TOM 2 - Rozdział 8

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Salazarze, błagam!

- Zapomnij!

- Zaklinam Cię! Proszę!

- Nie, i to moje ostatnie słowo!

Godryk, który dopiero wszedł do salonu zdziwiony podszedł do rozchichotanych kobiet i razem z nimi patrzył na sprzeczających się czarodziei.

- O co oni się tak kłócą? - spytał zaciekawiony.

- O już jesteś! - zawołała roześmiana Rowena.

- Dowiem się o co chodzi?

- A, widzisz Suzanne próbuje wyciagnąć od Sala Eliksir Wielosokowy. - wyjaśniła Helga, która była w równie dobrym humorze co Rowena.

- I w czym tu problem? - dopytywał mężczyzna. - W końcu gdyby nie był jej potrzebny to by nie prosiła, prawda?

- Racja. Jednak Salazar jest uparty i musi o wszystkim wszystko wiedzieć, powiedział, że da jej eliksir jeśli powie mu po co on jej jest. - wyjaśniła mu czarnowłosa.

- No i co odpowiedziała?

- Na początku stwierdziła, że to nie jego sprawa, ale zdała sobie sprawę, że to nic nie da, więc powiedziała mu prawdę. - Helga roześmiała się szczerze, a Rowena poszła w jej ślady. Gdy już się uspokoiły, rudowłosa kontynuowała. - Powiedziała mu, że idzie się upić z losowym gościem z klubu i że może przy okazji coś wciągnie. A! Dodała, że nie ma zamiaru wracać na noc, więc, żeby się nie martwił jeśli nie wróci o 22.

- Teraz to mu się nie dziwię! Was to śmieszy! - krzyknął zdenerwowany do śmiejących się kobiet.

- Przecież ona nie mówiła tego na poważnie. - wydyszała między spazmami śmiechu Rowena. - Chciała go tylko wkurzyć.

- Żebyś widział minę Salazara. - Helga zwijała się ze śmiechu. - Najpierw zbladł, a później zrobił się cały czerwony. Wydarł się na nią, że jest nieodpowiedzialna i lekkomyślna. Wspomniał coś, że zamknie ją tu na cztery spusty i będzie ją dokładnie pilnował. Po jakże uroczej reprymendzie, Suzanne powiedziała, że żartowała i że po prostu chce się wybrać do Londynu na zakupy, zastrzegła, że wróci przed kolacją.

- Ale jeśli idzie tylko na zakupy to po co jej eliksir? - zapytał zbity z tropu Godryk.

- Teraz nigdzie nie jest bezpiecznie. Poza tym chce uniknąć spotkania z członkami Zakonu. - wyjaśniła mu Helga. - Dumbledore nie wie, że chce się wymknąć.

- A czar maskujący?

- Jest uciążliwy i ten auror Moody jest w stanie go przejrzeć. - wytłumaczyła Rowena.

- Dawno nie byłam w Londynie. - stwierdziła na tyle głośno rudowłosa, że przerwała kłótnie Salazara i Suzanne. - Może wybralibyśmy się na wycieczkę? Ty, Salazarze będziesz miał pewność, że Suzanne nic nie będzie, a ty, moja droga pójdziesz na zakupy. Co wy na to? - zapytała pozostałej dwójki.

- Ja jestem za. - odparła usmiechnięta Rowena, Godryk zgodził się razem z nią. Salazar na początku patrzył na nich dość nieprzychylnie, ale po szybkim przemyśleniu wszyskich za i przeciw także wyraził na to swoją zgodę.

- Świetnie! - zawołała Suzanne najwyraźniej zadowolona z decyzji swoich przodków. - Teraz tylko eliksir i możemy ruszać. Muszę wrócić do zamku przed kolacją, nie byłam na obiedzie, więc i tak pewnie będą mnie szukać. - cała czwórka spojrzała na nią z mordem w oczach. - No co? Zjemy na mieście.

- Niech Ci będzie. - Slytherin dał za wygraną. Ruszył się z miejsca i udał się do pracowni. Kilka minut później wrócił do salonu z pięcioma fiolkami w jednej dłoni, a w drugiej znajdowało się pięć oddzielonych od siebie kępek włosów. - Trzymajcie po jednym, wrzućcie wszystkie włosy. - poinstruwał ich, i gdy mikstury były gotowe wypili po łyku, po czym powoli zaczęli się zmieniać.

Salazar stał się trochę niższy, jego długa broda zniknęła i została zastąpiona lekkim zarostem. Oczy przybrały kolor błękitny, a włosy stały się całkiem rude. Godryk pozostał przy swoim wzroście, jego burza kłaków zniknęła razem z brodą i została zastąpiona elegancką fryzurą. Oczy pozostały zielone, jednak ich kolor był teraz jeszcze bardziej intejsywniejszy, jeśli to w ogóle możliwe. Kolor włosów nie zmienił się znacznie, może o jeden ton. Rowena z wysokiej kobiety o długich, kruczoczarnych włosach i równie ciemnych oczach stała się niziutką blondynką o dużych, brązowych oczach. Natomiast Helga straciła trochę na wadze oraz urosła parę centymetrów. Jej włosy teraz krótsze, kruczoczarne opadały na ramiona, a oczy były teraz zielone. Suzanne sporo urosła, jej długie, niemal złote włosy stały się teraz kasztanowa, a oczy, które zawsze na myśl przywoływały błękit nieba zmieniły się w szarę. Cała piątka wyglądała na nie więcej niż dwadzieścia lat.

- Idealnie. - powiedział z triumfem Salazar. - Nie będziemy się wyróżniać w tłumie.

- Musimy jeszcze tylko się przebrać. - stwierdziła Suzanne i podeszła do szafy za którą kryła się ogromna garderoba. - Chyba macie coś mugolskiego?

- Coś się znajdzie. - odparła Rowena, całą piątką udali się do garderoby przymierzając pełno ubrań na każdą okazję. Rowena postawiła na zwykłe jeansy i białą koszulkę, do tego założyła czarne adidasy. Helga wybrała zwiewną, żółta sukienkę w kwiaty, a do tego brązowy sweter. Sal założył czarne, eleganckie spodnie oraz białą koszulę, no i idealnie pasujące do tego czarne wiedenki. Na wieżch założył marynarkę. Godryk zabrał pierwsze lepsze dresy, zwyczajny, biały t-shirt oraz szare tenisówki. Suzanne stwierdziła, że najlepiej będzie kiedy wybierze coś wygodnego, założyła krótkie, jeansowe spodenki do tego bluzę z kapturem, no i białe tenisówki. Różdzki postanowili zostawić, cała piątka potrafiła posługiwać się magią bezróżdżkowa, więc nie było potrzeby zabierania ze sobą magicznych patyków. Gdy byli pewni, że wszystko jest dopięte na ostatni guzik, aportowali się do jakiegoś zaułku w Londynie.

- Gdzie my jesteśmy? - zapytała rozglądają się dookoła Helga.

- Niedaleko Dziurawego Kotła. - odparła nastolatka. - Tak w ogóle, kiedy ostatni raz byliście w Londynie? - spytała ciekawa.

- Ze trzydzieści lat temu. - powiedział Godryk. - Dokąd teraz?

- Za mną.

Przemierzali ulicę Londynu rozmawiając o zmianach jakie tam zaszły na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat. Było ich sporo. Mugole bardzo rozwinęli technologię i wszędzie było widać tego skutki. Po dwudziestu minutach dotarli na miejsce. W pubie było dość pusto, oprócz dwóch czarodziei i barmana nie było nikogo.

- Dzień dobry. - przywitała się uprzejmie dziewczyna.

- Witam, podać coś? - spytał, w międzyczasie polerując kufel na piwo.

- Nie, my tylko przechodnie. - odparła Suzanne i razem z towarzyszami zaczęła zmierzać w stronę zaplecza.

- Uważajcie. - szepnął cicho w ich kierunku. - Teraz kręci się tam sporo ciemnych typków. - nastolatka skinęła głową rozumiejąc o co chodzi barmanowi, po czym razem z założycielami ruszyli do wejścia na Pokątną.

Ceglany mur rozstąpił się od razu przed nimi ukazując przejście na Ulicę Pokątną. Niegdyś kolorowe i wesołe, pełne ludzi miejsce teraz było ponure i bez życia, niektóre sklepy były zamknięte, a budynki pozabijane deskami. W zaułkach można było zobaczyć postacie w czarnych pelerynach, cała ulica przedstawiała obraz nędzy i rozpaczy.

- Nie wygląda to za dobrze. - stwierdził ponuro Godryk.

- Dobrze, że nie przejęli Ministerstwa. - dodała Suzanne. - Byłoby jeszcze gorzej. Chodźmy, nie chce tu zostawać dłużej niż to konieczne.

Ruszyli wzdłuż ulicy mijając po drodze nie wielu przechodniów, w tych czasach ludzie starają się wychodzić z domów jak najrzadziej. Teraz każde wyjście może być tym ostatnim. Kiedy przechodzili obok sklepu Ollivandera po prostu musieli się zatrzymać. Z ulgą przyjęli, że budynek jeszcze stał i nie został zamknięty. Na wystawie nadal stała ta sama różdżka, nad drzwiami nadal wisiał ten sam zniszczony szyld, można by powiedzieć, że ten budynek zatrzymał się w czasie, nic się tu nie zmieniło.

- Wejdziemy? - spytała Helga. - Dawno nie odwiedzaliśmy Ollivanderów.

- Oni wiedzą, że żyjecie? - Suzanne spojrzała zaskoczona na kobietę.

- Tak, od wieków przyjaźnimy się z Ollivanderami. - odpowiedziała jej Rowena. - To jak, wchodzimy?

- W sumie, czemu by nie. - odrzekł Salazar, po czym otworzył drzwi sklepu, dzwonek zadzwonił oznajmiając przyjście klientów, przepuścił towarzystwo, a następnie sam wszedł do środka.

W pomieszczeniu nadal można było wyczuć tę samą magię, Suzanne mogła by rzec, że zaledwie wczoraj była tu po swoją pierwszą różdżkę z akacji. Po chwili z zaplecza wyszedł starszy mężczyzna z białymi włosami.

- Dzień dobry. - przywitał ich niepewnie. Nie ma się co dziwić, w tych czasach wszyscy są podejrzani.

- Dzień dobry, my przyszliśmy w odwiedziny. - zaczęła Rowena. - Podobno Charlotte wysłała mu smoka. - nastolatka spojrzała na kobietę zdziwiona. Niby co to ma znaczyć? Pan Ollivander musiał, jednak wszystko zrozumieć, bo uśmiechnął się szeroko i zaciągnął ich na zaplecze.

- Nie sądziłem, że mnie jeszcze kiedykolwiek odwiedzicie. - mówił wesoło staruszek, po czym spojrzał po nich rozbawiony. - No i nie w takiej postaci. - weszli po schodach na górę, do części mieszkalnej. Ollivander poprowadził ich do salonu gdzie pozwolił im usiąść. Chwilę później do pomieszczenia weszła starsza kobieta z całkiem siwymi włosami, była w fartuszku. Kiedy zobaczyła gości spojrzała pytająco na męża. - Podobno wysłałaś mu smoka.

- Och! - zawołała starsza kobieta i z uśmiechem spojrzała na gości. - Miło Was znowu widzieć. Czym zawdzięczamy tą wizytę?

- Przechodziliśmy obok i stwierdziliśmy, że Was odwiedzimy. - wyjaśnił Godryk.

- Dobra, to kto jest kim? - zapytał Garrick.

- Ten w garniaku to na pewno Salazar. - wtrąciła starsza kobieta.

- Zgadza się. - potwierdził Slytherin. - Po mojej lewej, - wskazał na kobietę w sukience. - Helga, następnie Rowena, no i Godryk.

- A to kto? - zapytał staruszek patrząc podejrzliwie na nastolatkę.

- Och, to Suzanne. - odpowiedział Sal.

- Miło mi Pana ponownie spotkać Panie Ollivander, Pana żonę, jak wnioskuje również. - powiedziała spoglądając na starszą kobietę, która po chwili podeszła do dziewczyny.

- Wystarczy Charlotte, moja droga. - odparła, podając jej dłoń, którą chętnie przyjęła.

- Suzanne Dumbledore. - przedstawiła się kobiecie, a ta spojrzała na nią zaskoczona. Kiedy już się otrząsnęłam zapytała czy mają ochotę na coś do picia.

- Wybaczcie, ale nie skorzystamy. - odpowiedział Sal. - Musimy wrócić do zamku przed kolacją, a jeszcze czekają nas zakupy. Ale chętnie dowiem się co się u Was pozmieniało.

- Niewiele jeśli musisz wiedzieć. Od trzydziestu lat to samo, ostatnio kiedy działo się coś ciekawego, to było to rok temu kiedy to ta młoda dama - wskazał na Suzanne. - przyszła do mojego sklepu w towarzystwie dwóch Czarnych Panów. Nie było to niestety nic emocjonującego. Może to już czas na jakieś wakacje? - wszyscy zgodnie się roześmiali.

- A co u Henrietty i George' a? - zapytała Helga.

- Nasza córka spodziewa się drugiego dziecka, a syn podróżuje i szkoli się w rodzinnym fachu. - odrzekł Garrick. - Przejmie po mnie interes, czekam aż skończy szkolenie i uciekam na emeryturę. A u Was bez zmian?

- Dopiero w tamtym roku zrobiło się ciekawie. - odparł Godryk. - Poprzedni rok szkolny był... interesujący.

- Tak... słyszałam. - wtrąciła Charlotte. - Śmierciożercy w Hogwarcie, to już zakrawa o absurd.

- Zgadza się. - poparła ją Helga. - Suzanne pracuje nad nową barierą, ale obecnie ma przerwę. - nastolatka spięła się nieznacznie pod ostrzałem spojrzeń pełnych podziwu.

- Jaką osłonę wybrałaś? - zapytał Pan Ollivander.

- Runiczną. - odparła krótko.

- Bardzo silna. - stwierdziła głośno kobieta. - Im silniejszy czarodziej tym potężniejsza bariera. Zastanawiam się dlaczego nie użyliście tej konkretnej.

- Baliśmy się, że ktoś przypadkiem je zniszczy. - odpowiedziała Rowena. - Teraz nie mamy już wyjścia i Suzanne musi stworzyć kombinację run ochronnych.

- Jak Ci idzie? - zapytał starszy mężczyzna.

- Dość opornie. - powiedziała z rezygnacją. - Poza tym ktoś, nie będę pokazywać kto zablokował wszystkie moje księgi, niestety nie mogę skorzystać z biblioteki szkolnej, bo do niej także mam ograniczony dostęp. - westchnęła sfrustrowana. - Muszę ukończyć pracę i nałożyć bariery przed początkiem września.

- Możemy Ci pomóc. - zaproponował właściciel sklepu, a nastolatka spojrzała na niego z nadzieją. - Od lat nanoszę runy ochronne na różdżki, moja żona często mi pomaga.

- Będę bardzo wdzięczna.

Zaczęli spisywać wszystkie im znane runy o właściwościach ochronnych i atakujących, później zaczęli je segregować. Odrzucili te słabe i zaczęli łączyć te silne. Dodali do kombinacji kilka run, które mogłyby odpowiedzieć na atak, na przykład runa dobijająca, która jak nazwa wskazuje odbija rzucone zaklęcie. Po godzinie pracy mieli już wstępny szkic ciągu.

- Dziękuję za pomoc. Teraz pójdzie z górki. - stwierdziła uradowana dziewczyna.

- Musimy się zbierać. Zostały nam tylko cztery godziny do kolacji. - odparł Salazar i razem z resztą zaczęli się zbierać. Gospodarz odprowadził ich do wyjścia, po szybkim pożegnaniu i obietnicy ponownego spotkania ruszyli do Banku Gringotta. Działanie Eliksiru Wielosokowego powoli się kończyło, dlatego założyciele spożyli następną dawkę, natomiast Suzanne czekała aż w pełni się przemieni. W końcu nie wpuszczą jej do krypty jeśli nie będzie sobą. Po szybkim przywitaniu i wymienieniu wszelkich grzeczności aportowali się prosto do krypty Salazara. Było to swego rodzaju ułatwienie dla potomków założycieli, ale możliwe tylko jeśli już wcześniej się tam było. Suzanne zabrała około dwóch tysięcy galeonów, po czym wymieniła ich większą część na mugolskie pieniądze. Miała teraz przy sobie około dziesięciu tysięcy funtów. Po załatwieniu wszystkich formalności opuścili bank i ukryli się w jednym zaułku gdzie nastolatka zażyła eliksir. Po pełnej przemianie aportowali się do mugolskie części Londynu.

Wędrowali ulicami Londynu wchodząc do wszystkich napotkanych sklepów z ubraniami i różnymi innymi akcesoriami. Suzanne chciała udać się do centrum po kilka nowych kompletów ubrań i bielizny, nigdy nie miała ich za wiele, bo nie potrzebowała nowych, niestety przez zeszłoroczne dodatkowe zajęcia z eliksirów część jej ubrań nie nadaje się już do dalszego użytku. Założyciele świetnie się bawili przymierzając różne komplety ubrań i doradzając Suzanne co sama powinna kupić, sylwetka dziewczyny zmieniła się przez eliksir, dlatego używała wyczarowanego manekina z jej wymiarami, by upewnić się, że dana rzecz będzie na nią pasować. Po dwóch godzinach łażenia byli strasznie zmęczeni i głodni, dlatego wspólnie postanowili udać się do Hay's Gallerii. Miejsce to znajdowało się w londyńskiej dzielnicy Southwark, na południowym brzegu Tamizy. Metrem dojechali do stacji London Bridge, a stamtąd pieszo dotarli do centrum handlowego. Usiedli w jednej, prawie pustej restauracji, zamówili coś do jedzenia, a w czasie oczekiwania na posiłek wypili kawę i umilili sobie czas rozmowę na luźny temat. Wszystko układało się wprost idealnie, gdyby nie grupa czterdziestu ubranych na czarno postaci w maskach. A miał to być taki miły dzień.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro