6.6

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Styczeń 1977, Hogwart

Świąteczna przerwa jak zwykle minęła zbyt szybko. Ledwo się obejrzeliśmy, a już musieliśmy iść na lekcje, odrabiać prace domowe i na nowo przyzwyczaić się do trybu zajęciowego. Problemem było to, że mnie to zwyczajnie nudziło. Dla rozrywki zawieszałem swój wzrok na Lupinie coraz częściej i obserwowałem, jak bardzo mu to przeszkadza. Nasz mały, sekretny romans trwał w najlepsze - podczas przerwy świątecznej często znikaliśmy z oczu naszych przyjaciół i spędzaliśmy ten czas razem. 

Teraz, podczas lekcji transmutacji, spontanicznie spojrzałem na Remusa, akurat w tej samej chwili, gdy on spojrzał na mnie. Uśmiechnąłem się i zawiesiłem na nim wzrok. Od razu zauważyłem u niego zakłopotanie, ale mimo tego, wciąż się we mnie wpatrywał. Po chwili puściłem do niego oczko, co sprawiło, że na jego policzkach pojawiły się rumieńce. Obaj wiedzieliśmy, co będziemy robić na najbliższej przerwie.

Po lekcji rzuciliśmy wymówkę, że idziemy na moment do biblioteki, gdy tak naprawdę wybraliśmy się na trzecie piętro, do tunelu, który prowadził do Miodowego królestwa, by przeżyć tam te kilka upojnych minut. Odkąd zaczęliśmy nasz mały romans, zawsze któryś z nas nosił ze sobą mapę huncwotów, żeby nikt z naszych przyjaciół nas na niej nie zobaczył w podejrzanych miejscach w Hogwarcie. Tajne wyjścia ze szkoły były dla nas najlepszymi lokalizacjami - było ciemno i tylko my o nich wiedzieliśmy. Co prawda, było ryzyko, że James lub Glizdogon się tu pojawią, ale byliśmy czujni i reagowaliśmy na każdy dźwięk dookoła.

Niestety, mieliśmy jedynie kilka minut. Ledwo zdążyłem się rozkręcić, a już musieliśmy wracać. Odczuwałem niedosyt, gdy szliśmy korytarzem. Moja koszula była w nieładzie, bo Lunatyk miał w zwyczaju chwytać materiał przy moich ramionach, gotów rozerwać go na strzępy, gdyby nie czas, który zawsze nas gonił. Po drodze poprawiałem swoje ubranie, a on wachlował się rękami, żeby zniwelować rumieńce na twarzy. Wyglądając w miarę zwyczajnie, odnaleźliśmy naszych znajomych i udaliśmy się na kolejną lekcje, jak gdyby nigdy nic się nie wydarzyło. Zresztą, to nie był pierwszy raz, gdy udało nam się tak wymknąć i nie wzbudziliśmy niczyich podejrzeń.

Przez resztę dnia ciężko było mi się skupić, mając nadal w pamięci sceny z ciemnego korytarza. Siedząc na krześle, huśtałem się na nim, pogrążając się w zamyśleniu. Gdy ktoś mnie o coś pytał, nawet tego nie rejestrowałem. Patrzyłem się w przestrzeń nade mną, myśląc o Lunatyku i tym, jak bardzo chciałbym znowu być z nim w tym ciemnym tunelu. Dopiero James sprowadził mnie na ziemię, gdy poprosił mnie o mapę huncwotów na przerwie. 

- Po co? - Zapytałem, patrząc ponad nim na Lunatyka, który trochę się zaniepokoił. 

- Chcę zobaczyć, gdzie jest Smarkerus. Wyleciał z sali jak poparzony. Może pójdziemy mu podokuczać? - Zaproponował Rogacz, uśmiechnąłem się do niego i wyjąłem z tylnej kieszeni złożoną mapę, po czym podałem mu ją.

- Dawno tego nie robiliśmy, a szczerze przyznam, że trochę mi się nudzi. - Powiedziałem. 

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - Wygłosił James, aktywując mapę. Zaczęliśmy oglądać cały zamek na pergaminie, szukając naszego ulubionego ślizgona. Zobaczyliśmy go przy sali zaklęć, wraz z Rosier, Avery'm i Mulciber'em. Było to dość podejrzane, bo mieliśmy mieć zaraz zupełnie inną lekcje. 

- Ciekawe, co razem znowu kombinują. - Zastanowił się Remus. 

- Moglibyśmy się dowiedzieć... - Rogacz spojrzał na mnie z łobuzerskim uśmiechem. - Masz ochotę na wycieczkę pod peleryną?

- Pewnie. Ale zanim tam dotrzemy, może ich już tam nie być. Może spróbujmy ich przyłapać później? 

- Racja. Zresztą, Lily i Marlene zaraz tu będą. - James wskazał palcem na zbliżające się do nas kropki z imionami dziewczyn. - Koniec psot! 

Mapa znowu się zaszyfrowała. Lunatyk po nią sięgnął, a Rogacz wlepiając oczy w Lily, przekazał mu pergamin bez słowa. Uśmiechnęliśmy się do siebie, po czym przywitaliśmy się z dziewczynami. 

Ostatnie zajęcia tego dnia - obrona przed czarną magią, były chyba jedynymi, na których uważałem. Profesor Howard mówił nam o zaklęciach niewerbalnych, wyjaśniając całą teorię, jak należy je skutecznie rzucać. O ile ułatwiłoby to nam życie, gdyby nasi rywale nie wiedzieli, czego się spodziewać. Pomyślałem, że warto by się było tego nauczyć, lecz nie było to proste. 

Przez drugą połowę zajęć, mieliśmy ćwiczyć rzucanie zaklęć niewerbalnych. Najszybciej załapała to Lily Evans, co nie było żadnym zaskoczeniem. Równie szybko udało się to też Lunatykowi i kilku puchonom, z którymi mieliśmy zajęcia tego dnia. Ja i James mieliśmy jednak trochę problemów. Ja ze względu na to, że zbyt wiele działo się w mojej głowie, a Rogacz po prostu cały czas zwracał uwagę na Lily. 

- Musisz się skupić. - Wyszeptał do mnie Remus, uśmiechając się lekko. Gdyby wiedział, jak ciężko jest mi się skupić na czymkolwiek, gdy wciąż wracały mi w pamięci nasze namiętne chwile sam na sam. Mimo wszystko, wziąłem kilka głębokich oddechów i skupiłem się jedynie na wybranym zaklęciu. 

Wingardium leviosa.... Wingardium leviosa... DO CHOLERY, WINGARDIUM LEVIOSA... - Powtarzałem w myślach, aż za ostatnim razem dopiero udało mi się sprawić, że mój podręcznik uniósł się w powietrze. 

James spojrzał na mnie zazdrosnym wzrokiem. 

- Łapo, jak to zrobiłeś? - Zapytał.

- Musisz się skupić... Spróbuj krzyczeć w myślach.

Rogacz spróbował znowu, ale nic się nie wydarzyło. Zrezygnowany oparł się na swoim krześle i skrzyżował ramiona.

- Jeśli wam nie wychodzi, to niczym się nie martwcie. Przyjdzie to do was z czasem, o ile będziecie ćwiczyć. - Powiedział profesor Howard pod koniec lekcji. 

Magia niewerbalna była dla nas czymś zupełnie nowym, a ze względu na to, że Rogacz uparł się, żeby się tego nauczyć, ponownie wykorzystywaliśmy nasz ulubiony korytarz do ćwiczenia zaklęć. Kilka razy w ciągu tygodnia wymykaliśmy się wieczorami, żeby znaleźć się tam i uczyć się wspólnie. 

Ja załapałem dość szybko. James i Peter ćwiczyli dużo dłużej i więcej, aż w końcu im się zaczęło udawać. W połowie miesiąca znowu nadeszła pełnia, więc wtedy zaprzestaliśmy wymykania się na ćwiczenia, a zamiast tego, odwiedziliśmy Remus'a we Wrzeszczącej chacie. 

Tej nocy, gdy już wracaliśmy we trójkę jako zwierzęta do zamku, przy skraju zakazanego lasu zobaczyliśmy jakieś dwie postacie. Zainteresowani, co ktoś o takiej godzinie robi w takim miejscu, w środku zimy, zakradliśmy się między drzewami, żeby znaleźć się bliżej tych tajemniczych osób. 

- Co to było? - Zapytał jeden z nich, głos był dość znajomy. Druga osoba zaświeciła różdżkę i poświeciła w naszą stronę. Ujrzeliśmy Evan'a Rosier i Avery'ego.

- To tylko jeleń. - Odpowiedział ten pierwszy, gdy światło padło na James'a, który zastygł w miejscu. Ja schowałem się za drzewem, a Glizdogon i tak był mały, więc nie było go widać.

- Jeleń? Co robi tu jeleń?

- Jesteśmy w lesie, idioto. To normalne, że jest tu jeleń. - Rosier wywrócił oczami i poszedł dalej, wraz z Avery'm. Z ciekawości podążyliśmy za nimi. Rogacz starał się zachowywać jak zwyczajny jeleń, aby nie wzbudzić żadnych podejrzeń. 

Obaj ślizgoni wyglądali, jakby czegoś szukali, dlatego tak bardzo przyciągnęli naszą uwagę. Po chwili zatrzymali się, widocznie zadowoleni, a tuż nieopodal stał jednorożec. Rozświetlał okolicę swoim blaskiem niczym patronus. 

- Mamy go. - Powiedział Evan i rzucił jakieś zaklęcie, przez co zwierzę upadło na ziemię, jakby związane sznurami, po czym podszedł do jednorożca i próbował zdobyć kilka jego włosów z ogona. Oburzony wyszedłem zza krzaków, w których się chowaliśmy i zacząłem warczeć. Avery obejrzał się na mnie i krzyknął przerażony.

- P-P-PONURAK! - Cofnął się w stronę Rosier, który zignorował swojego kolegę, wciąż pozbawiając zwierzę cennych włosów.

- Zamknij się kretynie, nie istnieje coś takiego jak ponurak!

- A-ALE ON TU JEST! - Przeżywał głośno Avery. - One oznaczają rychłą śmierć!

Szczeknąłem wściekle i podszedłem bliżej. Rosier obejrzał się i prychnął pod nosem. 

- Przestań, to tylko wielki, głupi pies! Pewnie uciekł Hagridowi.

Warknąłem i ruszyłem biegiem w ich stronę, Avery zwiał z powrotem w stronę zamku, a Rosier wystrzelił w moją stronę z różdżki, zanim zdążyłem go ugryźć. Jego zaklęcie chybiło, ale musiałem odskoczyć w pobliskie krzaki, żeby nim nie oberwać. Chwilę później usłyszałem stukot, krzyk i gdy spojrzałem w tamtą stronę, James przydeptywał właśnie plecy Evan'a, a ten przeraźliwie krzyczał i próbował wyczołgać się jak najdalej. Przed nosem przeleciał mu Glizdogon w postaci szczura.

- SZCZUR! - Krzyknął i zerwał się na równe nogi, po czym zwiał w tą samą stronę, co Avery, trzymając kurczowo w dłoni skradzione włosy. Wygrzebałem się z krzaków i zmieniłem formę w człowieka, żeby zdjąć zaklęcie z jednorożca. Zwierzę podniosło się, ukłoniło przed nami łeb i uciekło w drugą stronę. Uśmiechnąłem się i podszedłem do James'a, poklepałem go po grzbiecie.

- Dobra robota, Rogaczu. Wracajmy lepiej do zamku. - I znowu przybrałem postać psa, po czym we trójkę, jak zwykle zakradliśmy się z powrotem do dormitorium. 

Następnego dnia byliśmy świadkami rozmowy Evan'a Rosier z profesorem Kettleburn, który uczył opieki nad magicznymi stworzeniami.

- Zapewniam cię, chłopcze, jelenie to przyjazne zwierzęta, nie atakują ludzi celowo. 

- Czyżby? A widział pan moje plecy?! Ten potwór ugodził mnie porożem i przydeptał! 

- To niemożliwe, Rosier. Jelenie są łagodne. Z pewnością nie zrobił tego celowo. 

Ślizgon zacisnął pięści, był wściekły. 

- Nie było pana tam, nie wie pan, co widziałem!

- Ciebie też nie powinno było tam być, chłopcze. Muszę odjąć Slytherin'owi 10 punktów za twoją wycieczkę do lasu. Przykro mi. - Powiedział stanowczo Kettleburn i odszedł, zostawiając Evan'a na korytarzu, wraz z nami stojącymi kawałek dalej, prawie umierającymi ze śmiechu.

- A was co tak bawi?! Mało wczoraj nie zginąłem przez jelenia! - Krzyknął w naszą stronę, na co my jedynie wzruszyliśmy ramionami. Avery, który słyszał fragment rozmowy podszedł do Rosier i położył dłoń na jego ramieniu.

- Mówiłem ci, ponurak oznacza śmierć. Powinniśmy stamtąd pójść, gdy się pojawił.

Wściekły Evan strzepnął jego dłoń i posłał mu groźne spojrzenie.

- Żadne ponuraki nie istnieją, kretynie! To był po prostu wielki, głupi pies Hagrida! 

Rosier odwrócił się i odszedł w stronę schodów, a wystraszony Avery pognał za nim. 

- Dobra, sytuacja była zabawna, ale po co tym debilom włosy jednorożca. - Wyszeptał James. Ja i Peter zastanowiliśmy się chwilę.

- Może do jakiegoś eliksiru? Albo chcieli trochę zarobić i je sprzedadzą? - Podrzuciłem pomysł.

- Snape może mieć z tym coś wspólnego. - Stwierdził Peter. 

- Macie mapę huncwotów? - Zapytał James. 

- Jest w dormitorium, w rzeczach Lunatyka. 

Całą trójką ruszyliśmy do dormitorium. Na miejscu odnaleźliśmy mapę huncwotów w jednej z kieszeni spodni Remus'a, po czym wszyscy zaczęliśmy przeglądać pergamin, w poszukiwaniu gangu ślizgonów. Cały czas przebywali w ich pokoju wspólnym, w towarzystwie Smarkerusa. Nic nie mogliśmy zrobić, bo przecież tam nie wejdziemy. Obserwowaliśmy mapę cały wieczór, jedynie Rosier wyszedł z pokoju i udał się do gabinetu profesora Slughorna, w którym przebywała również Lily Evans. Spojrzeliśmy po sobie i zrezygnowani schowaliśmy mapę. Minęło może z dziesięć minut, jak do naszego dormitorium wparowała Lily. 

- Nawet nie wiecie, jak jestem wściekła! - Podeszła do nas. - Ten lizus, Rosier, przyniósł profesorowi Slughornowi włosy z ogona jednorożca! 

- Co ty mówisz?!... - James spojrzał na nią zdziwiony, zresztą, wszyscy tak na nią spojrzeliśmy.

- No tak! Byłam właśnie u Slughorna, bo poprosił mnie do siebie na moment, żeby przekazać informacje o następnym spotkaniu klubu ślimaka, a tu nagle wchodzi Rosier, uśmiechnięty jak nigdy i dał mu prawie cały ogon tych włosów jednorożca! One są niezwykle rzadkie, skąd mógł je zdobyć...

- Z zakazanego lasu. - Powiedziałem, nie zastanawiając się, że rudowłosa nie ma pojęcia, że jesteśmy animagami.

- Z lasu? - Zdziwiła się.

- Podobno był tam wczoraj w nocy. - Rzekł James. - Nie słyszałaś? Twierdzi, że zaatakował go jeleń. 

Lily prychnęła śmiechem i pokręciła głową.

- Jeleń? Jelenie nie atakują ludzi, nie celowo. - Stwierdziła. - Kretyn, ma bujną wyobraźnie. 

Spojrzałem na Jamesa, a on uśmiechnął się niewinnie.

- No właśnie, kretyn. Ale zdolny do złapania jednorożca i wyrwania mu włosów siłą. - Powiedział.

- Świnia z tego Rosier... Lizus i świnia!

- Dlaczego to tak ciebie denerwuje? - Spytałem. 

- Bo on sobie kupuje sympatie profesora, na którą ja pracuję już tyle lat... Po prostu wkupuje się do klubu ślimaka, a nie powinien tam w ogóle należeć! - Lily skrzyżowała ramiona. 

James wstał i położył obie dłonie na jej ramionach, po czym obdarzył ją uśmiechem.

- Zajmiemy się nim, Lily. Dowiemy się, co on kombinuje. Obiecuję ci. 

- Dziękuję, James. - Lekko uśmiechnęła się do niego i ruszyła w stronę drzwi, po czym odwróciła się i spojrzała na nas wszystkich. - A gdzie jest Remus? Coś się stało?

- Nie, nic takiego. Musiał na parę dni wyjechać. - Odpowiedziałem. - Wróci do nas pojutrze. 

- Hmm... W porządku. - Wzruszyła ramionami i wyszła na zewnątrz. My spojrzeliśmy po sobie i dotarło do nas jedno. Musimy koniecznie dowiedzieć się, co knuje Rosier.

Gdy Lunatyk wrócił już do szkoły, opowiedzieliśmy mu o tym, co widzieliśmy w zakazanym lesie i o dalszych losach włosów jednorożca. Stwierdził, że Evan musi mieć jakiś interes do Slughorna, jeśli zależy mu na jego sympatii. Nie mieliśmy co prawda szczęścia przyłapać nikogo z gangu ślizgonów na niczym, także sprawa wciąż była nierozwiązana. Jedynie na zajęciach z transmutacji znowu przyczepił się do nas Smarkerus.

- O, wielka czwórca znowu razem. - Powiedział do nas. - Gdzie się znów podziewałeś, Lupin?

- Nie twoja sprawa, Smarkerusie. - Odpowiedziałem mu. 

- Właśnie, zabieraj stąd ten wielki nochal i nie wsadzaj go gdzie popadnie. - Dodał James.

- Nie pytałem was o zdanie. - Spojrzał na mnie i na Rogacza z pogardą. - Odpowiedz mi, Lupin. 

- Cóż, Severusie. Zgadzam się z moimi przyjaciółmi, że to nie jest twoja sprawa, więc nie powinieneś się tym interesować. - Wygłosił spokojnie Remus. Snape spojrzał na niego z wściekłością i odszedł od nas. 

- Luniaku, ty zawsze jesteś taki grzeczny... - Skomentował James. 

- Czy ja wiem, czy zawsze... - Wyrwało mi się, bo myślami odleciałem do chwil, gdy byłem z nim sam na sam. Wszyscy huncwoci spojrzeli na mnie, James i Peter raczej zdziwionym wzrokiem, a Remus widocznie spanikowany, że zaraz wygłoszę wszystkim naszą tajemnicę. Roześmiałem się nerwowo i szybko sprostowałem, że chodziło mi między innymi o to, że kiedyś podkradł miód pitny z przyjęcia Slughorna i nie raz przecież pomagał nam przy różnych żartach. James i Peter na szczęście to kupili, a Lunatyk posłał mi ostrzegawcze spojrzenie. 

Chyba będę musiał być bardziej ostrożny, bo jeszcze komuś coś wypaplam i wtedy dopiero będzie nam głupio. Coraz ciężej było jednak trzymać wszystko dla siebie.

Był jeden z ostatnich dni stycznia, gdy właściwie przypadkiem poznałem większą część historii Remus'a o jego futerkowym problemie. Był to pewien wtorkowy poranek, a my we dwóch jedliśmy śniadanie. W Wielkiej sali właśnie zawitała poczta. Sowy przyniosły uczniom gazety i listy. Wraz z Remus'em odpakowaliśmy egzemplarz Proroka codziennego i wspólnie zaczęliśmy przeglądać artykuły. Lupin nagle przysunął gazetę całkiem do siebie.

- Coś nie tak? - Zapytałem, patrząc na niego.

- Fenrir Greyback zabił rodzinę czarodziejów ostatniej pełni. - Powiedział, jego głos lekko zadrżał.

- Kto to jest?... Należy do fanatyków Voldemorta?

- To wilkołak. Ten sam, który zmienił mnie w jednego. - Przyznał Remus, odwracając na mnie wzrok przepełniony bólem.

- To był on?! - Przysunąłem do siebie gazetę, żeby spojrzeć na ruchome zdjęcie. Poczułem się nagle wściekły.

- Tak. Mój ojciec miał z nim pewną potyczkę w ministerstwie. Greyback zakradł się do naszego domu i chciał mnie zabić. Przeżyłem, lecz niestety, zostałem wilkołakiem. - Wytłumaczył Remus szeptem.  - Całe życie naszej rodziny wywróciło się do góry nogami...

- Wyobrażam sobie. Naprawdę mi przykro. Wiesz, policzyłbym się z nim. W tej chwili nawet! - Skrzyżowałem ramiona i spojrzałem z nienawiścią na ruchome zdjęcie Greyback'a.

- Syriusz... Jesteś niesamowicie szlachetny, ale nie możesz nic już zrobić. Greyback to zwierzę, będzie zabijał, taka już jest jego natura. A najgorsze jest to, że ja prawie niczym się od niego nie różnię...  - Remus spojrzał w dół i westchnął. 

- To nie prawda. Nie jesteś ani trochę jak on. - Objąłem go ramieniem i przytuliłem do siebie. Nie obchodziło mnie to, że jesteśmy w Wielkiej sali. Nie był to czas, żeby w ogóle się nad czymkolwiek zastanawiać. - Posłuchaj mnie... Jesteś kochany, troskliwy i ciepły. Jesteś dobrą osobą, nigdy nie skrzywdziłbyś kogoś celowo. Twoja futerkowa przypadłość nie czyni z ciebie seryjnego mordercy, jakim jest ten Greyback. Jesteś dobrym człowiekiem, któremu przydarzyło się coś bardzo złego, ale nie czyni cię to złym. 

Lunatyk zwrócił na mnie wzrok i pokiwał głową, posyłając mi delikatny uśmiech. Wiedziałem, że moje słowa do niego dotarły. Zamknąłem gazetę i odsunąłem ją na bok. Nigdy więcej nie poruszaliśmy tematu Greyback'a. 

Pod koniec stycznia, na tablicy ogłoszeń zawisła informacja, że w przyszłym miesiącu odbędzie się kurs teleportacji. Oczywiście, byliśmy tym niesamowicie podekscytowani i nie mogliśmy się doczekać, aż posiądziemy tą umiejętność. Chociaż, na terenie szkoły i tak nie wolno się teleportować, przynajmniej będziemy mogli używać tej zdolności podczas wakacji. Ze względu na to, że Lily miała urodziny akurat na końcu tego miesiąca, James postanowił zorganizować i dla niej małą imprezę w naszym dormitorium.

Przez cały dzień ględził nam nad głowami, karząc sprzątać w pokoju, żeby nie było wstydu tu kogoś wpuścić. Mieliśmy go już dość, więc zaproponowaliśmy z Lunatykiem, że zorganizujemy alkohol i wspólnie udaliśmy się do Hogsmeade. 

- James się nieźle nakręcił dzisiaj. Nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek będę w stanie mieć go dość. - Powiedziałem do Remus'a, który trzymał mnie za rękę. Szliśmy tajnym korytarzem, nie spiesząc się wcale.

- Jest bardzo zaangażowany, chce zadowolić Lily. - Stwierdził. - Zgadzam się jednak, że trochę przesadza. 

- Trochę?! - Spojrzałem na niego. - Podłoga w naszym dormitorium jest tak wypucowana, że można by się w niej przyglądać jak w lusterku, bo kazał mi ją czyścić przez pół dnia i ciągle się czepiał! A ty prawie zawisłeś na tych zasłonach, gdy marudził, jak to niechlujnie są zawieszone, a przecież było w porządku! Przez godzinę prasowałem mu koszulę, bo cały czas coś mu nie pasowało! Myślałem, że wyjdę z siebie!

- No dobra, stanowczo przesadza. - Lunatyk się roześmiał.  - Lepiej dla nas, jeśli przyniesiemy odpowiedni alkohol, bo inaczej marny nasz los. 

- Będę mu to wypominał do końca życia, że zrobił z nas skrzaty domowe. 

Dotarliśmy po kilku minutach do klapy i narzuciłem na siebie pelerynę niewidkę. Wspiąłem się po drabince i jak zwykle, zwinąłem skrzynkę kremowego piwa i dużą butelkę ognistej whiskey. Podałem wszystko Lunatykowi i zszedłem na dół. 

Ruszyliśmy w drogę powrotną, a przy końcu korytarza na chwilę dobraliśmy się do siebie, korzystając z okazji, że jesteśmy sami. Żaden z nas nie miał ochoty wracać do dormitorium, bo wiedzieliśmy, że to jeszcze nie jest koniec przygotowań. 

Ledwo przekroczyliśmy próg pokoju, a Rogacz od razu wziął od nas przyniesiony alkohol i nakazał, żebyśmy doprowadzili się do porządku i ładnie ubrali, po czym oznajmił, że wraz Glizdogonem idą do kuchni po trochę jedzenia. 

Spojrzeliśmy po sobie z Lupinem, rozbawieni jego prośbą i ruszyliśmy do naszych kufrów. Nie wiedziałem, co James miał na myśli mówiąc "ładnie się ubrać", więc przebrałem się po prostu w czarne spodnie i czarną koszulkę, a na wierzch zarzuciłem skórzaną kurtkę. Często się tak ubierałem, odkąd podpatrzyłem ten styl u mojego mugolskiego kolegi z serwisu samochodowego. Stwierdziłem, że będzie mi to pasowało. 

Remus natomiast, po prostu założył inny sweter, w jednolitym, bordowym odcieniu. Niesamowicie pasował do niego ten kolor. Spojrzałem na niego, gdy usłyszałem dźwięk psikania perfum. Z ciekawości podszedłem bliżej, by poczuć ich zapach, a okazało się, że już dość dobrze go znałem. W końcu używał ich ostatnio codziennie. 

- Mogę też? - Zapytałem. 

- Pewnie. - Z uśmiechem podał mi perfumy, których moment później użyłem. 

- Lubię ten zapach, jest taki delikatny. - Spojrzałem na niego, oddając mu flakonik, który on następnie schował do swoich rzeczy. 

- Dostałem je na święta, też mi się podobają... Mówiłem ci już jak bardzo do twarzy ci w skórzanej kurtce? - Wzrok Lunatyka zeskanował moją sylwetkę. Uśmiechnąłem się łobuzersko.

- Nie mówiłeś, ale dobrze wiem, że tak sądzisz. 

- Skąd wiesz? - Zapytał, podchodząc jeszcze bliżej. Nadal byliśmy sami w dormitorium, więc rozmawialiśmy normalnie. 

- Widzę, jak na mnie patrzysz. - Poruszyłem brwiami i szybko skradłem pocałunek z jego ust. On posłał mi uśmiech, po czym odsunął się na bezpieczną odległość, gdy do pokoju wrócili James i Peter. 

- Co to za zapach? Dopiero co tutaj wietrzyliśmy! - Krzyknął Rogacz i po odstawieniu jedzenia na stolik, podszedł do okna i otworzył je szeroko, patrząc na nas z pretensją. 

- Wyluzuj, James. To tylko perfumy. - Powiedział Remus podszedł do stolika zobaczyć, co przynieśli pozostali. 

- Kazałem wam się ładnie ubrać. Ty wyglądasz, jakbyś miał zaraz wsiąść na motocykl, a ty jakbyś szedł na herbatkę do swojej babci! Nie o to mi chodziło! - Narzekał James. On sam wystroił się w swoją najlepszą koszulę, którą własnoręcznie mu uprasowałem, co wcale nie należało do przyjemnych zajęć. Peter też miał na sobie koszulę, pewnie tylko dlatego, że Rogacz nie dałby mu żyć, gdyby jej nie założył. 

- Normalnie jakbym słyszał własną matkę. - Skomentowałem na głos, na co wszyscy w pokoju zamilkli, bo każdy dobrze wiedział, jaka jest pani Black. Patrzyliśmy na siebie z Rogaczem przez moment. Na jego twarzy malowały się różne emocje, nie byłem pewien, jak zareaguje na to porównanie. Wiedziałem, że przesadziłem, porównując jego zachowanie do pani Black, lecz samo mi się to cisnęło na usta. 

- Ja... Wiem... Wiem, że dzisiaj sporo od was oczekuję, ale to dlatego, że jest to dla mnie ważny dzień. - Zaczął tłumaczyć. - Lily w końcu zwraca na mnie uwagę i chcę na niej zrobić dobre wrażenie. 

- Zaufaj mi, James, wystarczy, że w ogóle pamiętasz o jej urodzinach. Nie musisz tutaj odstawiać nie wiadomo jakich salonów, żeby jej zaimponować. Zrobiliśmy dzisiaj co w naszej mocy, żeby pomóc ci to zorganizować. Zapewniam cię, to wystarczy. - Powiedziałem i usiadłem na swoim łóżku. On westchnął i pokiwał głową. 

- Racja... Wybaczcie, że zachowywałem się dzisiaj jak kretyn, ale naprawdę mi zależy, żeby była zadowolona. 

- Będzie zadowolona. - Zapewnił go Remus. - Naprawdę się postarałeś, Rogaczu. 

Finalnie Lily Evans rzeczywiście była zadowolona i szczęśliwa, że zorganizowaliśmy dla niej małą imprezę. Wraz z Marlene McKinnon przyszły do naszego pokoju o umówionej godzinie. Jedynym zadaniem blondynki było trzymanie Lily w nieświadomości przez cały dzień i przyprowadzenie jej tutaj. Po tym, co James kazał mi dzisiaj robić, zazdrościłem jej tak łatwego zadania. 

Wręczyliśmy rudowłosej prezenty, otworzyliśmy alkohol i zaczęliśmy świętować. Na początek wszyscy wypiliśmy po kremowym piwie, a potem wzięliśmy się za ognistą whiskey. Co prawda, nie było tego aż tyle, żebyśmy się nie wiadomo jak upili. Wystarczyło jednak, żeby atmosfera się całkiem rozluźniła. 

Lily i James siedzieli obok siebie, a on co chwilę ją rozśmieszał. Peter jak zwykle objadał się jedzeniem i jedynie przysłuchiwał się temu, o czym rozmawialiśmy z McKinnon i Lupinem. 

Marlene nadal była wściekła na swojego byłego chłopaka i gdy alkohol uderzył jej do głowy, cały czas narzekała na niego, czasami mówiąc nam więcej, niż powinna. Wszyscy trzej wytrzeszczyliśmy na nią oczy, gdy opowiadała o tym, do czego namawiał ją Brett. Dowiedzieliśmy się, że miał on dość... Interesujące... Zainteresowania, o ile można to tak nazwać. 

- Byłam w szoku. Przysięgam, w szoku, gdy weszłam do jego pokoju i zobaczyłam te wszystkie dziwactwa. Jakim cudem jego rodzice nie domyślili się, że ich syn ma takie zapędy, nie mam pojęcia. - Mówiła dziewczyna. - Pewnie myślą, że jest taki idealny i w ogóle. Ale tak naprawdę jest okropny.

- Cóż, może po prostu sądzili, że te wszystkie... Rzeczy... To jego kolekcjonerskie hobby. - Powiedziałem, mając na myśli opisaną przez dziewczynę kolekcję przebrań, od tych najbardziej wyzywających, po te najbardziej śmieszne i niedorzeczne. 

- Nie powinnaś chyba opowiadać o tych rzeczach, wiesz? To jego prywatne sprawy. - Odezwała się nagle Lily, patrząc na swoją przyjaciółkę.

- Gdyby mnie szanował, nie powiedziałabym o nim złego słowa. - McKinnon napiła się piwa i wzruszyła beztrosko ramionami. - Mógł nie mówić mi tych wszystkich niemiłych rzeczy, jaka to jestem brzydka, gruba i nikt mnie nie zechce.

- On chyba oczy ma w dupie. - Skomentowałem. - James, powinieneś pożyczyć mu okulary, żeby zobaczył jaką miał ładną dziewczynę. 

- Wątpię, żeby moje okulary były tutaj wystarczające. Ten pawian chyba jest jeszcze bardziej ślepy, niż ja. - Odpowiedział Rogacz, śmiejąc się pod nosem.

- W ogóle to był jakiś skończony kretyn. - Stwierdził Remus.

Wszyscy zgodziliśmy się z tym stwierdzeniem. Zmieniliśmy temat na coś nieco przyjemniejszego i nasza mała impreza trwała dalej. W końcu obie dziewczyny poczuły się zmęczone. Lily podziękowała nam za zorganizowanie imprezy i wraz z Marlene wróciła do ich dormitorium. James był zadowolony, że podczas tego wieczoru wszystko poszło dobrze. Co prawda, do niczego między nimi nie doszło, ale przynajmniej z nią porozmawiał.

Położyliśmy się wszyscy spać, gdy było już dość późno, a następnego dnia trochę ciężko było nam wstać. Tak czy inaczej, cieszyliśmy się, że zeszłego wieczoru udało nam się fajnie spędzić razem czas.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro