Rozdział 89

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Suzanne biegła korytarzami Hogwartu prosto do gabinetu dyrektora. Każdy kto ją zobaczył usuwał jej się z drogi, nikt nawet nie był w stanie upomnieć dziewczyny, bo tak szybko, jak się pojawiała tak i znikała. W powietrzu można było wyczuć potężną aurę i wręcz namacalną magię, jedno było pewne nie wróżyło to nic dobrego. Suzanne nie zwracała uwagi na otoczenie, ważny był jedynie przedmiot w jej dłoni. Gdyby którykolwiek uczeń, bądź nauczyciel zobaczył w czego posiadaniu jest Gryfonka to najprawdopodobniej zszedł by na zawał serca. W dłoni dziewczyny znajdował się zaginiony przed wiekami Diadem Roweny Ravenclaw. Jak to możliwe? Może wypadałoby zacząć od początku.

Z samego rana Suzanne obudziła się z przeczuciem, że dziś stanie się coś złego. Na początku to zignorowała i spokojnie spędziła poranek na czytaniu książki oraz piciu ulubionej herbaty. Nie chciała iść na śniadanie, dzisiaj i tak nie było ono obowiązkowe, tak samo jak obiad, jedynie na kolacji obecność była wymagana. W dniu zakończenia roku wszyscy uczniowie pakowali się na wakacje, niektórzy mieli już do Hogwartu nie wrócić. Z tego powodu duża część siódmych klas postanowiła wybrać się na ostatni spacer po szkole. Dlatego właśnie na posiłkach stawiało się niewiele osób. Suzanne nie kłopotała się pakowaniem, bo wiedziała, że i tak zostanie na wakacje w zamku. Co najwyżej uda się na tydzień do Nory lub na Grimmuald Place 12. Ostatnia opcja nie za bardzo jej się podobała. Niestety Syriusz stał się potwornie nieznośny, najprawdopodobniej wykończyła by się po trzech dniach. Dlaczego? Na przyszły rok nie będzie on już profesorem w Hogwarcie, postanowili go przyjąć jako aurora. Było to o wiele bardziej opłacalne dla Zakonu, kolejny szpieg w Ministerstwie. Jednak ma to dla Black' a spory minus, nie może już mieć swojego chrześniaka ciągle na oku. Dla Huncwotów jest to spory plus, ale i tak będzie im brakować Syriusza.

Niedługo przed kolacją Kieł postanowiła wybrać się na mały obchód. Na początku miała iść do Komnaty Tajemnic, ale szybko się rozmyślił kiedy zdała sobie sprawę, że spędzi z całą czwórką większość wakacji. Westchnęła w duchu na tą myśl, zapowiadają się ciężkie dwa miesiące. Dlatego ruszyła w całkiem przeciwnym kierunku. Na siódmym piętrze, nie daleko Wieży Gryffindoru zamyślona przeszła przez niematerialną postać, wzdrygnęła się na nieprzyjemne uczucie, po czym spojrzała na ducha.

- Witaj, Sir Nicholasie. - powitała go uprzejmie.

- Witaj, Księżniczko. - odpowiedział i lekko dygnął, jak zawsze gdy się spotykają.

- Mógłbyś mnie tak nie nazywać? - zapytała speszona. Szczerze nie lubiła tego przezwiska, zbyt bardzo kojarzyło się jej z prawdziwym nazwiskiem.

- To nie ma na celu Cię obrazić, czy zdenerwować. - odparł duch z uśmiechem. - No może troszkę wkurzyć. - przyznał. - Jednak w pewnym sensie jesteś księżniczką, więc to przezwisko idealnie do Ciebie pasuje.

- Niech już będzie. - spojrzała na Nick' a ze szczerym uśmiechem, nie potrafiła się na niego długo złościć. Chwilę później zaświtała jej pewna myśl. - Sir Nicholasie, czy w naszym zamku nie ma przypadkiem ducha Heleny Ravenclaw? - spytała. Duch w trykocie spojrzał na nią szczerze zdziwiony, jednak, gdy się otrząsnął zaprzeczył.

- Nic mi o tym nie wiadomo. Wybacz, że nie mogę Ci pomóc. - odparł skruszony.

- Może i możesz. Wiesz gdzie znajdę Krwawego Barona?

- Widziałem go przy wejściu na trzecie piętro. Często tam przesiaduje. - odpowiedział na pytanie Gryfonki.

- Dziękuję. - rzuciła krótko i ruszyła w stronę trzeciego piętra. Zdziwiło ją to trochę, bo Baron za jej czasów uwielbiał przesiadywać u Ślizgonów, jednak nie patrzyła mu ciągle na ręce, więc nie jest w stanie tego potwierdzić. Będąc już na trzecim piętrze usłyszała szczęk łańcuchów, co jednoznacznie mówiło jej o obecności Barona. Ruszyła w głąb korytarza, dopiero po kilku minutach udało jej się namierzyć źródło dźwięku.

- Witaj, Krwawy Baronie. - przywitała go z szacunkiem. Duch spojrzał zdziwiony na swojego gościa.

- Witaj, Księżniczko. Miło mi Cię widzieć. - od razu wiedziała, że kłamie. Baron jako jeden z nielicznych miał za złe Suzanne, że nie trafiła do Slytherin' u. Był od początku pewien, że dziewczyna właśnie tam zostanie przydzielona. W momencie kiedy stała się uczennicą Domu Lwa Baron nie za bardzo lubił jej towarzystwo, jednak nadal darzył ją szacunkiem.

- Wiem, że masz mi za złe Baronie, że nie jestem Ślizgonką. - "I nie ty jedyny. " dodała w myślach. Salazar dalej nie może się z tym do końca pogodzić.

- Bo powinnaś być w Slytherin' ie. - odparł naburmuszony. - Pewnie przyszłaś do mnie w jakiejś sprawie.

- Zaiste. Potrzebuję informacji. - powiedziała. - O kobiecie, którą przed wiekami znałeś.

- Wybacz, ale nie mogę Ci pomóc. Niczego się ode mnie nie dowiesz. - zamierzał już uciec kiedy zatrzymał go głos dziewczyny.

- Chce tylko wiedzieć gdzie ją znajdę. Wiem co się stało i wiem, że jest w Hogwarcie. Muszę porozmawiać z Heleną. - spojrzała na niego błagalnie i dodała błagalnie. - Proszę...

Krwawy Baron westchnął i spojrzał na dziewczynę. Wiedział, że mógł jej zaufać, jednak nie chciał zdradzić ukochanej. Zaśmiał się w duchu, przecież ją zabił, a to największa zbrodnia jakiej mógł dokonać. Bał się, że wysyłając Gryfonkę do Heleny zmniejszy swoje szanse na wybaczenie. "Na co ty liczysz głupcze?"

- Znajdziesz ją na Wieży Ravenclaw' u. Rezyduje tam.

- Szara Dama... - duch skinął głową na potwierdzenie. - Dziękuję. - już chwilę później biegła po schodach prosto na siódme piętro. Nie daleko Pokoju Życzeń skręciła na prawo i tam oto znalazła kobietę, której szukała. Helena za życia była wysoką kobietą, miała długie włosy do pasa i nosiła pelerynę do podłogi. Nawet po śmierci nie straciła swojego uroku. Dama musiała wyczuć, że ktoś ją obserwuje, ponieważ obróciła się do Suzanne.

- Kim jesteś? - zapytała kobieta.

- Suzanne Dumbledore. Miło mi Cię poznać. Jeszcze nie miałyśmy okazji. - odparła uprzejmie.

- Co tu robisz? - spytała podejrzliwie.

- Chciałam z tobą porozmawiać Heleno. - odpowiedziała. Dama zmarszczyła brwi i spojrzał na nią zszokowany, a jednocześnie wściekła.

- Skąd to wiesz? Kto Ci powiedział? - dopytywała zdenerwowana.

- Nie musisz się martwić, że ktoś śmiertelny wie o tobie. Jeśli chodzi o to skąd wiem, że jesteś w zamku to dowiedziałam się tego od mojej prababki. - nie czuła potrzeby, żeby ukrywać przed nią prawdę o jej matce, miała prawo wiedzieć. - Potrzebowałam informacji, a ona wytłumaczyła mi, że jedyną osobą, która może mi jej udzielić jest jej córka. - spojrzała na Helenę ciekawa jej reakcji. Ta wydawała się być na to całkiem obojętna.

- Czego chcesz? - spytała nieprzyjemnie.

- Spokojnie, nie chce mieć w tobie wroga, w końcu jesteśmy rodziną. Dość daleką, ale jednak rodziną. - uśmiechnęła się nieśmiało.

- Jesteś potomkinią mego brata, prawda?

- Tak. - odparła. - Wybacz, ale muszę Cię o to zapytać i błagam, żebyś mi odpowiedziała. Czy wiesz gdzie znajduję się teraz Diadem twojej matki? - Helena wyglądała na zrozpaczoną. Widać było, że walczy ze sobą. Musiała się w końcu na coś zdecydować, bo spojrzała na Suzanne z determinacją.

- Po co Ci to wiedzieć? - spytała pełna podejrzeń.

- Voldemort zamienił go w horkruksa, sprofanował to, skalał czarną magią. To niewybaczalne. Chce go zniszczyć, żeby pokonać Riddle' a. - wyjaśniła swoje zamiary.

- Mogę Ci zaufać, jesteś godna by poznać prawdę. Diadem jest tam gdzie wszystko jest ukryte. Jeśli musisz pytać, nigdy się nie dowiesz. Jeśli wiesz, musisz tylko poprosić. - odparła, a po chwili zniknęła w mroku korytarza. Na dworze zapadł już zmrok. Dobrze wiedziała, że kolacja się zaczęła. Niestety uroczystość musiała odbyć się bez niej. Miała teraz trochę inne plany. Ruszyła prosto do Pokoju Życzeń, nie miała wątpliwości o co chodziło Helenie. Przeszła trzy razy wzdłuż ściany myśląc o miejscu gdzie wszystko zostało ukryte. Chwilę później pojawiły się na ścianie ogromne drzwi. Suzanne weszła do środka.

Stała w sali wielkości wnętrza dużej katedry, w której przez wysokie okna prześwitywało światło księżyca, padając na coś, co przypominało miasto otoczone murami i basztami, zbudowane z czegoś, co musiało być przedmiotami ukrytymi tu przez wiele pokoleń mieszkańców Hogwartu. Były tam całe aleje i ulice obrzeżone chwiejnymi stosami połamanych i uszkodzonych mebli, przeniesionych tu, być może, w celu ukrycia śladów nieumiejętnie rzuconych czarów albo pochowanych przez skrzaty domowe, dumne ze swojego zamku. Były tysiące książek, bez wątpienia zakazanych, pomazanych albo skradzionych. Były skrzydlate katapulty i zębate frysbi, powyszczerbiane butle pełne zakrzepłych eliksirów, kapelusze, klejnoty, peleryny, były skorupy smoczych jaj, zakorkowane butelki, których zawartość wciąż migotała złowieszczo, kilkanaście zardzewiałych mieczy i ciężki, splamiony krwią topór. W całym tym bałaganie musiała znaleźć mały, niepozorny dla nieuważnego obserwatora przedmiot. Zaczęła przechadzać się między alejkami, że znajdzie to czego szuka. Trwało to długo, naprawdę długo. Zdawać by się mogło, że przeszukuje pokój bezskutecznie już od kilku godzin. Gdy zrezygnowana miała zamiar wracać kontem oka złapała małą szkatułkę stojącą na stoliku nieopodal. Podeszła do niego, po czym otworzyła pudełko. Jakie było jej zdziwienie kiedy zobaczyła w nim Diadem Roweny. Szybko opuściła magiczny pokój i ruszyła do gabinetu dyrektora.

Teraz właśnie dotarła przed wejście, nie wypowiadając hasła chimera odsłoniła jej przejście na schody. Prędko po nich weszła i nie pukając wparowała do środka. Ku jej zdziwieniu gabinet był pusty. Jedynie Fawkes spał sobie spokojnie na złotej żerdzi.

- Gdzie on jest? - spytała na głos nie spodziewając się odpowiedzi.

- Razem z Panem Potter' em deportowali się gdzieś. - odparła postać z jednego portretu. Spojrzała w stronę źródła głosu.

- Wie Pani może gdzie, Pani dyrektor Derwent? - zapytała z nikłą nadzieją, kobieta zaprzeczyła. Jednak musiał zaciekawić ją przedmiot w jej dłoni.

- Co masz w ręce dziecko?

- To - wskazała na Diadem. Dyrektorka rozszerzyła oczy ze zdziwienia, Suzanne była pewna, że rozpoznała go. - jest coś co należy zniszczyć.

Kieł wiedziała co musi zrobić. Podeszła do miejsca gdzie spoczywa miecz Godryka. Dobrze pamiętała, jak to całkiem nie dawno użyła go w tym samym celu. By zniszczyć cząstkę duszy tyrana. Wzięła miecz i stanęła na środku pomieszczenia. Ponownie usłyszała szepty. Zachęcały ją, żeby założyła diadem na głowę, mogła dzięki niemu być niepokonana. Jednak po co? Ułożyła horkruksa na ziemi. Zamachnęła się i uderzyła klingą prosto w diadem. Jedyne co z niego pozostało to resztki czarnego dymu, unoszące się wokół korony i dwie jej połowy. Ułożyła zniszczony przedmiot na biurku, kiedy nagle poczuła jak ktoś przedostaje się przez bariery Hogwartu. I nie był to niestety nikt dobry.

- Fawkes. - zawołała, a ptak posłusznie obudził się i podleciał zasiadając na jej ramieniu. - Znajdź Felixa. - przybliżyła się do biurka, wyjęła pergamin i pióro, zaczęła coś szybko notować. - Przekażcie to Remus' owi Lupin' owi. On będzie wiedział co robić. Bądźcie na wezwanie. - skończyła mówić i podała pergamin feniksowi, a gdy ten zniknął w kuli ognia wybiegła z gabinetu i ruszyła na Wieżę Astronomiczną gdzie wyczuwała obcą magię, wydawała się ona znajoma. Tuż przed wejściem wiedziała, że coś jest nie tak. No chyba, że trójka śmierciożerców stojąca na schodach to halucynacje.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro