CHAPTER 7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

-I tak nigdy cię nie kochałem- zaśmiał się Stan obejmując Taylor ramieniem. Dziewczyna była od niego starsza, ponieważ raz nie zdała do następnej klasy. Dlatego, podczas gdy ona miała już ukończone osiemnaście lat, reszta grupy była wciąż niepełnoletnia.

-A ją kochasz?- spytała szatynka ze łzami w oczach. Nie tęskniła za zapatrzonym w siebie chłopakiem, ale bolały ją jego słowa.Wszyscy byli przeciwko niej, po aferze z kradzieżą u Taylor większość uczniów nie chciała nawet z nią rozmawiać.

-Jasne, że mnie kocha- wtrąciła się blondynka- nie jestem tobą- dodała prześmiewczo.

Wszyscy uczniowie stłoczeni dookoła i przyglądający się wymianie zdań pomiędzy tą trójką wybuchnęli śmiechem i z niewiadomych przyczyn ich śmiech stawał się coraz głośniejszy. Przytłaczający rechot dudnił Cam w uszach i wprowadzał w panikę. Zasłoniła uszy dłońmi i zaczęła krzyczeć.

Obudziła się nagle i od razu poderwała się do pionu. Wspomnienia z przeszłości męczyły ją w snach prawie co noc. Zawsze budziła się wtedy zlana potem i wściekła. Co dziwne, jej złość nie była wywołana wspomnieniami o docinkach fałszywych znajomych, czy chłopaka skurwiela. Ich musiała znosić na co dzień i przyzwyczaiła się już do nieprzyjemności z ich strony. Denerwowała się na same wspomnienia czasów, gdy była jeszcze ,,normalna". Nienawidziła wspominać. Wolała żyć teraźniejszością i swoim obłędem, bo gdy myślała o tamtych momentach, nienawiść, którą żywiła do samej siebie niebezpiecznie rosła.

A bywała na siebie wściekła za to, że kiedy miała okazje porozmawiać ze swoim idolem i nawet się z nim całować, nie doceniała tego. Teraz, gotowa była oddać wszystko by tylko móc go przytulić, miała ochotę wydrapać sobie oczy zawsze gdy przypomniała sobie co przez chwilę miała, czego nie doceniła i całkowicie olała.

Zorientowała się, że zaciska dłonie w pięści dopiero, gdy strużka krwi spłynęła po jej palcach i skapnęła na pościel. Wstała z łóżka i poszła umyć ręce i pozbyć się własnej krwi spod paznokci. Następnie uprała pościel i dokładnie poodkurzała w całym domu.

Trochę spokojniejsza podeszła do szafy i zaczęła wybierać ubrania, które założy na dzisiejszy koncert. Nie poszła do szkoły, nie chciała się negatywnie nakręcać przed wieczorem, choć niewiele to dało patrząc na jej rozchwiany stan emocjonalny.

Pchana nagłym impulsem odwróciła na chwilę swój wzrok od ubrań i spojrzała za siebie, na ścianę oklejoną plakatami i wielkimi zdjęciami.

Prawda była taka, że wyprowadziła się od matki właśnie po to, by móc udekorować nimi swoje mieszkanie. I chociaż życie w miejscu, w którym trzy-czwarte ścian oklejone są twarzami muzyków mogło wydawać się przerażające, zwłaszcza w nocy gdy patrzyło na nią tyle par oczu, nie mogła wyobrazić sobie lepszych tapet na swoich ścianach.

Beth wiele razy zachęcała ją do zdjęcia wizerunków idoli, choćby ze ścian w kuchni, czy przedpokoju, ale Cam nie zdobyła się jeszcze na taki krok. Póki co łazienka była jedynym miejscem, w którym kolor ścian wciąż był widoczny.

Przez kolejne kilka godzin miała wrażenie, że coś ją roznosi. Odliczała każdą sekundę do momentu, aż wreszcie zobaczy ukochany zespół, aż wreszcie zobaczy Jego.

Nic nie jest w stanie opisać uczuć towarzyszących jej w czasie koncertu. Była pewna, że była jedyną osobą wśród tych wszystkich fanów, która przeżywała to aż tak. Fakt, wszyscy byli podekscytowani, niektóre fanki mdlały. Ona czuła dużo więcej, ale całą sobą wiedziała, że nie zemdleje. Nie mogła tego stracić.

Nawet ludzie popychający ją na wszystkie strony nie mogli popsuć jej tej ekstazy. Gdy zespół kończył ostatnią piosenkę, z jednej strony czuła, że jej serce z powrotem pęka, a z drugiej czekała z ekscytacją na moment, gdy będzie mogła wejść za scenę.

Kolejka była ogromna. Ludzie się przepychali i w pewnym momencie jakaś brunetka wpadła na nią, popychając Cam na ścianę. Pech chciał, że podwinęła jej się noga i źle stanęła. Przeszywający ból przeszedł jej stopę, podczas gdy winowajczyni wykorzystała okazję i wcisnęła się przed nią w kolejce.

-Przepraszam- zawołała sarkastycznie.

Camille poczuła jak wszystko się w niej gotuje. Nadmiar emocji sprawiał, że jej zachowanie było jeszcze bardziej niestabilne niż zwykle. Ignorując nieznośny ból prawej stopy rzuciła się w stronę nieznajomej i pchnęła ją do przodu.

-Stałam przed tobą- warknęła.

-Pojebało cię, czy co?- dziewczyna zmarszczyła brwi a ludzie stojący najbliżej nich spojrzeli się na sytuację z rozbawieniem.

Zachowała się głupio i niedojrzale, ale nie myślała logicznie. Chciała tylko dostać autografy od swoich idoli.

Nieznajoma nie pozostałą bierna i też pchnęła szatynkę. Od tego zaczęła się szarpanina, która w końcu przerodziła się w okładanie się pięściami. Ochroniarze musieli oddzielić od siebie dziewczyny, a po zapewnieniach światków o tym, że to Cam zaczęła, dziewczyna została usunięta z klubu.

Nie wiedziała, jak długo już siedziała oparta o ścianę. Wszyscy fani już dawno opuścili klub i w pobliżu nie było żadnej żywej duszy.

Siedziała chlipiąc cicho i przeklinając własną głupotę. Paznokcie prawej ręki wbijała nieco powyżej lewego łokcia, przez co po całym przedramieniu sunęły leniwie strużki jej krwi. Nie kontrolowała tego odruchu. Nawet ból w kostce nie przeszkadzał jej już tak, jak szum rozchodzący się jej w głowie.

W tym momencie miała dość wszystkiego. Właśnie straciła jedyną okazję, by porozmawiać z mężczyzną, wokół którego obracało się jej życie od ponad roku. Beth miała racje, cierpiała dużo bardziej, niż gdyby nie przyszła tu wcale.

Jej chora, fanatyczna miłość do Black Veil Brides, a w szczególności do wokalisty, wnosiła wiele bólu do jej życia, ale sama wiedziała, że bez niej nie potrafiłaby już teraz funkcjonować. Nienawidziła się za to, czym się stała. Pustą skorupą, niezdolną do egzystencji  między ludźmi.

Schowała twarz w dłoniach i pociągnęła się za włosy. Co ona ze sobą zrobiła...

-Zaraz wracam, tylko się jeszcze przejdę... Muszę trochę odetchnąć- mężczyzna wychodzący zza rogu skończył rozmowę telefoniczną.

Wszędzie poznałaby ten głos, który często słyszała w swoich chorych majaczeniach.

-Andy...- ignorując ból, pokuśtykała najszybciej jak mogła w stronę zdezorientowanego muzyka i ze łzami rzuciła się w jego ramiona. Objęła go mocno w pasie i upajała się niesamowitym, męskim zapachem.

Biersack syknął cicho, jakby z bólu i spojrzał na nią niezadowolony. Ręce trzymał w górze i czekał, aż fanka go puści.

-Ekhem...- chrząknął znacząco, ale na Cam nie zrobiło to wrażenia- mogłabyś się odsunąć? Proszę?

-Jeszcze chwilę- mruknęła i ścisnęła go mocniej. Szeroki uśmiech nie schodził jej z twarzy.

-Kurwa, dziewczyno, puść mnie- warknął ostrzej, na co ona od razu odskoczyła od niego z przerażeniem w oczach.

-A-ale...- podniosła wzrok, by spojrzeć mu w oczy, o których tyle razy marzyła- przepraszam...

Tak źle nie czuła się nigdy. On podniósł na nią głos. On, jej miłość, wzór i obłęd. Nie polubił jej. Była zbyt natarczywa. Zbyt psychiczna. Pokazała mu swoją nienormalność. Zrobiła złe pierwsze i pewnie ostatnie wrażenie.

Machinalnie zacisnęła ręce w pięści, przez co pod jej paznokcie znów dostała się krew ze świeżych ranek na wewnętrznych stronach dłoni.

-Przepraszam!- pisnęła jeszcze raz i przyłożyła palce do ust, by nie wydobyć z siebie głośnego szlochu. Odwróciła się szybko i pobiegła przed siebie. Nie dała rady szybko się posuwać kulejąc na jedną nogę, więc siadła na schodach przed jakimś budynkiem, kilka metrów dalej. Nie dała rady hamować już łez, które popłynęły strumieniami po jej policzkach.

~*~

Hejka ^^

Kto się jeszcze nie pogubił? xD Trochę namieszałam... Nie bójcie się, w kolejnym sytuacja się naprostuje i Andy nie będzie już takim skurwielem XDDD

Mam nadzieję, że nie pogubiliście się w tej zakręconej fabule, która miejscami nie ma sensu, ale csiiii. Wiem, że mój pomysł na to opowiadanie jest dość specyficzny i zrozumiem, jeśli komuś nie przypadnie do gustu...

Więc do następnego, wasza princessa67577

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro