28. Martwię się o was

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Harry

*****

Telefon od Louisa mnie zaskoczył. Nie spodziewałem się, że zadzwoni tak późno w nocy. Jednak nie to było niepokojące, a to, co powiedział. Chłopak był w niebezpieczeństwie. Musiałem jak najszybciej znaleźć się przy nim. Musiał umierać z przerażenia.

Nie tracąc więcej czasu, naciągnąłem na siebie spodnie i chwyciłem portfel wraz z kluczykami od samochodu. W ekspresowym tempie opuściłem swój dom. Dojazd na miejsce zajął kilka minut. Zostawiłem samochód na poboczu, nie bacząc na to, że znajdował się tam zakaz. Myślałem jedynie o tym, aby dotrzeć do przerażonej Omegi.

Pokonywałem schody, przeskakując co dwa stopnie. Przed drzwiami do mieszkania Louisa stał jakiś mężczyzna. Uderzał pięściami w drzwi i głośno krzyczał, rzucając wyzwiska i przekleństwa. Zataczał się, przez co mogłem stwierdzić, że był pijany. Nie znałem go. To nie był Aiden, ani wilkołak. Nie wiedziałem, czemu dobijał się do mieszkania Omegi.

Nie traciłem dłużej czasu. Złapałem rękę mężczyzny, kiedy planował po raz kolejny uderzyć w drzwi  i wykręciłem ją do tyłu. Spojrzał na mnie zaskoczony. Nie spodziewał się, że ktoś mu przeszkodzi. Odepchnąłem go pod ścianę, obserwując uważnie.

- Czego chcesz? - powiedziałem, gotowy, aby się bronić.

- To moje mieszkanie, a ta suka nie chce mnie wpuścić! - wybełkotał.

Spróbował znów podejść pod drzwi, lecz po raz kolejny go popchnąłem. Nie było to wcale trudne, gdyż mężczyzna ledwo trzymał się na nogach. Chwiał się, jakby w każdej chwili miał upaść. Nie stanowił dla mnie żadnego zagrożenia.

- Nie wtrącaj się w nie swoje sprawy! - zawołał po chwili.

- To nie twoje mieszkanie - powiedziałem, patrząc na niego ze zmarszczonymi brwiami. - Odejdź stąd, zanim zadzwonię na policję.

 Te słowa jakoś podziałały na niego. Chyba się tego wystraszył, gdyż po dłuższym zastanowieniu się odszedł, przeklinając pod nosem. Odprowadziłem go spojrzeniem. Skierowałem się w stronę drzwi Louisa. Zapukałem, lecz wiedziałem, że nie otworzy. Zapewne myślał, że to znów ten nieznajomy. Wyciągnąłem komórkę  i zadzwoniłem do niego. Kiedy powiedziałem, że jestem już pod jego drzwiami, nie musiałem długo czekać. Słychać było przekręcany klucz w zamku, a po chwili drzwi lekko się uchyliły. Dopiero, gdy szatyn upewnił się, że to ja, otworzył je szerzej. Zanim zdążyłem coś powiedzieć, drobne ciało przywarło do mojego, mocno oplatając mnie ramionami.

- Już dobrze, skarbie  - powiedziałem, pocierając delikatnie jego plecy. - Już jesteś bezpieczny, wejdźmy do środka.

Dopiero po dłuższej chwili omega mnie puściła i pozwoliła, abyśmy weszli do mieszkania. Zamknąłem za nami drzwi na klucz, naciskając klamkę, by się upewnić, że zrobiłem to właściwie. Następnie razem udaliśmy się do salonu, gdzie szatyn usiadł na kanapie, obejmując ozdobną poduszeczkę.

- Kto to był? - zapytał cicho niebieskooki.

W świetle małej lampki widziałem ślady łez na jego policzkach. Wciąż jeszcze drżał ze strachu. Nie mogłem sobie wyobrazić, jak panicznie się bał. W końcu był sam w mieszkaniu, bez Alfy, dodatkowo nosząc pod sercem dziecko. Był praktycznie bezbronny. Mieszkał w niebezpiecznej dzielnicy z okropnymi sąsiadami. Tak nie powinno być. To nie było odpowiednie miejsce dla młodego rodzica.

- Pijany mężczyzna, pomylił mieszkania - odparłem szczerze.

- Bałem się - powiedział. - Przepraszam, że cię obudziłem. Dzwoniłem do Nialla, ale nie odbierał i...

- To w porządku - zapewniłem, chwytając jego dłoń by wiedział, że jestem przy nim. - Ja również się o was martwiłem.

Szatyn przez chwilę na mnie spojrzał. Gdy zauważył, że mu się przyglądał, spuścił głowę, nerwowo skubiąc zębami dolną wargę.

- Jest już późno, na pewno jesteś zmęczony - zacząłem.  - Powinieneś położyć się do łóżka.

- Chcesz już jechać? - zapytał wprost, wpatrując się we mnie ze strachem. - To znaczy... okej, dziękuję za to, że przyjechałeś.

- Nie pojadę - obiecałem. - Pójdę tylko zaparkować właściwie samochód i wrócę, dobrze?

Omega pokiwała tylko głową i ruszyła za mną do drzwi. Gdy opuściłem mieszkanie, zacząłem oglądać się za pijanym mężczyzną. Na szczęście go nie spotkałem. Musiał się wynieść albo znaleźć swoje mieszkanie. Szybko zaparkowałem samochód i wróciłem do Louisa, który czekał na mnie przy drzwiach.

- Chodź, położysz się do łóżka - powiedziałem, zakrywając usta, kiedy ziewnąłem.

Louis bez sprzeciwu zajął miejsce po prawej stronie i opadł na poduszki. Przykrył się kołdrą. Sam za jego pozwoleniem zająłem lewą połowę łóżka. Poprawiłem sobie poduszki, by było wygodnie dla moich pleców.

- Zostaniesz tu ze mną? - zapytał cicho, walcząc z opadającymi powiekami.

Musiał być bardzo zmęczony. Po raz kolejny ziewnął. Odwrócił się na bok, będąc twarzą do mnie.

- Będę przy tobie, nie musisz się niczego bać, śpij spokojnie. Dobranoc - powiedziałem, na koniec całując go krótko w głowę.

- Dziękuję - wymamrotał sennie i po chwili już spał.

Leżałem obok niego, przyglądając się, jak śpi. Nie zgaszałem lampki. Dobrze było tak, jak teraz. Sam również byłem zmęczony, ale starałem się jeszcze nie zasypiać. Zastanawiałem się nad tym, co dziś się wydarzyło. Nie mogłem być pewien, że następnym razem zdążę na czas. Jakiś niebezpieczny człowiek może zrobić krzywdę Omedze i naszemu dziecku. Nie mogłem na to pozwolić. Powinienem zapewnić bezpieczeństwo Louisowi. On nie może się stresować czy bać zasypiać. Zacząłem zastanawiać się, czy zgodziłby się, by zamieszkać razem ze mną. Ostatnio i tak spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Miałem nadzieję, że Lou zgodzi się na mój pomysł. Tak byłoby najlepiej.

Nie spałem przez pół nocy, intensywnie myśląc nad rozwiązaniem. Gdy się obudziłem, był ranek. Słońce powoli wdzierało się przez okno. Byłem pewien, że będąc w swoim domu, przed snem nastawiłem sobie budzik. Skoro nie zadzwonił, musiało być dosyć wcześnie, przed siódmą. Chciałem sięgnąć po telefon, jednak coś przygniatało mi moją rękę. Louis. Leżał wtulony w moje ramię. Smacznie sobie spał. Uśmiechnąłem się delikatnie na ten widok. Przypomniały mi się poranki, kiedy Lou spędzał ze mną swoją gorączkę. Wtedy często budziłem się z nim przytulonym do mnie. Kochałem takie poranki i chciałbym budzić się tak już zawsze.

Moje przemyślenia przerwał nieprzyjemny dźwięk budzika. Sięgnąłem wolną ręką po telefon i szybko wyłączyłem. Niestety zrobiłem to zbyt późno, gdyż Lou już się budził. Zabawnie zmarszczył swój nos, następnie otwierając powieki. Jego spojrzenie padło na mnie. Po kilku sekundach odsunął się, cicho przepraszając. Niepotrzebnie.

- Dawno wstałeś? - zapytał,  tuż po wcześniejszym przywitaniu się.

- Niedawno - odparłem zgodnie z prawdą. - Niestety muszę jechać do firmy. Za półtorej godziny mam spotkanie, na którym muszę być.

- Oczywiście, ja...

- Chciałbyś pojechać ze mną do mojego domu? - zapytałem od razu, przerywając jego wypowiedź. - Boję się zostawiać cię tu samego. Nie podoba mi się ta okolica, a teraz, kiedy jesteś sam... Martwię się o was, zależy mi na waszym bezpieczeństwie.

- Sam powiedziałeś, że masz spotkanie, Harry. Nie mógłbym siedzieć w twoim domu podczas twojej nieobecności - wyjaśnił.

Pomogłem mu wstać, widząc, jak się z tym męczył. Cicho podziękował i usiadł tak, aby widzieć moją twarz. Musiałem przyznać, że z dnia na dzień brzuszek Lou robił się coraz większy. Uroczo z nim wyglądał.

- To naprawdę nie problem - odparłem. - Nie chcę zabierać cię do firmy, gdyż będzie ci się tam nudzić. W moim domu mam zainstalowane alarmy, nikt nie wejdzie na podwórko. Czułbym się spokojny o was. Po tym wczorajszym wydarzeniu nie chcę przechodzić tego jeszcze raz. Proszę, zgódź się Lou. Byłeś już u mnie, wiesz, że możesz tam czuć się bezpieczny.

Po krótkim zastanowieniu, zgodził się. Przebrał się i zabrał ze sobą tylko telefon i portfel. Nie mieliśmy zbyt dużo czasu, gdyż spieszyłem się na spotkanie do firmy, a potrzebowałem się odświeżyć i przebrać. Zapewniłem jednak szatyna, że bez przeszkód będzie mógł skorzystać z mojej kuchni i przygotować dla siebie śniadanie. Mógł brać co chciał. Miał cały dom dla siebie.

Droga do mojego domu nieco się przedłużyła. O tej porze panował dość spory ruch uliczny. Kiedy tylko znaleźliśmy się w domu, ruszyłem od razu do sypialni, aby przygotować dla siebie garnitur. Puściłem wodę w prysznicu, aby zaczęła lecieć ciepła. Louis w tym samym czasie powinien znajdować się w salonie. Włączyłem mu telewizję, aby nie musiał siedzieć w ciszy. Wiedziałem, że miał małe opory przed zrobieniem czegokolwiek w tym domu.

Po szybkim prysznicu i ubraniu się, zszedłem na dół. Jeszcze raz spojrzałem na zegarek i stwierdziłem, że dość sprawnie się ogarnąłem. Miałem kilka minut do wyjazdu. Planowałem być w firmie nieco wcześniej, aby zapoznać się raz jeszcze ze wszystkimi potrzebnymi dokumentami.

Schodząc po schodach poczułem piękny zapach jedzenia. Momentalnie w moim brzuchu zaczęło burczeć. Zajrzałem do kuchni. Zastałem Louisa przy kuchence. Stał przy patelni i co jakiś czas sprawdzał jajecznicę.

- Widzę, że już sobie poradziłeś - powiedziałem wesoło. - Smacznego, będę późnym popołudniem.

Zamierzałem ruszyć w stronę drzwi wyjściowych, lecz zatrzymał mnie głos szatyna.

- Zrobiłem też dla ciebie... jeśli oczywiście masz czas - odparł od razu, przekręcając się przodem do mnie. - Pomyślałem, że będziesz głodny.

- To miłe z twojej strony, Lou. - Posłałem mu delikatny uśmiech. Spojrzałem na zegarek, lecz wskazówka poruszyła się nieznacznie odkąd spoglądałem na niego ostatnim razem. - Chętnie zjem z tobą śniadanie.

*****

Witajcie, kadeci!

Udało wam się pozostawić ponad 50 komentarzy, dziękuję ^.^

Oto obiecany rozdział ^^

Dobranoc

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro