VII. Mamy cukier w saszetkach

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

3 sierpnia, Powiśle

     Kiedy się zobaczy Śmierć, dotknie jej i spojrzy w jej oczy, człowiek boi się poranków. Boi się tego, że mogą nigdy nie nadejść lub gorzej — że gdy nadejdą, to Ona przyjdzie wraz z nimi.

    Tego rodzaju strach był pierwszym, co poczuła Zuzia Dzwonek, otwierając oczy w momencie, gdy Amnezja przeszedł przez pokój nucąc pod nosem "Mam tak samo jak ty... Miasto moje, a w nim...". Szatynka przycisnęła ręce do klatki piersiowej, czując na swoich ramionach jakiś przyjemny, ciepły materiał. Pachniał tak dobrze. Uniosła się lekko, przez nieuwagę strącając bluzę Krzyśka, który spał obok z głową opartą na podkulonym kolanie. Dzwoneczek uśmiechnęła się z trudem, po czym wtuliła policzek w nieco zmechacony materiał.

    Antek, który również przebudził się po "spacerze" komendanta, spojrzał na nią z troską i wstał, podchodząc do sennej dziewczyny. Chodź, szepnął. Nie budźmy go, nie spał pół nocy, rzekł cicho i skinął na Fiołka, który oddychał miarowo, acz w pewnym stopniu niespokojnie. Zuzia przez chwilę przytrzymała bluzę, po czym ucałowała materiał i okryła nim śpiącego chłopaka. 

    — Co powiesz na wafle ryżowe z humusem? Udało nam się to wynieść z Costy, ohyda, ale z braku laku da się zejść. — Gdy usiedli na korytarzu, wyciągnął z kieszeni kilka wafli i małe opakowanie humusu. — Dałbym się pokroić za dżem, serio. Najlepiej truskawkowy. — Rozmarzył się, a ona tylko przełknęła ślinę, łamiąc kawałek wafla o nijakim smaku.

     — Możesz sobie wyobrazić, że to dżem. — Uśmiechnęła się blado. — Tylko taki... nieowocowy. Specjał zza granicy. — Gdy to powiedziała, Warecki wywrócił ze śmiechem oczyma.

    — Dzwoneczek, Dzwoneczek... Za granicą to oni mają raj. Dżemy, nutelle i inne duperele, a tu... Tu jest wojna. I jedyna słodycz jaką mamy to cukier w saszetkach z McDonalda na Świętokrzyskiej.

     — Myślałam, że powiesz "miłość" — odparła cicho i nieśmiało, wyciągając z kieszeni wspomnianą saszetkę z brązowym cukrem. Oczy chłopaka błysnęły. — Masz, tylko nie posypuj tym humusu. Albo nie na moich oczach. — Zaśmiała się, lecz dźwięk ten zabolał ją; był jak fałsz, jak coś niepasującego do tej melodii, w której grali pierwsze skrzypce.

    — Podrywasz Fiołkowi laskę, gdy ten frajer śpi? — Leon stanął nad nimi i oparł się o ścianę, spoglądając na towarzyszy z harcerstwa. Aniołek pokręcił głową z dezaprobatą, a Zuzia spłonęła rumieńcem. — Widzieliście gdzieś Karo?

    — Jest z komendantem. — Usłyszeli głos Małej, która także się już obudziła i patrzyła na nich swoimi dużymi, szarymi oczyma. Zuzia zreflektowała się i podniosła szybko, robiąc wolne miejsce przy Aniołku.

    — Trzymaj. — Podała podopiecznej wafla, którego nie była w stanie zjeść. — A tego pilnuj jak oka w głowie — szepnęła, wciskając jej do kieszeni saszetkę z cukrem. — Szczególnie przed nim. — Posłała Antkowi uśmiech i wróciła do reszty "Róży".

    W tym czasie Karolina Zawadzka próbowała wytłumaczyć nieco sennemu mężczyźnie swój plan działania. Jako że część Powiśla w jakiej się znajdowali miała zostać zniszczona o jedenastej, musieli maksymalnie do dziesiątej wyjść z zagrożonego obszaru. Jedyna droga do Nowego Światu i Starego Miasta prowadziła metrem; gdyby próbowali iść w górę Tamki, najpewniej zostaliby zauważeni przez patrole z dawnego Muzeum Fryderyka Chopina. Trzeba więc było przedostać się do Wybrzeża Kościuszkowskiego i wejść do metra przy Centrum Nauki Kopernik. Było to dość ryzykowne z racji tego, że zarówno na stacji Stadion Narodowy jak i Nowy Świat-Uniwersytet stacjonowały niemieckie patrole. Zawadzka zarzekała się jednak, że łączność z Chmielnej dała jej cynk o wolnym przejściu i naciskała na komendanta, by ten przeprowadził pluton właśnie tą drogą. Nie będziemy iść kanałami, mówiła, bo wszyscy zdechną od smrodu ścieków.

     Amnezja zdecydował więc, że wyjdą o ósmej, gdy Elektrownia nie będzie jeszcze otwarta. Liczył na to, że uda im się przedostać Dobrą w kierunku kościoła świętej Tereski i zejść tam do metra; nikt z Pragi nie powinien ich zauważyć. Karolina przystała na ten plan, kiwając głową.

    Wyszli więc o ósmej, przemykając w dół ulicy Dobrej. Szkoła na Drewnianej wyglądała gorzej niż w czterdziestym czwartym; tym razem Niemcy dopięli swego i faktycznie "zrobili tu krematorium", jak wołali w czasie pierwszego powstania warszawskiego. Młodzi odwracali wzrok od osmalonych okien i zwróconych ku nim twarzom; sterty powiślańskich trupów patrzyły przez okna szkoły jak sumienni uczniowie Śmierci. Wzorowi.

    Warecki szedł obok Małej, która uśmiechała się sama do siebie. Cukier w jej kieszeni zdawał się droższy od medalika, jaki podrygiwał na jej piersi wraz z każdym krokiem. Medalik był kluczem do Boga, a Warszawa zdawała się go pozbyć. A cukier... Cukier był kluczem do Antka Wareckiego. Czy nie jest to "boska sprawa"? Spostrzegł jej spojrzenie i delikatnie dotknął palcami i jej drżącej dłoni. Zerknęła ku niemu i poczuła ciarki na plecach.

    Przedostali się do niebieskich szyb metra Centrum Nauki Kopernik i zatrzymali się przy zejściu na dół, jak gdyby niepewni tego, co ich tam spotka. Amnezja już miał coś powiedzieć, gdy Karolina przygryzła wargi, zerkając na posuwający się w ich stronę cień. Usłyszeli stukot ciężkich butów i po chwili stanął przed nimi Dominik; bez munduru, jedynie w jasnej koszuli z postrzępionymi, płowymi włosami.

    — To nasz łącznik — powiedziała twardo Zawadzka, wlepiając spojrzenie w Niemca, który uścisnął jej dłoń. — Przeprowadzi nas do tunelu. Do następnej stacji mamy kilometr.

    — To wyjątkowo stromy tunel — wtrącił Fiołkowski, przypatrując się uważnie Niemcowi. Coś mu w nim nie pasowało. — Łatwiej byłoby przejść na Pragę. To podobna odległość, ale nie tak stroma, jedynie osiem metrów pod Wisłą — dodał, wbijając spojrzenie w blondyna. Próbował wyczytać z jego gestów jakiś znak, coś, co by go zdradziło. Łącznik? Z jakiego oddziału? Hiacynt został w BUW-ie, Malwina była za Tamką... — Zabiją nas, jeśli wyjdziemy złym wyjściem na Nowym Świecie — rzekł jeszcze, a Niemiec poruszył się niespokojnie. W punkt.

    — Nie zabiją, jeśli przejdziecie bocznym torem dla techników. Musicie wyjść wschodnim peronem — powiedział, próbując nie zdradzić swojego akcentu i braków w polszczyźnie. Karolina dała mu znak dłonią, by zamilkł, po czym wbiła spojrzenie w Amnezję.

    — Idziemy. — Mężczyzna skinął głową i uścisnął dłoń Niemca. Ten tylko uśmiechnął się, jak gdyby chciał życzyć im dobrej drogi, po czym odprowadził spojrzeniem Zawadzką.

    W metrze było cicho i pusto. Wydawać by się mogło, że wszyscy ci, którzy nim zarządzali, po prostu wyparowali. Nie było nawet ich cieni; niebieska stacja jawiła się w głowach powstańców wręcz jak przedsionek raju. Zeszli cicho ciemnym, długim tunelem po schodach ruchomych i stanęli na peronie, uspokajając oddechy. Cisza i ciemność współgrały ze sobą do tego stopnia, że zdawali się w nie wtapiać; ludzie tak cisi, że ciemni. Tak ciemni, że nie potrzebujący dnia. Tak martwi.

    Amnezja dał im znak, by wyciągnęli broń i pierwszy zeskoczył na wysłużone tory, rozglądając się uważnie. Założył czołówkę i po chwili blade światło oblało kawałek peronu, migocząc jak strącona gwiazda polarna. Położył palec na ustach i postąpił kilka kroków, przeładowując WZ-tę, a następnie ściskając ją mocno w dłoniach. Karolina i Leon poszli za nim, a reszta oddziału cicho dołączyła do nich, stawiając stopy tak ostrożnie, jakby szli po rozżarzonym węglu lub kawałkach szkła.

    Antek zeskoczył na tory i podał rękę Mariance, którą po chwili postawił obok siebie. Zastępowa uśmiechnęła się do niego, gdy przytrzymał jej dłoń; w ciemności dostrzegł jej szarawe oczy. Podążyli za resztą, a Zuzia i Fiołek zamknęli cały "pochód". Parada trupów.

     Pierwsze kilka minut wydawało się głuchych. Cisza drażniła uszy, jednak nie słyszeli nawet własnych kroków. Jedynie światło na przedzie zdradzało im, że jeszcze ktoś jest z przodu, że jest droga. A więc szli. Dzwonek czuła, że Fiołkowski przytrzymał jej dłoń; ciepłe, choć drżące palce były przyjemną odmianą dla panującego w metrze chłodu. Chociaż go nie widziała, czuła, że jest obok niej. Krzysztof Fiołkowski trzymał ją za rękę.

     — Dawaj, strzelaj, jak jesteś taka mądra! — Zaśmiał się, podając jej VIS-a. — No, panowie, sanitariuszka Zuzanna nie strzeli! — Rozłożył bezradnie ręce i oparł się o rozłożystą wierzbę naprzeciw dziewczyny, nucąc pod nosem. — "Przed akcją była skromną panną, mieszkała gdzieś w Alei Róż..." — Nim zdążył skończyć, kula wbiła się w pień obok jego dłoni. Zuzanna obdarzyła go długim spojrzeniem, po czym zdmuchnęła niewidzialny pył i uśmiechnęła się z dumą.

     — No i to jest dziewczyna "słodsza niż przydziałowy miód"! — Podchwycił Leon, śmiejąc się razem z resztą chłopaków. — Fiołkowski, jeszcze cię Zuzanka opatrzy, nie bój nic!

    Ciemność była coraz bardziej dusząca. Zupełnie tak, jakby gęstniała z Ciszą. Duszące i gęste, a przy tym przeszywające jak kula. Antek wyciągnął telefon, patrząc na lokalizację — Muzeum Fryderyka Chopina. Odetchnął głęboko, czując, że Mała oddaliła się nieco od niego. Dziwny szum. Zamrugał szybko, wpatrując się w ekran, po czym przysunął telefon do ucha, próbując wybadać źródło dźwięku. Stukot. Rozejrzał się w poszukiwaniu dziewczyny i zauważył, że pochyliła się, by zawiązać buta. Światło. Świetliste oczy...

     — Metro! — Usłyszał krzyk Amnezji i zdążył zobaczyć podnoszącą się Mariankę. Uśmiechnęła się, zadowolona, że udało jej się okiełznać sznurowadło w ciemności. Oddział przyległ do ścian. Otrzepała rękawy przydługiego płaszcza i założyła kosmyk włosów za ucho. Świst kół. Dostrzegł błysk jej szarych oczu.

    A potem uderzyło metro. Poczuł, że ktoś szarpie go za kołnierz i niemal rzuca o ścianę. Uderzył głową w zimny kamień, lecz nie mógł upaść; silna ręka trzymała go przy ścianie, a on czuł na łydkach powiew wywołany rozpędzonym pociągiem, który przebiegł przez te egipskie ciemności jak biblijny Anioł Śmierci. I był tylko szum.

    — Mała! — szarpnął się, lecz owa dłoń nie puściła go jeszcze. Dopiero, gdy świst pociągu zawył jak zranione zwierze i popędził dalej, Warecki opadł na tory, dusząc się powietrzem we własnych płucach. — M-mała... — Wydusił z siebie, patrząc na tory, przy których leżało odrzucone przez rozpędzoną maszynę ciało. — B-boże... — Podczołgał się co dziewczyny i dotknął jej roztrzaskanej głowy. Krew obalał mu palce; pod ich opuszkami poczuł złamane kości. — Mała... — Łzy popłynęły mu po policzkach. Spróbował ją podnieść, jednak pokiereszowane ciało było jak szmaciana lalka; przelewało się mu przez ręce. Wstrząsnęły nim spazmy i poczuł, że chce mu się wymiotować; widok krwi, kości i... tych szarych oczu, patrzących błagalnie w stronę reszty oddziału.

    Zostawili ją. Pokolenie egoistów. Miał ochotę przeklinać, drzeć się, jednak wiedział, że nie może tego zrobić. Śmierć jest milczeniem. Groteska, tym samym jest miłość w jej obecności. Odgarnął włosy z jej twarzy i drżącą dłonią zamknął jej powieki, nie mogąc złapać głębszego oddechu. Poczuł, że ktoś dotknął jego ramienia — odwrócił się i pozwolił, by Krzysiek przytulił go długo i mocno. Wstrząsający nim płacz znajdował ujście w koszuli czarnowłosego, a sam Warecki drżał z rozpaczy i strachu. Fiołkowski nic nie powiedział; po prostu stał i trzymał go tak mocno, jak potrafił.

    Zuzia ukucnęła przy Mariance i ze łzami w oczach ścisnęła jej dłoń. Przepraszam, szepnęła, a jej serce zdawało się kulić z rozpaczy. Dzwonek pochyliła się nad ciałem podopiecznej i ukryła twarz w dłoniach. Przez kilkanaście długich sekund w tunelu metra słychać było płacz, a na tory ściekały gorzkie łzy. Gdy Amnezja dał znak, by ruszyć dalej, Dzwoneczek sięgnęła do medalika Marianki i wyjęła go na zewnątrz jej ubrania. Śpij, druhno, szepnęła i bladą dłonią ścisnęła jej palce. Bratnią iskrę puszczam w krąg...

    Wstając, wyjęła z jej kieszeni saszetkę z cukrem i wcisnęła ją w ręce Antka. Warecki popatrzył na zmasakrowane ciało i przełknął ślinę.

    — Tego pilnowałaś jak oka w głowie — rzekł cicho, patrząc na Mariankę. — Dlaczego nie siebie?

    Nikt mu nie odpowiedział. Cóż. Martwi głosu nie mają.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro