5.7

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Luty 1976, Hogwart

Od czasu przyjęcia i naszego wielkiego kaca minęły prawie dwa miesiące. O tej imprezie wciąż się rozmawiało w Hogwarcie, często ślizgoni poruszali temat tego, że ja i James tańczyliśmy przez chwilę razem jak para, na co my reagowaliśmy ironią, lub po prostu ich wyśmiewaliśmy. 

To był dość zabawny wieczór, bo tyle rzeczy się działo. Wciąż nie wiem, co było po tym, jak urwał mi się film i w sumie wolę nie wiedzieć. James też nie poruszał tego tematu, więc wywnioskowałem, że on także zbyt wiele nie pamięta. Żyliśmy ze sobą normalnie, tak jak wcześniej. 

Czasami wciąż zaczepiał Lily Evans, która nadal go ignorowała, lub była dla niego po prostu nie miła. Nawet w jej urodziny zaśpiewał dla niej swoją autorską piosenkę (która swoją drogą była nieco żałosna, lecz nie śmiałem mu o tym powiedzieć). James zauważył, że zwraca na niego uwagę tylko, gdy on dręczy Snape'a, więc coraz częściej to on zaczepiał go bez powodu. Stało się to dla nas codziennością, że obrażamy jego wielki nochal, lub tłuste włosy, lub stare obdarte ubrania. 

Wtedy oczywiście byliśmy z tego dumni, szczególnie, że mało kto w szkole lubił Smarkerusa i każdy z przyjemnością patrzył, jak go dręczymy. Marlene McKinnon dowiedziała się od Lily, że Snape prosił swoich kolegów, potencjalnych śmierciożerców, żeby się na nas odegrali, ale Rosier mu odmówił, mówiąc, że ma z nami układ i nie ma takiej możliwości. Oczywiście, musiałem jej wszystko o tym układzie wyjaśnić, że po prostu nie wchodzimy sobie w drogę. 

W połowie lutego Snape postanowił wziąć sprawy w swoje ręce i po lekcjach wyzwał James'a na pojedynek. Umówili się na szczycie wieży astronomicznej, o północy. Tylko oni i ich różdżki, żadnych świadków, żadnej pomocy. Tej nocy obserwowałem mapę huncwotów w pokoju wspólnym. Towarzyszył mi jedynie Remus, który również martwił się o Rogacza. Zastanawialiśmy się, czy aby na pewno na James'a nie czai się jakiś podstęp ze strony ślizgona, ale korytarze zamku były puste. Jedynie na wieży astronomicznej widniało imię "Severus Snape", a "James Potter" zbliżał się coraz bardziej do celu. 

- Martwisz się? - Zapytał Remus, siadając obok mnie na kanapie i patrząc mi przez ramię.  Jego dłoń lekko spoczęła na moim ramieniu.

- Trudno powiedzieć. Nie wiem, czego się spodziewać... - Westchnąłem i spojrzałem na niego. - Myślisz, że będzie dobrze?

- James jest mistrzem pojedynków... No, okej, zazwyczaj po prostu ma szczęście, ale jest naprawdę dobry. Jestem pewien, że sobie poradzi.  - Lunatyk posłał mi lekki uśmiech. 

- Chciałbym tam być, w razie czego. - Westchnąłem, zerkając na moment na mapę. - Smarkerus jest nieobliczalny. 

- Jakby się nad tym zastanowić, James w sumie też. - Stwierdził na głos, gdy pomyślałem dokładnie to samo. - Wierzę, że wszystko pójdzie dobrze. 

Zwróciłem na niego wzrok i przez moment patrzyliśmy sobie w oczy. Jego spojrzenie z jakiegoś powodu mnie uspokoiło. Wydawało mi się, że miał rację, wszystko musi pójść dobrze. Po chwili  razem spojrzeliśmy na mapę. James i Snape już byli w tym samym miejscu. Pojedynek prawdopodobnie właśnie trwał. Pozostało nam jedynie czekać, aż nasz przyjaciel powróci do pokoju wspólnego.

Wciąż więc oglądaliśmy na mapie jedynie te dwie kropki poruszające się na szczycie wieży astronomicznej. Po kilku chwilach Remus złapał mnie mocniej za ramię, po czym wskazał na mapę w miejscu, gdzie zawidniało nagle "Albus Dumbledore" po drodze na wieżę astronomiczną. No to nieźle, James zostanie nakryty na pojedynkowaniu się przez samego dyrektora szkoły. Zacząłem się bać, że zaraz oboje wylecą ze szkoły, i on, i Smarkerus. 

- Jak myślisz, co się stanie? - Zapytałem, patrząc na przyjaciela. 

- To zależy, na czym przyłapie ich Dumbledore... 

Razem z Lunatykiem zaczęliśmy się stresować. Ja wstałem i chodziłem w kółko po pustym pokoju wspólnym, a on siedział na kanapie, wpatrując się w płomienie w kominku. Zastanawiałem się, jak Peter może spokojnie spać, gdy James zaraz będzie miał poważne kłopoty. 

Minęło może pół godziny, gdy w końcu wszedł on do pokoju wspólnego. 

- Nie uwierzycie! - Zaczął mówić, wyraźnie podekscytowany sytuacją. - Dotarłem na górę, a Snape prawie od wejścia zaczął miotać we mnie zaklęciami, a ja oczywiście się broniłem i kilka razy sam próbowałem go trafić, no ale nic. On nagle krzyczy, że zaraz podda mnie torturom, o jakich mi się nie śniło. Już miał rzucić jakieś czarnomagiczne zaklęcie, które byłem gotów odbić, gdy na całą scenę wkroczył Dumbledore! Rozbroił go i kazał nam obu iść za nim do gabinetu. 

- I co? Nie wyrzucił cię, prawda?

- Ależ skąd! Przez cały czas pouczał Snape'a, że czarna magia nigdy nie powinna być rozwiązaniem i żeby się zastanowił nad sobą. Jedyne co, to nas obu ostrzegł, że Hogwart to nie jest miejsce na pojedynki i że konflikty najlepiej rozwiązywać słownie. Odjął nam po dwadzieścia punktów i pozwolił mi sobie pójść, a Smark tam jeszcze został. Może w końcu go wywali z tej szkoły. 

- Całe szczęście, dobrze, że wyszedłeś z tego cało. - Powiedziałem, przytulając go mocno. Remus dołączył się do uścisku. 

Następnego dnia, niektórzy próbowali dowiedzieć się, jak skończył się legendarny pojedynek James Potter vs. Severus Snape, ale żaden z nich nie chciał o tym opowiadać. Smark siedział przy stole ślizgonów z nochalem w talerzu, a James stwierdził, że w sumie nie ma się czym pochwalić, więc nie będzie o tym opowiadał. Jedynie udzielił informacji, że zostali przyłapani. 

Pod koniec miesiąca miał odbyć się mecz quidditcha, Gryffindor kontra Slytherin. Zazwyczaj te mecze przyciągały najwięcej widowni i wywoływały największe poruszenie wśród uczniów. James i cała drużyna trenowali w każdej wolnej chwili, a ja spędzałem czas z Remus'em. 

Odrabialiśmy jakieś zadanie we dwóch, bo Peter tego dnia postanowił obejrzeć trening gryfonów, na którym był James. Niespodziewanie dosiadła się do nas Lily Evans. 

- Remus, czy jesteś jutro zajęty? - Zapytała. Zbliżała się pełnia księżyca, więc Remus miał już z samego rana zniknąć. 

- Tak, niestety jutro odwiedzam moją mamę. - Wyjaśnił, uśmiechając się przepraszająco. 

- Aha... Szkoda... Miałam nadzieję, że pomożesz mi coś sprawdzić. 

- Co sprawdzić? - Zapytałem zaciekawiony, podnosząc wzrok znad pergaminu. Lily rzuciła mi niepewne spojrzenie. 

- Nie wiem, czy mogę ci zaufać, Syriuszu... Chodzi o Severus'a... Nie chciałabym, żeby Potter się w to mieszał.

- James nie musi o tym wiedzieć, jeśli to coś ważnego, to chętnie ci pomogę. - Powiedziałem. Dziewczyna zastanowiła się chwilę, po czym wzięła głęboki oddech i spojrzała na mnie.

- Severus ostatnio stał się strasznie tajemniczy... To znaczy... Unika mnie... Nie wiem, co robi przez całe dnie, ale widuję go tylko na zajęciach... Chciałam go trochę pośledzić, zobaczyć, czy nie wplątał się w coś zakazanego... Pomyślałam, że idealną pomocą byłby prefekt, który bez powodu może chodzić po szkole i nikt nie pomyśli o tym, że może kogoś śledzić. Sama bym za nim poszła, ale myślę, że zauważyłby mnie dość szybko i niczego bym się nie dowiedziała. 

- Miałaś dobry pomysł, tylko że czas jest nieco kiepski... - Pokiwałem głową. - Ale ja też mam swoje sposoby. Czy Marlene wie o tym, co teraz mówisz?

- Tak, powiedziałam jej. To ona zaproponowała, żebym poprosiła któregoś z was. 

- Posłuchaj, żeby James nie nabrał podejrzeń, może niech ona zostanie naszym łącznikiem? W ogóle, powiedz jej, że może mi pomóc. - Uśmiechnąłem się na myśl o nowej misji. Szkoda tylko, że nie mogłem zabrać ze sobą James'a. - Zajmę się tym jak najszybciej będę mógł, nawet już dzisiaj. 

Lily uśmiechnęła się lekko, podziękowała mi i odeszła, żeby znaleźć swoją przyjaciółkę. Ja spojrzałem na Lunatyka, który uniósł brwi w zdziwieniu. 

- Dlaczego postanowiłeś jej pomóc? - Zapytał szeptem. 

- I tak będę się tutaj nudził jutro, jak James będzie cały czas trenował, a ty znikniesz. Będę mieć przynajmniej jakieś zajęcie. 

- A po co ci do tego McKinnon?

- Jako wytłumaczenie mojego szlajania się po zamku. Pomyśl, gdybym wziął Glizdogona, od razu by ktoś pomyślał, że coś kombinujemy, a jak będę z nią, nikt nie będzie podejrzewał, że knuję coś niedobrego. 

- Bystre, naprawdę bystre. A jutro... Przyjdziecie do mnie, co nie?

- Oczywiście, że tak, Lunatyku! 

Remus uśmiechnął się, po czym obaj dokończyliśmy odrabianie zadania i wróciliśmy do dormitorium. Wyjąłem z rzeczy James'a mapę huncwotów, żeby zacząć śledztwo już teraz. 

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Stuknąłem różdżką w mapę, która zaczęła ukazywać każdy korytarz zamku, który narysowaliśmy. We dwóch usiedliśmy na moim łóżku i przeglądaliśmy pomieszczenia, szukając Snape'a. Nie było zaskoczeniem, że znaleźliśmy go w lochach, w towarzystwie Evan'a Rosier i reszty gangu ślizgonów. Byli razem w sali od eliksirów, co było dość dziwne. 

Profesor Slughorn większość czasu spędzał w swoim gabinecie, który na ich szczęście, oddalony był od tej sali o kilka korytarzy, więc w sumie mieli dobrą miejscówkę na spotkania pozalekcyjne. Założę się, że gdyby ktoś ich nakrył, nakłamaliby, że tylko uczą się eliksirów od Smarkerusa.

- Dobra, czyli po prostu spędza czas ze śmierciożercami... Wiesz, najgorsze jest to, że miałem im nie wchodzić w drogę. Muszę to dobrze rozegrać. 

- Pożycz od James'a pelerynę niewidkę. 

- Wtedy będzie zadawał pytania, a nie może nic wiedzieć. Po prostu zaangażuje McKinnon i jakoś rozwiążemy razem ten problem. 

Nie przewidziałem, że tak ciężko będzie utrzymać sekret przed Rogaczem. Cały czas miałem ochotę mu powiedzieć i wziąć go ze sobą. O ile prościej byłoby z peleryną niewidką i mapą huncwotów w rękach. Co prawda, zwinąłem mu mapę, bo w końcu była to nasza wspólna własność. 

Gdy skończyliśmy zajęcia następnego dnia, Smarkerus pognał do lochów wraz z innymi potencjalnymi śmierciożercami, a James oznajmił, że od razu musi lecieć na trening, co złożyło się wręcz idealnie. Musiałem tylko pozbyć się Glizdogona, co nie było trudne, bo wystarczyło mu powiedzieć, żeby załatwił jakieś jedzenie na wieczór, a on już poleciał się tym zająć. Wraz z McKinnon spotkaliśmy się pod portretem Grubej damy i po zostawieniu naszych rzeczy w dormitorium, od razu ruszyliśmy na naszą tajną misję. 

- Jak myślisz, gdzie go znajdziemy? - Zapytała, patrząc na mnie. - W ogóle, jaki jest plan?

- Zaraz ci wszystko powiem. Chodź. - Rozejrzałem się i zaprowadziłem ją do korytarza na czwartym piętrze za lustrem. Nie chciałem, żeby ktoś podsłuchał co kombinujemy, a to miejsce było jedynym, które przyszło mi wtedy do głowy. 

- Wow, a dokąd prowadzi ten korytarz?

- Do Trzech mioteł w Hogsmeade. W ogóle, to jest ściśle tajne miejsce i od razu ci mówię, nikt nie może o nim wiedzieć. Filch nie ma o nim pojęcia, a my czasami ćwiczyliśmy tutaj zaklęcia. - Wyjaśniłem, ona pokiwała głową. - Nie wiem, czy ten plan będzie dobry, ale pomyślałem, że we dwoje nie będziemy budzić niczyich podejrzeń. Nie powinienem zbliżać się do gangu ślizgonów, bo jak wiesz, mam układ z Rosier, więc nie chcę, żeby nagle zaczęli nas atakować. Będziemy udawali, że jesteśmy na spacerze. Gdy zobaczymy kogokolwiek z gangu ślizgonów, będziemy sprawiali wrażenie, że jesteśmy zajęci sobą. Co o tym myślisz?

- Bystry pomysł. Ale skąd wiesz, że Snape spędza czas z gangiem ślizgonów? - Zapytała. 

- A no właśnie stąd. - Wyjąłem z kieszeni mapę huncwotów i aktywowałem ją. Dziewczyna patrzyła zaskoczona, jak na pergaminie pojawiają się nazwiska uczniów i ich lokalizacja. Otworzyłem stronę, na której narysowane były lochy, a w jednym z korytarzy widniało nazwisko Smarkerusa. 

- Na brodę Merlina, ale świetna rzecz! Skąd masz taką mapę? 

- Narysowaliśmy ją sami. O niej też nie możesz nikomu powiedzieć. 

- Jasne. Niesamowite... No dobrze, czyli idziemy na spacer i w razie spotkania ślizgonów... Zachowujemy się jakby to była randka, tak? 

- Tak, tak pomyślałem. 

- Ale nie próbujesz mnie w ten sposób poderwać, prawda? - Spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Absolutnie nie. - Pokręciłem szybko głową. - Po prostu, chcę jakoś pomóc Lily, a nie wpadłem na nic innego. 

- To w porządku, bo ja też chce pomóc Lily i nie chcę, żeby między nami powstało jakieś nieporozumienie. Jesteśmy tylko przyjaciółmi i koniec, jasne?

- Oczywiście, jestem tego samego zdania, co ty. Co prawda, potem może powstać o nas jakaś plotka...

- Najwyżej. Może nie jestem w tobie zakochana, ale z pewnością dziewczyny będą mi zazdrościć, że sam Syriusz Black zaprosił mnie na randkę. - Marlene uśmiechnęła się i puściła mi oczko.

- Będą ci zazdrościć? - Zdziwiłem się.

- Chłopie, czy ty jeszcze nie zauważyłeś, że pół dziewczyn ze szkoły ogląda się za tobą i wzdycha na twój widok?!

- Wiesz, jakoś nie zwracam za bardzo uwagi na dziewczyny. - Powiedziałem, dopiero potem ogarniając, w jaki sposób musiało to zabrzmieć. Marlene uniosła brwi, ale nie skomentowała mojej wypowiedzi. - Chodzi mi o to, że dzieje się tyle innych rzeczy, że nie myślę o żadnych związkach.

- Tak tak. Dobra, zajmijmy się tym, co ważne. Idziemy? 

- Idziemy. 

Spojrzałem jeszcze raz na mapę huncwotów, upewnić się, że nikogo nie ma na korytarzu, i że Smark nadal jest w lochach, po czym schowałem ją i razem z McKinnon wyszliśmy, by po chwili zejść na dół do lochów. Staraliśmy się wyglądać dość naturalnie, prowadząc luźną rozmowę o słodyczach. Szliśmy przed siebie, mijając po drodze kilka osób. Niektórzy patrzyli na nas dość dziwnie i zaczynałem rozumieć, co miała na myśli mówiąc, że dziewczyny będą jej zazdrościć. Zbliżaliśmy się do korytarza, w którym widziałem nazwisko Snape'a, więc objąłem dziewczynę tak, jak zazwyczaj obejmował mnie James i zamilkliśmy. Usłyszeliśmy jakąś rozmowę za rogiem, więc zatrzymaliśmy się. 

- Miałeś przestać zadawać się z tą szlamą. A może jednak nie chcesz już do nas należeć? - Mówił jeden głos.

- Nie rozumiecie... Ona jest inna... Nie mogę cały czas jej unikać, bo nabierze podejrzeń... Już nabiera podejrzeń... - Odezwał się Snape. 

- Inna? Co ją odróżnia od innych szlam? - Zapytał drugi głos. Razem z McKinnon staliśmy cicho przy ścianie, podsłuchując. 

- Ma duże pojęcie o magii. Mogłaby być dla nas przydatna... - Wyjaśniał Snape. 

- Bzdury. Zastanów się, Snape. Albo jesteś obrońcą szlam, albo śmierciożercą. Nie ma nic pomiędzy. - Odezwał się znajomy głos Evan'a Rosier. - Chodźmy, tracimy tutaj tylko czas. A ty się zastanów...

Razem z Marlene wpadliśmy w panikę i szybko odeszliśmy kawałek dalej, po czym zanim ślizgoni wyszli zza rogu, ona oparła się o ścianę i przyciągnęła mnie blisko. W dobrej sprawie, żeby wszystko było jasne dla ślizgonów, pocałowałem ją. Scena wyglądała tak, jakbyśmy się tam obściskiwali kilka dobrych minut, czyli tak, jak miała wyglądać w razie wpadki. Słyszeliśmy kroki coraz bliżej, ale nie przerywaliśmy pocałunku. Dopiero po chwili oderwałem swoje usta od tych jej i spojrzeliśmy na siebie, czując się raczej rozbawieni takim obrotem akcji, niż zażenowani tym, że tak wyszło.

- A wy nie macie się gdzie obściskiwać? W wieży Gryffindor'u nie macie wystarczająco miejsca? - Zapytał Rosier, zatrzymując się na chwilę przy nas. Odsunąłem się od dziewczyny i spojrzałem na niego z uśmiechem. 

- Tam wszyscy mogliby nas zobaczyć i nam przeszkodzić. Poza tym, potrzebowaliśmy jakiejś ustronnej lokalizacji. - Poruszyłem znacząco brwiami, w środku czując się jak jakiś kretyn.

- Może przejdziemy się do wieży Ravenclaw'u? Tam też mają fajne miejsca. - Zaproponowała Marlene, puszczając mi oczko, a ja pokiwałem głową i znowu objąłem ją ramieniem. 

- No właśnie. Posłuchaj swojej dziewczyny Black i spadajcie stąd. W ogóle, nie chcę cię tu więcej widzieć, zrozumiano? - Evan spojrzał na mnie porozumiewawczo.

- Jasne. A teraz wybacz, mamy do zwiedzenia kilka ustronnych korytarzy.

Rosier udał, że wymiotuje, gdy ja i Marlene ruszyliśmy z powrotem na górę. Jak już byliśmy poza zasięgiem wzroku ślizgonów, w końcu odsunęliśmy się od siebie i skierowaliśmy się w stronę wieży Gryffindor'u. 

- Było blisko. - Wyszeptała. - Przynajmniej się czegoś dowiedzieliśmy. 

- Tak. Będziesz musiała powtórzyć wszystko Lily.  

- Pewnie. Tylko, że wiesz, teraz będziemy musieli udawać, że rzeczywiście byliśmy na randce, żeby się nie wydało, że odgrywaliśmy szpiegów. Zresztą, cała szkoła i tak będzie rozmawiać o tym pocałunku, jak tylko Rosier wszystkim powie... - Blondynka spojrzała na mnie. - Będzie trzeba to chwilę pociągnąć, dla wiarygodności.

- Masz racje... O tym nie pomyślałem. Będę musiał skłamać James'owi... 

- I całej szkole. 

Dopiero po fakcie zrozumiałem, jak wielką lukę miał ten cały plan. Już lepiej było ukraść pelerynę niewidkę z rzeczy James'a i potem wymyślić jakąś wymówkę, a teraz będę musiał mu powiedzieć, że zaprosiłem na randkę Marlene McKinnon i całowaliśmy się w lochach... W co ja się wpakowałem, w ogóle, co ja zrobiłem?!

Plotka zaczęła roznosić się po szkole i do czasu kolacji każdy już wiedział, że między mną a McKinnon coś się zadziało. Czułem na sobie wzrok wielu ludzi, szczególnie, gdy po prostu siedziałem sobie w pokoju wspólnym. Zastanawiało mnie, dlaczego to wydarzenie wywołało taką sensację. Musiałem rzeczywiście być obiektem westchnień wielu dziewczyn, czego wcześniej po prostu nie widziałem. Postanowiłem, że powiem James'owi kawałek prawdy, ale nie wszystko. Zamierzałem powiedzieć, że to Marlene poprosiła mnie dzisiaj po lekcjach, żebyśmy poszpiegowali Smarkerusa. Wydawało mi się to na tyle zgodne z prawdą, że powinno wystarczyć Rogaczowi. Czekałem na niego w dormitorium, aż w końcu wrócił z treningu.

- James, muszę ci coś koniecznie opowiedzieć. 

- Ciekawe... Może o randce z McKinnon?! - Zapytał, piorunując mnie spojrzeniem.

- To nie była randka, najpierw mnie posłuchaj, dobra? 

James był zdenerwowany, ale usiadł na łóżku i wysłuchał całej mojej opowieści. 

- ... I po prostu ona chciała, żebym pomógł jej się dowiedzieć, co kombinuje Snape. Ta "randka" miała być tylko przykrywką, w razie gdyby ktoś się do nas przyczepił. No, a że ślizgoni prawie nas złapali, to tak wyszło, że ją pocałowałem, ale to nic nie znaczyło.

- Czyli nic między wami nie ma, tak?

- Tak, nic między nami nie ma. Powiedziałbym ci dużo wcześniej, gdyby coś było. 

- A już byłem pewien, że mnie zdradzasz. - Zażartował, na co obaj się uśmiechnęliśmy.

- Panie Rogaczu, w życiu bym czegoś takiego nie zrobił. Wszystko było dla dobrej sprawy. Tylko ślizgoni muszą myśleć, że to była randka. 

- No dobrze, panie Łapo. A jak było? - James poruszył brwiami, patrząc na mnie z ciekawością.

- Cóż... - Zrozumiałem nagle, że nic wtedy nie czułem i w sumie niewiele pamiętałem z tego momentu. Musiałem się chwilę zastanowić, żeby przypomnieć sobie, jak było. No, i nie miałem zbyt wielkiego porównania, bo całowałem się wcześniej tylko raz. - Było dobrze. Całkiem dobrze.

- Każesz mi czekać na odpowiedź tak długo, a mówisz tylko "Było dobrze"? Powiedz mi coś więcej! - Rogacz roześmiał się i pokręcił głową. 

- Oj James... - Uśmiechnąłem się nieśmiało i westchnąłem, a potem próbowałem opowiedzieć mu coś więcej. Cały czas mi się wydawało, że brzmię jak skończony idiota. 

- Czyli w porządku. - James poruszył brwiami, gdy skończyłem opowiadać. - Mamy jeszcze trochę czasu do spotkania z Lunatykiem, gdzie jest Glizdogon?

We dwóch zaczęliśmy szukać Peter'a, co nie było zbyt trudne, bo jego tłusty zadek było widać z dalekiej odległości. Znaleźliśmy go w Wielkiej sali, gdzie podjadał słodycze. Jego też musiałem trochę wtajemniczyć w całą akcje, która wcześniej miała miejsce, po czym wszyscy we trójkę wymknęliśmy się z zamku i ruszyliśmy odwiedzić Lunatyka. 

Remus ucieszył się, gdy tylko wyczuł naszą obecność. Znowu wymknęliśmy się z chaty na mały spacer, ganialiśmy się dla zabawy i wygłupialiśmy się, a późną nocą wróciliśmy do zamku, żeby przynajmniej trochę się wyspać. 

Następnego dnia miał odbyć się długo wyczekiwany mecz quidditcha. Od rana cała szkoła na zmianę rozmawiała o mnie i o McKinnon, oraz o meczu, który nadchodził. W końcu zauważyłem te wszystkie dziewczyny, które "wzdychały" na mój widok, a szczególnie widoczne to było wtedy, gdy Marlene pojawiła się w Wielkiej sali na śniadaniu i na powitanie pocałowała mnie w policzek, po czym usiadła razem ze zdziwioną Lily Evans. Uśmiechnąłem się lekko, odprowadzając ją wzrokiem, a James szturchnął mnie w ramię, gdy zauważył moją głupawą, zażenowaną minę.

- Przestań robić taką twarz, wyglądasz, jakby cię coś bolało. - Powiedział. - Musisz poćwiczyć zakochaną minę.

Jakby było to takie łatwe, udawać, że jest się zakochanym, gdy jest zupełnie inaczej. Wszystko było tylko grą, a ja czułem, że w ogóle mi to nie wychodzi. Fakt, lubiłem blondynkę, ale nie w taki sposób, jak wszyscy sobie myśleli. 

James ponownie poprosił, żebym odprowadził go do szatni, więc to zrobiłem i uściskałem go na szczęście, po czym ruszyłem na trybuny. Przechodząc obok grupki dziewczyn usłyszałem wyrywki ich szeptów, "Podobno ma nieziemskie ciało", "McKinnon twierdzi, że świetnie całuje", "A słyszałyście o tym tatuażu?". Zaśmiałem się sam do siebie i pokręciłem głową. Wyglądało na to, że miałem w szkole spory fanklub, a nawet nie byłem tego świadomy.

Remus'a nadal nie było w szkole, więc usiadłem obok Glizdogona, a chwilę potem obok mnie dosiadła się Marlene, wraz z Lily. Dla zachowania wiarygodności naszego "związku", tym razem to ja pocałowałem ją w policzek. Kilka dziewczyn spojrzało zazdrośnie w naszą stronę.

- Jak tam? James jakoś wszystko przyjął? - Zapytała.

- Tak, jest w porządku. Powiedziałem mu kawałek prawdy, więc wie, że wszystko jest dla picu. - Pokiwałem głową, uśmiechając się do niej. - Dziewczyny już ci zazdroszczą, co nie? Słyszałem kilka ciekawych zdań na swój temat.

- O tak. Każda mnie wypytuje o różne rzeczy, a ja buduje ci reputację. Co dokładnie usłyszałeś?

- Nie musisz tego robić, ale dzięki. Że mam nieziemskie ciało, świetnie całuję i że mam tatuaż.

- No, z tych trzech rzeczy, jednej jestem pewna. - Dziewczyna szturchnęła mnie i poruszyła brwiami. Zaśmiałem się i pokręciłem głową.

- Tej o całowaniu? - Spojrzałem na nią zdziwiony. - Naprawdę tak uważasz?

- Oczywiście, że naprawdę tak uważam. Zaufaj mi, wiem co mówię. Miałam przez chwilę chłopaka, który nie potrafił nawet otworzyć dobrze ust. - Blondynka wzdrygnęła się na samą myśl.

- Rozumiem. Ale serio, powiedziałaś dziewczynom, że mam jakiś tatuaż? 

- Tak, wielkiego złotego znicza na klacie.

Oboje się roześmialiśmy, a Marlene oparła swoją głowę na moim ramieniu. Zapewne wyglądaliśmy jak para, chociaż coraz bardziej było mi głupio tak przed wszystkimi udawać.

- Ile zamierzacie ciągnąć ten teatrzyk? - Zapytała po chwili Lily.

- Może do końca tygodnia? Potem odegramy jakieś zerwanie i przestaną o nas gadać. - Stwierdziła Marlene.

- Może być. - Zgodziłem się. - Przypominam ci, Evans, to wszystko przez ciebie i śledzenie Smarkerusa.

- Nie nazywaj go tak. - Rudowłosa posłała mi piorunujące spojrzenie.

W końcu zaczął się mecz. Jak zwykle, ślizgoni grali nieczysto i prawie pozabijali naszych zawodników. James na szczęście był na tyle zwinny, że udawało mu się unikać tłuczków i innych przeszkód. Zdobywał punkty, z łatwością pokonując Kent'a, który nadal był obrońcą w drużynie Slytherin'u. 

Mój brat grał na pozycji szukającego i zawzięcie wypatrywał złotego znicza. Odkąd dowiedziałem się o jego zainteresowaniu Voldemortem, unikałem go. Nie wiedziałbym nawet, co mu na ten temat powiedzieć. Zawiodłem się na nim i to była jedyna rzecz, której byłem pewien, jeśli chodzi o nasze stosunki.

Mecz przebiegał dość płynnie, a gryfoni bez problemu prowadzili w punktacji, bo w końcu trenowali przez kilka dni z rzędu. Było już 170 do 40 dla Gryffindor'u, gdy w końcu usłyszeliśmy gwizdek. Regulus złapał złotego znicza. 

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro