O idealnym związku i ataku Cobry

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Perspektywa Bobby'ego.
°°°

— Czego się tutaj uczymy?!
— Drogi pięści, sir!
— I co to znaczy?
— Uderz pierwszy! Uderz mocno! Bez litości! Sir!— odparł chór głosów młodych mężczyzn.

Czyli normalny dzień w dojo.
Za chwilę Kreese każe Johnny'emu wyjść przed szereg.

— Rozgrzej ich, panie Lawrence.
— Yes, sir.— odpowiedział cicho, trochę bez przekonania.

No dalej, Johnny. Więcej życia, bo czas po treningu spędzisz na pogadance w gabinecie Kreese'a.

•••

— Ej chłopaki, widzieliście to kopnięcie? Było obłędne. Będę lepszy od ciebie, Lawrence.— głos Dutcha przebił się przez szum wody z pryszniców i hałas, zamykanych drzwiczek od szafek.

Johnny jednak tylko coś mruknął w odpowiedzi, nawet na niego nie spoglądając.
Popatrzeliśmy na siebie z resztą. Było doskonale wiadome, że potrzebujemy naszego zapalczywego degenerata za lidera.

— Johnny minęły prawie dwa tygodnie. Rozchmurz się, weź jakieś ładne cheerleaderki na tylne siedzenie swojego Firebirda.— rzucił z uśmieszkiem Tommy, trochę zbyt nadgorliwie i radośnie.

Ale to cały Tommy. Robi dosłownie wszystko energiczniej, głośniej i przesadniej od normalnego człowieka.

— Stary odpierdol się, daj mi spokój.— rzucił ostro blondyn.

— Ej! Chcemy tylko pomóc, od tamtej nocy jest z ciebie wrak człowieka, rzucający pięściami na prawo i lewo.— stwierdził Tommy.

— Tak, jakbyś ty był inny.— z ironią odparł Johnny.

— Nie rzucaj się do nas, stary.— chciałem zaprzestać dalszej kłótni.

— Po prostu daj mi spokój, wszyscy dajcie.

Z tymi słowami, zabrał torbę i zatrzasnął szafkę. Wyszedł z szatni, a dalej z dojo i zgadując, wsiadł na swój motocykl.
To naprawdę będzie długi okres w życiu każdego z nas.

Jakiś czas później.

— Słyszałem to już milion razy, ale... co się do cholery wtedy stało?

Siedzieliśmy w czwórkę w knajpie, jedząc burgery i zastanawiając się czy da się pomóc pewnej blondwłosej królowej dramatu.

— Wiesz, jeździliśmy trochę po okolicy, później zostaliśmy na tej polanie niedaleko twojego domu. Ktoś wpadł na pomysł napicia się i zapalenia. W pewnym momencie urwał mi się film i po, nie wiem jakim czasie, zobaczyłem rzygającego Johnny'ego, który przypomniał sobie o Ali i poje— nie dokończył, bo mu przerwałem:

— Pozwoliłeś mu tak jechać?!

— A kłóciłeś się kiedyś z najebanym Johnny'm?

— Jesteś idiotą, Dutch.

— W każdym razie, to tyle.

— Ta noc nie różniła się zabardzo, od wszystkich pozostałych.— stwierdziłem.

Faktycznie to była prawda, często piliśmy podczas nocnych eskapad, każdy powód był dobry, a sytuacja rodzinna Johnny'ego była bardziej niż zachęcająca do nawalenia się i nie wstawania.

— No właśnie. Myślę, że to później, już podczas ich rozmowy, powiedzieli sobie zbyt dużo słów.

— Ale nie dowiesz się teraz od niego niczego. Przynajmniej w najbliższym czasie.

— To jest do bani, stary.

— Ale zauważcie, że to nie mogła być zwykła kłótnia.

— Tak, masz rację Tommy.

— Myhm, po ich zwykłych kłótniach nasz degenerat wracał do normy w ciągu jednego dnia i po prostu pewny siebie znów uderzał do niej.

— Czemu ta sytuacja, jest teraz inna. Może to minie za kilka dni?

— Pobożne życzenie.— rzuciłem wzdychając.

Naprawdę chciałem by ta sytuacja się rozwiązała. Johnny naprawdę potrafi być nieznośny dla otoczenia, gdy coś nie gra, ale przede wszystkim chciałem by mój przyjaciel znów był sobą.

— Jako, że do Halloween jeszcze daleko, może skończymy z tym wisielczym humorem?— zaproponował Tommy, bo któżby inny.

— Ty jak już coś powiesz...

— A ja jestem za,— włączył się Dutch i wiedziałem, że nie wróży to nic dobrego.— powiedz Bobby, podobno masz dziewczynę, co na to biedna Barb?— zapytał z udawaną troską i irytującym uśmiechem.

— To córka przyjaciela moich rodziców, jakiś czas temu przyszli do nas na kolację.

— Jest gorąca?

Automatycznie w głowie pojawił mi się jej obraz. Jej blond włosów, zadziornego uśmiechu, długich nóg, ust zaciśniętych wokół skręta i wypuszczających dym.

— Musiałbyś się przekonać.— odpowiedziałem mu.

•••

Późno w nocy usłyszałem jak coś uderza w moje okna.
Czy to ptak, czy to samolot?
Nie, to tylko Johnny. Tylko i aż, z pewnością naćpany.

— Mogę wejść?

— Czy musisz się pytać?— po tych słowach wróciłem do łóżka, a już chwilę później mój przyjaciel znajdował się w moim pokoju.

Mogłem odgadnąć, że za chwilę ściągnie przez głowę koszulkę i odrzuci ją gdzieś obok łóżka.
To samo stało się ze spodniami, których pasek, a właściwie jego klamra uderzyła o panele.
Leżąc po jednej stronie łóżka, poczułem jak materac ugina się z drugiej strony. Odwróciłem się w stronę Johnny'ego, ale ten tylko potrząsnął przecząco głową, rozumiejąc co chcę powiedzieć.
Położył się za mną, jak zawsze odkąd byliśmy dziećmi, a ja wsłuchiwałem się w jego oddech, który nabierał spokojnego rytmu.

—Brakowało mi tego.— wyszeptał cicho, a jego ciepły oddech owinął moją szyję.

— Wiem. Mi też.

   Z całej grupy to Johnny'ego znam najdłużej i jesteśmy najbliżej. Bardzo często przesiadywał u mnie w domu mówiąc, że uwielbia tą rodzinną atmosferę.
Rozumiałem to. Najlepiej znałem jego uczucia, jakie miał do Sida i wiedziałem o jego sytuacji w domu.

— Nie chciałem tego wszystkiego, wiesz? Zdaję sobie sprawę, że schrzaniłem, ale ta kłótnia coś zniszczyła.— usłyszałem jego smutny głos w ciemności.

Wyciągnąłem rękę by móc schować ją  w dłoń Johny'ego.
Leżeliśmy tam objęci i czekałem, aż będzie kontynuować.

— Kłóciliśmy się wiele razy, ale pierwszy raz wykorzystała to wszystko co powiedziałem jej o moim domu, mamie, Sidzie.

— Nie miała prawa ci tego wypominać, to zburzyło całe zaufanie tak?

— To bolało, że wiedziała co wykorzystać by otworzyć ranę.— zakończył z żalem.

Przekręciłem się w jego stronę i spojrzałem w jego lśniące w ciemności oczy dowodzące, że wylewał łzy.

— Potrzebujesz czasu, sam wiesz. To nie twoja wina.

— Co to da, tylko ona wiedziała. Oprócz ciebie. A tamtej nocy usłyszałem wszystkie rzeczy, przez które jako 5-latek budziłem się z krzykiem i płaczem, z koszmarów.

— Już shhh...— objąłem go mocniej, głaszcząc jego włosy.

Cały Johnny. Za fasadą dupka kryje się skrzywdzone, przez ojca i później  ojczyma, dziecko.
Przytuliłem go i czekałem, słyszałem urywany oddech, gdy ręką zataczałem kręgi na jego plecach, w końcu jego klatka piersiowa zdecydowała się unosić miarowo. Cicho westchnąłem i zasnąłem na krótką chwilę, by zostać wybudzonym przez niespokojnie ruszającego się Johny'ego. Automatycznie wziąłem go w ramiona i mówiłem jakieś uspokajające słowa, wkrótce zadziałało, ale koszmary dręczyły go jeszcze kilka razy tej nocy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro