Rozdział 9

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng


Louis

Obudziłem się i rozejrzałem po otoczeniu. Nie byłem w lesie tylko w tym samym pomieszczeniu co ostatnio. Próbowałem się podnieść, ale nie mogłem poruszyć łapami. Spojrzałem na nie i ponownie opuściłem swoją głowę. Próbowałem przegryźć gruby sznur, lecz na moim pysku zawiązany był materiał. Dopiero teraz zauważyłem trzech mężczyzn siedzących na krzesłach  przy biurku. Patrzyli się w moją stronę. W końcu jeden z nich, najstarszy podszedł bliżej mnie. Zacząłem warczeć i szarpać się. Spojrzał  na mnie  i westchnął.

- Sam widzisz, Des. - odezwał się znany mi głos. - Gdybyśmy go nie związali, zrobiłby sobie krzywdę.

- To wilk, Harry. - powiedział. - Nie możesz go więzić. Wypuście go.

- Ale...

- Louis, tak? - starszy zignorował słowa zielonookiego i zbliżył się jeszcze bardziej. - Nie zrobię ci krzywdy. My chcemy ci tylko pomóc.

Mężczyzna odwiązał mi materiał z pyska, dzięki czemu w końcu mogłem go otworzyć. Wystawiłem kły i warczałem głośno, aby się odsunęli. Niestety  żaden z nich nie miał takiego zamiaru. Były to trzy Alfy. Dwóch z nich widziałem wcześniej. Jeden był mi kompletnie nieznany.

- Louis, odpowiedz. Rozumiesz co do ciebie mówię? - kontynuował i intensywnie wpatrywał się we mnie.

Skinąłem lekko głową i nieco się uspokoiłem. Musiałem oszczędzać siły, jeśli miałem się stąd wyrwać. Nie mogłem zostawić swojej matki z Aaron'em. On zrobi jej krzywdę, byłem tego pewny. Oni nie rozumieli, nikt nie rozumiał. Dlaczego mnie chcą więzić? Co im takiego zrobiłem?

- W porządku. Posłuchaj mnie... Tylko przestań warczeć, bo to ci w niczym nie pomoże. - zaczął spokojnie. - Pamiętasz co się stało?

Znów skinąłem głową. Próbowałem przewrócić się na brzuch, lecz sznury zawiązane na łapach mi to uniemożliwiły. Porzuciłem więc próbę i słuchałem dalej.

- Aaron nie wpuści cię już na swoje terytorium. Teraz zamieszkasz tutaj, rozumiesz? Nikt stąd nie zrobi ci krzywdy. Nie musisz się nas obawiać, jesteś bezpieczny. Czy możesz się przemienić?

Popatrzyłem na niego, lecz w ogóle się nie poruszyłem. Spojrzenie przeniosłem na mulata, który opatrzył mi szyję i związał łapy. Nie przepadałem za nim, wbił mi grubą igłę w skórę, gdy nie mogłem się nawet bronić. Obok niego stał zielonooki chłopaka. Miał zatroskaną minę i cały czas wlepiał we mnie swój wzrok. Teraz podszedł bliżej i zatrzymał się dopiero przy mnie. Przysiadł na piętach i delikatnie dotknął mojej szyi. Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy to żeby go ugryźć. Jednak powstrzymałem się przed tym. Jak się okazało, zielonooki nie miał złych zamiarów. Cofnął swoją dłoń i spojrzał na moje łapy. Ostrożnie rozwiązał mi tylne kończyny.

- Nigdy nie widziałem cię  w ludzkiej formie. - przyznał chłopak i odrzucił linę. - Chyba wciąż się boisz?

Przekrzywiłem łebek i wpatrywałem się w niego uważnie. Nie wykonywał gwałtownych ruchów. Jego dłoń znalazła się na mojej łapie i delikatnie ją głaskała.

- Nie będziesz uciekać? - spojrzał na mnie z nadzieją.

To była rzecz, której nie mogłem obiecać. Musiałem wrócić po swoją matkę. Aaron będzie zły, jeśli nie wrócę. Zawsze powtarzał mi, że należę do niego i nikt i nic tego nie zmieni. Po prostu wcześniej był trochę zły na mnie i dlatego powiedział te słowa. Teraz gdy wrócę, to mi wybaczy i będzie jak dawniej. Na pewno tak będzie. To wszystko wina tego zielonookiego Alfy. Gdyby nie on, byłoby po staremu. Wina leży także po mojej stronie. Nie potrzebnie wchodziłem na ich tereny.

- Des, jesteś pewny, żeby go wypuścić?  - odezwał się teraz mulat.

- Na otwartej przestrzeni będzie się mniej bał. Zawsze będzie miał możliwość ucieczki, nie co to tutaj, w małym pomieszczeniu. Nie ufa nam na tyle, by się przemienić. Jako wilk jest w stanie się bronić, dobrze go rozumiem. - odpowiedział.

- Louis, teraz zdejmę ci ten sznur, ale nie próbuj uciekać, dobrze? - zielonooki zwrócił się teraz do mnie.

Kiwnąłem głową i cierpliwie czekałem. Chłopak odwiązał mi łapy i nareszcie byłem wolny. Powoli podniosłem się  z podłogi. Trochę kręciło mi się w głowie, ale czułem się o wiele lepiej. Rozejrzałem po pomieszczeniu szukając drogi ucieczki. Mulat jakby czytając mi w myślach podszedł do okna i pokręcił głową. W gabinecie nie było więcej okien. Zostały jedynie drzwi, które były zamknięte.

- Powinieneś odpocząć, Lou. - dodał i posłał mi lekki uśmiech.

Nie wyglądał groźnie, lecz przez te lata nauczyłem się, ze nikomu nie wolno ufać. Nawet osobie, która uratowała cię przed śmiercią. Ruszyłem powoli w stronę drzwi. Próbowałem je przepchnąć całym ciałem, lecz ani drgnęły. Stanąłem na dwóch łapach, próbując nacisnąć klamkę.

- Louis... - usłyszałem cichy głos za sobą.

Zielonooki delikatnie dotknął mnie, próbując zwrócić na siebie swoją uwagę. I to był błąd. Zareagowałem instynktownie. Nawet o tym nie pomyślałem, to był impuls. Odkręciłem się i złapałem za jego przedramię. Wtopiłem kły w ciało, głośno przy tym warcząc. Brunet krzyknął z bólu i próbował wyrwać swoją kończynę. Trzymałem mocno. Widziałem kątem oka jak zbliża się do mnie czarnowłosy. Cofnąłem się o krok, a zielonooki wraz ze mną, aby nie pogorszyć swojej sytuacji. Otworzyłem pysk z niemałym wysiłkiem. Nie chciałem tego zrobić. Zwinąłem się w kulkę i popatrzyłem na nich wystraszony. Mulat podszedł do swojego przyjaciela i teraz nadarzyła się okazja do ucieczki.  Pobiegłem w stronę okna i wyskoczyłem przez nie. Tym razem nic sobie nie zrobiłem. Szyby już nie było.

Biegłem przed siebie. Nikt mnie nie gonił, lecz nie zwalniałem. Dopiero gdy znalazłem się po drugiej stronie rzeki zatrzymałem się. Napiłem  nieco wody i jeszcze raz dokładnie zerknąłem na okolice. Jeśli teraz wrócę, Aaron nie powinien być już zły. Pewnie ochłonął i będzie dobrze.

Po kilkunastu minutach znalazłem się przy granicy. Przeszedłem ją i udałem się w stronę swojego domu. Starałem się nie rzucać nikomu w oczy. Chciałem porozmawiać z matką i dowiedzieć  o sytuacji w jakiej się znalazłem.

- Lou? - usłyszałem kobiecy głos.

Przemieniłem się w ludzką postać i skinąłem głową. Przytuliłem  do matki i cicho zapłakałem. Czułem się źle. Chciałem położyć się i obudzić ze świadomością, że dzisiejszy dzień był tylko złym snem.

- Nie możesz tu być synku... - szepnęła, gładząc mnie delikatnie po plecach.

- Boję się mamo. - powiedziałem cicho. - Nie chcę cię zostawiać.

- Musisz uciekać stąd. Aaron jak tylko się dowie, to cię zabije.

- Chodź ze mną, proszę. - spojrzałem na nią wyczekująco.

- Nie mogę. Wszystko będzie dobrze, nie martw się o mnie. Aaron nic nie może mi zrobić. Powinieneś już wrócić do tamtego stada. Wierzę, że będzie ci tam lepiej. Słyszałam, że rodzina Styles jest w porządku, obecny Alfa ma dobre serce, nie zrobi ci krzywdy.

- Mamo...

- Chociaż raz mnie posłuchaj, Louis. - odsunęła mnie od siebie, by spojrzeć mi w oczy. - Dasz sobie radę. Niedługo się spotkamy, obiecuję.

Popatrzyłem na nią ze łzami w oczach. Nie chciałem stąd odchodzić. Nie chciałem jej zostawiać. Wierzyłem, że uda mi się przeprosić Aarona i będzie po staremu. Z tą myślą udałem się do jego domu. Po drodze napotkane osoby szeptały coś między sobą. Nie przejmowałem się nimi. Dotarłem we właściwe miejsce i zapukałem. Dopiero gdy dostałem pozwolenie, wszedłem do środka.

- Jak śmiesz tu przychodzić?! - usłyszałem na wstępie.

Czarnowłosy chłopak leżał na kanapie w salonie. Miał sporo opatrunków. Podszedłem niepewnie bliżej niego. Ten poderwał się do siadu.

- Przepraszam, Alfo. - zacząłem.- Nie wyrzucaj mnie. Poprawię się, będę się ciebie słuchał. Wybacz mi...

- To upokorzenie?! Ten wstyd przed wszystkimi członkami stada... Jesteś nic niewartym śmieciem, Tomlinson! Gdybym wiedział, że tak wszystko się potoczy to oddałbym cię za darmo. Nawet bym dopłacił Styles'owi, aby cię wziął. Mam nadzieję, że odpowiednio cię wychowa. Takie Omegi jak ty nadają się tylko do jednego...

- Aaron, proszę... - spuściłem głowę w dół, unikając jego spojrzenia pełnego pogardy.

- Tylko kwestia czasu zanim się do ciebie dobierze. Potrzebna była mu dziwka, którą mógłby pieprzyć. Na pewno nie on jeden  będzie cię miał. Wtedy będziesz mi dziękował za te wszystkie lata, kiedy tu mieszkałeś. 

- Aaron... - spróbowałem po raz kolejny.

- Zamknij się! - warknął, na co się skuliłem. - Nie chcę cię słuchać. Za to, że byłeś świetną dziwką przez te lata dam ci dwie minuty przewagi. Masz czas by uciec. Gdy dorwę cię, to już będzie koniec. Nikt ci nie pomoże.

Próbowałem jeszcze porozmawiać z Alfą, lecz w ogóle mnie nie słuchał. Ignorował mnie. Zaczął odliczać czas. Gdy ten się skończył, podniósł się z kanapy. Cofnąłem się wystraszony i ruszyłem do drzwi. Przemieniłem w wilka i zacząłem uciekać. Aaron wezwał wilki, które były mu posłuszne. Nie miały większego wyboru. Musiały słychać się swojego przywódcy. Goniły mnie aż do samej granicy. Gdy ją przekroczyłem, nieco odetchnąłem. Wilki zatrzymały się w rządku  i zaprzestały pościgu. Czułem jakby serce miałoby mi wyskoczyć z piersi.  Jedynym wilk, który ruszył dalej za mną był Aaron. Był blisko mnie. Potknąłem się i przewróciłem na wystającym korzeniu.

Nie byłem w stanie podnieść się na własnych łapach. Kosztowało mnie dużo wysiłku, lecz na nic. Poczułem ostry ból w tylnej łapie. Zapiszczałem i spojrzałem za siebie. Aaron zatopił kły w mojej nodze. Nie trwało to zbyt długo, ponieważ zjawił się zielonooki wilk, który po raz drugi tego dnia mnie uratował. Aaron uciekł na swój teren i zawrócił ze wszystkimi. Zanim Styles przemienił się w ludzką postać, ja zdążyłem uciec w krzaki. Dzisiejszy dzień był zbyt męczący jak dla mnie. Chciałem odpocząć i sobie to wszystko przemyśleć.


🐾🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilki!

Rozdział znów pisany i sprawdzany na szybko, dlatego z góry przepraszam za błędy.

Co sądzicie o zachowaniu Lou? Denerwuje was trochę czy wręcz przeciwnie - rozumiecie jego sytuację i go usprawiedliwiacie?

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Dobranoc!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro