Rozdział 6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Co masz przez to na myśli? - zapytał zaciekawiony czarnowłosy mężczyzna.

- Dziewczyna, o której mówimy siedzi obok mnie. - wszyscy spojrzeli na Suzanne.

- O czym ty bredzisz, Albusie!? - zawołał zaskoczony Snape. Wszyscy w pomieszczeniu patrzyli na dyrektora, jakby właśnie zwariował. W końcu nie codziennie możesz usłyszeć, że członek tak szacownej rodziny siedzi z tobą przy jednym stole. - Jak to jest w ogóle możliwe? I jak, na Merlina udało ci się ją znaleźć?

- Och, to nie było proste. - odparł z uśmiechem spoglądając na swoją wnuczkę. - Suzanne jest bardzo zdolna, ma niebywały talent do wtapiania się w tłum. Od lat próbowałem ją namierzyć, ale zawsze była krok przede mną. - dodał wyraźnie rozbawiony.

- Po prostu miałam szczęście. - stwierdziła dziewczyna, lekko zawstydzona pochwałami.

- Ale kim są ci cali Morningstar'owie? - spytała zaciekawiona Hermiona. - I dlaczego wszyscy mówią o nich z takim szacunkiem?

Albus przeniósł wzrok na blondynkę w niemym pytaniu o zgodę. Nie chciał, żeby czuła się niezręcznie, ale widząc jak kiwa głową na potwierdzenie, zaczął mówić.

- Widzi Pani, panno Granger, Morningstar'owie, jak wcześniej wspomniano to bardzo stara rodzina czystej krwii. O ile nie najstarsza, która przetrwała aż do teraz. Ród powstał na przełomie X i XI w. - wyjaśnił ostatni raz spoglądając na wnuczkę. - Samo to jest powodem, dlaczego wszyscy wyrażamy się o członkach tej rodziny z szacunkiem.

- Albusie, po prostu powiedz prawdę. - powiedział Pan Weasley. - Nie ukryjesz tego przed nimi, i tak wkrótce się dowiedzą.

- Artur ma rację. - przyznała Pani Weasley, patrząc na blondwłosą nastolatkę z troską. - Oni muszą zrozumieć.

- Ale co zrozumieć? - zapytał całkiem zdezorientowany Harry. - Przecież to chyba proste. Suzanne jest dziedziczką starego rodu, który na pewno ma jakieś powiązania z polityką. Dlatego Voldemort - prawie wszyscy przy stole się wzdrygnęli. - próbuje ją dopaść.

- Nie wszystko jest takie proste, Harry. - odrzekła Dumbledore. - Niby dlaczego tak mu na tym zależy, mógł sobie odpuścić. Przecież to, jak szukanie igły w stogu siana. Mogłam być wszędzie, nigdy nie miałam z nim nic wspólnego, więc dlaczego sobie nie odpuścił?

- Skąd mam wiedzieć!? Nie wiem co tam się roi w jego chorym umyśle. - odparł naburmuszony.

- Harry, Voldemort widzi w Morningstar'ach zagrożenie. - zaczął spokojnie Remus, próbując uspokoić chłopaka. - W tej rodzinie narodziło się wielu potężnych czarodziei, którzy nie raz robili coś niemożliwego. No, ale tego można było się spodziewać po potomkach tak wielkich i potężnych czarodziejów i czarownic.

- Tak, to prawda. - przyznał Syriusz, nie kryjąc swojego podziwu.

- O Morningstar'ach zawsze było głośno. - stwierdził wysoki mężczyzna z masą blizn na twarzy, drewnianą nogą i przerażającą gałką oczną, która szalenie rozglądała się po jadalni. - Mają bardzo szlachetne pochodzenie.

- Racja. Widzicie - zaczął Albus zwracając się do zebranych, którzy nic nie wiedzieli o tej rodzinie. - Morningstar'owie wywodzą się w prostej linii od czterech najpotężniejszych czarodziei tamtych czasów. Od Helgi Hufflepuff, Roweny Ravenclaw, Godryka Gryffindora i Salazara Slytherina.

Powiedzieć, że byli zaskoczeni to, jak nic nie powiedzieć. Wszyscy w pomieszczeniu automatycznie przenieśli wzrok na niepozorną blondyneczkę, która w ciszy siedziała wpatrując się uparcie w blat stołu.

- Jak wszyscy wiemy jednym z najpotężniejszych czarodziejów wszechczasów był Merlin, jak dotąd nikt nie dorównał mu mocą i wiedzą, dlatego uznajemy go za niemal bóstwo. - powiedział rzecz, która dla wszystkich zebranych była oczywista.

Każdy słyszał o Merlinie i jego udziale w historii, którą mugole znają po dziś dzień. Merlin był jedynym czarodziejem znanym z imienia wszystkim niemagicznym. Legendy o Królu Arturze i Rycerzach Okrągłego Stołu obiegły cały świat. Oczywiście tylko czarodzieje wiedzą, że to wszystko wydarzyło się naprawdę. Za czasów Merlina magia była tępione, dopóki on sam nie został królewskim doradcą. Po śmierci Króla Artura i upadku Camelotu wszystko zmieniło się na gorsze, czarodzieje zeszli do podziemia, a Merlin zniknął. Nikt nie wie co się z nim stało, ale nadal, po wielu wiekach jest uznawany za bohatera i niemal Boga.

- Godryk Gryffindor był jego potomkiem. - powiedział. - Nie znamy dokładnego stopnia pokrewieństwa, ale takie są fakty. Krew Merlina płynęła w żyłach Gryffindora, a co za tym idzie, i w żyłach Morningstar'ów. Dlatego właśnie są tak szanowani. - wyjaśnił, ignorując zdumione twarze swoich podwładnych.

- Właściwie, Morningstar'owie są tak jakby rodziną królewską w magicznym świecie. - dodał, po chwili Artur Weasley.

- Naprawdę? - zapytał zdziwiona Hermiona. - Przeczytałam wiele książek o magicznych rodach i zwyczajach w naszym świecie, ale nigdy nie natrafiłam nawet na wzmiankę o tym.

Suzanne westchnęła sfrustrowana. Cała ta rozmowa była dla niej ciężka, ale wiedziała, że oni muszą wiedzieć z czym przyjdzie im się zmierzyć.

- Morningstar'owie pomimo swojej "popularności" nie lubili być w centrum uwagi. - wyjaśniła blondynka rozglądając się po zebranych. - Często fakty o mojej rodzinie była najzwyczajniej w świecie zatajane. Nigdzie nie natkniesz się na żadną wzmiankę o Morningstar'ach. Jest to wiedza poświęcona jedynie członkom rodu. Co do tego całego, zamieszania z rodziną królewską...

- Morningstar'owie nie uznawali swojej wyższości ponad innymi rodami czarodziejów czystej krwi. - wtrącił Syriusz. - My, uważamy inaczej. Nie zostało to nigdy publicznie ogłoszone, bo wtedy należałoby wprowadzić monarchię, na co żaden członek rodu, nigdy nie wyraził zgody.

- Dlatego jest to taka nie pisana zasada pomiędzy nami, czarodziejami czystej krwi. - wytłumaczyła Molly Weasley, z czym zgodzili się jej najstarsi synowie. - Ten fakt jest przekazywany dopiero pełnoletnim spadkobiercą, dlatego wy o tym nie wiecie. - powiedziała, zwracając się w stronę swoich młodszych pociech i ich przyjaciół.

- Ale jak do tego doszło, że nikt nie dowiedział się o synu Lorda Morningstar'a? - zapytał szczerze zaciekawiony Black. Nie tylko on chciał poznać odpowiedź na to pytanie.

- To dość proste, chłopak nie nosił nazwiska swojego ojca. - odpowiedział dyrektor. - Z tego co mi wiadomo przyjął panieńskie nazwisko matki.

- Ale dlaczego? - spytał Lupin.

- Ach... - westchnęła blondynka, a po chwili wyjaśniła. - Zawsze byliśmy celem ataków, kiedy mój ojciec się urodził, Voldemort zaczął się panoszyć po Wielkiej Brytanii, to normalne, że był dla niego zagrożenie, dlatego został ukryty, a fakt jego narodzin zatuszowany.

- Kim on był? - zapytał Harry. Z tego co pamiętał, Snape wspomniał, że Suzanne jest sierotą. Dobrze znał ten ból, tylko, że on nie ma innej rodziny.

- Z tego co wiem, nazywał się Lucas Black. - odparła. Po chwili niczym niezmąconej ciszy można było usłyszeć cichy głos.

- Lucas? - szepnął zaskoczony Syriusz. Remus, który siedział obok niego wydawał się być równie zdumiony tym odkryciem.

- A więc stąd to podobieństwo. - stwierdził Snape, przypatrując się nastolatce z nieodgadnionym wyrazem twarzy.

- Wyglądasz całkiem, jak twoja matka. - przyznał Lupin.

- Znaliście moich rodziców? - zapytała zaskoczona po raz pierwszy tego dnia. Dopiero teraz dostrzegła coś dziwnego. Miała niezrozumiałe wrażenie, że zna tą dwójkę. Same imiona były niespotykane, zapewne pamiętałaby, gdyby ich już kiedyś spotkała. Takich ludzi się nie zapomina. Nagle coś jakby kliknęło w jej głowie i skoczyło na swojej miejsce. - Lunatyk... - mruknęła pod nosem, głośniej niż zamierzała.

Remus spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami, ale jednak powstrzymał się przed rozwarciem ust, jak Syriusz.

- T-ty pamiętasz? - zająkał się blondyn.

- Trochę, tylko nieliczne fragmenty. - odparła zmieszana.

- A-ale jak? - zapytał tym razem Black.

- Daj spokój, Łapo. Dzieci czasem pamiętają niektóre wspomnienia z dzieciństwa.

- Łapo... - zamyśliła się ponownie. - Słyszałam to już gdzieś. Jak mieszkałam w Hogwarcie.

- To nasze pseudonimy ze szkoły. - odparł dumnie ciemnowłosy, na co Snape prychnął z pogardą. - Ja, Remus, James, Lucas i Peter - to ostatnie wypowiedział z nieskrywaną pogardą. - byliśmy grupą szkolnych żartownisi. Nazywaliśmy się Huncwotami.

- Huncwoci... czyli to wy stworzyliście Mapę Huncwotów. - bardziej stwierdziła, niż zapytała blondynka. Część osób, które nie wiedziały o dziedzictwie Huncwotów patrzyli na nią z zaciekawieniem.

- Skąd o niej wiesz? - zapytał zdumiony Potter. - Myślałem, że Fred i George znaleźli ją u Filch'a.

- Ale jakoś musiała się tam znaleźć, prawda?

- Ty mu ją dałaś! - krzyknęli zszokowani bliźniacy.

- Oczywiście, że nie. - odparła oburzona Suzanne. - Kiedyś po jednym dowcipie razem z Irytkiem uciekaliśmy korytarzem, złapał mnie Filch. Nie zauważyłam go na mapie. Nie wiedział, jak działała, więc ją zabrała.

- Skąd wiedziałaś jak działa i jak ją uaktywnić? - spytał George. - Ja i Fred rozpracowywaliśmy ją przez pół roku.

- Tata zostawił mi kilka wskazówek. - powiedziała z nutką goryczy w głosie. - Mapa była jedną z nielicznych rzeczy, które zabrałam ze sobą do Hogwartu.

- Mieszkałaś w szkole? - zapytał Bill marszcząc brwi w zamyśleniu.

- Tak. Zamieszkałam w szkole zaraz po śmierci rodziców, miałam równo rok. 

- A więc to ty, Księżniczko. - stwierdził niepewnie Charlie, na co Suzanne musiała się uśmiechnąć. Dobrze pamiętała jak ją nazywali uczniowie Hogwartu. To przez sytuację, gdy miała trzy lata.

Odkąd tylko znalazła się w zamku jej pobyt tam, był najlepiej skrywanym sekretem. Oczywiście, to co jest tajemnicą w Hogwarcie długo nią nie pozostanie. Tak było i w tym przypadku.

Gdy była pod opieką Hagrida, który akurat był zajęty pieczeniem swoich słynnych herbatników, znudzona, całkiem przypadkiem teleportowała się na 7 piętro zamku. Po kilku minutach błądzenia, zrezygnowana usiadła pod ścianą i rozpłakała się z bezsilności. W takim stanie znalazł ją Sir Nicholas, duch rezydent Gryffindoru, który nie wiedząc, co dziewczynka w ogóle robi w szkole, w której najmłodsi uczniowie mieli po jedenaście lat, postanowił zaprowadził ją do najbliższego Pokoju Wspólnego. Padło na salon Gryfonów. Zostawił ją pod opieką jedynych uczniów, jacy obecnie się tam znajdowali - Billa i Charlie'go Weasley'ów. Nick powiedział chłopcom, że ich zadaniem, jako uczniów Gryffindoru (dzielnych rycerzy) jest opieka nad małą Księżniczką, od tamtej pory, ku zgrozie nastolatki, uczniowie i nauczyciele tak właśnie nazywali Suzanne. Gryfoni, oczywiście byli nieźle zdziwieni widokiem małego dziecka w szkole, nie wiedząc co powinni zrobić w takiej sytuacji, postanowili się nią zająć, a następnie powiadomić nauczycieli.

W czasie gdy Suzanne siedziała sobie bezpieczna w wieży Gryffindoru, przerażeni nauczyciele rozpoczęli poszukiwania. Dumbledore był tak zdesperowany, że poprosił o pomoc aurorów. Po kilku godzinnych poszukiwaniach profesorzy i stróże prawa, trafili na Sir Nicholasa, który przyznał, że spotkał małą dziewczynkę. Wyraźnie uspokojenie udali się we wskazane przez ducha miejsce.

Niestety nie potrafili ukryć swojego rozbawienia widząc dwójkę młodych uczniów bawiących się z małą roześmianą blondyneczką. Tym bardziej kiedy jeden z rudzielców wziął dziewczynkę na barana i zaczął uciekać od drugiego chłopaka, w akompaniamencie głośnego śmiechu dziecka.

Od tamtej pory Suzanne jadła posiłki w Wielkiej Sali, uczniowie wpajali jej wartości poszczególnych domów, a nawet nauczyciele pozwalali jej na przesiadywanie na swoich lekcjach. To były piękne czasy.

- Oczywiście, że ja. - odparła lekko urażona. - Dopiero teraz się domyśliliście?

- Czekaj, to ta mała co latała po zamku jak byliśmy w szkole!? - krzyknęła zdziwiona Tonks. A do Suzanne dotarło skąd zna młodą metamorfomag. Dora i Charlie często kłócili się o to do którego domu trafi dziewczyna, kiedy będzie starsza.

- Wyrosła nie. - wtrącił Charlie z szerokim uśmiechem, przez co na twarzy nastolatki pojawiły się ogromne rumieńce.

- Wy się znacie od dawna? - zapytał zakłopotany Harry.

- Pewnie, że tak! Każdy w Hogwarcie o niej słyszał. - odparł roześmiany. - Mała Księżniczka.

- Ej! - zawołała oburzona. W pomieszczeniu można było usłyszeć ciche chichoty.

- Już się tak nie złość, bo złość piękności szkodzi.

- Tobie i tak nic nie pomoże. - stwierdziła. Kiedy oni postanowili się posprzeczać, najstarszy syn Weasley'ów kontynuował.

- Suzanne zawsze czytała jak najęta, a w eliksirach była lepsza ode mnie. - przyznał Bill z wyrzutem, na co blondynka tylko szerzej się uśmiechnęła pokazując starszemu chłopakowi język, oczywiście on nie pozostał jej dłużny.

- Od Ciebie nie trudno być lepszym w eliksirach, Weasley. - wtrącił zgryźliwie Snape, Bill jedynie uśmiechnął się szerzej.

- Właściwie co się z tobą stało, nagle po prostu zniknęłaś? - zapytała Suzanne Tonks.

- Może ja wytłumaczę. - zaproponował Dumbledore, na co reszta z chęcią się zgodziła. - Gdy Suzanne skończyła sześć lat do kadry nauczycielskiej dołączył Severus. Na początku mu nie ufałem. Suzanne biegała po zamku nie zrażona niczym, czuła się bezpiecznie, wiedziała, że nic jej tam nie grozi, po prostu się o nią bałem. - mówiąc to spojrzał przepraszająco na Mistrza Eliksirów. - W tajemnicy przed wszystkimi ukryłem ją w Ameryce. Miała tam być do czasu, aż uznam że w szkole jest wystarczająco bezpiecznie. - tym razem przeniósł wzrok na swoją wnuczkę. - Szybko zaufałem Severusowi, ale stwierdziłem, że nie mam po co jej ściągać wcześniej, więc postanowiłem poczekać do jej 11 urodzin. - tu na chwilę przerwał, jakby rozpamiętując bolesne wspomnienie. - Jakie było moje zdziwienie, że jej tam nie zastałem. Powiedziano mi, że wyjechała do Europy tydzień przed moim przyjazdem. - zakończył ze smutnym uśmiechem, a zebrani popatrzyli na niego ze współczuciem.

- No dobrze zostało jeszcze coś co chciałbym wam powiedzieć. Nowym członkom Zakonu muszę powierzyć zadania, a więc...

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro