Rozdział 10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Następny tydzień minął Suzanne bardzo spokojnie. Powoli w jej życie zaczęła wdawać się rutyna. Codziennie wstawała rano i razem z Hermioną przenosiły się kominkiem do gabinetu dyrektora w Hogwarcie. To już było dla nich normalne, że gdy tylko docierały do lochów były zmuszone do spędzania kilku godzin nad kociołkami z najróżniejszymi miksturami. Nie żeby to był dla nich jakiś duży problem, zdecydowanie praca nad eliksirami była lepsza niż siedzenie nad szyframi, co było jedynie żmudnym obowiązkiem bez żadnej satysfakcji. Na szczęście lub nieszczęście, w ich ręce w ostatnim czasie nie trafiło zbyt wiele zakodowanych wiadomości.

Po ciężkiej pracy wracały wspólnie na Grimmauld Place, gdzie Dumbledore przygotowywała się do nadchodzących SUM-ów. Jedyną rzeczą która mogłą ją wyciągnąć z jej tymczasowego lokum była kolacja. Suzanne wracała do swojego pokoju popołudniu, a wychodziła dopiero późnym wieczorem, właśnie na kolację. Wszyscy domownicy jedli posiłki wspólnie, a przynajmniej śniadania. Podczas obiadu część zakonników była na misji bądź w pracy, natomiast wieczorami, większość chciała dostać się wreszcie do swoich domów. Kwaterę Główną można by uznać za swego rodzaju hotel, nigdy nie było wiadomo kto tam przenocuje. Grimmauld Place 12 jest świetną lokalizacją, nie dość, że jest chroniona masą zaklęć i barier, to na dodatek znajduje się w Londynie. Wielu członków Zakonu woli przenocować w siedzibie, co często jest dla nich bardziej opłacalne. Dlatego przez dom przewijało się mnóstwo ludzi, których w większości Suzanne nie znała. Do tego hałas, który ze sobą nieśli dodatkowo ją drażnił.

Czas zleciał jej niewyobrażalnie szybko, nim się obejrzała, a było już po SUM-ach. Minęła już połowa sierpnia, a ona na prośbę swojego dziadka została trochę dłużej w Kwaterze Głównej. Przez ten czas o wiele lepiej poznała Harry'ego, Rona i Hermionę. Blond włosy Ślizgon też zaliczał się do grona osób które zamieszkiwały dom Blacków. Chcąc nie chcąc, Draco i Harry musieli się dogadać, aby nie wywołać przypadkiem jakiegoś spektakularnego pojedynku... Tak, tego zdecydowanie obecnie nie potrzebowali. Wszyscy zdołali się jakoś ze sobą dogadać. Jednak początki nie były łatwe. Na szczęście upór Suzanne potrafi zdziałać cuda, Ron już nigdy nie podważy jej decyzji. Chłopak zdołał bardzo szybko przekonać się, że ta niepozorna blondynka może być gorsza od wszystkich jego braci razem wziętych.

Jednak wszystko co dobre kiedyś się kończy, a Suzanne musiała w końcu przenieść się do Hogwartu. Nie może przecież wiecznie mieszkać w siedzibie. Nie żeby jej to przeszkadzało. Ale nadal... to nie do niej należy ta decyzja.

Przed południem, tak jak zostało to wcześniej ustalone pożegnała się ze wszystkimi domownikami Grimmauld Place i używając sieci Fiuu przeniosła się do Hogwartu. Wyszła zgrabnie z kominka w gabinecie Dumbledore i lekko zaskoczona nieobecnością dyrektora rozejrzała się po pomieszczeniu.

- Dziadku? - jej głos poniósł się echem po pokoju. Nie usłyszawszy odpowiedzi, usiadła ze zrezygnowaniem na wygodnej kanapie. Postanowiła cierpliwie poczekać, aż jej dziadek się pojawi, ale kiedy przez kolejne dziesięć minut nic się nie wydarzyło postanowiła wrócić do siedziby. Stała już przed kominkiem z garścią proszku Fiuu w dłoni, kiedy usłyszała dziwnie znajomy głos.

- Dyrektor Dumbledore udał się na zebranie rady pedagogicznej.

Suzanne rozejrzała się lekko zdezorientowana, aż w końcu uchwyciła spojrzenie jednego z portretów. Uśmiechnęła się delikatnie.

- Czy wiadomo jak dawno wyszedł? - zapytała uprzejmie.

- Pół godziny temu. - odpowiedział były dyrektor Fineas Nigellus Black.

- Dobrze, w takim razie dziękuję i życzę miłego dnia. Do widzenia. - pożegnała się grzecznie, po czym jak najszybciej wyszła z gabinetu i zeszła po schodach prosto na wyludniony korytarz. Z tego co pamiętała to pokój nauczycielski znajdował się niedaleko Wielkiej Sali, a to kilkanaście minut piechotą. Z ciężkim westchnienie udała się w kierunku swojego celu, mając nadzieję, że zdąży na czas.

Gdy tylko stanęła przed drzwiami bez wahania uderzyła pięścią w drewno licząc na jak najszybszą odpowiedź. Już po chwili rozległ się czyiś głos zapraszający ją do środka.

- Dzień dobry. - przywitała się z uśmiechem, przy okazji rozglądając się dokładnie po pomieszczeniu. Nie znajdując tego czego chciała jej mina zrzedła.

- Dzień dobry. Co cię tu sprowadza, moja droga? - zapytała jedna z profesorek, z początku jej nie rozpoznała, trudno jej było określić kto jest kim, no może oprócz Hagrida, który nie zmienił się ani o jotę, ale już po kilku minutach była w stanie określić, że osoba, która jako pierwsza się do niej odezwała to pani profesor Aurora Sinistra, która nauczała astronomii, i jeśli nic się nie zmieniło, to nadal tak jest.

- Szukam profesora Dumbledore. - wyjaśniła ostatni raz spoglądają po pomieszczeniu. - Jeśli go nie ma to profesor McGonagall.

- Niestety, jeszcze nie przyszli. - odezwała się pulchna czarownica w lekko ubrudzonej szacie, przerywając swoją rozmowę z bardzo niskim profesorem siedzącym na specjalnie podwyższonym krześle. Na ustach Suzanne znowu zawitał uśmiech. Pomona Sprout, nauczycielka zielarstwa. - Sprawdzałaś w gabinecie?

- Właśnie stamtąd idę. - odparła lekko zawiedziona swoją klęską. - No nic, poczekam. Jeśli mogę? - zapytała pośpiesznie.

- Oczywiście, usiądź. -zaproponował mały profesor, a dokładniej Filius Flitwick, bardzo zdolny czarodziej. O ile ją pamięć nie myli, to nauczyciel zaklęć był kiedyś Mistrzem Pojedynków. Jako dziecko marzyła, żeby się od niego uczyć, niestety los zdecydował inaczej. Po chwili pewnym krokiem ruszyła w stronę jednego z wolnych miejsc przy stole.

- Tak właściwie nigdy cię tu nie widziałam. - stwierdziła wyraźnie zdziwiona Rolanda Hooch, udając nie zainteresowaną tematem.

- Nie dziwi mnie to. - przyznała spokojnie nastolatka. - Nie uczę się w Hogwarcie. Dopiero od września będę uczęszczać na szósty rok.

- A... - wypowiedź nauczycielki latania przerwało głośne trzaśnięcie drzwiami. W końcu do pokoju weszły tak oczekiwane przez dziewczynę osoby. McGonagall od razu dostrzegła obecność swojej wnuczki, nie to co Albus, który wszedł do pomieszczenia jako drugi wyraźnie czymś zaoferowany.

- Przepraszamy wszystkich za spóźnienie, ale musieliśmy coś załatwić. - wytłumaczył dyrektor z tajemniczym uśmiechem. - Pozwólcie, że przedstawię nowego nauczyciela eliksirów Horacego Slughorn'a.

Do pokoju wszedł nie wysoki, siwowłosy mężczyzna, o niebieskich oczach i pokaźnych rozmiarach. Na jego twarzy widniał miły uśmiech, który działa wyjątkowo kojąco na zgromadzonych, a szczególnie na Suzanne. Wzrok nowego profesora obiegł całe pomieszczenie i zatrzymał się na dziewczynie.

- Suzanne? - w jego głosie bez problemu można było wyczuć nutkę zdziwienia i niedowierzania.

- Profesor Slughorn. - powiedziała i wstała z miejsca, podchodząc szybkim krokiem w jego stronę.

- Miło cię znowu widzieć. - odrzekł nauczyciel ściskając jej dłoń na powitanie. Uśmiechnęli się niezrażeni zdziwionymi spojrzeniami reszty grona, po czym nastolatka objęła profesora w przyjaznym uścisku, który mężczyzna z chęcią odwzajemnił. - Strasznie wyrosłaś. Już jak byłaś mała widziałem w tobie twoją matkę, ale teraz? Całkiem jak dwie krople wody.

- Natomiast pan, panie profesorze nic się nie zmienił. - stwierdziła z huncwockim uśmiechem. Odsunęła się od Slughorn'a, po czym spojrzała na swoich dziadków, którzy przyglądali się tej scenie z bolesnym rozczuleniem.

- Khm, khm... Skoro już skończyliście, przydałoby się w końcu zacząć zebranie. - odezwał się Dumbledore. - Ale co ty tu robisz, Księżniczko? Nie masz dzisiaj wolnego dnia.

- Księżniczko? - większość nauczycieli patrzyła na dyrektora z zaskoczeniem i rozbawieniem.

- Po pierwsze, przestań z tą Księżniczką. - zaczęła zdenerwowana i lekko zażenowana. - A po drugie, tak, mam wolne. Przypomnę Ci, że to ty chciałeś mnie dzisiaj widzieć w Hogwarcie.

- No tak, kwestia twojego zamieszkania...

- Przepraszam, przypominam, że nie jesteście tu sami... - odchrząknęła McGonagall, zwracając ich uwagę na podirytowanych profesorów.

- ...musi chwilę poczekać. - skończył dyrektor wzdychając cicho. - Poczekasz na mnie na zewnątrz?

- No dobrze. Do widzenia wszystkim. - pożegnała się dziewczyna i wyszła, a w pokoju nauczycielskim nareszcie rozpoczęło się zebranie.

- Czy to była wasza wnuczka? -zapytał podekscytowany profesor Flitwick dyrektora i nauczycielkę transmutacji.

- Tak, zgadza się. - odparła profesorka z ciężkim westchnięciem zajmując miejsce na fotelu.

- Ale ona wyrosła. Teraz rzeczywiście przypomina Mari. - wtrąciła profesor Sprout.

- Myślicie, że też jest tak zdolna? - zapytała zaoferowania Sinistra, mieszając szybko herbatę łyżeczką do tego stopnia, że kilka kropel rozprysło na stół.

- Pewne jest tylko to, że ma ogromną wiedzę jeśli chodzi o eliksiry. - wtrąciła od siebie Snape. Wszyscy spojrzeli na niego jak na jednorożca. Snape wychwalający ucznia. To się nie może dziać.

- Tu się z tobą zgodzę Severusie. - przyznał Horacy bez zastanowienia. Po jego twarzy ciągu błąkał się rozmarzona uśmiech.- Suzanne od małego miała dryg do eliksirów. Nie zdziwił bym się, gdyby obecnie była lepsza ode mnie. Taka uczennica to marzenie każdego pedagoga!

- Naprawdę? - niedowierzała McGonagall.

- Tak, aż to dziwne. Co prawda Lucas i Mari byli zdolni jeśli chodzi o eliksiry, ale ona bije ich po stokroć. - stwierdził Slughorn drapiąc się z roztargnieniem po  łysinie.

- Zgadzam się, ale o jej zdolnościach w innych dziedzinach dowiemy się dopiero za dwa tygodnie. - potwierdził Snape nalewając sobie czarnej kawy do filiżanki.

- Mam tylko nadzieję, że nie będzie z charakteru jak ojciec, cholibka. - wtrącił Hagrid odkładając na stół pusty kufel. - Ja już mam dość. Jedni Huncwoci i Weasley'owie starczą.

Później zebranie toczyło się swoim rytmem, jednak dyrektor wydawał się zdeczka nieobecny. Albusa zastanawiały dwie sprawy. Pierwsza, czy Suzanne będzie podobna do swojej matki? A może to wykapany ojciec? I druga, jak do licha ma znaleźć nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią do września?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro