5.10

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czerwiec 1976, Hogwart.

Wraz z początkiem czerwca, w szkole zapanowała nerwowa atmosfera związana z zaliczeniem standardowych umiejętności magicznych. Jak zwykle, strasznie nie chciało mi się uczyć, bo miałem wrażenie, że wszystko już wiem. Transmutacje i eliksiry miałem w małym palcu, ze względu na naukę do zostania animagiem, czułem się pewnie, jeśli chodzi o obronę przed czarną magią i zaklęcia, a reszta przedmiotów nie była dla mnie aż tak ważna, ale ze wszystkiego miałem jakąś wiedzę. 

Nie stresowaliśmy się egzaminami prawie wcale. No, przynajmniej ja i James nie. Gdy tylko zaczął się miesiąc, Remus od razu wziął się za naukę, a Peter towarzyszył mu w nadziei, że w kilka dni uda mu się powtórzyć całe pięć lat nauki. Razem z Rogaczem siedzieliśmy w towarzystwie naszych przyjaciół, trochę się nudząc i od czasu do czasu kartkowaliśmy książki.

Czas leci szybko, szczególnie, gdy czeka nas coś, na co nie mamy zupełnie ochoty. Dni egzaminów właśnie tak nadeszły. Miałem przeczucie, że ze wszystkiego szło mi dość dobrze. Najmniej problemów było z egzaminami praktycznymi, na których po prostu mogłem się wykazać tym, co rzeczywiście potrafię, a komisja była zadowolona z moich umiejętności za każdym razem. 

W dzień egzaminu z obrony przed czarną magią, była piękna pogoda. Po napisanym rano teście, zasiedliśmy we czwórkę na błoniach. James bawił się złotym zniczem, którego zwędził, co jakiś czas zerkając w stronę dziewczyn, które również cieszyły się czerwcowym słońcem nieopodal jeziora. Wśród nich oczywiście była Lily Evans, a także Marlene McKinnon. Glizdogonowi podobało się, jak James pozwala odlecieć zniczowi i chwilę później go łapał, popisując się, jak miał to w zwyczaju. Mnie to już denerwowało, bo robił tak od kilku dni.

- Może byś już przestał co? - Powiedziałem, patrząc na niego znudzonym wzrokiem. - Bo Glizdogon posika się z wrażenia. 

Peter się zawstydził, a James roześmiał. 

- Skoro ci to przeszkadza. - Schował w końcu tą przeklętą piłeczkę. 

Zacząłem narzekać, że się nudzę, więc Lunatyk zaproponował, żeby przepytać go z transmutacji, co nie wydawało mi się w tamtej chwili zachęcające. Nagle James zauważył, że nieopodal nas rozłożył się Smarkerus, więc postanowiliśmy trochę się zabawić. 

James jak zwykle zaczepił go, a widząc, że ślizgon sięga po różdżkę, od razu go niej pozbawił. Potem trochę się z nim podroczyliśmy, a osoby, które widziały całe zajście, zaśmiewały się z całej sytuacji. Tego dnia Snape był bardziej drażliwy, niż zazwyczaj. Przeklinał i odgrażał się, więc Rogacz potraktował go zaklęciem, przez które ten prawie się udusił pianą z mydła. Wtedy do akcji wkroczyła Lily Evans, która kazała zostawić nam Smarka w spokoju.

Oczywiście tego nie zrobiliśmy. Ja miałem ubaw, a James usilnie próbował namówić rudowłosą, żeby się z nim umówiła. Obiecał nawet nigdy więcej nie dręczyć Snape'a. Jak zwykle, Lily zwyzywała go od szmatławców. Przez chwilę nieuwagi nawet nie zauważyliśmy, gdy Wycierus doczołgał się do swojej różdżki i zranił James'a w policzek jakimś zaklęciem. Chwilę później Smark już wisiał w powietrzu do góry nogami, a szata opadła mu na głowę, ukazując ohydne, stare, szare gacie. 

Wszyscy ryknęliśmy śmiechem, wraz z prawie każdym, kto widział to zajście. Potem James cofnął zaklęcie na prośbę Evans, więc Smark po prostu spadł bezwiednie na ziemię. Próbował się podnieść, ale tym razem to ja mu to uniemożliwiłem. Lily była na nas wściekła, strasznie wściekła, więc w końcu James dał za wygraną i cofnęliśmy zaklęcia. 

- Masz szczęście, że Evans tu była, Smarkerusie. - Powiedział do niego.

-  Nie potrzebuję pomocy tej małej, brudnej szlamy! - Krzyknął Smark, na co chyba nas wszystkich zamurowało. Czy on właśnie nazwał Lily... Szlamą? James nie zamierzał mu tego odpuścić, a Lily była na skraju furii. Najpierw, pierwszy raz w życiu pocisnęła Snape'owi, nazywając go Smarkerusem i sugerując, że powinien uprać gacie, a potem nawrzeszczała na James'a, gdy ten zamierzał zmusić Smarka do przeprosin. Myślę, że dla Rogacza było to jak kubeł zimnej wody wylany na głowę, bo jej wypowiedź była dość mocna i trafnie opisywała jego zachowanie w ostatnich tygodniach. Gdy odeszła, był wściekły. Nie wiem, czy na siebie, czy na Snape'a, czy na całą sytuację, ale postanowił dalej zabawić się kosztem naszego ulubionego ślizgona.

Po całym zajściu, James pomstował na Snape'a, obwiniając go o wszystko, co powiedziała o nim Lily. Wieczorem wybraliśmy się na chwilę do Hogsmeade, używając jednego z tajnych korytarzy. Zamierzaliśmy zwędzić trochę kremowego piwa z Trzech mioteł i wrócić do zamku.

- Jak ona mogła tak powiedzieć... Czy ja naprawdę zachowuje się jak palant i mam aż tak napuszony łeb? - Zapytał Rogacz. Spojrzałem na niego i wzruszyłem ramionami.

- Jak dla mnie, masz całkiem normalny łeb. Ale fakt, czasami trochę przeginasz. Mnie to nigdy nie przeszkadzało.

- Bo zazwyczaj przeginasz razem ze mną. - Dodał, uśmiechając się lekko. 

- Właśnie.

Dotarliśmy do klapy i używając peleryny niewidki, James wymknął się na górę i szybko chwycił jedną ze skrzynek z pełnymi butelkami piwa, po czym podał mi ją i chwilę później już szliśmy z powrotem. 

- Nie sądzisz, że trochę dzisiaj przesadziliśmy z tym Smarkerusem? - Zapytałem go po drodze.

- Może trochę. Ale sam jest sobie winien. Ile razy przez niego mieliśmy kłopoty... Pomyśl. 

- Wiele, to akurat prawda. Ciągle mam jednak wrażenie, że trochę cię dzisiaj poniosło, Rogaczu. 

James westchnął i zastanowił się chwilę nad całą sytuacją. 

- Czemu ty zawsze musisz mieć rację? Przynajmniej teraz wiem, co myśli o mnie Lily. Będę mógł się poprawić i może jednak się ze mną umówi...

- Nie liczyłbym na cud. Z dnia na dzień nie zmieni zdania. Zresztą, pewnie jest jej przykro, że została nazwana sam wiesz jak. 

Dotarliśmy do wyjścia, gdzie przy pomocy mapy huncwotów upewniliśmy się, że nikogo nie ma po drodze i przemknęliśmy się do pokoju wspólnego. Tam podzieliliśmy się zdobytym piwem z resztą huncwotów. James zerkał w stronę Lily, która siedziała przy stoliku wraz z Marlene McKinnon. Widać było, że wciąż jest nabuzowana przez poranne wydarzenie. 

Kilka dni później było już po egzaminach. Smarkerus omijał nas szerokim łukiem, podobnie zresztą Lily Evans. Mimo wszystko, James teraz skupił się na ostatnim w sezonie meczu quidditcha, który to mecz miał rozstrzygnąć, kto otrzyma puchar. Ze względu na to, że chyba było mu głupio przed Lily, nawet nie planowaliśmy żadnych żartów. Jedyną fajną rzeczą było wyjście podczas pełni księżyca w odwiedziny do Lunatyka, kiedy to beztrosko, w formie animagów, przemierzaliśmy okolice i wygłupialiśmy się wszyscy razem. Uwielbiałem zmieniać się w psa. Czułem się prawdziwie wolny, bez żadnych ograniczeń.

- Może zostaniesz tak na stałe? Gdy już ożenię się z Lily i z nią zamieszkam, ty zostałbyś naszym domowym towarzyszem. - Zażartował James, gdy wróciliśmy do zamku po nocnej eskapadzie.

- No nie wiem, czy spodobałby jej się ten pomysł. I jakoś daleko wybiegasz marzeniami, Rogaczu, skąd pewność, że się z nią ożenisz? - Spojrzałem na niego, poruszając brwiami. Czułem się troche zazdrosny, ale nie zamierzałem tego po sobie pokazać.

- Takie mam przeczucie... I nadzieję. - Odpowiedział.

Evans jednak wciąż go odrzucała, nawet nie chciała z nim rozmawiać. Ze względu na jej stosunek do nas, również McKinnon rzadziej z nami rozmawiała, bo Lily posyłała jej groźne spojrzenia za każdym razem, gdy zbyt długo spędzała z nami czas. 

- Przynajmniej już się nie zadaje z Wycierusem, ale za to ciągle chodzi wściekła. - Mówiła któregoś dnia, gdy przypadkiem na siebie wpadliśmy pod portretem Grubej Damy. Zdążyłem tylko zapytać ją, co u niej i chwilę porozmawialiśmy o Lily, bo jak zwykle, coś musiało nam przeszkodzić. Z pokoju wspólnego wybiegł Glizdogon i schował się za moimi plecami, a zaraz za nim pojawił się James, który wyglądał na wściekłego. Dziewczyna ulotniła się, gdy tylko się pojawili.

- I tak cię dopadnę! - Krzyknął Rogacz, gdy Glizdogon zasłonił się mną jak tarczą. Zdezorientowany spojrzałem na swojego przyjaciela.

- O co chodzi, do cholery? 

- Glizdogon zżarł wszystkie moje słodycze! - Poskarżył się James i uniósł różdżkę. - Zaraz się policzymy, ty łakomy szczurze!

- Ja nie chciałem... Myślałem, że już ich nie zjesz, zaraz koniec roku, a ty nawet nie otworzyłeś opakowania... - Wyjaśniał Peter, trzęsąc się. Westchnąłem i spojrzałem na nich obu. 

- James, daj spokój. Jak chcesz coś słodkiego, to weź ode mnie, jeszcze mam zapas.

- Właściwie... - Glizdogon spojrzał na mnie przepraszająco i skulił się. Super, czyli moje słodycze też zżarł. 

- Chociaż wiesz co, James? Przydałoby się wypłukać mu ten łakomy ryjek. - Puściłem oczko do Rogacza i odsunąłem się z linii ognia. Chwilę później, z ust Glizdogona płynęła bujna mydlana piana. Zjedzenie słodyczy nie było jedyną zbrodnią Peter'a w tym czasie. Następnego dnia zgubił naszą mapę huncwotów.

- Jak to, zgubiłeś?! - Pytał James, patrząc na niego z niedowierzaniem. 

- Była w mojej tylnej kieszeni, a gdy wróciłem tutaj to jej nie było... - Mówił wystraszony Glizdogon, patrząc na naszą trójkę. Westchnąłem i zastanowiłem się chwilę. 

- Musimy jej poszukać, może ci wypadła gdzieś po prostu. Ja sprawdzę w Wielkiej sali, James na schodach i w łazienkach, a wy dwaj sprawdźcie wszystkie pozostałe możliwe lokalizacje. - Przedstawiłem plan. 

- Jasne, spotkajmy się tutaj jakoś za godzinę. - Remus spojrzał na zegarek. - Jak jej nie znajdziemy do tego czasu, to pomyślimy co dalej. 

Zgodziliśmy się wszyscy i wyszliśmy z pokoju wspólnego. Ja udałem się prosto do Wielkiej sali, skąd Glizdogon właśnie wrócił. Skorzystałem z kilku skrótów i już miałem wychodzić na korytarz, gdy zauważyłem jak Smarkerus wychodzi z Wielkiej sali, trzymając w rękach pergamin. Ten pergamin. 

Świetnie - Pomyślałem. Ślizgon był widocznie zafascynowany znaleziskiem i ruszył na górę po schodach. Po cichu poszedłem za nim, mając nadzieję, że mnie nie zauważy. Szliśmy obaj w stronę biblioteki, gdzie on wszedł, a ja podążyłem za nim. Zastanawiałem się, co zamierza zrobić z tym znaleziskiem. Oby nie zaczął po tym bazgrać!

Snape usiadł przy stoliku i rozłożył pergamin. Schowałem się za pobliskim regałem i obserwowałem jego poczynania. Najpierw dokładnie obejrzał pustą mapę, a potem sięgnął po różdżkę. Zastanawiałem się, czy nasze zaklęcia zadziałały i pergamin rzeczywiście zacznie go obrażać. Po cichu podszedłem bliżej, a on stuknął różdżką w mapę, próbując ją aktywować. Zatrzymałem się na tyle blisko, by zobaczyć, co było teraz na niej napisane.

Pan Lunatyk serdecznie pozdrawia Severus'a Snape'a i ma nadzieję, że jego wielki nochal nie przeciąży kiedyś jego małej głowy.

Pan Glizdogon ma nadzieję, że Severus Snape kiedyś zamierza się wykąpać i przy okazji wyczyścić również swój wielki nochal.

Pan Łapa zastanawia się, czy Severus Snape postanowi w końcu umyć włosy, zanim ktoś poślizgnie się na tłuszczu, który z nich cieknie.

Pan Rogacz zgadza się z pozostałymi i wyraża zdziwienie, że pomimo wielkiego nochala, Severus Snape nie czuje swojego własnego odoru.

Zaśmiałem się, czytając ostatnią linijkę. "Nieźle, James" - Pomyślałem. Smarkerus odwrócił się, gdy tylko usłyszał mój śmiech i spojrzał na mnie z nienawiścią.

- Black. - Złożył pergamin i uniósł go w ręku. - Wiesz może, cóż to takiego?

- Och, to taki żart. - Posłałem mu uśmiech. - Podoba ci się, Smarku?

- Nieśmieszne. - Snape zeskanował mnie wzrokiem. - Pokażę to profesor McGonagall, zobaczymy, co ona o tym pomyśli. 

- Nie wygłupiaj się, Snape... To tylko pergamin, który obraża każdego, kto próbuje go odczytać. - Sięgnąłem po mapę, lecz on cofnął rękę i pokręcił głową.

- Myślisz, że ci to oddam? Mylisz się, Black. Zapłacicie mi za to, co się stało na błoniach. 

- Tak? - Zastanowiłem się chwilę. Musiałem jakoś odzyskać tą mapę, zanim ktokolwiek z nauczycieli się o niej dowie, ale też tak, żeby Smark nie domyślił się, że jest dla mnie ważna. - I myślisz, że ktoś nam coś zrobi za to, że mamy taki zabawny pergamin?

- Mam wrażenie, że to nie jest zwykły "zabawny" pergamin. - Na jego twarzy pojawił się wredny uśmieszek.

- Zapewniam cię, Smarku, to tylko zabawny pergamin. - Skrzyżowałem ramiona, zachowując spokój na zewnątrz, a w środku panikując. Co mam teraz zrobić?!

- Cześć! - Usłyszałem obok siebie. Pojawiła się Marlene McKinnon, która trzymała w ręku jakąś książkę. - Co się dzieje?

- Nic takiego, Tłusterus tylko nie chce mi oddać mojego zabawnego pergaminu. - Spojrzałem porozumiewawczo na dziewczynę, a ona zeskanowała Snape'a wzrokiem. Całe szczęście, że opowiedziałem jej o mapie kilka miesięcy temu.

- To nie jest zwykły pergamin, oni go zaczarowali! Sama zobacz! - Zarzekał się Snape i znów rozłożył pergamin, żeby stuknąć w niego różdżką. Pojawiły się ponownie obrażające go napisy, więc podał dziewczynie pergamin, żeby przeczytała. 

Marlene zaśmiała się, znów czytając docinki o wielkim nochalu Snape'a i jego tłustych włosach, po czym złożyła pergamin i spojrzała na niego. 

- Oj Snape, przecież to można kupić u Zonka... Co druga osoba w naszym pokoju wspólnym taki ma. - Powiedziała i wzruszyła ramionami. 

- Właśnie, Smarkerusie. - Wziąłem mapę od dziewczyny. - Przecież byśmy sami czegoś takiego nie stworzyli, aż tak zdolni nie jesteśmy. 

- Jeszcze się dowiem, Black, co to takiego. Zobaczysz. - Odgrażał się Snape i odszedł, trzepocząc szatami jak nietoperz. Odetchnąłem z ulgą i spojrzałem na blondynkę, która uratowała mapę przed wielkim nochalem Snape'a.

- Dzięki... - Przytuliłem ją i pocałowałem w policzek ze szczęścia. -  Naprawdę, jestem ci winny przysługę, jeśli tylko będę mógł coś zrobić...

- Nie ma sprawy, zrobiłbyś to samo na moim miejscu. - Marlene uśmiechnęła się, przyjaźnie odwzajemniając uścisk.

- To nie jest miejsce na randkę, tylko biblioteka! Wynocha mi stąd! Już! - Krzyknęła na nas pani Pince, która pojawiła się nagle znikąd. Niektórzy obecni w bibliotece spojrzeli na nas i zaczęli szeptać między sobą, a my, rozbawieni, wróciliśmy do pokoju wspólnego, gdzie całą historię poznali huncwoci. Peter dostał dożywotni zakaz noszenia ze sobą mapy huncwotów. 

W ostatnim tygodniu czerwca, cała szkoła była podekscytowana meczem. Ludzie rozmawiali jedynie o tym, a zawodnicy patrzyli na siebie z nienawiścią za każdym razem, gdy widzieli się na korytarzu. Tego poranka, jak zwykle w dniu rozgrywki, odprowadziłem James'a do szatni, a potem wraz z Lunatykiem i Glizdogonem oglądaliśmy mecz na trybunach. 

Tuż po gwizdku pani Hooch, obydwie drużyny wzbiły się w powietrze. Ujrzałem mojego brata, który od samego początku zaczął wypatrywać znicza, podobnie jak i szukający gryfonów. Mecz się powoli rozkręcał, a drużyny szły łeb w łeb. James zwinnie omijał przeszkody i przerzucał kafla przez pętle, wprawiając nas wszystkich w zachwyt swoim lekkim stylem gry. Ślizgoni oczywiście próbowali zdziesiątkować naszą drużynę, ale gryfoni tak łatwo im się nie dawali i cudem wychodzili cało z nieczystych zagrywek. Wynik cały czas się wyrównywał. Po trzydziestu minutach gry było już 110 do 100 dla Gryffindoru, a kapitanowie drużyn oglądali się na swoich szukających. 

Niech Regulus nie zobaczy znicza, niech go nie złapie - Powtarzałem w myślach, wlepiając oczy w postać mojego brata. Spojrzał w moją stronę z pogardą i zawiesił na mnie swój wzrok. Moment później usłyszeliśmy gwizdek pani Hooch. Szukający gryfonów złapał złotego znicza. Puchar był nasz. Uśmiechnąłem się łobuzersko, wciąż patrząc na mojego brata, który pokazał nieprzyjazny gest w moją stronę, niczym jakiś niewychowany mugol. 

W pokoju wspólnym gryfonów rozkręciła się impreza. Uczniowie, którzy kończyli szkołę wykorzystali okazję, żeby po raz ostatni zabalować w Hogwarcie i podkradli z gabinetu profesora Slughorn'a dwie butelki whiskey. Ja i Remus wybraliśmy się szybko do Trzech mioteł po piwo kremowe i przy okazji zwędziliśmy też litrową butelkę pitnego miodu, po czym naszym tajemnym korytarzem wróciliśmy do zamku, jak zwykle przy pomocy mapy przemykając się z powrotem na imprezę. 

Muzyka grała głośno, wszyscy cieszyli się, rozmawiali ze sobą, a James znowu był dumny i napuszony. Jak zwykle, znowu próbował podrywać Lily Evans, która mimo wypicia alkoholu, wciąż nie chciała z nim rozmawiać i go spławiała. Niektórzy tańczyli, niektórzy po prostu stali i rozmawiali. Najszybciej z imprezy odpadł Glizdogon, który zasnął na dywanie przy kominku. Ja większość czasu spędziłem z Remus'em, pijąc razem kremowe piwo z domieszką pitnego miodu i wspominając, jaki ten rok szkolny był zwariowany. 

- Syriusz Black... - Usłyszałem obok siebie, odwróciłem wzrok by ujrzeć Marlene. Uśmiechnąłem się na jej widok.

- Marlene McKinnon, w czym mogę ci służyć?

- Zatańcz ze mną. - Powiedziała, uśmiechając się promiennie. Podałem więc Remus'owi moją szklankę i razem z blondynką wkroczyliśmy między tańczących ludzi. Tym razem nie tańczyliśmy jak na balu, po prostu się kiwaliśmy w różne strony, raczej papugując swoje ruchy, śmiejąc się jednocześnie z tego, jak musimy teraz wyglądać. Luźno ze sobą rozmawialiśmy, obiecując sobie, że więcej nie wplątamy się w żaden udawany romans. Zauważyłem, jak jeden ze starszych gryfonów wpatruje się w nią, więc złapałem ją za rękę i obróciłem tak mocno, że poleciała prosto w jego ramiona. Posłałem jej ostatni uśmiech, gdy spojrzała na mnie rozbawiona i wróciłem do moich przyjaciół. 

Lunatyk i Rogacz właśnie wypili całą zawartość swoich szklanek (właściwie, to James wypił całą zawartość mojej, ale absolutnie mi to nie przeszkadzało), i opierali się nawzajem o swoje ramiona. 

- I przysięgam ci Lunatyku, nie zostawię cię nigdy z twoim futerkowym problemem. - Mówił do niego James, patrząc mu prosto w oczy. Dla kogoś, kto nie miałby pojęcia o tym, że Remus jest wilkołakiem, mogłoby to zabrzmieć dość dziwnie. Obaj przytulili się i poklepali po plecach. 

- Wzięło was na sentymenty? - Zapytałem, unosząc brwi. 

- Łapa! - Ucieszył się James i rzucił mi się w ramiona. - A ciebie zawsze będę kochać, nie ważne, czy się ożenię, czy nie, będę cię kochać najbardziej! - Mówił James. Był już całkowicie pijany i byłem niemalże pewien, że sam nie wiedział, co mówi. Przytuliłem go mocno, nie mogąc powstrzymać uśmiechu. W pamięci przeleciał mi moment, gdy będąc w podobnym stanie pocałował mnie parę miesięcy temu.

- Też cię zawsze będę kochać, Rogaczu. - Wyszeptałem, po czym spotkałem wzrok Remusa i jego również wciągnąłem w nasz uścisk. Jak dla mnie, była to taka chwila, którą mógłbym przywoływać do wyczarowania patronusa. Czułem się szczęśliwy, będąc tutaj z najbliższymi przyjaciółmi.

Impreza zakończyła się jakoś w nocy, gdy profesor McGonagall wparowała do pokoju wspólnego i kazała wszystkim iść do łóżek. Wtedy byłem już dużo bardziej pijany i wraz z Lunatykiem i Rogaczem pod ramię szliśmy chwiejnym krokiem po schodach do naszego dormitorium, śpiewając przy tym przyśpiewkę, którą niegdyś wymyślił o nas Irytek.

- SYRIUSZ TO BLACK NA OPAAAK - Wydarł się James, a jego głos zabrzmiał echem po klatce schodowej.

- TO POTTERA CHŁOPAAAK - Zaśpiewał dalej Remus.

- A POTTER GO KOCHA - Wyśpiewałem z rozbawieniem.

- OBŚCISKUJĄ SIĘ W LOCHACH - Dokończyliśmy wszyscy razem, a potem znowu wyśpiewaliśmy w takiej samej sekwencji.

- LOCHY TO NIE WSZYSTKO!

- BO POTTER JAK ZJAWISKO

- WCIĄŻ OBEJMUJE BLACKA

- JAK SWEGO CHŁOPAKA!

Z jednego z pokoi wyjrzał starszy od nas gryfon i rzucił w nas jakimś butem.

- Zamknijcie się! Dajcie ludziom spać! - Krzyknął do nas, a my roześmialiśmy się i zmieniając repertuar na przyśpiewkę o Lupinie, wkroczyliśmy do naszego dormitorium, gdzie kontynuowaliśmy imprezę w trzy osoby.

Zasiedliśmy na podłodze i dopijając resztkę pitnego miodu, który zabraliśmy z dołu, śpiewaliśmy różne piosenki, które tylko przyszły nam do głowy. Byliśmy całkiem nieźle napici, ale o dziwo tym razem nie urwał mi się film. Gdy już znudziło nam się śpiewanie, jak zwykle żartowaliśmy sobie ze wszystkiego, śmiejąc się do tego stopnia, że aż we trzej położyliśmy się na podłodze. James ściągnął ze swojego łóżka kołdrę i przykrył nas wszystkich, co nie było zbyt łatwe. Będąc po środku tej dwójki, zostałem ich poduszką. Lunatyk momentalnie zasnął, gdy tylko jego głowa ułożyła się na moim ramieniu, a Rogacz jeszcze mówił coś o Lily Evans, aż również zasnął w pół zdania, a ja zaraz po nim, bo też byłem zmęczony. 

Następnego dnia, wszyscy trzej obudziliśmy się na podłodze, z kołdrą James'a zarzuconą na nas  i nadal ubrani we wczorajsze rzeczy. Wydawało nam się, że wciąż jesteśmy pijani, bo dopisywał nam humor, a głowy nam jeszcze nie dokuczały. Przebraliśmy się i ogarnęliśmy, a potem zeszliśmy do pokoju wspólnego. Tam spotkaliśmy Glizdogona, który leżał na kanapie i trzymał się za głowę. 

- Glizdek, w porządku? - Zapytał go James. 

- Bywało lepiej... Głowa mi pęka. - Wymamrotał. 

- Przyniesiemy ci coś ze śniadania. - Obiecał Remus, po czym wszyscy trzej zeszliśmy na dół do Wielkiej sali. 

To był przedostatni dzień w szkole. Gdy to do mnie dotarło, poczułem stres, że już lada moment stanę twarzą w twarz ze wściekłą panią Black. Straciłem apetyt niemalże od razu, a James zauważył, że prawie nie tknąłem jedzenia. 

- Wszystko dobrze? Nic prawie nie zjadłeś.

- Zaraz przecież wracamy do domu... Matka obiecała, że się ze mną rozprawi... Pewnie mnie uziemi... Albo gorzej... - Westchnąłem. 

- Nie martw się, Łapo. - Poklepał mnie po plecach. - Spakuj wszystkie rzeczy i przyjedź do mnie. A gdyby ci się nie udało, to sam po ciebie przylecę, choćbym miał cię eskortować na miotle z Londynu do Doliny Godryka, zrobię to. 

- Dzięki, Rogaczu. - Uśmiechnąłem się do niego lekko. - Po prostu nie wiem, czego się spodziewać.

Wieczorem tego dnia odbyła się uczta, podczas której Dumbledore jak zwykle ogłaszał, kto wygrał puchar domów. W tym roku, ze względu na nasze wybryki, Gryffindor nawet nie miał szans. Wygrał Ravenclaw. Wszyscy się najedli, a następnego dnia, z wielkim żalem, że nie mogę w Hogwarcie zostać na stałe, wracałem do domu. 

... Oczywiście, nie na długo, co trochę poprawiało mi humor.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro