Rozdział 19: Tysiąc galeonów

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng



W tym roku Wielkiej Sali nie przyozdobiły odświętne dekoracje.

Zwykle podczas uczty pożegnalnej Wielką Salę dekorowano barwami tego domu, który zwyciężył Puchar Domów. Tym razem jednak ściana za stołem prezydialnym pokryta była czarnym kirem. Dla uczczenia pamięci Diggory'ego, zrozumiała natychmiast Rozella, przełykając gulę w gardle.

Złote promienie słońca ślizgały się po ciemnym materiale i całej reszcie sali, biegając od ucznia do ucznia i usilnie próbując ogrzać ich zziębnięte serca. Bez skutku. Ale słońce nie wycofało się, nie osłabło: trochę nieśmiało i niepewnie, jak niezapowiedziany gość, zasiadło między uczniami i, tak jak inni, czekało cierpliwie na mowę pożegnalną.

W końcu Dumbledore wstał, by przemówić. W Wielkiej Sali było dziś mniej gwarno niż zwykle podczas uczty pożegnalnej, a teraz zapanowała kompletna cisza.

— Dobiegł końca — rzekł Dumbledore, rozglądając się po sali — jeszcze jeden rok.

Zamilkł, a jego spojrzenie padło na stół Hufflepuffu. Tam było najspokojniej, zanim wstał, i tam twarze były najsmutniejsze i najbardziej blade.

— Wiele bym chciał wam powiedzieć tego wieczoru, ale muszę najpierw wspomnieć o stracie wspaniałej osoby, która powinna tu siedzieć — wskazał na stół Puchonów — i razem z nami świętować zakończenie roku. Chciałbym wszystkich poprosić, by wstali i wznieśli puchary za Cedrika Diggory'ego.

Wszyscy powstali, wznieśli puchary, a przez salę przetoczył się pomruk:

— Cedrik Diggory...

Rozella dostrzegła pośród innych Puchonów Leę Murphy i Cordelię Mullen. Zmęczenie malowało się pod ich oczami sinymi cieniami; pewno nie przespały ostatnio zbyt wielu nocy. Rozella chciała odszukać w tłumie Emmę Harris, ale jej wzrok zatrzymał się na Cho Chang. Łzy spływały rzewnie po policzkach Krukonki.

Gdybyś wtedy w grudniu nie przeszkodziła Harry'emu w zaproszeniu jej na bal, może Cedrik nie zdążyłby zrobić tego pierwszy. Cho nie zakochałaby się w nim i nie cierpiałaby teraz. Zabawne, jak nasze małe decyzje wpływają na innych, co?

Kiedy wszyscy usiedli, Rozella wbiła wzrok w stół.

— Cedrik był człowiekiem, który miał w sobie wiele cech wyróżniających dom Hufflepufu — ciągnął Dumbledore. — Był dobrym i wiernym przyjacielem, był pracowitym uczniem i zawsze cenił sobie czystą grę. Jego śmierć dotknęła was wszystkich, bez względu na to, czy byliście jego bliskimi przyjaciółmi, czy nie. Myślę więc, że macie prawo wiedzieć dokładnie, jak do tego doszło. Cedrik Diggory został zamordowany przez Lorda Voldemorta.

Przerażone szepty przebiegły po Wielkiej Sali. Promienie słońca mignęły spłoszone, skrywając się na chwilę za chmurami, skąd, razem z uczniami w dole, popatrywało na Dumbledore'a z niedowierzaniem i strachem. Lecz on stał spokojnie, obserwując ich w milczeniu.

— Ministerstwo Magii — powiedział w końcu — nie życzyło sobie, bym wam to oznajmił. Być może niektórzy z waszych rodziców będą przerażeni, kiedy się dowiedzą, że to zrobiłem, bo albo sami nie uwierzą w powrót Lorda Voldemorta, albo pomyślą, że nie powinienem wam tego mówić, bo jesteście za młodzi. Ja jednak wierzę, że prawda jest lepsza od kłamstwa. Każda próba udawania, że Cedrik zginął na skutek nieszczęśliwego wypadku, albo na skutek własnego błędu, byłaby obrazą jego pamięci.

Teraz wszystkie twarze — oszołomione i przerażone — były zwrócone ku dyrektorowi.

— Jest jeszcze ktoś, o kim muszę wspomnieć w związku ze śmiercią Cedrika — ciągnął Dumbledore. — Mówię, rzecz jasna, o Harrym Potterze.

Twarze przy stołach zafalowały, kilka zwróciło się na chwilę w stronę Harry'ego.

— Harry'emu Potterowi udało się uciec Lordowi Voldemortowi. Narażając własne życie, sprowadził ciało Cedrika do Hogwartu. Okazał, pod każdym względem, takie męstwo, jakie niewielu czarodziejów okazało, stając twarzą w twarz z Lordem Voldemortem. Pragnę go za to uczcić.

Zwrócił się z powagą w stronę Harry'ego i ponownie wzniósł puchar. Prawie wszyscy wstali i zrobili to samo. Przez salę przetoczyło się jego imię i nazwisko, wypito jego zdrowie. Wśród stojących Rozella dostrzegła wyraźną lukę: wielu Ślizgonów pozostało na swoich miejscach, nie tknąwszy nawet pucharów. Draco Malfoy szeptał coś do Crabbe'a i Goyle'a, mając w kompletnym poważaniu sytuację. Rozella poczuła w żołądku gorącą falę gniewu i zacisnęła szczękę. Słońce spojrzało na nią ze zmartwieniem.

Kiedy wszyscy usiedli, Dumbledore ciągnął dalej:

— Celem Turnieju Trójmagicznego było pogłębienie i poszerzenie wzajemnego porozumienia między czarodziejami. W świetle tego, co się wydarzyło, takie porozumienie i więzi są jeszcze ważniejsze niż kiedykolwiek.

Dumbledore spojrzał na madame Maxime i Hagrida, którzy wymienili się teraz niemrawymi uśmiechami, na Fleur Delacour i resztę delegacji Beauxbatons, na Wiktora Kruma i innych przedstawicieli Durmstrangu, siedzących przy stole Slytherinu. Krum miał bardzo dziwną, prawie przerażoną minę, jakby się bał, że Dumbledore powie zaraz coś nieprzyjemnego. Rozella wiedziała od Hermiony, że Barty Crouch Junior — śmierciożerca, który udawał Moody'ego — rzucił na niego klątwę Imperius i zmusił do atakowania reprezentantów w labiryncie. Współczuła mu i żałowała tego, że cieszyła się, gdy jako pierwszy odpadł z trzeciego zadania.

— Każdy gość na tej sali — powiedział Dumbledore, a jego oczy zatrzymały się dłużej na uczniach z Durmstrangu — będzie tutaj zawsze mile widziany, jeśli zechce nas odwiedzić w przyszłości. Powtarzam wam wszystkim jeszcze raz: skoro Lord Voldemort powrócił, będziemy na tyle silni, na ile będziemy zjednoczeni, i na tyle słabi, na ile będziemy podzieleni. Lord Voldemort posiada wielki talent siania niezgody i wrogości. Możemy mu przeciwstawić tylko równie silne więzi przyjaźni i zaufania. Niczym są różnice w zwyczajach i języku, jeśli mamy takie same cele i otwieramy przed sobą serca. Jestem przekonany, a jeszcze nigdy tak bardzo nie pragnąłem się mylić, że czekają nas bardzo ciężkie i trudne czasy. Niektórzy z was już ucierpieli z rąk Lorda Voldemorta. Wiele waszych rodzin doznało bolesnych strat. Tydzień temu straciliśmy jednego z waszych kolegów. Zapamiętajcie Cedrika. Pamiętajcie o nim, gdy nadejdzie czas, w którym będziecie musieli wybierać między tym, co słuszne, a tym, co łatwe. Zapamiętajcie, co stało się z tym dobrym, uprzejmym i dzielnym chłopcem, gdy stanął na drodze Lorda Voldemorta. Pamiętajcie o Cedriku Diggorym.

~^~

W czasie powrotnej podróży do Londynu pogoda była zupełnie inna od tej, którą mieli, gdy we wrześniu jechali do Hogwartu. Na niebie nie było ani jednej chmurki teraz, gdy czekali w Hogsmeade na przyjazd pociągu Hogwart Express. Rozella siedziała na swojej walizce, podpierając dłonie na kolanach i wystukiwała nogą niecierpliwie rytm. Patrzyła na nadjeżdżające powozy, wiozące przez błonia kolejne grupy uczniów.

— Twoja fretka straszy mi pająka — oznajmił nagle Lee. Rozella spojrzała w tamtym kierunku. Wściek stał przed klatką Ślepaka i robił do tarantuli głupie miny, gruchając tak jak ludzie na widok szczeniaczka.

— Twój pająk straszy mi fretkę. — Rozella wskazała na Kapitana, schowanego za Gryzią i trzęsącego się jak galareta.

— Wozaka, wy ignoranci! — krzyknął rozpaczliwie, ale brzmiało to jak nieudana próba udowodnienia swojej odwagi. Valerie wywróciła na niego oczami.

— Ciocia Aurelia pozwoli ci na trzymanie wozaków w domu? — zapytał Fred, opierając się o kamienny filar.

— A kto powiedział, że musi wiedzieć? — Rozella wzruszyła ramionami. Może nie udało jej się długo ukrywać wozaków przed oczami Hermiony i Treacy, ale minęło pół roku i ani Parvati, ani Lavender nie miały zielonego pojęcia o Kapitanie, Wścieku i Gryzi. Dwa miesiące okłamywania rodziców brzmiały przy tym jak pestka. — Poza tym wozaki już się zaprzyjaźniły z Chechłą. Nie mogę ich teraz rozdzielić.

Kapitan jęknął rozpaczliwie na myśl o obślinionym psie Rozelli. Rozella zachichotała, a Gryzia uniosła oczy ku niebu.

Kolejne powozy nadjechały. Z jednego z nich wysiedli Ron, Hermiona i Harry. Rozella przygryzła wnętrze policzka, nagle sobie o czymś przypominając.

— Muszę coś załatwić — oznajmiła, podnosząc się z kufra. — Pilnujcie sierściuchów.

— Aj, aj, kapitanie! — zasalutowali Fred i George jednocześnie. Kapitan był tak przerażony obecnością Ślepaka, że nawet się nie skrzywił.

Rozella poprawiła kraciastą, wymiętą koszulę, którą narzuciła na czarny t-shirt, a potem pomachała, wołając:

— Potter! Pott-... Harry! — podbiegła do niego. Harry odwrócił się do niej z pytaniem w oczach, tak samo jak Ron i Hermiona, którzy właśnie wyciągali swoje kufry z powozu. — Możemy pogadać?

Harry nie wyglądał na zbyt chętnego do rozmawiania z kimkolwiek poza Ronem i Hermioną — a już na pewno nie z Dowell — ale po zastanowieniu kiwnął niepewnie głową. Powiedział do przyjaciół, że zaraz wraca i razem z Rozellą odeszli poza zasięg ich uszu.

Stanęli obok przekrzywionego znaku: „Hogsmeade". Rozella czuła, jak zdenerwowanie zaciska się wokół jej żołądka, a dłonie niekontrolowanie zaczynają się pocić. Nie mogąc jednak odwlec tej rozmowy, powiedziała:

— Chciałam ci podziękować.

Harry wyglądał na kompletnie zbitego z tropu.

— Podziękować? Za co?

Rozella wzięła głęboki wdech.

— Wtedy, w skrzydle szpitalnym, kiedy wymieniałeś nazwiska śmierciożerców... Wiem, że chciałeś powiedzieć: „Dowell", ale się zawahałeś. — Wytarła spocone dłonie o spodnie. — Więc... dziękuję.

Rozella wiedziała, że dla Harry'ego było trudnym tak po prostu zacisnąć zęby i przemilczeć chociaż jedno z tych nazwisk. To była istotna informacja, którą zataił.

I zrobił to dla niej.

Harry wbił wzrok w ziemię.

— To bez znaczenia. Knot i tak nie wierzy w powrót Voldemorta i...

— Nie obchodzi mnie Knot — powiedziała. Obchodzisz mnie ty, pomyślała.

Oboje zamilkli, patrząc niezręcznie wszędzie tylko nie na siebie. Rozella chciała powiedzieć jeszcze tak wiele — może przeprosić po raz kolejny za to, co zrobiła w grudniu i prosić Harry'ego o przebaczenie — otworzyła nawet usta w tym celu, ale zamknęła je, orientując się, że nie potrafiła uchwycić żadnej z tych myśli i zamienić jej w słowa. W końcu wypuściła ciężej powietrze.

— Kto to był? — zapytała, a Harry uniósł na nią oczy. — Ten Dowell, który był tam... gdy... no wiesz.

Gdy Cedrik umarł, a Czarny Pan zwołał swoich podwładnych.

Harry spojrzał na nią z czymś, co można było nazwać jedynie współczuciem.

— To nie była jedna osoba — powiedział. — Była ich trójka. Jedna z nich to na pewno Patricia. Nie słyszałem imion reszty. Przykro mi.

Rozella kiwnęła głową. Sądziła, że odczuje jakąś różnicę, gdy dowie się, kto to był, ale nie zmieniło się kompletnie nic. Nie było ani lepiej, ani gorzej, bo właściwie, przeczuwała, że taka będzie odpowiedź. Patricia — chociaż, tak jak reszta Dowellów, twierdziła, że w trakcie dołączenia do szeregów Lorda Voldemorta była pod wpływem Imperiusa — nigdy nie wyrzekła się swoich przekonań dotyczących czystości krwi. A pozostała dwójka... Rozella wolała o tym nie myśleć. To prowadziłoby do bezpodstawnych oskarżeń, a ona nie miała chęci i siły do rozliczania z grzechów swojej rodziny.

Po prostu jesteś tchórzem, powiedział głos w jej głowie. Łatwiej odwrócić wzrok, co?

Zamknij się.

— Okej — odkaszlnęła, nie wiedząc, co może jeszcze powiedzieć.

Spojrzała na Harry'ego. Chciała zapytać o to, jak się czuł z tym wszystkim, co się wydarzyło. Chciała okazać mu jakiekolwiek wsparcie. Ale kiedy próbowała wydusić z siebie chociaż jedno słowo na ten temat, głos grzązł jej w gardle.

To jego przyjaciele powinni o to pytać. Ty do nich nie należysz.

Miała właśnie pożegnać się z Harrym, życzyć mu miłych wakacji i odejść, ale wtedy Harry powiedział:

— Też dziękuję. — Widząc minę Rozelli dodał: — Za te notatki o stworzeniach, które mogły pojawić się w labiryncie. Przydały się.

Rozella zamrugała. A potem poczuła nagły napływ irytacji w stronę Hermiony.

— Myślałam, że Hermiona nic ci nie powiedziała.

— Bo nie powiedziała — rzekł. — Książka była podpisana na odwrocie.

Pogrzebał chwilę w torbie, aż wyciągnął z niej książkę Rozelli. Rozella wzięła ją do rąk, nie zdając sobie sprawy z faktu, że skoro Harry miał ten podręcznik ze sobą, musiał chcieć go dziś jej oddać i, co za tym szło, porozmawiać z nią.

Spojrzała na niezgrabny podpis z tyłu książki. „Rozella Eleonora Dowell" głosił. Rozella mentalnie zdzieliła się w czoło. Znowu to zrobiłam, pomyślała. Nie zapomniała o tym, jak przed miesiącami podpisała się na anonimowej kartce, informującej, że to ona ma różdżkę Harry'ego i że Potter ma zjawić się nad jeziorem, aby ją odebrać. Powinna zacząć uczyć się na swoich błędach, cholera.

— To takie popularne imię i nazwisko... — powiedziała to samo, co wtedy. Zastanawiała się, czy Harry skojarzy. — Tak, dużo takich Rozell w Hogwarcie.

Harry się zaśmiał.

— Ale tylko jedna, która mogłaby doradzić, by przy starciu z mantykorą, cisnąć jej do paszczy sklątką tylnowybuchową.

— Teoretycznie jedynym miejscem, gdzie mantykora nie jest chroniona, jest jej paszcza, więc to wcale nie takie głupie. Ta twoja Rozella jest bardzo sprytna. Brzmi jak świetna osoba, mógłbyś nas ze sobą poznać.

Harry uśmiechnął się.

— Wiesz, chyba będzie siedziała ze mną, Ronem i Hermioną w przedziale. Jeśli chcesz ją poznać, możesz do nas dołączyć.

Rozella założyła ramiona na piersi i uśmiechnęła się półgębkiem.

— Ale pod jednym warunkiem — rzekła. — Zaklepuję miejsce przy oknie.

~^~

Rozelli, Harry'emu, Ronowi i Hermionie udało się znaleźć przedział tylko dla siebie. Kapitan za wszelką cenę chciał unikać tarantuli Jordana, to też wozaki zabrały się razem z nimi. Gryzia siedziała na parapecie obok Kapitana, który nieustannie wyśpiewywał wulgarne szanty, a Wściek przylepił się do Harry'ego, domagając się drapania za uchem. Świstoświnkę musieli owinąć w szatę wyjściową Rona, żeby zatkać jej dziób, bo pohukiwała nieustannie. Hedwiga drzemała z łebkiem ukrytym pod skrzydłem, a Krzywołap zwinął się w kłębek na wolnym siedzeniu jak wielka, futrzana, ruda poduszka.

Rozella nie rozmawiała z Harrym od miesięcy, ale nawet ona zauważyła, że w ostatnich dniach przypominał on bardziej ducha, niźli żywego człowieka. Ukrywał się przed innymi, omijał posiłki, a w jego zielonych oczach było mnóstwo żalu, jakby wcale nie wydostał się labiryntu. Jakby utknął tam albo wracał każdej nocy, zmuszony przeżywać wszystko od nowa, raz za razem. I może faktycznie tak było.

Ale teraz — możliwe, że za sprawą przemówienia Dumbledore'a — coś najwyraźniej się w nim odblokowało. Pociąg mknął na południe, a oni wreszcie rozmawiali ze sobą tak, jak nie robili tego od dawna. Rozmawiali o tym, co stało się w labiryncie i tym, co, przeczuwali, stanie się niedługo.

Przestali rozprawiać o tym, jakie kroki może podjąć Dumbledore, by powstrzymać Voldemorta, dopiero wtedy, gdy pojawił się wózek z drugim śniadaniem. Rozella wykupiła jak najwięcej słodyczy, bo inaczej Wściek z puchatej, uroczej kulki stałby się agresywnym, drapiącym stworzeniem. Jedzenie na chwilę zajęło również Kapitana, który na szczęście przestał zadręczać ich swoimi okropnymi piosenkami. Gryzia z kolei uciekła na drugi koniec przedziału, żeby Kapitan nie pobrudził jedzeniem jej śnieżnobiałego futerka.

Hermiona wróciła z korytarza i, schowawszy resztę pieniędzy do torby, wyjęła z niej egzemplarz „Proroka Codziennego". Harry zerknął na gazetę z miną mówiącą, że sam nie był pewny, czy ma ochotę wiedzieć, co tam wypisali. Hermiona widząc to, powiedziała spokojnie:

— Nic nie ma. Możesz sam zobaczyć, ale nic o tym nie piszą. Sprawdzałam codziennie. W dzień po trzecim zadaniu była tylko mała wzmianka, że zwyciężyłeś w turnieju. Nawet nie wspomnieli o Cedriku. Nic. Założę się, że to Knot ich zmusił, żeby o tym wszystkim nie pisali.

— Rity nigdy do tego nie zmusi — zauważył Harry. — Taki temat...

— Och, od czasu trzeciego zadania Rita nie napisała ani linijki — powiedziała Hermiona dziwnie sztucznym tonem. — Mówiąc ściślej — dodała, a tym razem głos jej nieco zadrżał — Rita Skeeter nie napisze niczego przez jakiś czas. Chyba, że chce, bym zdradziła jej tajemnicę.

— O czym ty mówisz? — zapytał Ron.

— Jaką tajemnicę? — Rozella zmarszczyła brwi.

— Odkryłam, w jaki sposób podsłuchiwała nasze prywatne rozmowy, kiedy dostała zakaz wstępu na teren szkoły — wyrzuciła z siebie jednym tchem Hermiona.

— Jak to robiła? — zapytał natychmiast Harry.

— Jak to odkryłaś? — zapytał Ron, wybałuszając na nią oczy.

Rozella miała wrażenie, że Hermiona od dawna pałała ochotą podzielenia się z nimi tą informacją, ale powstrzymywała się z powodu tego wszystkiego, co się ostatnio wydarzyło.

— No, prawdę mówiąc, ty mi to, Harry, podsunąłeś.

— Ja? W jaki sposób?

— Pluskwy — oznajmiła uradowana Hermiona.

— Przecież mówiłaś, że to w Hogwarcie nie działa...

— Och, nie chodzi o elektroniczne pluskwy. Nie, bo widzicie... Rita Skeeter — głos jej dygotał ze szczęścia — jest niezarejestrowanym animagiem. Może się zamieniać... — wyciągnęła z torby zamknięty szczelnie słoiczek — ...w żuczka.

— Żartujesz — wypaliła Rozella.

— Ale chyba nie... — powiedział Ron — ona nie jest...

— Tak, jest — oznajmiła Hermiona, wymachując beztrosko słoiczkiem. W środku było kilka gałązek i liści i wielki, tłusty żuk.

— No nie... nie żartuj... — wyszeptał Ron, biorąc od niej słoik i przyglądając mu się z bliska.

— Wcale nie żartuję — odpowiedziała Hermiona z triumfalnym uśmiechem. — Złapałam ją na parapecie okiennym w sali szpitalnej. Przypatrzcie się dobrze, a zobaczycie, że te prążki wokół jej czułków są dokładnie takie same, jak te jej okropne okulary.

Rozella wzięła słoik od Rona. Zbliżyła go do twarzy, wpatrując się w poruszające się w nim zwierzątko.

Nagle jej głowę wypełniły niechciane wspomnienia tego, jak Skeeter wiele razy krzywdziła ją i ważne dla niej osoby. Jak obsmarowała Artura Weasleya i wystawiała Harry'ego oraz Hermionę na pośmiewisko. Jak wyjawiła sekret Hagrida. Przez jej artykuły Rozella długi czas obrzucana była pogróżkami i krzywymi spojrzeniami, a na wierzch wywleczono zapomniane winy jej rodziny; to że służyli Czarnemu Panu. I ta myśl rozwścieczyła ją jeszcze mocniej, bo nie mogła dłużej mówić, że to tylko podłe kłamstwa.

A pamiętasz ten ból, który rozrywał cię od środka przez tę krótką chwilę, gdy uwierzyłaś w słowa Skeeter; w to, że twoja mama umarła? przypomniał uczynnie głos w głowie Rozelli. Tak, pomyślała, pamiętam. I może wówczas śmierć jej mamy okazała się kłamstwem, ale tamtego dnia coś jednak umarło. Jakaś część Rozelli odeszła bezpowrotnie, a pod jej skórą kotłował się teraz sztorm, głodny i wściekły, gotowy wstrząsać morzami. Więc pozwól mu, rzekł Głos. Niech ją pochłonie. Niech pochłonie ich wszystkich.

Rozella zaaprobowała słowa Głosu. Dlaczego miałaby teraz nie odebrać należnej jej sprawiedliwości? Rita Skeeter nie miała obecnie jak się bronić. Była tylko małym, tłustym żukiem. Wystarczyło, że Rozella sięgnie do słoika i zgniecie ją jak robaka, którym — och, ironio — w istocie była. Nikt by jej za to nie winił.

— Ro? — odezwał się Harry, patrząc na nią dziwnym wzrokiem. — Wszystko okej?

Zamrugała, odganiając mgłę, która zasnuła jej umysł. Sztorm w głowie ustał.

Dopiero teraz uświadomiła sobie, o czym myślała. To byłoby morderstwo, pomyślała z lekką paniką. W jednym momencie znalazła się zbyt blisko linii, która oddzielała ją od jej mrocznej wizji, w której stałaby się właśnie tym, co pokazał jej Szaradzista. Drżącymi dłońmi podała Harry'emu słoik.

— Myślałam o tym, żeby nie wypuszczać jej przez najbliższy miesiąc i karmić pająkami — rzekła, pozwalając sobie na choć trochę okrucieństwa. Ron zbladł na tę myśl, ale przyjął to z mściwym poparciem. Hermiona nie wyglądała na taką pewną słuszności tego pomysłu. Rozella wciąż czuła na sobie palące spojrzenie Harry'ego.

— Mogę ją zjeść — zaproponował nagle Kapitan. Rozella zachichotała.

Harry przyjrzał się żukowi, po czym zmarszczył brwi, jakby nagle sobie o czymś przypomniał.

— Na tym posągu w grocie siedział żuk, kiedy przypadkowo podsłuchaliśmy, jak Hagrid opowiada madame Maxime o swojej mamie!

— Żuk też latał wokół nas, kiedy wywinęliśmy kawał Karkarowi — rzekła Rozella.

— No właśnie — powiedziała Hermiona. — A Wiktor wyciągnął mi z włosów żuka po naszej rozmowie nad jeziorem. I jeśli się nie mylę, Rita siedziała na parapecie okna podczas wróżbiarstwa, kiedy rozbolała cię blizna. Przez cały rok latała po zamku i podsłuchiwała, co się dało.

— Kiedy zobaczyliśmy Malfoya pod tym drzewem... — powiedział powoli Ron. Rozella nie wiedziała, o czym teraz mówił, ale słuchała uważnie.

— Mówił do niej, trzymał ją w ręku — dokończyła jego zdanie Hermiona. — Oczywiście o tym wiedział. Właśnie w ten sposób załatwiała te swoje miluśkie wywiadziki ze Ślizgonami. A oni przymknęli oko na to, że Rita łamie prawo, bo dostarczali jej różnych świństw o nas i o Hagridzie.

Hermiona wzięła słoik z rąk Harry'ego i uśmiechnęła się do żuka, który obijał się o ścianki, bzykając wściekle.

— Powiedziałam jej, że ją wypuszczę, kiedy wrócimy do Londynu. Rzuciłam na słoik zaklęcie nietłukące, więc nie może się przemienić. I powiedziałam jej, żeby nie brała pióra do ręki przez cały rok. Zobaczymy, czy to ją oduczy wypisywania świństw o ludziach.

I z pogodnym uśmiechem schowała słoik do torby.

Drzwi przedziału rozsunęły się gwałtownie.

— Bardzo sprytne, Granger — powiedział Draco Malfoy.

Za jego plecami stali Crabbe i Goyle. Wszyscy trzej byli jeszcze bardziej z siebie zadowoleni i jeszcze bardziej bezczelni niż zwykle.

— A więc to tak — wycedził Malfoy, wsuwając się nieco do przedziału i patrząc po nich z głupawym uśmieszkiem błąkającym się wokół wąskich warg. — Złapałaś tę wzruszającą reporterkę, a Potter znowu jest pupilkiem Dumbledore'a. Ale numer.

Uśmiechnął się jeszcze szerzej. Crabbe i Goyle zachichotali.

— Staramy się o tym zapomnieć, co? — zapytał cicho Malfoy. — Udawać, że nic się nie stało?

— Wynoś się — warknął Harry.

Rozella spojrzała uważnie to na Harry'ego, to na Malfoya. Schyliła się w stronę różdżki, wystającej z cholewy buta.

— Wybrałeś przegrywającą stronę, Potter! Ostrzegałem cię! Powiedziałem ci, że powinieneś lepiej dobierać sobie towarzystwo, pamiętasz? Wtedy, jak się spotkaliśmy w pociągu, pierwszego dnia. Powiedziałem ci, żebyś się nie zadawał z takimi szumowinami! — Wskazał głową na Rona i Hermionę, a potem przeniósł kpiące spojrzenie na Rozellę.

— Rozumiemy, Malfoy. — Rozella przewróciła oczami. — Bardzo cierpisz, bo Harry nie chciał być twoim przyjacielem. Skończyłeś już?

Malfoy jednak nie wyglądał na jakkolwiek przejętego tymi słowami. Zbyt wielką satysfakcję sprawiały mu wymyślone przez siebie przytyki.

— Ja? Ja mam wszystko, Dowell. Nic mnie bardziej nie cieszy niż to, że wtedy Potter nie przyjął mojej propozycji — oznajmił pyszałkowatym tonem. — Teraz już jest za późno, Potter! Oni pójdą na pierwszy ogień, kiedy wróci Czarny Pan! Szlamy i kochasie mugoli pierwsi! No, może nie będą już pierwsi, to Diggory był pier-...

Huknęło tak, jakby w przedziale eksplodowało pudło sztucznych ogni.

Oślepiający blask śmigających ze wszystkich stron zaklęć i ogłuszająca seria huków przysłoniła na moment wszystko. Rozella zamrugała, starając się przywrócić sobie widoczność, i spojrzała na podłogę. Malfoy, Crabbe i Goyle leżeli bez ruchu przy drzwiach. Ona sama, Harry, Ron i Hermiona stali w przedziale — każde z nich użyło innego zaklęcia. Ale nie tylko oni to zrobili.

— Pomyśleliśmy sobie, że warto sprawdzić, czego oni od was chcą — powiedział rzeczowym tonem Fred, nadeptując na Goyle'a i wchodząc do przedziału. W ręku trzymał różdżkę, podobnie jak George, który też zadbał o to, by nadepnąć na Malfoya, wchodząc za Fredem.

— Ciekawy efekt — powiedział George, patrząc na Crabbe'a. — Kto użył furnunkulusa?

— Ja — mruknął Harry.

— Dziwne. Ja użyłem galaretowatych nóżek. Wygląda na to, że tych dwóch zaklęć nie powinno się mieszać. Chyba mu wyrosły czułki na twarzy. No, ale nie można ich tu zostawić, psują wystrój wnętrza.

George, Harry i Ron wykopali, wytoczyli i wypchali trzech nieprzytomnych Ślizgonów — jeden wyglądał gorzej od drugiego po mieszance zaklęć, jakie ich trafiły — na korytarz. Kapitan zadbał jeszcze o to, by nasikać Ślizgonom na nogawki. Kiedy wrócił do przedziału, chichocząc i będąc niezmiernie dumnym z siebie, Gryfoni zamknęli za nim drzwi.

— Czy ktoś ma ochotę na eksplodującego durnia? — zapytał Fred, wyciągając talię kart.

Byli w trakcie piątej partii, gdy Harry zapytał:

— No to jak, powiecie nam wreszcie? Kogo szantażowaliście?

Fred, George i Rozella wymienili spojrzenia.

— Och — westchnął ponuro George. — O to chodzi.

— Nieważne — powiedział Fred, kręcąc niecierpliwie głową. — Nie ma o czym mówić. W każdym razie już nie teraz.

— Odpuściliśmy — dodał George, wzruszając ramionami.

Ale Harry, Ron i Hermiona nie dawali za wygraną i w końcu Fred się poddał.

— No dobra, dobra, jeśli naprawdę chcecie wiedzieć... to był Ludo Bagman.

— Bagman? — powtórzył ostro Harry. — Chcesz powiedzieć, że był zamieszany...

— Nie — zaprzeczyła ponuro George. — Nic z tych rzeczy. On jest głupi jak but. Na to by nie wpadł.

— No więc o co chodziło? — zapytał Ron.

Fred zawahał się, a potem powiedział:

— Pamiętacie, że założyliśmy się z nim podczas finału mistrzostw świata w quidditchu? Że Irlandia zwycięży, ale Krum złapie znicza?

— Taak — odpowiedzieli powoli Harry i Ron.

— No więc ten kretyn zapłacił nam złotem leprokonusów, które podłapał od irlandzkich maskotek.

— No i co?

— No i to, że złoto znikło, nie? — wcięła się Rozella. — Następnego ranka rozpłynęło się w powietrzu.

— Ale on to zrobił niechcący, prawda? — zapytała Hermiona.

Rozella prychnęła, a George zaśmiał się gorzko.

— Tak, my też tak myśleliśmy. Uznaliśmy, że jak do niego napiszemy, no wiecie, że się pomylił, to nam zwróci forsę. A on nic. W ogóle nie odpowiedział na nasz list. Próbowaliśmy dorwać go w Hogwarcie, ale zawsze nas czymś zbywał.

— No i w końcu się wkurzył — rzekł Fred. — Oświadczył, że jesteśmy za młodzi, żeby brać udział w zakładach i że nic nam nie da.

— Więc poprosiliśmy go, żeby chociaż oddał nam naszą forsę — powiedział George z groźną miną.

— Chyba nie odmówił? — szepnęła Hermiona.

— A jakże, zrobił to — powiedział Fred.

— Ale przecież to były wasze wszystkie oszczędności! — oburzył się Ron.

— Nie musisz mi o tym przypominać — rzekł George.

— Oczywiście w końcu się pokapowaliśmy, co jest grane. Ojciec Lee Jordana też miał pewne trudności z wyciągnięciem szmalu od Bagmana. I okazało się, że ten typek ma duże kłopoty z goblinami. Pożyczył od nich kupę forsy. Dorwały go w lesie po meczu i zabrały mu wszystko, co miał, ale to i tak nie wystarczyło na pokrycie długu. Śledziły go aż do Hogwartu, żeby mieć na niego oko. A on stracił wszystko w zakładach. Nie miał już ani galeona. I wiecie, jak ten kretyn próbował spłacić im dług?

— Jak? — zapytał Harry.

— Założył się o ciebie, kolego — powiedział Fred.

— Postawił mnóstwo szmalu na to, że wygrasz w turnieju. Założył się z goblinami.

— A więc to dlatego wciąż chciał mi pomagać! — zawołał Harry. — Ale zwyciężyłem, prawda? Więc może wam oddać forsę!

— Nie — mruknął George, kręcąc głową. — Gobliny zagrały z nim tak samo, jak on z nimi. Zobaczyły, że zremisowałeś z Diggorym, a Bagman założył się, że sam wygrasz. Więc Bagman musiał dać nogę. Prysnął zaraz po trzecim zadaniu.

George westchnął głęboko i zaczął ponownie rozdawać karty.

Reszta podróży była dość przyjemna. Zanim się obejrzeli ekspres Hogwart-Londyn wjeżdżał już powoli na peron dziewięć i trzy czwarte. Wkrótce wybuchło zwykłe zamieszanie i gwar, gdy uczniowie zaczęli wysypywać się na peron. Rozella przeklinała pod nosem na wozaki, które całą trójką próbowały pomieścić się w jej torbie. Szło im to dość opornie i Rozella zaczęła wierzyć, że zostaną w tym pociągu na wieczność. Fred i George złożyli właśnie talię swoich kart i czekali, aż zamieszanie na korytarzu trochę minie, żeby mogli wrócić po bagaże do przedziału, gdzie siedzieli Valerie i Lee. Ron i Hermiona przepchali się obok leżących wciąż na korytarzu Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a, taszcząc swoje kufry. Harry został jednak w przedziale.

— Fred... George... poczekajcie chwilę.

Bliźniacy zawrócili. Rozella oderwała wzrok od poczynań wozaków i spojrzała na Harry'ego, który właśnie otworzył swój kufer. Wyciągnął z niego sakiewkę z nagrodą.

— Weźcie to — rzekł, wpychając sakiewkę w ręce George'a.

— Co? — zapytał Fred, kompletnie oszołomiony.

— Weźcie to — powtórzył stanowczo Harry. — Ja tego nie chcę.

— Odbiło ci? — George próbował odepchnąć sakiewkę.

— Nie — odrzekł Harry. — Weźcie to i zainwestujcie. To na wasz sklep z dowcipnymi gadżetami magicznymi.

— Jemu jednak odbiło — powiedział Fred prawie przerażonym tonem.

— Posłuchajcie. Jeśli tego nie weźmiecie, dam to Rozelli i każę wrzucić wam do pokoju — oznajmił. Rozella uniosła ręce w poddańczym geście, mówiącym, że ona się w tę sprawę nie miesza. — Albo wrzucę to do kanału ściekowego. Nie chcę tego złota i wcale nie jest mi potrzebne. Wystarczy mi trochę dowcipów. Nam wszystkim przyda się trochę śmiechu. Coś mi się wydaje, że wkrótce bardzo nam to będzie potrzebne.

— Harry — wybąkał George, ważąc sakiewkę w dłoniach — tutaj musi być z tysiąc galeonów.

— No jasne — odpowiedział Harry, szczerząc zęby. — Sam pomyśl, ile to kanarkowych kremówek.

Bliźniacy wybałuszyli na niego oczy. Rozella zakryła dłonią ogromny uśmiech.

— Tylko nie mówcie waszej mamie, skąd macie to złoto... chociaż teraz chyba już nie będzie jej tak zależało, żebyście dostali pracę w ministerstwie...

— Harry... — zaczął Fred, ale Harry wyciągnął różdżkę.

— Słuchaj — powiedział twardo — albo to weźmiesz, albo miotnę w ciebie zaklęcie. A wiesz, że znam kilka całkiem niezłych. Tylko zróbcie mi jedną przysługę, dobra? Kupcie Ronowi nową szatę wyjściową i powiedzcie, że to od was.

I opuścił przedział, zanim zdążyli coś jeszcze powiedzieć.

— On oszalał — powiedział George, w oszołomieniu patrząc na sakiewkę w swojej dłoni jak na przybysza z innej planety. Fred miał taką samą minę.

Wtedy do przedziału zajrzał Lee, a za nim Valerie, ciągnąca swój kufer z ponurą miną. Lee spojrzał na leżących wciąż na korytarzu Malfoya, Crabbe'a i Goyle'a, z najróżniejszymi śladami po jadowitych zaklęciach, a potem na swoich przyjaciół.

— Widzę, że świetnie się bawicie — powiedział.

Rozella zaśmiała się i zarzuciła na ramię torbę, z której dobiegły ją przekleństwa i wrzaski wozaków.

— Teraz będziemy bawić się jeszcze lepiej — oznajmiła. — Fred i George otwierają biznes!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro