Zdrajca

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Peter Pettigrew od ostatniego czasu dość mocno urwał kontakt ze swoimi przyjaciółmi. Stale tłumaczył się chorą babcią, ale tak naprawdę nikt nie wiedział, że już dawno wyzdrowiała. Peter chciał im powiedzieć, ale nie mógł, gdyż inaczej mógłby tym narazić swoją rodzinę. Jak na razie miał zwyczajnie spotykać się co jakiś czas z Nieznajomym, gdyż tak się przedstawił, i słuchać jego dziwnych wypowiedzi, a bardziej pytań. Gryfon wiedział, że pakuje się w niebezpieczną sprawe, która może nieść za sobą negatywne skutki. Jednak to dzięki Nieznajomemu jego babcia ponownie była zdrowa i posiadał pieniądze, choć kosztem jego przyjaźni z Huncwotami.

Każdy wybór niósł za sobą konsekwencje i Peter był tego świadom idąc na spotkania z tajemniczym mężczyzną. Zwykle tylko rozmawiali, jakby byli znajomymi. O szkole, znajomych, Huncwotach, o mapie i wybrykach w Hogwarcie, a także czasem o sprawach niezrozumiałych dla zwykłego nastolatka. I choć chciał zakończyć te dziwną relacje to nie był w stanie, gdyż zwyczajnie się bał.

Nieznajomy mówił zawsze z okropnym spokojem, a dodatkowo nigdy nie ujawniał swojego imienia, ani twarzy, co potęgowało przerażenie blondyna. Dlatego też Peter postanowił chodzić na spotkania i utrzymywać je w tajemnicy w obawie o swoje życie.

Dziś miał być wyjątkowy dzień, gdyż na spotkaniu miało się pojawić więcej osób. Pettigrew czuł lekki strach, ale także ekscytację kiedy przechodził przez mosiężne drzwi starego domu. Nigdy nie spotkali się w więcej niż jedną osobę, a więc jako zwykłego człowieka, Gryfona wypełniała chora ciekawość kogo ujrzy kiedy wejdzie do obskurnej jadalni, w której stał drewniany stół z dwunastoma krzesłami.

— Peter — odezwał się zimy i spokojny głos. — Siadaj.

Nieznajomy wskazał miejsce znajdujące się po jego prawej stronie. Przy stole siedziało dziesięć osób, które tak samo jak organizator miały zakapturzone głowy, uniemożliwiające dostrzerzenie choć skrawka twarzy. Peter naciągnął, także swój kaptur, wyblakłej  bluzy i zajął wyznaczone miejsce.

— Spotkaliśmy się tu w wiadomym celu — głos ponownie rozbrzmiał, odbijając się od rozpadających się już ścian. — Mamy wspólny cel, przyjaciele. I go zrealizujemy.

— Kiedy?

Peter o dziwo kojarzył głos, który zadał owe pytanie. Miał wrażenie, że już gdzieś go kiedyś gdzieś słyszał, możliwe, że nawet na hogwardzkich korytarzach.

— Kiedy nadejdzie odpowiedni moment. Musimy tylko na niego poczekać. — Nieznajomy wstał i zaczął krążyć wokół stołu. — Tylko poczekać. — Nagle w pokoju powstała mroczna aura, która wzbudzała we wszystkich niepokój. — Każdy kto siedzi przy tym stole, musi mi przysiąc, a także wam bracia i siostry, że nie zdradzi mnie pod żadnym pozorem. Będzie wierny mi do samego końca, a jeśli zerwie przysięgę zostanie za to ukarany w sposób gorszy od śmierci.

Mężczyzna stanął za krzesłem Petera tak, że Gryfon wręcz czuł jego oodech na swojej szyi.

— Przysięgasz, Peter?

Blondyn nie był w stanie, ani drgnąć. Oddychał głęboko, starając się nie pokazywać swojego przerażenia. Czuł na sobie wzrok wszystkich zebranych, a także ciche szepty. Jego serce mocno waliło w klatkę piersiową, jakby chciało go przed czymś ostrzec. Przełknął ślinę, czując suchość w ustach.

— Przysięgam.

Pamiętał do dziś jego śmiech, a także innych zebranych, wypełniający pokój z obdartymi ścianami.





Black przez ostatnie dni czuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. Związek z Remusem bardzo go podnosił na duchu i dodawał mu pozytywnej energii. Spotykali się codziennie, spędzając ze sobą czas na długich rozmowach, czy równie długich pocałunkach.

Syriusz wiedział, że będzie musiał się jeszcze wiele nauczyć na temat związku, a także traktowania Remusa. Choć szatyn zachowywał się bardzo pewnie przy ich pierwszym prawdziwym zbliżeniu, to tak naprawdę wstydził się śmialszych ruchów. Dlatego też, Arystokrata okazywał wszystkie swoje uczucia z ostrożnością i czułością, nie gardząc rzecz jasna intenstywniejszymi impulsami. To samo tyczyło się Jamesa, który choć nie był z Lily, to widocznie zbliżał się do tego upragnionego momentu wielkimi krokami.

Jednak wszystko co dobre zawsze kiedyś, albo się kończy, albo zostaje przerwane nagłym uderzeniem. Jedno z nich właśnie dziś trafiło jak na złość Syriusza w postaci listu od młodszego brata.

— Powinieneś z nim porozmawiać — powiedział Remus, patrząc jak jego chłopak nerwowo krąży po pokoju.

— Ten mały bahor, nagle się odzywa nie dając mi wcześniej nawet oznak życia. — warknał Syriusz, po drodze kopiąc biurko.

— Uspokój się — wyższy podszedł do Arystokraty i lekko go objął. — Spotkaj się z nim, to twój brat.

— Od kiedy uciekłem już nie. — Syriusz, złapał szatyna w talii, mocniej do siebie przyciągając. —Ma tu niedługo przyjść.

— I dobrze — mruknął w odpowiedzi. — Porozmawiaj z nim.

— Zostaniesz?

— Nie powiniennem...

— Poczekasz tu na mnie, a ja z nim porozmawiam w salonie — czarnowłosy złożył pocałunek na ustach Lupina. — I tak nikt do dwudziestej tu nie wróci, a my możemy spędzić razem czas.

Animag zjechał dłonmi na pośladki Remusa, a ten zarzucił ręce na jego ramiona.

— Ah, tak?

Syriusz uśmiechnął się na ten komentarz i ochoczo pocałował wilkołaka. Ich moment nie trwał jednak zbyt długo, gdyż przerwał go donośny dzwonek.

— Kurwa — syknął straszy. — Zawsze nam przerywają.

— Idź i staraj się być miły, dobrze? To twój brat.

— Postram się — rzucił Black i wyszedł z pokoju zamykając za sobą drzwi.

Choć miało to być spokojne spotkanie wiedział, że rozmowa z młodszym bratem może nie być najprzyjemniejsza. Syriusz podszedł do wyjścia i otworzył drzwi. Regulus o dziwo w żadnym stopniu się nie zmienił, poza tym, że wydawał się być okropnie zmęczonym. Bez słów wyminął go i skierował się do salonu.

— Nie ma dużo czasu — odezwał się jako pierwszy, przerywając krępującą ciszę.

— Miło, że mi to mówisz na wejściu — syknął Syriusz. — Postanowiłeś odciąć się od rodziców?

— Nie.

— No tak synek rodziców. — Syriusz poczuł ścisk w brzuchu. Mimo wszystko głęboko wierzył, że jego brat przyszedł dokładnie w tym celu.

— Nie zaczynaj.

— Podobno bawisz się teraz w niebezpiecznym gronie.

— O co ci chodzi? — Regulus podszedł do brata, tak, że obaj stali twarzą w twarz.

— Jesteś jednym z nich.

W pokoju zapadła ponownie cisza. Straszy z braci poczuł jak zalewa go fala złości. Regulus nawet nie zaprzeczał tylko dalej przed nim stał i patrzył mu w oczy.

— Skąd?

— Mam swoje źródła. — Syriusz odsunął się od niego i zaczął krążyć po pokoju. — Więc to prawda. Wyparli ci całkowicie głowę.

— To była moja decyzja.

— Nie no świetnie! — Syriusz podniósł ręce w zrezygnowaniu. — Gratulacje, fantastycznie. Chcesz zrobić sobie zdjęcie, jak na zakończenie szkoły? Mam ci dać za to dyplom?

— Nic się nie zmieniłeś.

— Ty za to, aż za bardzo! Cholerny śmierciożerca!

— Pieprzony zdrajca! — Regulus, także podniósł głos, ponownie zbliżająca się do brata. — Zostawiłeś mnie samego!

— Proponowałem żebyś odszedł!

— Miałem cholerne czternaście lat! — młodszy podszedł do brata i ścisnął go za ramiona. — Myślisz tylko o sobie!

— Pieprz się! — Syriusz odsunął od siebie Regulusa.

W pokoju nastała ponownie cisza, przerwana ich głośniejszymi oddechami.

— Na tych spotkaniach, widziałem kogoś.

— Nie obchodzi mnie to. — Syriusz opadł na kanapę, chcąc jak najszybciej zakończyć ciągnącą się rozmowę.

— Powinno.

— Wyjdź zanim się bardziej pokłócimy.

Regulus spojrzał na brata ze łzami w oczach i wolnym krokiem skierował się do drzwi.

— Żałuje, że tu przeszedłem. — powiedział wychodząc z domu.

— Ja żałuje, że cię wpuściłem.

Syriusz usłyszał głośny trzask drzwiami, a następnie ciszę. Nie chciał, żeby to tak wyglądało, jednak fakt, że jego brat jest śmierciożercą całkowicie odebrał mu zdrowy rozsądek.

Po dłuższej chwili poczuł na swojej dłoni, ciepły dotyk. Kiedy otworzył oczy ujrzał nikogo innego jak Remusa.

— Nie podsłuchiwałem — powiedział od razu siadając obok Blacka. — Po prostu było słuchać.

— Wiem — mruknął i przyciągnął go do siebie.

— Miałeś nie krzyczeć.

— Nie wytrzymałem — odpowiedział Syriusz. — Miałem powody.

— Powinieneś z nim porozmawiać i powiedzieć mu, że to co robi jest złe.

— Zostawmy to, dobrze? — Syriusz objął szczelnie Lupina.

— Łapa...

— Proszę.

Szatyn zerknął na Arystokratę. Jego chłopak zdecydowanie był mistrzem w ukrywaniu emocji, jednak teraz widział w jego oczach coś w rodzaju smutku. Choć chciał drążyć temat, to wiedział, że tylko i wyłącznie pogorszy tym sprawę. Nie chcąc go bardziej denerwować, oparł głowę o ramię Blacka i złapał go mocniej za dłoń.

— W porządku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro