TOM 2 - Rozdział 28

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Severus Snape siedział właśnie przy swoim biurku w gabinecie. Nerwowo stukał palcami o blat próbując rozładować napięcie. Niestety niezbyt mu to wychodziło. Był wściekły, nie, lepiej wkurwiony. Na co konkretnie? Wiele jest czynników, które wpływają na jego obecny stan. Pierwszy, blondwłose utrapienie, które powinno być w sali od eliksirów już pół godziny temu. Drugi, nowi uczniowie, którzy nic nie umieją. Od tygodnia musi znosić małych bezmózgów, których najwyraźniej tak bardzo przeraża podręcznik do eliksirów, że postanowili go omijać szerokim łukiem. Trzeci, Dan, czyli mistrz w wyprowadzaniu go z równowagi, chociaż pewna Gryfonka zaczyna go powoli doganiać.

W pewnym momencie już nie wytrzymał, musiał się jakoś rozluźnić. Gwałtownie wstał z miejsca i przeszedł do sali od eliksirów. Przyszykował jeden z cynowych kociołków, po czym szybkim krokiem udał się do składzika po potrzebne składniki. Powoli zaczął warzyć ulepszoną wersję Eliksiru Wielosokowego. Z niesamowitą precyzją zaczął przygotowywać wywar, jednak nieskutecznie. Kiedy już trzeci raz mikstura wybuchła, Mistrz Eliksirów uderzył pięścią w blat ławki, przez co kilka cennych ingrediencji wylądowało na podłodze.

- Szlag! - przeklął i zaczął zbierać porozrzucane składniki. Nagle usłyszała trzask drzwi, wyprostował się i spojrzał na osobę, która miała czelność zakłócić jego spokój. Zalała go fala wściekłości kiedy zauważył blondwłosą Gryfonkę, która bez żadnego słowa wyjaśnienia ruszyła w stronę składzika. Miał zamiar ją nieźle zbesztać za ten brak szacunku, jednak dziewczyna nie dała mu na to możliwości. Po chwili usłyszał trzask rozbijanego szkła i głośne przekleństwo. Zdenerwowany i lekko zbity z tropu ruszył w stronę drzwi za którymi zniknęła dziewczyna. Zdążył jedynie zobaczyć, jak kilka szklanych fiolek, które leżały na podłodze wraca na swoje miejsce. Dumbledore zabrała kilka składników z półek, po czym ominęła zszokowanego jej brakiem szacunku Mistrza Eliksirów i udała się na wolne stanowisko. Nauczyciel od razu poczuł duże stężenie magicznej mocy dziewczyny, nie wróżyło to dobrze.

- Dumbledore, co ty, na Merlina robisz!? - krzyknął widząc, jak dziewczyna ledwo nad sobą panując zaczyna kroić ingrediencje. - Zostaw to! Chcesz nas wysadzić!? - szybko zaczął biec w jej stronę. Gryfonka w ogóle go nie słyszała, była jakby w transie. - Dumbledore, czy ty mnie słyszysz!? Dumbledore! - stał tuż przed nią, a ona nadal niereagowała. Złapała pokrojone składniki i już chciała je wrzucić do kociołka, kiedy Snape w ostatniej chwili złapał ją za nadgarstek. - Suzanne! Chcesz nas wysadzić!? - zawołał. Dopiero teraz na niego spojrzała. Widział w jej oczach, że jest wściekła, choć to może za mało powiedziane. Jej moc promieniowała niesamowicie silnie, przez to czuł nieprzyjemne mrowienie na całym ciele. - Nie możesz warzyć w takim stanie, bo jeszcze wysadzisz całe lochy.

Suzanne zerknęła na niego, po czym przeniosła wzrok na swoje trzęsące się dłonie. Spojrzała prosto w czarne oczy profesora, a ten dostrzegł w jej oczach rezygnację. Puścił nadgarstek dziewczyny.

- Przepraszam. - powiedziała. - Muszę się odstresować. Zazwyczaj warzę jakiś eliksir, ale w tym stanie to nie mądry pomysł. - odparła, po czym rozejrzała się po klasie. Widząc stanowisko pracy profesora uśmiechnęła się delikatnie. - Widzę, że Pan też nie jest w humorze.

- Jakbym kiedykolwiek w takowym był. - odparł zgorzkniałym tonem, patrząc na osmolony kociołek.

- Ma Pan ochotę trochę rozładować emoję? - spytała patrząc na niego figlarnie, na co on spojrzał na nią z uniesioną brwią. - Mały pojedynek. - sprostowała swoją wypowiedź widząc minę profesora.

- Niech będzie. - odpowiedział Snape. Nie miał jeszcze przyjemności walczyć z Gryfonką w pojedynku, więc chętnie oceni jej umiejętności. - W takim stanie i tak nic dziś nie uwarzymy. Jednak ta sala nie nadaje się do walki.

- Rok temu był Pan innego zdania. - przypomniała mu złośliwym tonem Suzanne. - Pokój Życzeń? - mężczyzna skinął głową na potwierdzenie i po szybkim zabezpieczeniu klasy ruszyli na siódme piętro.

Suzanne przeszła wzdłuż ściany trzykrotnie myśląc o tym co chciałaby zastać w środku. Kiedy ukazały się przed nimi wielkie dębowe drzwi, dziewczyna uśmiechnęła się z satysfakcją i weszła do pokoju. Pomieszczenie przyjęło formę wielkiej sali treningowej, na lewej ścianie widniało kilka okien natomiast naprzeciwko całą ścianę pokrywało ogromne lustro. Naprzeciwko wejścia znajdował się duży marmurowy kominek, który zdobił kamienną ścianę. Podłoga była wyłożona miękkim materiałem, który na pewno złagodzi ewentualny upadek.

- Nada się. - stwierdziła Gryfonka. Podeszła do ściany zaraz obok drzwi, po chwili w tamtym miejscu pojawił się wieszak na ubrania, a wraz z nim szaty treningowe. Suzanne ściągnęła szkolną szatę, a zaraz potem koszulę i spódniczkę, w ogóle nie przejmowała się nauczycielem, który wnikliwie się jej przyglądał. Nałożyła na siebie przygotowane szaty, a następnie odwróciła się do profesora. - Będzie tak Pan stał i się przyglądał? - Snape spojrzał na nią z mordem w oczach. Ściagnął swoją czarną pelerynę i surdut, a następnie powiesił na wieszaku. Został tylko w czarnej koszuli i spodniach, podwinął rękawy i związał swoje włosy czarną wstążką.

Stanęli na przeciwko siebie z różdzkami w dłoni, ukłonili się, odwrócili się, zrobili dziesięć kroków i znów stanęli do siebie przodem.

- Jakieś ograniczenia? - zapytał Mistrz Eliksirów, jednak nie doczekał się odpowiedzi. Skinął głową ze zrozuminiem. - Trzy... Dwa... Jeden...

W tym samym momencie, z obu różdżek wystrzeliły kolorowe wiązki światła. Snape postawił przed sobą tarczę, natomiast Suzanne zrobiła taktyczny unik. Choć wiedziała, że jej moc jest większa od profesora, to miała o wiele mniejsze doświadczenie od niego. Zdecydowanie nie chciała zużyć całych swoich magicznych rezerw. Żadne z nich nie wypowiedziało ani słowa, rzucali zaklęcia niewerbalnie. Dopiero po kilku minutach klątwa Suzanne dotarła do celu. Snape próbując bronić się przed sectrumsemprą, nie zauważył nadlatującej drugiej z innej strony.

Z czasem przestali się kontrolować, klątwy latały we wszystkie strony, nie często trafiały w któregoś z nich. Po godzinnej walce byli już całkiem wykończeni, w końcu zgodnie stanęli przed sobą i podali sobie dłonie. Ta walka mogła by się ciągnąć godzinami, ale żadne z nich nie miało w planach trafić do Skrzydła Szpitalnego.

Suzanne poprowadziła profesora w stronę palącego się kominka przed którym stały teraz dwa zielone fotele i mały stolik kawowy. Dziewczyna usiadła z westchnieniem ulgi na jednym z wygodnych siedzeń, a nauczyciel poszedł w jej ślady.

- Napije się Pan czegoś? - zapytała uprzejmie, w jej głosie nie było ani cienia zdenerwowania, które słyszał godzinę temu. Była całkiem rozluźniona, a na jej twarzy błąkał się leniwy uśmiech.

- Herbaty, jeśli można. - odparł i patrzył, jak dziewczyna wzywa jednego ze skrzatów i grzecznie prosi go o dwie herbaty, a do tego jakieś ciastka. Kiedy stworzenie zniknęło, dziewczyna zamknęła oczy i westchnęła. - Świetnie walczysz. - odezwał się, nie mogąc znieść obrazów, które podsyła mu jego podświadomość. Gryfonka jest piękna, nawet zmęczona i wycieńczona walką wygląda, jak anioł, można by powiedzieć, że to jedynie dodaje jej uroku. Dumbledore uśmiechnęła się i spojrzała na niego swoimi niesamowitym niebieskimi oczami.

- Dziękuję. - odparła, a on nie mógł oderwać od niej wzroku. Dopiero kiedy przypomniał sobie w jakim stanie była dziewczyna opamiętał się.

- Mogę wiedzieć co tak pannę zdenerwowało? - spytał. Na jej twarzy znowu zagościła wściekłość, ale już nie tak wielka, jak jeszcze przed pojedynkiem. Bez słowa machnęła ręką, a w jej dłoni pojawiła się biała koperta z czerwoną pieczęcią. Podała ją profesorowi i zachęciła go do przeczytania listu. Snape od razu rozpoznał pieczęć Ministerstwa, co oznacza tylko jedno. Kłopoty. Wyciągnął z koperty kawałek pergaminu i zaczął go czytać.

Szanowana Lady Morningstar

Piszę do Pani w sprawię nie cierpiącej zwłoki. Informuje Panią, że dnia 16 września odbędzie się ważne zebranie Wizengamotu. Proszę Panią, jako członkinie Królewskiego Rodu Morningstar'ów, o przybycie, oczywiście w towarzystwie Lorda.

W związku, iż prosiła mnie Pani o zachowanie Pani tożsamości w tajemnicy przed innymi członkami Wizengamotu, chce z Panią omówić niektóre sprawy prywatnie, zaraz po zebraniu.

Z poważaniem,
Minister Magii
Rufus Scrimgeour

- Boi się Pani spotkania z ministrem? - zapytał całkiem nie rozumiejąc o co w tym wszytskim chodzi. Nieoczekiwanie dziewczyna roześmiała się głośno.

- Niech mnie Pan nie rozśmiesza, profesorze. - odparła, gdy już się uspokoiła. Po chwili z cichym pyknięciem pojawił się skrzat domowy, odłożył tych z herbatą na stolik i zniknął. Gryfonka zabrała filiżankę bursztynowego napoju, wzięła kilka łyków, po czym odłożyła z powrotem na stolik. - Skąd u Pana wniosek, że obawiam się Scrimgeour'a? Nie może mi zagrozić. Jestem od niego wyżej w hierarchii.

- On jest ministrem. - zaznaczył Snape.

- A ja jestem dziedziczką królewskiego rodu. - odparła. - W politycznym pojedynku to ja bym wygrała.

- Jak? - zapytał nie kryjąc swojego zaciekawienia.

- Rufus Scrimgeour jest czarodziejem czystej krwi, ale nie Lordem. Jest ministrem, sprawuje władze, ale nie może podjąć żadnej decyzji bez głosowania. - zaczęła spokojnie tłumaczyć. - Członkami Wizengamotu są Lordowie, w zależności od ich zasług mają różne ilości głosów. Mój dziadek, jako Główny Mag Wizengamotu miał około 15% głosów, do tego jego stanowisko dyrektora dawało mu kilka dodatkowych przywilejów. Teraz jego rolę przejął Scrimgeour, niestety nie z taką samą skutecznością. Jako minister ma mniej głosów, bo sam nie powinien głosować. Chciał mieć większą kontrolę, a i tak gorzej na tym wyszedł. - na jej twarzy ukazał się złośliwy uśmiech. - Mojej rodzinie nie zależało na władzy, woleli skupić się na przetrwaniu rodu. Jednak zawsze są jakieś wyjątki od reguły. Kilka wieków temu mój przodek postanowił zapewnić rodowi świetlaną przyszłość. Sam po władze nie sięgnął, ale zapewnił taką możliwość przyszłym pokolenią. Każdy minister chciał mieć po swojej stronie choć jednego członka mojej rodziny, dawało mu to wiele przywilejów, to właśnie nasz głos jest decydujący. Nie ważne ile będzie za czy przeciw, to od nas zawsze zależało, czy ustawa przejdzie czy nie, czy ktoś zostanie uniewinniony, czy skazany na pocałunek dementora. Wybranie sekretarzy, podsekretarzy, szefów departamentów, ministra to zawsze było nasze zadanie. - wyjaśniła, a wyraz szoku na twarzy Snape z każdą chwilą być coraz większy.

- Kontrolowaliście całe państwo z ukrycia. - stwierdził po chwili, odpowiedziało mu skinięcie głowy od strony dziewczyny.

- Arthur Henry Morningstar zawarł układ z kandydatem na ministra, który niezbyt dobrze prosperował. - mówiła dalej. - Nikt nie chciał na niego głosować, jednak Lord obiecał mu stanowisko pod jednym warunkiem.

- Jakim? - wtrącił mężczyna.

- Miał wprowadzić nową ustawę, która zapewniła by świetlaną przyszłość Morningstarą. - odparła. - Jak Pan się domyśla mężczyzna się zgodził. Jego pierwszą ustawą było Prawo Króla.

- Nigdy o nim nie słyszałem. - powiedział szczerze Snape.

- Nie dziwię się. Nikt o nim nie pamięta, bo nigdy nie zostało użyte. - wyjaśniła dopijając resztki herbaty.

- Jak działa? - dopytywał Mistrz Eliksirów.

- Prawo Króla stanowi zasadę, która obowiązuje KAŻDEGO ministra. - wyraźnie zaznaczyła to słowo. - Gdyby Głowa Rodu Morningstar pragnęła wprowadzić monarchię i mianować się władcą Magicznej Brytanii miałby do tego wszelkie prawo.

Snape spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczami.

- Co proszę? - spytał w szoku. - I ten minister na to przystał? Przecież to największa głupota jaką zrobił! - stwierdził nauczyciel.

- Racja. - poparła go dziewczyna. - Minister zgodził się na wprowadzenie tej ustawy pod warunkiem, że Arthur Morningstar złoży Przysięgę Wieczystą, że nie użyje tego prawa w trakcie trwania jego kadencji. Ustawa przeszła i nie można jej już usunąć, przeszła próbę czasu, została już na zawsze zapisana w magicznym prawie.

- Ale co to ma do ciebie? - zapytał, całkowicie ignorując fakt, że zaczął zwracać się o niej na "ty". Nie przeszkadzało mu to zbytnio, tym bardziej teraz, gdy chciał poznać odpowiedzi na swoje pytania.

- Prawo dotyczy Głowy Rodu Morningstar. - sprostowała sprawę. - Głową Rodu zostaje zawsze pierworodne dziecko lub ostatni żyjący dziedzic, nie ważne czy to mężczyzna, czy kobieta. - wyjaśniła. - Gdyby minister chciał mnie zdegradować mogłbym powołać się na Prawo Króla. W takiej sytuacji dochodzi do głosowania, członkowie Wizengamotu wybierają po której stronie się opowiadają. Wie Pan co jest w tym wszystkim najlepsze? - Snape zaprzeczył. - Jeśli przegram nic na tym nie stracę, nikt nie może mieć zagrozić, bo jestem silniejsza politycznie. Jeśli bym wygrała, wprowadzamy monarchię, a minister nie ma życia. Nawet bez użycia tego prawa mogłabym go zniszczyć. Wystarczyłoby, żebym wnioskowała o zmianę ministra, musieliby na to przystać.

- Niesamowite... - tylko tyle był w stanie powiedzieć. - I to tak Panią zdenerwowało?

- Co? Nie. - odparła, a w jej oczach pojawiła się żądza mordu. - Umbridge wyszła ze Świętego Munga i będzie na głosowaniu. Uzdrowiciele uzdrowili ją całkowicie, a że nie wykryli trwałych urazów, pozwolili jej już wrócić do pracy.

- Cholera...

*-*-*
Rozdział z "Czy to ty, Evans" pojawi się dopiero dzisiaj, bo plik z rozdziałem został przeze mnie przypadkiem usunięty.

No mysłałam, że rozjebie tego laptopa. Jakiś czas temu przerzuciłam się na komputer, ale teraz wracam na telefon, mam więcej roboty niż korzyści.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro