Rozdział 1

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



- Louis! Chodź tu natychmiast! - usłyszałem wściekły krzyk mężczyzny.

Skuliłem się nieco na ton jego głosu. Był alfą tej watahy. Miał dwadzieścia lat. Przywództwo przejął od swojego ojca, który zmarł dwa miesiące temu. Cała wataha pogrążona była w smutku, lecz Aaron szybko zaprowadził porządek.

Był bardzo wysoką Alfą. Jego czarne włosy rozwiewane były na wszystkie strony przez wiatr. Oczy koloru nocnego nieba  uważnie mi się przyglądały. Był wściekły, widziałem to. Przełknąłem ślinę i powoli skierowałem w jego stronę. Zatrzymałem się metr przed nim. Głowę trzymałem nisko tuż przy ziemi. Uszy miałem skulone, najchętniej zapadłbym się pod ziemię. Obecnie byłem pod postacią wilka.

Nazywam się Louis Tomlinson. Liczę sobie dopiero piętnaście wiosen. Kolor sierści mojego wilka jest porównywalny do barwy karmelu. Jest to bardzo ładny odcień, przynajmniej zawsze tak uważałem. Włosy są tego samego koloru, a oczy niebieskie. Moja mama, która jest zarazem  moją jedyną rodziną twierdzi, że za każdym razem jak w nie spogląda widzi bezchmurne niebo. Mówi, że są niezwykłe. Ja uważam, że są normalne. Bo co może być interesującego w oczach? Jestem wilkołakiem. Potrafię przybrać wilczą postać. Jest to trochę bolesne i  nieprzyjemne, ale da się przeżyć. Jedynym minusem może się wydawać brak ubrań po zmianie w człowieka. Zwykle podczas przemiany, jeśli nie zdjęło się ubrań, zostają po nich strzępy. Widok nagich ludzi to całkiem normalna rzecz w naszej społeczności.

- Znowu opuściłeś nasze tereny, szczeniaku! - warknął i kopnął mnie w głowę.

Wydałem z siebie ciche skomlenie. Bałem się go. Był zupełnym przeciwieństwem poprzedniego przywódcy. Jego ojciec był opiekuńczy, troskliwy i dobry. Przede wszystkim wyrozumiały i sprawiedliwy. A Aaron? Był surowy i nerwowy. Bardzo łatwo było go zdenerwować.

- Jesteś beznadziejny. - mruknął, przysiadając na piętach obok mnie.

Spojrzałem się na niego ze łzami w oczach. Nic nie mogłem na to poradzić. Byłem przerażony. Zbierające się łzy rozmazywały obraz. Widziałem jego szeroki uśmiech, nie zwiastował nic dobrego.

- Widać, że dawno nikt nie pokazał ci twojego miejsca, beznadziejna Omego. - dodał.

Wyciągnął rękę i położył ją na moją głowę między uszy. Ale nie po to, by mnie poklepać. Poczułem jego palce, które zacisnęły się na moim uchu. Pociągnął za nie i zaczął się śmiać. Bolało! Zacząłem piszczeć. Pozostali stali tylko i przyglądali się bezradnie. W tłumie odnalazłem spojrzeniem swoją matkę, którą przytrzymywała jej znajoma. W tej watasze nikt nie miał prawa sprzeciwić się Alfie. A już na pewno nie żadna Omega.

- Przemień się i chodź ze mną. - powiedział, podnosząc się.

Chwilę po prostu się w niego wpatrywałem. Gdy usłyszałem jego zniecierpliwione warknięcie, spełniłem tę prośbę, a raczej rozkaz. Zmieniłem się w człowieka. Zacząłem kroczyć za nim. Był ode mnie wyższy, byłem bardzo niski, ale nic na to nie mogłem poradzić.

Dotarliśmy do jego domu. Był to niewielki budynek. Znajdowaliśmy się w lesie. To tutaj mieliśmy swój azyl. Połowa lasu należała do nas, druga część do drugiej watahy. Jeszcze nigdy nie widziałem ich przywódcy. Parę razy przekraczałem granicę dzielącą nasze tereny. Spotkałem młode wilki bawiące się nad strumieniem. Zawsze bałem się podejść bliżej. Przeważnie spędzałem dzień na przyglądaniu im się. Wiedli beztroskie życie. Byli szczęśliwi. Zazdrościłem im tego. Byli tak bardzo różni od nas.

Największym budynkiem była stołówka. Wokół rozmieszczone były domy mieszkalne. Ale nie jakieś domki z drewna, a prawdziwe, nowoczesne budynki. Mieliśmy tu prąd i wcale nie chodziliśmy z pochodniami i nie załatwialiśmy się w krzakach. Wataha była jak wspólnota, jak jeden organizm. Dzieliliśmy się niemal wszystkim.

- Rusz się! - usłyszałem warknięcie.

Wszedłem do środka. Dłużej się nie zastanawiałem. Byłem tu może kilka razy podczas całego mojego życia. Drugi raz dopiero gości mnie Aaron, lecz za pierwszym byłem z matką. Chłopak podszedł do skórzanej kanapy i usiadł na niej. Stałem przed nim nie wiedząc co ze sobą zrobić.

- Czemu musisz zawsze sprawiać problemy, Tomlinson? - westchnął jakby od niechcenia.

- Ja... - zacząłem, lecz nie wiedziałem co mógłbym powiedzieć, więc powiedziałem jedyną rzecz, jaka przyszła mi w tej chwili do głowy. - Przepraszam, Alfo.

Usłyszałem jego śmiech. Uniósł kąciki ust wyraźnie zadowolony. Sięgnął po butelkę z alkoholem, która znajdowała się przed nim. Nalał sobie i upił nieco, ponownie odkładając butelkę. Zmierzył mnie uważnym spojrzeniem od stóp do głowy.

- Ile masz lat, Louis? - zapytał.

- P-piętnaście. - odpowiedziałem, zagryzając nerwowo dolną wargę.

- Kiedy ostatnio miałeś gorączkę? - zadał kolejne pytanie.

- J-jeszcze... - zacząłem. -  J-jeszcze jej nie miałem.

- Naprawdę? - zdziwił się i odstawił z hukiem szklankę na blat stolika.

Drgnąłem wystraszony. Dziwiłem się, że szkło nie pękło. Uśmiechnął się i podszedł do mnie bliżej. Obszedł mnie dookoła. Poczułem jego intensywny zapach. Zaschło mi w gardle. Bardzo się go bałem. Uniósł swoją dłoń i pogładził moją delikatną skórę na szyi. To tam niedługo pojawi się znak przynależności. Gdy wilki spotykają swojego partnera oznaczają się, aby zapieczętować więź między sobą. Ale ja kogoś takiego jeszcze nie spotkałem.

- Jesteś dość... ładny, Lou. - powiedział cicho.

Jego ręka zeszła niżej. Zatrzymała na mojej tali. Spiąłem się nieznacznie. Nie znałem jego planów wobec mnie. Nie chciałem tu być. Nie z nim. Nie sam. Wstrzymałem powietrze. Dopiero gdy się ode mnie odsunął, wypuściłem je ze świstem, cofając się o krok.

- Lada moment możesz spodziewać się gorączki. Wszystkie wilki przechodzą ją w wieku piętnastu lat, oczywiście mowa o Omegach. - zaśmiał się i podszedł do okna.

Chwilę coś przez nie obserwował. Najchętniej wyszedłbym stąd. Chciałem znaleźć się jak najdalej od niego. Cieszyłem się, że odszedł i stracił zainteresowanie moją osobą.

- Nie przekraczaj więcej granicy  obcego terenu, zrozumiano? - spytał, a kiedy pokiwałem głową, kontynuował. - Ktoś mógłby zrobić ci krzywdę, mała Omego. Chyba się ze mną zgadzasz, prawda?

- T-tak. - odparłem.

- Możesz odejść, Louis. Tylko zapamiętaj moje ostrzeżenie. Następnym razem nie będę taki delikatny. Spotka cię kara.

Skinąłem głową i odwróciłem się kierując w stronę drzwi. Wyszedłem z budynku. Będąc na zewnątrz odetchnąłem. Przemieniłem się z powrotem w wilczą postać i pognałem z dala od zbudowań. Chciałem być sam. W postaci wilka czułem się najlepiej. Moje łapy odbijały się od podłoża i zostawiały za sobą przemierzoną drogę. Właśnie w takich chwilach czułem się szczęśliwy i wolny. Aaron podporządkował sobie wszystkie wilki w stadzie. Wygonił młode Alfy, bojąc się konkurencji. Zostawił jedynie starszyznę, Bety i Omegi. Rządził dopiero od dwóch miesięcy, a wprowadził olbrzymie zmiany.

Dotarłem do małego strumyku. Zatrzymałem się przed nim i spojrzałem w odbicie. Widziałem swój rozmazany obraz w przemierzającej wodzie. Podniosłem łapę i próbowałem złapać małą rybkę, która tamtędy przepłynęła. Skończyło się to wszystko na mokrej sierści. Zacząłem skakać w wodzie. Może mama miała rację mówiąc, że zachowują się jak dziecko. Mam dopiero piętnaście lat, więc chyba mam do tego prawo, co nie? Szczególnie, że w naszej watasze nie ma ani jednego wilka w moim wieku. To przytłaczające. Nie mam żadnych przyjaciół. Opuściłem łeb i zacząłem pić chłodną wodę. Po głowie wciąż krążyła mi myśl, aby opuścić teren  i poobserwować bawiące się wilki u wrogiej watahy. Jak każdego dnia. Nie sądzę, że mógłbym z tego zrezygnować...


🐾🐾🐾🐾🐾🐾


Jak porucznik obiecał, wstawiłam pierwszy rozdział.

Louis jest jeszcze młody i często wpada w kłopoty, ale one chyba za szybko go nie opuszczą :)

Mam nadzieję, że to opowiadanie choć trochę jest znośne i zostaniecie z porucznikiem tak samo jak przy ,,Yes, sir!''.

Omega i Alfa ---> z dużej czy z małej pisać?

Dziękuję za komentarze i gwiazdki!

*rozdziały będą dodawane nieregularnie, może później się to zmieni*

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro