7.12

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Czerwiec 1978, Hogwart

Gdy zaczynał się czerwiec, wszyscy myśleliśmy, że to maj był miesiącem, w którym wydarzyło się strasznie dużo rzeczy. Fakt, poznaliśmy sekret potencjalnych śmierciożerców, straciliśmy mapę huncwotów, mój romans z Lunatykiem wydał się przed Dorcas, dziewczyną Marlene, która wciąż była w szoku, że to się dzieje naprawdę, no i przecież nadchodziły te cholerne egzaminy. 

Nie spodziewaliśmy się, że będą one rzeczywiście okropnie wyczerpujące, jak sama nazwa wskazywała. Pół miesiąca testowano nas na wszelkie sposoby, a z każdym przedmiotem było coraz gorzej. Na szczęście, my byliśmy uzdolnieni, mieliśmy sporą wiedzę i nie musieliśmy aż tak się wysilać. Szkoda nam było tylko Glizdogona, któremu nie szło zbyt dobrze, a teraz nie miał kto mu pomóc. Co prawda, byliśmy wykończeni tymi testami, a szczególnie mój Luniak, który tuż przed pełnią księżyca wyglądał jak cień człowieka i był strasznie rozdrażniony.

- Dobrze, że to już koniec tych egzaminów. W końcu odpoczniemy. - Mówiłem, gdy właśnie wracaliśmy we dwójkę z tego ostatniego. Były to zaklęcia, więc nie było z tym większych komplikacji. Reszta naszych przyjaciół wciąż czekała w kolejce, poza Lily, która została pod salą, żeby poczekać na James'a. 

- Taa... Mów za siebie. - Odpowiedział ponuro Lunatyk. Spojrzałem na niego ze współczuciem, bo wiedziałem, że przecież za dwa dni będzie pełnia i dopiero po niej będzie mógł odpocząć.

- Wybacz, nie pomyślałem o tym. - Usprawiedliwiłem swoją wypowiedź. 

- Też bym chciał o tym czasami zapomnieć, ale niestety, nie mogę. - Remus westchnął i spojrzał na mnie. - Ostatnia pełnia, podczas naszego pobytu w Hogwarcie... 

- Tak... Ale ten czas zleciał. Pamiętam, jak dopiero szukaliśmy pomysłu, jak by ci towarzyszyć. A teraz już kończymy szkołę. - Posłałem mu lekki uśmiech i objąłem go ramieniem. 

- Wciąż nie wierzę, że to dla mnie zrobiliście... 

Dotarliśmy do pokoju wspólnego, gdzie razem zasiedliśmy na kanapie. Nasza rozmowa zeszła na temat puchonki, Bonnie, która niedawno przyłączyła się do śmierciożerców. Lunatyk twierdził, że nie może zerwać z nią kontaktu, bo byłoby to podejrzane. Przypominał mi cały czas, że mamy się zachowywać, jakbyśmy o niczym nie wiedzieli. Był to dla niego drażliwy temat. 

- Dlaczego ty się tak jej uczepiłeś? Zostaw to w spokoju w końcu! - Podniósł nagle na mnie głos, gdy zabrakło mu argumentów w rozmowie.

- Dobrze wiesz, dlaczego. Ona jest zła. Dlaczego nie możesz się z tym pogodzić i skończyć tej znajomości?

- Bo znam ją lepiej od ciebie i nie wierzę, że sama z siebie do nich dołączyła.

- Zastanów się, czy aby na pewno ją znasz. - Powiedziałem, krzyżując ramiona.

- Na pewno lepiej, niż ty. - Odburknął i zapadła cisza. Co chwila spoglądaliśmy na siebie, dochodząc do tego samego wniosku, że nie warto znów tracić czasu na kłótnie. - Po prostu, nie rozmawiajmy już o niej. Zgoda?

- Zgoda. - Pokiwałem głową, przystając na propozycje Lunatyka. 

Nie kłóciliśmy się więcej, chociaż wciąż problem Bonnie chodził mi po głowie. Nie miałem jednak zbyt wiele czasu, żeby o tym myśleć. Nadchodziły inne sprawy, które teraz były ważniejsze, niż jakaś puchonka o twarzy konia.

Wraz z James'em oznajmiliśmy wszystkim przyjaciołom, oprócz Lily, że ten zamierza się oświadczyć. Zaraz po pełni księżyca, ostatniej na której mieliśmy okazję być we czwórkę i świetnie się bawić, zaczęliśmy organizować najważniejsze rzeczy na okoliczność zaręczyn Rogacza. Peter miał zająć się przemyceniem słodyczy z Miodowego królestwa, ja i Remus musieliśmy zorganizować alkohol, i to nie byle jaki. Poprosiliśmy Rosmertę o najlepsze trunki, jakie możemy dostać i to w dużej ilości. Całe szczęście, że istniały te tajne korytarze, o których nikt poza nami nie wiedział i mogliśmy spokojnie przemycić wszystko do zamku, a było tego dość sporo - Wino, ognista whiskey, miód pitny, a nawet kremowe piwo.

Lily na szczęście niczego nie podejrzewała. Z naszą pomocą wymyśliła, jaki prezent podarować profesorowi Slughorn'owi na koniec swojej edukacji w szkole. Był to chyba jej ulubiony nauczyciel, więc chciała zostawić mu po sobie coś specjalnego. Po ostatnim spotkaniu klubu ślimaka, w jego gabinecie zostawiła akwarium z wodą, na powierzchni której pływał płatek lilii. Podsunęliśmy jej z James'em prosty pomysł, jak przetransmutować go w rybkę, bo w końcu byliśmy nieźli w te sprawy. 

Dziewczyna twierdziła, że profesor był zachwycony tym prezentem i z wdzięczności wycałowała James'a na oczach wszystkich w Wielkiej sali, bo akurat opowiadała nam o tym, gdy byliśmy na śniadaniu. Kątem oka zauważyłem, jak Smarkerus wyparował z pomieszczenia. Cóż, gdybym był wciąż szalenie zakochany w James'ie, poszedłbym w jego ślady, ale jednak dzisiaj byłem szczęśliwy. 

Tak, byłem szczęśliwy, że on jest szczęśliwy i że zamierza ułożyć sobie życie z dziewczyną, która naprawdę go kocha. Co do mojego szczęścia, cóż... Kochałem Lunatyka, lecz ze względu na jego przyjaźń z Bonnie, która z jakiegoś powodu nadal trwała, nie potrafiłem w pełni mu zaufać. Żyłem radą mojej przyjaciółki, która poleciła mi po prostu nie przejmować się i chwytać każdy dzień. Dzięki temu, cieszyło mnie to, co miałem w tamtej chwili.

Ostatni mecz quidditcha w sezonie był dla nas niesamowicie ważny. Gryffindor miał ponownie stanąć do walki ze Slytherin'em, bo to właśnie te dwie drużyny prowadziły w tabeli i między nimi wszystko miało się rozegrać. Jako, że nasza drużyna w tym roku już była bardziej wyćwiczona z James'em jako szukającym, to on grał na tej pozycji, a oznaczało to, że nareszcie dojdzie to legendarnego starcia mojego brata z moim najlepszym przyjacielem. 

Przed meczem, Rogacz stresował się, nie tyle grą, co tym, co miało nadejść po niej. Odprowadziłem go oczywiście pod szatnię i uściskałem na szczęście.

- Wygram ten mecz. - Powiedział. - Słuchaj, nie chcę go zgubić, weź go. - Dał mi pierścionek i spojrzał mi w oczy.

- Obiecuję ci, ze mną będzie bezpieczny. - Posłałem mu uśmiech. 

- Wiem. - On go odwzajemnił i jeszcze raz mnie uściskał. - Nikomu innemu nie zaufałbym tak, jak tobie, Łapo, kocham cię nad życie!

James puścił mi oczko i wszedł do szatni. Ja natomiast, przez moment uśmiechałem się sam do siebie jak kretyn, zanim ruszyłem na trybuny, by dołączyć do moich przyjaciół. Pierścionek zaręczynowy bezpiecznie spoczywał w mojej kieszeni i co chwila upewniałem się, że tam jest.

Obie drużyny pojawiły się na boisku, piłki zostały wypuszczone, a pani Hooch oficjalnie zaczęła mecz gwizdkiem. Była to najbardziej emocjonująca rozgrywka od czasu, gdy założyłem się z Lily o moje włosy. James i Regulus wypatrywali wspólnie znicza, a rozgrywka z kaflem była prowadzona bardzo płynnie. Drużyny cały czas wyrównywały punkty. 30 do 30, 50 do 50, 70 do 70. Zaczynaliśmy się martwić, że coś może pójść nie tak, lecz zwątpić w James'a, to tak, jak zwątpić w Dumbledore'a, głupota.

Rogacz zanurkował w dół boiska na swojej miotle i zanim mój brat w ogóle się zorientował, ten tuż trzymał złotego znicza w ręku. Wszyscy ( oprócz ślizgonów, rzecz jasna) na trybunach oszaleli. Szczególnie my, bo wiedzieliśmy, co wydarzy się zaraz w pokoju wspólnym. 

Dotarliśmy tam. James trzymał w rękach puchar, a wszyscy nadal bili brawo. W końcu odstawił go i kazał nalać do niego całą butelkę wina. Członkowie drużyny oczywiście posłuchali jego rozkazu i to zrobili. Rogacz w końcu stanął naprzeciwko Lily, a my, ich najbliżsi przyjaciele, momentalnie znaleźliśmy się tuż przy nich.

- Łapo, już czas. - Powiedział do mnie James. Rudowłosa spojrzała na nas podejrzliwie. Wyciągnąłem z kieszeni pierścionek i podałem go James'owi, a ten klęknął przed Lily. Wszyscy w pokoju wspólnym wstrzymali oddech. - Lily Evans... Kocham cię nad życie i chciałbym wkrótce nazywać cię Lily Potter. Czy zgodzisz się zostać moją żoną? 

Lily zakryła usta rękami, była zdziwiona, lecz wiedziałem, że się zgodzi. Jej oczy zdradzały wszystko. Była przeszczęśliwa, że James ją o to zapytał. 

- Tak! Oczywiście, że tak!  - Odpowiedziała i pozwoliła Rogaczowi założyć pierścionek na palec, po czym oboje zastygli w pocałunku, a wszyscy w pokoju wspólnym zaczęli wiwatować i klaskać. 

- No, to teraz młoda para musi wypić ten cały puchar wina! - Krzyknąłem i uniosłem w rękach puchar quidditcha, do którego wcześniej została wlana cała butelka wina. Był to niezły ubaw, widząc, jak ta dwójka próbuje poradzić sobie z trunkiem w wielkim pucharze, ale warto było. 

Tamtego wieczoru chyba wszyscy się dość mocno upiliśmy. Jako, że i tak kończyliśmy szkołę, ja i Remus nawet nie próbowaliśmy się kryć z naszym romansem. Za dwa dni i tak mieliśmy wracać do Londynu, więc chyba nam obu było wszystko jedno, co się wydarzy. Tańczyliśmy do muzyki, która grała w pokoju wspólnym, przytulając się i szepcząc do siebie różne rzeczy. W końcu, gdy po raz kolejny w tle zagrała ta konkretna piosenka, która towarzyszyła nam od początku naszego związku, bez skrupułów pocałowałem go na środku pokoju wspólnego, na oczach wszystkich gryfonów i nawet my dostaliśmy aplauz, podobnie jak James i Lily.

Marlene McKinnon tańczyła nieopodal nas z Dorcas, i ciągle coś do siebie szeptały. Glizdogon jak zwykle zalegał przy kominku, popijając alkohol i już prawie zasypiał. Urwał mi się film jakoś po tym, jak James namówił mnie na wspólny taniec na jednym ze stolików, a potem pamiętam tylko Lunatyka prowadzącego mnie po schodach do dormitorium i kilka ciekawych scen, które miały tam miejsce, tej nocy.

Następnego dnia obudziłem się wciąż wczorajszy. Leżałem w łóżku obok mojego Luniaka, lecz zagadką było to, gdzie podziały się wszystkie moje ubrania. Usiadłem i rozejrzałem się dookoła naszego dormitorium. Peter znów nie dał rady się przebrać, Remus leżał koło mnie, jedynie w swojej bieliźnie, a James'a nie było w ogóle w pokoju. Przez moment zastanawiałem się, co się z nim mogło stać, ale jakimś sposobem przypomniałem sobie jak mówił mi przed pójściem spać, że "Dzisiaj jest specjalna noc i zabierze Lily w specjalne miejsce, gdzie będą...", och tak, racja, już wszystko było dla mnie jasne. 

Wymknąłem się po cichu z łóżka do łazienki, gdzie wziąłem prysznic, doprowadziłem się do porządku i w zawiązanym na biodrach ręczniku wyszedłem z powrotem do dormitorium. Okazało się, że mój najlepszy przyjaciel już wrócił z nocnej eskapady i właśnie przebierał się przy swoim kufrze.

- Panie Rogaczu, jak panu minęła upojna noc? - Zapytałem, poruszając zabawnie brwiami, on posłał mi nieśmiały uśmiech i spojrzenie, które zdradzało jego wcale nie tak grzeczną naturę.

- Och, panie Łapo... To była chyba najlepsza noc w moim życiu. - Powiedział i puścił mi oczko, po czym jego wzrok powędrował po mojej sylwetce. - Mniemam, że pan też miał upojną noc, panie Łapo?

- Cóż... - Zastanowiłem się chwilę, próbując sobie cokolwiek przypomnieć, a gdy pewne sceny zawitały w mojej głowie, zrozumiałem, że nie mogłem zaprzeczyć. - Owszem. 

James uniósł dłoń i przybiliśmy sobie piątkę, jednocześnie posyłając sobie łobuzerskie uśmiechy. Gdy on poszedł się zdrzemnąć, ja się ubrałem i znów położyłem się obok Remus'a. Przypatrywałem się jego twarzy, gdy tak spokojnie spał. Delikatnie przeczesywałem palcami jego włosy i czekałem, aż się obudzi. 

Po chwili zamrugał i widząc mnie, uśmiechnął się i przetarł oczy rękoma.

- Dzień dobry, Łapo. - Powiedział głębokim głosem i przytulił mnie do siebie.

- Dzień dobry, Lunatyku. Jak się czujesz? - Spytałem, wtulając się w jego ramiona.

- Chyba w porządku. Trochę boli mnie głowa i szczerze mówiąc, niewiele pamiętam z wczoraj. - Spojrzał na mnie. - A ty?

- Ja się czuję świetnie. - Oznajmiłem z uśmiechem. 

Przez moment poleżeliśmy razem, ciesząc się, że nie goni nas dzisiaj czas i moglibyśmy zalegać tutaj aż do uroczystej kolacji, lecz ostatni dzień w Hogwarcie postanowiliśmy spędzić inaczej, niż na leżeniu w łóżku.

W południe, gdy wszyscy już doszli do siebie po wczorajszej imprezie, wybraliśmy się całą grupą na spacer po zamku. Wspólnie wspominaliśmy wszystkie nasze przygody, tyle tutaj razem przeżyliśmy. Dobrych i złych rzeczy. Znaliśmy to miejsce jak własną kieszeń i ciężko było nam uwierzyć, że to już koniec szkoły. 

Był piękny dzień, więc wyszliśmy na oblane słońcem błonia i razem usiedliśmy na trawie. James bawił się złotym zniczem, którego zatrzymał po wczorajszym meczu, Lily i Glizdogon obserwowali jego poczynania, Marlene i Dorcas siedziały obok siebie, wtulone w swoje ramiona, Lunatyk opierał się na rękach, wystawiając twarz do słońca, a ja leżałem, opierając głowę na jego nogach i rozmyślałem o tym, co przyniesie nam przyszłość. 

Nasz piękny i spokojny moment przerwał Rosier, wraz z kilkoma innymi ślizgonami, którzy stanęli nad nami, zasłaniając nam słońce. James spojrzał na Evan'a z pretensją i teatralnie schwytał złotego znicza.

- Rosier, zabierz stąd swój wielki łeb. Zasłania nam słońce. - Powiedział do niego. Ślizgon posłał nam wredny uśmiech.

- Cóż, a wy psujecie mi widok na piękne błonia. Tak czy inaczej, chciałem zapytać, czy przemyśleliście sobie propozycję Czarnego pana? 

- Tak, ale nie zmieniamy zdania. - Oznajmiłem i usiadłem prosto. - Nikt z nas nie zamierza przyłączyć się do waszej chorej bandy śmierciożerców. 

- W takim razie czeka was śmierć. - Rosier spojrzał na McKinnon. - Ciebie i twoją dziewczynę spotka coś szczególnie okrutnego, zobaczysz. 

- Zamknij się, Rosier. I spadaj stąd. - Odezwała się do niego Dorcas. Ślizgon zaśmiał się i pokręcił głową.

- Myślisz, Meadows, że posłucham jakiejś pół-szlamy, odwrócę się i odejdę? Jesteś zabawna. 

- Nie nazywaj jej tak. - Powiedziałem stanowczo, zacząłem powoli wstawać z miejsca.

- Syriusz, usiądź. - Lunatyk złapał mnie za rękaw i pociągnął z powrotem na miejsce. Posłuchałem go. 

- No tak, Black obrońca szlam i zdrajców krwi... Jak to się stało, że ty i Regulus jesteście tak bardzo od siebie różni? - Rosier poruszył brwiami, patrząc na mnie.

- Bo w przeciwieństwie do niego, ja nie jestem skończonym kretynem. Możesz już sobie iść? Twoja głowa się przegrzeje, jak będziesz za długo stał tyłem do słońca. 

- Nie martw się o moją głowę, Black. Martw się o swoją. - Evan posłał mi wredny uśmiech i wraz ze ślizgonami odszedł w dal. 

- Palant. - Powiedział na głos James, wszyscy się z nim zgodziliśmy. 

Reszta dnia przebiegała już dużo spokojniej. Wieczorem cała szkoła zebrała się na uroczystej kolacji. Gryffindor ponownie zdobył puchar domów, co niesamowicie nas ucieszyło. Zanim na stołach zawitało jedzenie, Dumbledore wyszedł na podium i wygłosił przemówienie.

- Moi drodzy. Ostatnie miesiące nauczyły nas wielu, wielu ważnych rzeczy. Między innymi tego, jak ważna jest przyjaźń, lojalność, zaufanie, oraz miłość. Przed nami stoi jeszcze wiele wyzwań, którym będziemy musieli sprostać. Dla niektórych, dzisiejsza kolacja jest tą ostatnią w Hogwarcie. I szczególnie do nich kieruje te słowa. Nie przestawajcie wierzyć w swoje wartości i rozsądnie podejmujcie decyzje. Poza szkołą, za błędy ponosi się większą karę, niż szlaban. Błędy możemy przypłacić nawet życiem. Swoim, bądź naszych bliskich. Dlatego wszyscy powinniśmy zachować zdrowy rozsądek i nie pozwolić, żeby ciemność zaślepiła naszą czujność. Powinniśmy ufać swoim najbliższym i zawsze stawiać na szczerość wobec nich. I powinniśmy pamiętać, że dobro zawsze zwycięża, nawet, jeśli zło wydaje się być najsilniejszym przeciwnikiem na świecie. Dzisiejszy dzień z pewnością jest jednym z tych niezapomnianych dla naszych absolwentów. Czas więc na uroczystą ucztę!

Na stołach pojawiły się rozmaite potrawy. Od razu wszyscy zaczęliśmy jeść. Glizdogon napychał się jak prosiak wszystkim, co miał w zasięgu ręki. Ja siedziałem między James'em a Remus'em i całą trójką z niepokojem obserwowaliśmy naszego przyjaciela, jak ten się obżerał. Lily, Dorcas i Marlene wspólnie, po raz tysięczny w tym dniu przyglądały się pierścionkowi, który rudowłosa dostała od Rogacza, a Smarkerus przyglądał się temu z daleka, siedząc przy stole ślizgonów. 

Nieopodal niego siedział mój brat, z którym nie miałem okazji zamienić ani słowa przez niemalże cały miesiąc, albo i dłużej. Zawiesiłem na nim wzrok na moment, a on spojrzał w moją stronę. Zastanawiałem się, czy jeszcze kiedyś zobaczę tego kretyna. Jeśli rzeczywiście został śmieriożercą, to może będzie okazja, żeby stanąć z nim do walki... Cóż, wciąż zadawałem sobie pytanie, dlaczego nas wtedy ostrzegł, że Voldemort jest w lesie. Pewnie się kretyn przestraszył pomysłów Rosier, żeby rzucać imperius na niewinne osoby lub grozić im innymi zaklęciami.

Kolacja powoli dobiegała końca. Nie docierało do mnie to, że nigdy więcej nie zasiądę przy tym stole. Że to już koniec mojej przygody z Hogwartem. A dopiero co wszedłem tu po raz pierwszy. Dopiero co zostałem przydzielony do Gryffindor'u. Dopiero co się wszystkiego uczyłem. A teraz już jest po wszystkim. 

Następnego ranka, wraz z bagażami wyruszyliśmy na stacje Hogsmeade, skąd odjechaliśmy pociągiem do Londynu. W naszym przedziale rozmawialiśmy o planach na przyszłość. Oznajmiłem wtedy Rogaczowi, że zamierzam wydać trochę z fortuny mojego wuja i zakupić swoje własne mieszkanie, gdzieś nieopodal Doliny Godryka. James zapewniał, że mógłbym nadal z nim mieszkać i absolutnie by to nikomu nie przeszkadzało. Ja jednak wiedziałem, że będzie dla nas lepiej, jeśli nie będę siedział mu na głowie. Zresztą, on i Lily cały czas rozmawiali o wspólnym domu. Rudowłosa miała w wakacje do nas przyjechać, żeby poznać jego rodziców. 

Marlene, Dorcas i Peter nie mieli żadnych poważnych planów. Zgodnie stwierdzili, że zostaną ze swoimi rodzinami, bo gdzie im będzie lepiej, jak nie w domu, w którym mają wszystko. Ja oczywiście nieśmiało zaproponowałem Lunatykowi, żebyśmy zamieszkali razem, nad czym ten wciąż się zastanawiał. 

Podczas tamtej podróży podjęliśmy jednak bardzo, ale to bardzo ważną dla nas decyzję. 

Wszyscy wstąpimy do Zakonu Feniksa i będziemy walczyć przeciwko Voldemortowi, nawet, jeśli doprowadzi nas to do śmierci.

Jak zwykle, odniosłem wrażenie, że podróż do Londynu minęła strasznie szybko. Wyszliśmy wszyscy z pociągu i zanim się rozstaliśmy, na dłuższy moment zastygliśmy w grupowym uścisku, żegnając się serdecznie ze sobą. Oczywiście, chwilę później z Luniakiem żegnałem się oddzielnie, całując go na zapas.

A po przejściu przez barierkę do świata mugoli, rozeszliśmy się, oglądając się za siebie, jakbyśmy mieli nigdy więcej się nie zobaczyć.

- Jak myślisz, James, co teraz będzie? - Zapytałem go, gdy razem odchodziliśmy z peronu.

- Teraz, Łapo, dopiero zacznie się prawdziwa przygoda. - Odpowiedział mi z uśmiechem i ramię w ramię, wspólnie wróciliśmy do domu, przygotowani na to, co szykuje dla nas los.

______

I to moi drodzy, jest właśnie końcówka tej historii, ale... Są jeszcze dwa rozdziały - bonusy, które pojawią się jutro i pojutrze ♥️

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro