TOM 2 - Rozdział 47

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

5/14
*-*-*-*-*

Suzanne stała przed drewnianą chatką i wyliczała w głowie wszystkie możliwe drogi ucieczki. Naprawdę nie chciała widzieć się z God'em, zapewne z wzajemnością. Ich spotkanie nie przyniesie nic dobrego, tym bardziej po jej ostatnim "włamaniu". To dość zabawne, że człowiek taki, jak Alexander nie zmienił swoich zabezpieczeń po jej odejściu. Dzięki temu kradzież Kamienia Filozoficznego była wręcz dziecinną zabawą. Była szczerze ciekawa czy Alex naprawił swój błąd, jednak nadal nie chciała wchodzić do tego miejsca. Gdyby tylko mogła spędziłaby jeszcze kilka godzin u Scamander'ów. Uśmiechnęła się delikatnie i wzmocniła uścisk na walizce, którą podarował jej magizoolog. Newt był naprawdę niezwykłym człowiekiem, dziwnym, bez instynktu samozachowawczego, ale jednak było w nim coś intrygującego, szczególnie interesujące było jego zamiłowanie do magicznych stworzeń. Jak on jej bardzo przypominał Hagrida, na pewno by się ze sobą dogadali. Istnieje spora szansa, że będą mieli okazję się poznać. Newt wspomniał coś o tym, że planuje w niedługim czasie przenieść się do Wielkiej Brytanii, na początku chciał poczekać do zakończenia wojny, ale obawia się, że może nie dożyć do tego czasu. Suzanne dobrze go rozumiała.

Severus stał zaraz za dziewczyną i zastanawiał się, dlaczego jeszcze się waha, już od dziesięciu minut stała i wpatrywała się w zniszczone, drewniane drzwi całkiem rozlatującej się chaty. Gdy tylko pojawili się na tym pustkowiu z pomocą świstoklika dziewczyny, Snape był święcie przekonany, że źle trafili i chatka jest pusta, jednak Suzanne upomniała go, żeby nie dał się zwieść pozorom. Dan, który stał koło niego, nie miał nawet siły nad tym rozmyślać, kiedy Mistrz Eliksirów zapytał go co sądzi o całej tej sytuacji, ten odparł, że cytuje: "Suzanne wie co robi. Przestań w nią wątpić i przeproś ją w końcu!" No tak, zostawała jeszcze sprawa ich kłótni. Jak dotąd Severus nie potrafił się przemóc, on nigdy nie przepraszał! Ale chyba nadszedł czas, żeby to zmienić. W końcu to on był temu winny. Jego rozmyślania przerwało ciche pukanie do drzwi.

Przez chwilę nie było nic słychać, wydawało się, że nikogo nie ma w promieniu kilku mil. Gryfonka zapukała ponownie już bardziej pewnie niż wcześniej. Dopiero teraz ktoś zareagował, drzwi chatki otworzyły się z rozmachem, a w ich progu stanął wysoki, starzec z długą białą, jak śnieg brodą i dziwnym szarym kapeluszem na głowie. Na jego twarzy widniał grymas niezadowolenia, który kiedy tylko spojrzał na blondynkę zmienił się w wyraz najprawdziwszej wściekłości.

- Mówiłem ci żebyś nie wracała! - wrzasnął starzec, całkiem ignorując obecność dwójki bardzo zaskoczonych nauczycieli.

- Czyli nie cieszysz się, że mnie widzisz? - zapytała wielce zdziwiona zachowaniem starszego czarodzieja.

- Jak zawsze bezczelna. - odburknął. - Oczywiście, że się nie cieszę, kiedy ostatni raz cię widziałem to mnie okradłaś.

- I będziemy teraz rozpamiętywać tak dawne czasy?

- To było rok temu. - powiedział patrząc na nią z mordem w oczach.

- Zobacz jak ten czas szybko leci! - zawołała grając głupią. - A ja mam wrażenie, że to było wieki temu!

- Ja czuję, jakby to było wczoraj. - warknął w jej stronę. - Czego chcesz? - zapytał rozdrażniony.

- Porozmawiać. - odpowiedziała już całkiem poważna. - Wiesz, że bym nie przyszła, gdybym nie musiała.

- Albus szuka sojuszników. - stwierdził, spojrzał po trójce brytyjczyków, po czym westchnął ciężko. - Wchodźcie, o tym nie będziemy rozmawiać na otwartej przestrzeni.

Suzanne weszła do chatki, całkiem nie przejęta zmianą otoczenia. Dom w środku był o wiele większy niż wyglądał z zewnątrz. Oczywiście, wszystko nadal pozostało drewniane, jednak wydawało się mniej... zrujnowane. Wchodząc do chaty od razu trafiało się do wielkiego pomieszczenia pełnego rupieci, God nie dbał o to, jak to wygląda, w końcu oprócz niego nikt tam nie mieszka, gości też nie zaprasza, więc po co miałby się tym martwić. Gdzieś przy ścianie stał w miarę uporządkowany stół z jednym wolnym krzesłem. Suzanne machnęła ręką i pojawiły się trzy dodatkowe miejsca, nie przejęła się użyciem magii, mimo wszystko ta rozlatująca się chatka była nienanoszalna, jakby nie istniała. W tym miejscu nikt nie zarejestruje jakiejkolwiek magii, podobnie jak w domu Scamander'ów. Gryfonka razem z Alexandrem zignorowali profesorów i zajęli wolne krzesła. Siedzieli w całkowitej ciszy patrząc sobie głęboko w oczy. Po kilku minutach staruszek odezwał się lekko rozbawiony.

- Nie sądziłem, że aż tak udoskonaliłaś tą barierę. - powiedział z... dumą.

- Uczyłam się od najlepszych. - odparła rozluźniona.

- Nie spodziewałem się innych efektów, w końcu to ja cię szkoliłem we wszystkim. - dodał z kpiącym uśmiechem. - Mogłaś opuścić zabezpieczenia, szybciej bym odmówił, a teraz będę musiał cię wysłuchać.

- To chyba dobrze. - mruknęła.

- Zależy dla kogo. - odrzekł. Nagle musiał sobie przypomnieć o dwójce delikwentów, ponieważ gwałtownie spojrzał w stronę drzwi, gdzie nadal stali zdziwieni nauczyciele. - Oni są z tobą? - zapytał, patrząc na nich ze swego rodzaju obrzydzeniem.

- Tak. - odpowiedziała, jakby nie warto było o nich wspominać. - Profesor Dan Cortez, nauczyciel Obrony przed Czarną Magią i profesor Severus Snape, Mistrz Eliksirów i nauczyciel w Hogwarcie.

- On cię uczy!? - zawołał zaskoczony Alex.

- Nie, uczy mnie profesor Slughorn. - na jej twarzy pojawił się złośliwy uśmiech, dobrze wiedział, co zaraz się będzie działo.

- Ten idiota, co ledwo potrafi uwarzyć Felix Felicis cię uczy!? - krzyknął załamany. - Dlaczego Dumbledore go zatrudnił! Mógł poprosić mnie!

- Nie zgodziłbyś się. - stwierdziła blondynka.

- No i może, ale zawsze mógł zapytać. - God wyraźnie nie przepadał za Horacym Slughorn'em, oczywiście był ku temu powód, dość głupi, ale jednak. Alexander nie mógł znieść myśli, że to Slughorn jako pierwszy odkrył talent do eliksirów u Suzanne. Dziewczyna często mówiła o profesorze kiedy była młodsza. Z czasem zaczęła widzieć komizm tej sytuacji, bo za każdym razem kiedy choćby wspomniała o Slughornie, Alex zaczynał się dusić. Była to naprawdę świetna rozrywka. - To w takim razie czego uczy ten nietoperz?

- Nauczam eliksirów w młodszych klasach Panie God. - odparł całkiem ignorując w jaki sposób nazwał go staruszek.

- Dziwny jest. - mruknął Alex. - Suzanne, powiedz mi co ty w ogóle robisz w Hogwarcie? Z tego co pamiętam miałaś się nie zapuszczać do Wielkiej Brytanii.

- Dziadek mnie znalazł i zabrał do szkoły. - powiedziała, po czym uświadomiła sobie, że omal o czymś nie zapomniała. - Mam coś dla ciebie.

- Jeśli to cytrynowe dropsy Albusa to podziękuję. - dodał, krzywiąc się na samą myśl.

- Nie, to coś co ci się na pewno przyda. - powiedziała, po czym podała mu fiolkę z fioletową substancją, która do tej pory bezpiecznie spoczywała w zaklętej torebce.

- No, no... może wybaczę ci tą kradzież, to niezłe cacuszko. - stwierdził dokładnie przyglądając się mieszaninie. - Idealne. Świetnie ci wyszło.

- To akurat nie ja. - powiedział z delikatnym uśmiechem.

- Kupiłaś!? Po jaką cholerę, to jest strasznie drogie, bardziej opłacało by się samemu to zrobić. - skarcił ją.

- Profesor Snape ją wykonał. - odparła, nie mogąc znieść jego ciągłego ględzenia.

God przez chwilę wyglądał na zaskoczonego, po czym z dozą niepewności spojrzał na niewzruszonego niczym Severusa.

- Może i nie jesteś taki bezużyteczny. - mruknął wstając z miejsca. - Suzanne, zrobisz nam coś do picia? Wiesz gdzie jest kuchnia. Będziemy w laboratorium.

Dziewczyna skinęła ma zgodę głową, a po chwili ruszyła w tylko sobie znanym kierunku. God poprowadził dwójkę nauczycieli w stronę zejścia na dół, obaj dość niepewnie ruszyli za starszym czarodziejem. Gdy tylko znaleźli się na miejscu nie potrafili ukryć swojego zaskoczenia. Nawet Dan, który w ogóle nie rozumiał sztuki ważenia, musiał przyznać, że to pomieszczenia było niesamowite. Jeśli chodzi o Mistrza Eliksirów, to trochę tak jakby był w raju. Wszystkie ściany były zakryte przez regały zapełnione przez niesamowicie żadne bądź cenne, albo jedni i drugie ingrediencje. Na środku stało stanowisko wykonane z ciemnego marmuru, na którym ustawione zostały kociołki i wszystkie inne potrzebne przy warzeniu przyrządy. Laboratorium było całkowitym przeciwieństwem chaosu na górze. Najwyraźniej God miał bardzo podobne podejście do Severusa, stanowisko pracy to rzecz święta.

- Niesamowite... - mruknął pod nosem Snape.

- Wiem. - odparł Alexander. - Wszystkie znajdujące się tu przedmioty są warte kilkanaście miliardów galeonów.

Mężczyźni aż głośnie wciągnęli powietrze.

- Robi wrażenie. - przyznał Dan rozglądając się dookoła, nagle jego wzrok natrafiła na gabloty z kilkoma szkarłatnymi kamieniami w środku. - Czy to są...

- ... Kamienie Filozoficzne? - dokończył za niego Severus, automatycznie podchodząc bliżej.

- Tak, w trakcie swojego życia stworzyłem kilka. - odparł nie wzruszony ich reakcją. - Obok stoi półka z Eliksirami Życia. - dodał z rozbawieniem.

- Wspaniałe! - zawołał hogwardzki Mistrz Eliksirów, po raz pierwszy od dawna porzucając maskę zimnej obojętności. - Kilka z nich wykonała panna Dumbledore, prawda?

- Zgadza się, te najświeższe zostały uwarzone przez nią. - potwierdził jego przypuszczenia. - Suzanne zawsze była pilną uczennicą. Szybko dostał się na sam szczyt. Wątpię, że potrafił Pan uwarzyć Eliksir Życia w wieku jedenastu lat.

- Ja nie miałem dostępu do takich składników. - stwierdził.

- Ona też. - odparł wzruszając ramionami, na zdziwione miny dwójki czarodziejów. - Wszystko kazałem jej zdobyć samej, nawet przepis musiała wymyślić samodzielnie. Jedynym ułatwieniem był dla nie ja Kamień Filozoficzny. Nie chciałem czekać 10 lat aż rozgryzie, jak go stworzyć. Jest geniuszem i to nie podlega dyskusji.

- Dlaczego tak bardzo ją chwalisz? Z opowieści Suzanne wynikało, że niezbyt się lubiliście. - zapytał ciekawy Dan.

- Nie mogłem traktować jej ulgowo tylko dlatego, że była dzieckiem, wtedy nic by nie osiągnęła, bo nie czułaby presji, żeby mi dorównać. - wyjaśnił. - Kiedy zdecydowałem się ją szkolić wiedziałem, że osiągnie wiele, ale nie przewidziałem, że aż tyle. Kiedy miała siedem lat była genialna, w wieku jedenastu, kiedy odbierała tytuł była nie wiele gorsza ode mnie. Teraz jest na równi ze mną. Za kilka lat będzie lepsza, to jest pewne, jak to, że dzisiaj przyjdzie noc, a ja nie mam zamiaru się z tym kłócić.

- Mówi Pan całkiem poważnie? - spytał wstrząśnięty Sev. Oczywiście, on też widział geniusz dziewczyny, za każdym razem, gdy warzyła choćby i najprostszy eliksir podchodziła do niego z prawdziwym zaangażowaniem.

- Naturalnie. - odparł Alexander. - Do tej pory spotkałem tylko dwie, a właściwe trzy osoby tak zdolne w sztuce Alchemii. Byli to Salazar Slytherin, Nicholas Flamel i sam Merlin.

- Chce mi Pan powiedzieć, że umiejętności Suzanne można porównać do zdolności Arcymistrzów? - zapytał zaskoczony.

- Och, ale przecież umiejętności Suzanne są na poziomie Arcymistrzów. W końcu jest Arcymistrzynią. - powiedział rozbawiony.

- CO!?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro