12. Musisz to dać swojej harcerce!

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Piątek, noc. Dwunasty dzień. Narnia na chatkach. Cisza w podobozie.

      Podniosłem się na pryczy i wsłuchałem w szum drzew. Dziś nikt nie chrapał w namiocie Fresni. Z placu apelowego nie dochodziły rozmowy wartowników. Proporce grzały się w namiocie przy półce programowej. Cisza.

      Spojrzałem na śpiącego Rudolfa i przykryłem go kocem, który zsuwał się na ziemię. Przyboczny spał w czapce; uważał, że jest przeraźliwie zimno. Zerknąłem na zegarek. Wskazówka przysuwała się ku jedynce. Noc.

      Ściągnąłem bluzę ze starego liceum z półki i wyszedłem z kadrówki. Zimne, nocne powietrze uderzyło mnie w piersi. Kaszlnąłem i spojrzałem w stronę podobozu Corony. Przez chwilę miałem wrażenie, że widzę kogoś na drodze, jednak zaraz obraz zamazały mi drzewa. Wcisnąłem latarkę do kieszeni i skierowałem się w stronę chatek moich chłopaków. Czułem, że muszę sprawdzić, czy są bezpieczni. Bałem się o nich – przecież byliśmy w lesie, wszystko mogło się stać. Byłem nad Płociczem... wystarczył moment. Każdy to wiedział.

      Przeskoczyłem kilka konarów i wtopiłem się w mrok lasu. Lubiłem pohukiwanie słów, szum jeziora, świerszcze na polanach. Czułem się dobrze, swojsko, naturalnie. Wędrując w kierunku chatek, patrzyłem na niebo. To Justyna nauczyła mnie szukać gwiazd, a Klara sięgać wzrokiem coraz wyżej. Jedna okryła przede mną niebo, a druga się w nie przyoblekła.

      Klara. Tak bardzo chciałem odkryć jej tajemnicę. Może była chora i ten obóz miał być jej ostatnim? Nie, przecież... Nie wyglądała na chorą. Dobra, ja też nie wyglądałem. Ale ja nauczyłem się grać. Nauczyłem się mówić wszystkim, że jest w porządku. Podczas gdy oddychałem tylko jednym płucem.

      Schyliłem się, by przejść pod złamanym drzewem i zatrzymałem się przy chatce Tofii. Hubert poradził sobie fantastycznie z jej zbudowaniem. Ze środka słychać było spokojne oddechy. Usiadłem na chwilę przed konstrukcją moich chłopaków i patrzyłem na miejsce po ognisku. To samo uczyniłem przy dwóch kolejnych chatkach. Opatuliłem śpiworem Stasia, zakryłem wejście do chatki Fresni i sprawdziłem, czy Marcel nie lunatykuje.

      Szedłem wąską drogą, patrząc na drepczące obok mnie dwa jeżyki. Niemalże turlały się po dróżce, tuż przy moich stopach. Obserwowałem je i ich nocną wędrówkę. Czasami każdy człowiek przypomina takiego jeżyka. Wystawia kolce i idzie, najlepiej w ciemności, by nikt nie widział ran, które ukrywa na miękkim brzuszku.

      Sam byłem takim jeżem. Choroba zaniku tkanek płucnych męczyła mnie, odkąd skończyłem czternaście lat. Pamiętałem ten dzień – dostałem silnego ataku kaszlu na zbiórce i straciłem przytomność. Byłem wtedy zastępowym, moi harcerze spanikowali, to były jeszcze dzieciaki. A ja od tamtego momentu nikomu nie mówiłem o tym, co się ze mną dzieje. Jedynie Rudolfowi. Choć też nie wszystko.

      Co jakiś czas jakiś fragment mojego płuca zostawał dotknięty marskością. Umierał jak zlana w trupa wątroba. Trzeba było go wycinać, żeby „wyschnięte" części tkanek nie dotykały innych. Na moim ciele było przez to już chyba pięć szwów. Straciłem płat środkowy, kawałek płata dolnego prawego płuca i płat dolny lewego. Zostało mi praktycznie jedno płuco. A mimo to robiłem wszystko, co tylko mogłem. Lekarze przeklinali mnie po łacinie na wszystkich epikryzach, które wciskałem do kieszeni i wyjeżdżałem na obozy. Carpe diem, czy coś w tym stylu, no nie?

      Moje resztki płuc widać poczuły się dotknięte, bo zmusiły mnie do kaszlu. Zatrzymałem się, a latarka wypadła mi z kieszeni. Schyliłem się po nią, zasłaniając usta. Z tej perspektywy dostrzegłem ciemny kształt pomiędzy drzewami. Zapaliłem światło i nakierowałem jego snop na to miejsce. Ręce mi zadrżały.

      Przede mną znajdowała się mała chatka z pałatki i gałęzi. Wiedziałem, że to nie był żaden z moich zastępów, a także nikt z Corony – one umiejscowiły się za swoim podobozem. Zrobiłem krok w przód i wyjąłem z kieszeni składany nóż. Cicho nastąpiłem na gałęzie i ukucnąłem, kładąc latarkę na kolanie, po czym odchyliłem fragment pałatki. Światło padło na skuloną postać w środku. Przełknąłem ślinę i serce na moment mi stanęło, gdy dostrzegłem blond włosy i przymknięte powieki o długich rzęsach. Zaciśnięte w pięści dłonie blisko klatki piersiowej. Za duża bluza z napisem „Jestem kadrą zuchową, a jaka jest Twoja super moc?". I okrągłe okulary, leżące obok głowy.

      Klara mruknęła coś przez sen i jeszcze bardziej skuliła się na karimacie. Nie wiedziałem, co mam myśleć. Okej, Piotrowska mówiła, że przyboczna Słoneczników uciekała z podobozu na noc, ale myślałem, że może spacerowała chwilę i wracała, a tu... Pochyliłem się w głąb i usiadłem przy śpiącej dziewczynie. Dobra, może to było lekko dziwne, ale nie bardziej niż Riońska śpiąca poza swoim obozem.

      Pociągnąłem za śpiwór i okryłem ją szczelniej, by nie musiała kulić się z zimna. Najchętniej zostawiłbym jej swój polar, jednak nie chciałem, by wiedziała, iż odkryłem jej kryjówkę. Patrzyłem więc tylko, jak powoli rozprostowuje dłonie i przekręca się na bok, a w jej włosy wplątują się szyszki i igiełki.

      Gdybym mógł, zostałbym tam, bo szczerze mówiąc, to bałem się o nią. I dziwiłem się Samancie, że nic nie robiła z tym faktem. Justyna już by leciała, by Klarę stamtąd zabrać, ale nie mogliśmy jej denerwować, bo po Płociczu miała problemy z sercem. A Legowska? Wydawała się beztroska i odcięta. Zupełnie jakby...

      — Co ty tu robisz? — Usłyszałem piskliwy szept. Podniosłem się szybko, uderzając głową w dach chatki i wypadłem na zewnątrz. Przede mną stał Henryk Patrolski w wiatrówce. Przyglądał mi się z niesmakiem. Przeczesałem palcami włosy, jak to zwykłem robić w niezręcznych sytuacjach, po czym przełknąłem ślinę. Pamiętaj, ten typ ma problemy z agresją. Żadnych gwałtownych ruchów, Miód.

      — Sprawdzałem dzieciaki na chatkach i trafiłem tutaj — powiedziałem zgodnie z prawdą. — To trochę niepokojące, że śpi poza obozem, co nie?

      — Wiem — odparł spokojnie przyboczny, po czym spojrzał gdzieś za mnie. — Ale nie zmusimy jej do spania w kadrówce.

      — Ale tutaj nie macie żadnej kontroli nad tym, co się dzieje — zasugerowałem delikatnie. Chłopak zacisnął usta. Poczułem, że tym jednym zdaniem popełniłem dość duży błąd.

      — Dobra, nie wpieprzaj mi się w to, co robi członek mojej kadry, ok? I będziemy kwita. — Wciągnął ze świstem powietrze. — Dbamy o Klarę, ty nie musisz. — Westchnął, jakby się nad czymś zastanawiał. — Nie będę ci wchodził w drogę, jeśli ty zostawisz moją przyboczną, czaisz? Tylko o tyle cię proszę. A wszystko będzie dobrze. — Uśmiechnął się. "To zraniony chłopak, ma skłonności do agresji, pracujemy nad tym, ale nie wypracujemy tego, jak bardzo jest zaborczy".

      — Podoba ci się, tak? — Wiedziałem, że wchodzę na wojenną ścieżkę, ale szczerze? Miałem to w dupie. Przepraszam. Naprawdę przepraszam.

      — Nie twój interes — odpowiedział. — A nawet jeśli, to jako harcerz tego jakże wspaniałego i zawsze czystego w prawdzie ZHR-ku powinieneś wiedzieć, że, hm, czekaj, jak to było? Nie kradnij? Nie pożądaj?

      — Z tego, co wiem, to nie jesteście małżeństwem, więc nie zabłysnąłeś Dekalogiem. — Skrzyżowałem ręce na piersiach. Uwielbiałem religijne potyczki. Mój głos był spokojny i opanowany, mimo że w środku trząsłem się ze strachu.

      — Zabłyśnie to twoje nazwisko na nagrobku, jak nie zostawisz Klary. — wkurzył się Patrolski. Poczułem, że robi mi się gorąco. — Okej, słuchaj. — Westchnął i uspokoił się nieco. Naprawdę nie chciałem się z nim kłócić, bo byłem dość ugodową osobą, ale nie mogłem pozwolić na jego chamstwo wobec mnie i mojej drużyny. I wobec Klary. — Nie będziemy braćmi. Nie będziemy nawet jakimiś super przyjaciółmi. Ale bądźmy kolegami i zachowujmy się w stosunku do siebie fair, ok?

      — No, to musisz zacząć być fair, bo to działa obustronnie. — Schowałem latarkę i zapiąłem polar. — Ale w porządku. Po prostu działajmy po harcersku. — Wyciągnąłem rękę. — I nie klnij. Nie warto. — Uśmiechnąłem się, czując, że palce zaczynają mi drżeć. — Jeszcze ją obudzisz i trudno będzie się wytłumaczyć. — Starałem się mówić łagodnie.  Atmosfera nocy nie była sprzyjająca do „pokojowych" rozmów. W ogóle żadna atmosfera nie była dobra do pertraktacji z Henrykiem Patrolskim.

      Henryk uścisnął mi rękę i uśmiechnął się gorzko, po czym spojrzał na Klarę i dostrzegł śpiwór, który poprawiłem.

***

      Okej, żeby nie było. Rywalizacja o dziewczynę była najgłupszą rzeczą, jaka trafiła mi się w życiu. Czułem się w tym totalnie żałośnie, bo nie znosiłem przepychanek i chamstwa. Chciałem poznawać Klarę i zdobywać ją. Dotyk jej dłoni. Jej spojrzenie pełne czułości. Jej usta na moim policzku. Jej śmiech przy dźwiękach instrumentu. I kolejne tytuły jej wierszy. Jakim tytułem nazwałbym nas?

      Starałem się odgonić te myśli podczas śniadania w sobotni dzień. Trzynasty dzień naszego obozu. Pierwsze samochody rodziców już stawały w wyznaczonych miejscach. Jakub i Olaf biegali po podobozach, by informować drużynowych o wypisach dla dzieciaków i jakichś zgodach. Ach, bycie wychowawcą. Cudowna (trudna) sprawa.

      Popatrzyłem w kierunku stołu Ekilore i uśmiechnąłem się do Klary. Blondynka spojrzała na mnie znad kanapki z serem i odesłała uśmiech. Siedząca obok niej Samanta, wypisywała coś w książce pracy. Przypomniało mi to, by uzupełnić relację z zajęć o węzłach, podczas których kazaliśmy harcerzom nas związać, a potem o mało co nie trafiłem z Rudolfem do toi'ka, bo nie mogliśmy przerwać linki. To mogło być naprawdę traumatyczne doświadczenie.

      — Druhu, bo ktoś przyjechał do druha. — Mikołaj pojawił się obok mnie z menażką pełną kakao. Na przyjazd rodziców zawsze serwowało się najlepsze jedzenie. I dużo kakao, o, tak. — Jakiś pan z dziewczynką.

      Pan z dziewczynką, bo tak Lednicki określił mojego ojca i Łucję, czekali już w podobozie, jak się dowiedziałem. Zabrałem ze stołu książkę pracy i już miałem wstać, gdy zatrzymał mnie Maciej Zawisza. Wesoły przyboczny Vento wyglądał na zmęczonego biegiem.

      — Edek, Feliks Masse będzie po południu w obozie — wydusił z siebie. — I przywiezie kogoś jeszcze. — szepnął.

      — Janka? — zdziwiłem się. Lasecki raczej nie dałby się namówić na pojechanie w las. Zawisza pokręcił głową, jednak nie zdążył mi odpowiedzieć, bo Filip zawołał go do zakończenia posiłku. Blondynek podbiegł do niego i mówił coś, gestykulując tak szybko, że omal nie uderzył drużynowego. Miłek kiwał głową, po czym szepnął mu coś na ucho i skierowali się w stronę zgrupowania.

      Zebrałem więc drużynę i poszliśmy do podobozu, by zrobić reprezentacyjny apel. Specjalnie na tę okazję dopilnowaliśmy stanu wszystkich chust i poprawiliśmy flagę, by nie owijała się na sznurku. Wychodziłem właśnie z kadrówki z rozkazem, gdy poczułem, jak ktoś puka mnie w ramię.

      — Odwrócił się, mała. — Głos ojca zadźwięczał mi w uszach. Stał za mną z Łucją na rękach i przyglądał mi się z uwagą. Jak zwykle poważny i w koszuli – nawet tu pozostawał w roli szanowanego lekarza. Jego siwe włosy przeniosły na swoich pasmach warszawskie słońce.

      — Cześć, Edziu! — Pisnęła dziewczynka i wyciągnęła ręce przed siebie. Rzuciłem rozkaz na trawę i wziąłem ją w ramiona, obracając się po placu apelowym. — Trzymaj mnie, aaaa! — Krzyczała ze śmiechem. Moi harcerze roześmiali się, podwijając poły. — Eduś! — Objęła mnie rączkami za szyję i położyła główkę na moim ramieniu. — Tęskniłam za tobą! — powiedziała cichutko, kręcąc paluszkiem po moich plecach. Pogładziłem ją po główce.

      — Ja za tobą też, maszkaro. — Ucałowałem ją w czółko. Ojciec spojrzał na mnie czujnie. — Jak namówiłaś tatę, by tu przyjechać, co? — Połaskotałem ją delikatnie.

      — Jedziemy do ciotki w Suwałkach — odpowiedział Pan Lekarz. Pokiwałem głową i mocniej przytuliłem do siebie siostrzyczkę. Tęskniłem za nią, jak nie wiem co i cieszyłem się z jej obecności.

      — Zbiorowy przytulas brzmi miodnie, prawda? — krzyknął Rudolf i cała drużyna rzuciła się w moją stronę. Wszyscy chcieli uściskać Łucję, a mała piszczała z uciechy, gdy szeptałem jej do ucha kolejne imiona i opisywałem moich chłopaków. Jej szare oczy znikały co raz pod powiekami, jak gdyby miały nadzieję, że nagle zobaczą coś więcej niż hałaśliwą ciemność. Tuliłem ją do siebie i podczas apelu (honorowo i nieprzepisowo) trzymałem na rękach. Rudolf wydawał kolejne komendy, mundury szurały przy baczność i spocznij. Mój ojciec stał z boku i przyglądał się, jak odczytywałem rozkaz, a Łucja przewracała mi kartkę. Jego wzrok zza grubych szkieł sprawiał, że traciłem pewność, jednak Łucja w moich ramionach przywracała mi ją momentalnie.

      — Do sprawdzenia porządków – rozejść się! — Szczap odłożył proporzec do kadrówki i zatarł ręce. — No, to czyj materac dziś poleci?

      Z siostrą na rękach wchodziłem do kolejnych namiotów, obserwowany przez coraz większą liczbę rodziców. Postanowiłem nie ganić moich podopiecznych za lepiąca się menażkę czy kurz na półce, więc tylko pochwaliłem zastępy i powiedziałem, że mogą się rozejść. Usiadłem i powypisywałem zgody, które mieli zanieść do zgrupowania i pozwoliłem Łucji pobawić się moją rogatywką. Pan Lekarz podszedł do nas i schylił się po dziewczynkę.

      — Będziemy już jechać, synu — powiedział. Kiwnąłem głową, patrząc na niego z wyczekiwaniem. Powiedz coś. Powiedz, że jesteś dumny, proszę. — Uważaj na siebie. — Położył mi dłoń na ramieniu. O dziwo – nie poczułem się przez to ani trochę lepiej.

      — Kocham cię, Edziuś! — Łucja przytuliła się do mnie, po czym odwróciła się nagle i poszukała rączkami ojca. — Tato! Tato, masz prezent dla Edzia? — Pociągnęła do za nogawkę spodni.

      — Mam. — Ojciec zdjął plecak i wyjął z niego fioletowego Hefalumpa, po czym podał go Łusi. Dziewczynka przytuliła do mocno i ucałowała w puszystą pupę. Myślała pewnie, że to jego trąbka, słodzina.

      — To dla ciebie. — Położyła go obok moich nóg. — Musisz go dać swojej harcerce. — powiedziała, dumna z siebie jak nie wiem co. Spłonąłem rumieńcem. Pan Lekarz uniósł brwi. — Obiecaj mi, że go dasz. — kontynuowała mała.

      Kiwnąłem głową i przybiłem z nią piątkę, a potem patrzyłem, jak mój ojciec odchodzi z nią w kierunku samochodu. W moich dłoniach pozostała kartka z rozkazem i Hefalump.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

ROZDZIAŁ JEST SZYBCIEJ, BO MAM DOBRE WIEŚCI!

Akcja zaplątała nam się niczym Splątane Nici! Kochani, konkurs GLNozyce trwa. Warto zwrócić na niego uwagę, polecam Wam wplątać się w tę cudowną przygodę!

A Klara i Edek? Cóż, chwilę są trudne, a przed nami jeszcze wiele dni obozu.
Heniek i Edziu mają na pieńku, ale kto wie!

Bardzo dobrze pisało mi się następne kilka rozdziałów, jejciu. Chciałbym już wszystkie je Wam dać.

Jest z nami też nowa okładka! Jestem zakochana!

I UWAGA
PŁACZĘ
W MOICH ŁAPKACH DZIŚ ZNALAZŁO SIĘ TO


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro