przytulałeś, kiedy tego potrzebowałem. Miałem ciebie zawsze, nawet kiedy chciałem zniknąć ty sprawiałeś, że chciałem być. Tak często ocierałeś moje łzy, układałeś mnie do łóżka i leżałeś obok, nawet czytałeś mi na głos, bo wiedziałeś, że twój głos mnie uspokajał. Mówiłeś mi, że byłem dobry, nawet, a raczej szczególnie wtedy, kiedy w to wątpiłem.
Ale cały czas miałem mroczny znak. A on do czegoś zobowiązywał. Czekałeś na mnie w domu, kiedy ja byłem z czarnym panem w odpowiedzi na jego wezwanie. Nawet jak mówiłem ci o tych okropnych rzeczach, które musiałem robić ty nie wątpiłeś w moja dobroć.
Jednak kiedyś usłyszałem, że za błędy się płaci i przyszedł czas, żebym ja zapłacił za moje. A najgorszą karą wcale nie będzie śmierć. Tylko rozłąka z tobą, przeraża mnie fakt, że przestanę stąpać już po tej ziemi, że więcej cię nie zobaczę. Już nigdy nie poczuję twojego dotyku. Przeraża mnie to, że być może kiedyś zupełnie o mnie zapomnisz.
Ale teraz jest już za późno na odwrót. Poznałem tajemnicę Voldemorta. Wiem jak go zniszczyć. I zrobię coś, co to znacznie ułatwi.
A ty nie przestawaj żyć. Żyj dla mnie, żyj za nas dwóch. Nawet, gdybyś miał o mnie zapomnieć, nawet, gdybyś ułożył sobie życie z kimś innym.
Jeśli okaże się, że istnieje życie po śmierci, na bogów, będę przy tobie, chociażbym przez to miał cierpieć.
Na zawsze tylko twój,
R.A.B.

A kiedy świat się skończy a wszystkie dni staną się tylko mglistym wspomnieniem, zamknę oczy i będę przy nim. Bo jest jedyną osobą, przy której chciałbym być.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro