2. Umierasz czy udajesz poduszkę?

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Zamrugałem szybko i spróbowałem sobie przypomnieć, czy pani Krystyna mówiła coś o innych harcerzach. Nie przypomniałem sobie jednak nic takiego, więc ponownie spojrzałem na Szczapa i wciągnąłem ze świstem powietrze.

      — Dogadam się z nimi. — zapewniłem go spokojnie. — Na luzie, ogarnij drużynę. — Uśmiechnąłem się.

      — Tylko ich nie zjedz. — Klepnął mnie w ramię. — Narnia, idę, chowajcie słodycze, chyba że chcecie je stracić! — Krzyknął, po czym wbiegł na górę.

      Wytarłem resztkę podłogi, zdjąłem kurtkę i wziąłem plecak, starając się nie ufajdać munduru Pastelowa, zielononiebieska chusta z białą obwódką rozpłaszczyła się na nim wygodnie. Pociągnąłem za nią lekko, żeby nie lepiła się tak do mnie i wytrzepałem kapelusz. Moi chłopcy nie raz śmiali się, że wyglądam w nim jak Baden – Powell. Brakowało mi tylko wąsa, ale nie zamierzałem go zapuszczać o nie. To była działka Sułtana, naszego hufcowego.

      Wszedłem na pierwsze piętro i rzuciłem okiem na rząd drzwi. Korytarz wydawał się pusty, panowała tu cisza i spokój, jak gdyby lokatorzy wyszli. Przeszedłem się wzdłuż pokoi, zerkając przy tym na kartki powieszone przy drzwiach. Amor, Verum, Fortuna, Spes... Na końcu widniała kartka z napisem Wasza Najwspanialsza Kadra. Przygryzłem usta. Drużyna z łacińskimi nazwami zastępów, hm... Wyciągnąłem z kieszeni karteczkę i opierając ją na ścianie, napisałem na niej:

      „Cześć i czuwaj! Drużyna z drugiego piętra serdecznie pozdrawia. Jeśli chcielibyście się z nami poznać, coś razem porobić, albo kategorycznie zabronić nam zbliżania się do siebie, prosimy o odpowiedź.
Dh. Edmund Miód, drużynowy"

      Na górze, moi harcerze rozlokowali się już w pokojach i obserwowali przez okna śnieżycę, która rozszalała się nad Cichaniem. Harce na śniegu nie wchodziły więc już w grę, nie chciałem, żeby wrócili z zapaleniem płuc lub przemoczeni do suchej nitki.

      Przeszedłem wszystkie pokoje, po czym wszedłem do tego na końcu korytarza, gdzie mieliśmy spać z Rudolfem. Przekroczyłem próg pomieszczenia, odłożyłem plecak, po czym upadłem twarzą na łóżko. Przez chwilę leżałem w bezruchu, czując zapach płynu do płukania tkanin i uspokajałem oddech.

      — Umierasz czy udajesz poduszkę? — Rudolf odłożył kubek i oparł się o ścianę. — Brzmisz jak spadający samolot Luftwaffe. No i ban za leżenie w mundurze. Ale musisz dać sobie sam, bo jesteś wyższy stopniem i funkcją.

      — Ziom, dobrze wiesz, że nie czaję twoich historycznych żartów. — Podniosłem się i wytarłem czoło. — Mam leżące baczność. — Opadłem na łóżko. — Czy musimy dzisiaj robić cokolwiek poza kolacją i obrzędówką?

      — Plan pracy mówi, że tak, ale kto by tam słuchał planów pracy! — Rzucił naszą książeczką z rozpiską zimowiska. — Chcesz herbaty?

      — Chcę. — Tym razem podniosłem się już całkowicie i usiadłem na łóżku. Przyboczny podał mi kubek z uśmiechniętą alpaką, po czym wyciągnął telefon. — Dzwonisz do Aśki? — zapytałem o jego siostrę, która również prowadziła drużynę harcerską.

      — Się wie! — Uśmiechnął się ciepło i wybrał numer. — Asik, hej! Jak tam się trzymasz? Jak z harcerkami?

      Nie chciałem mu przeszkadzać, więc wziąłem kubek z alpaką i ruszyłem w poszukiwaniu kuchni. Wieczór był coraz bliżej, a chciałem, żeby moi harcerze zjedli kolację o normalnej porze, a nie po północy, jak często mieli w zwyczaju. Ziewnąłem i zszedłem na parter, by zagotować wodę i zobaczyć, czy chłopaki odłożyły jedzenie do lodówek i szafek. Minąłem wciąż puste pierwsze piętro i zerknąłem na zegarek. Było dość późno, dziwiłem się, że druga drużyna jeszcze nie wróciła. Śnieżyca nie ustawała, więc na ciemnych drogach robiło się coraz bardziej niebezpiecznie.

      Wyjąłem chleby i jakieś smarowidła do nich, po czym wstawiłem wodę na herbatę. Czajnik zabulgotał.

      — Narnia, przygotowanie do kolacji! Czas – trzy minuty! Po jednej osobie z zastępów do mnie! — krzyknąłem w stronę schodów. Po chwili zadudniło na nich od kroków. Trzej chłopcy zbiegli z menażkami i, biorąc ode mnie chleby, pobiegli do wskazanej im jadalni. — Nie potłuczcie dżemów! — przykazałem, po czym zerknąłem w stronę okna. Coraz bardziej się ściemniało, było już prawie czarno.

      Gdy woda się ugotowała, zabrałem czajnik i poszedłem do jadalni, by porobić herbatki harcerzom. Siedzieli już za jednym z trzech stołów i na mój widok podnieśli się szybko, wygładzając mundury. Postawiłem czajnik na środku stołu, po czym stanąłem na jego końcu.

      — W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego. Amen. — Przeżegnałem się. — Boże, dziękujemy ci za ten posiłek, za chleb, owoc pracy rąk ludzkich. Dziękujemy za to, że możemy spożywać go razem. Prosimy, zasiądź wśród nas. Smacznego, kochani druhowie! — Uśmiechnąłem się.

      — Smacznego, druhu drużynowy! — odkrzyknęli, zrobili znak krzyża i usiedli. Rozpoczęły się rozmowy, licytacje, kto ile Czokusia bierze i pożyczanie sobie sztućców. Nalałem chętnym wrzątku do kubków i zabrałem Stasiowi dwie z trzech jego kanapek z czekoladą, przykazując, by zjadł coś niesłodkiego. Rudolf przejął je z chęcią, bo temu człowiekowi można było podłączyć kroplówkę z cukrem, a mu wciąż było mało.

      — Ekilore, siadamy w ciszy i bez tłuczenia słoików, błagam was, doprać ten dżem jagodowy to była zmora. — Usłyszałem dźwięczny głos, po czym moim oczom ukazała się rudowłosa dziewczyna w mundurze harcerskim, a za nią zgraja chłopców i dziewczynek w różnym wieku. — Druh Patrol i druhna Eklerka naleją wam herbaty, dobrze? Zastępowi siadają przy zastępach, skupcie się, lemurki. — Dziewczyna zatrzymała się nagle i spojrzała na nas. — Och, widzę, że nie jesteśmy sami.

      — Brawo, Sherlocku. — Zaśmiał się Rudolf. — Narnia kłania się nisko! — Skłonił się, na co nasi chłopcy parsknęli śmiechem.

      — Ekilore, siadajcie, no, proszę. — Rudowłosa przyjrzała nam się uważnie, po czym skierowała swoich podopiecznych do stołu. — Patrol, Eklerka, zajmijcie się jedzeniem. — Rzuciła w przestrzeń, nie spuszczając z nas wzroku, po czym podeszła do naszego stołu. Podniosłem się, Rudolf zrobił to samo, jednocześnie zabierając Stasiowi kolejną kanapkę z Czokusiem, na co mały prychnął. — Więc... — zaczęła. — To wasze? — Wyjęła z kieszeni munduru karteczkę, którą napisałem.

      — Sądząc po tych zawijasach, to jego. — Rudolf szturchnął mnie, cały czas zapatrzony w zielone oczy drużynowej. Przybrałem najpoważniejszą ze swoich min, po czym roześmiałem się, nie wytrzymując napięcia.

      — Przepraszam. — Zreflektowałem się. — Edmund Miód, drużynowy Narni.

      — Samanta Legowska, drużynowa Ekilore. — Przywitała się dziewczyna. — Nie przeszkadzamy wam? Kiedy przyjechaliście?

      — Dzisiaj po południu — odpowiedziałem.

      — Ty mi w żadnym wypadku nie przeszkadzasz, druhno, nie wiem jeszcze jak z drużyną, dopóki jedzą, to jest okej. — zażartował Rudi.

     — Sami, czy jest coś dla Karoliny? Ona ma nietolerancję laktozy. — Podszedł do nas chłopak o czarnych włosach. Jego ciemne oczy spoczęły na mojej plakietce „ZHR"; uśmiechnął się kpiąco, po czym uniósł lekko podbródek. — O, koledzy z ZHR? — Poprawił rogatywkę i przejechał dłonią po zielonym sznurze.

      — Miło poznać kogoś z ZHP. — Wyciągnąłem rękę, starając się przy tym zachować jak największy profesjonalizm. — Jeśli potrzebujecie czegoś bez laktozy, to mamy takie mleko, bo jeden z naszych harcerzy nie może. — Zaoferowałem.

      — Ja wam nawet osobiście zaniosę, druhno. — Rudolf nie odpuszczał. Spojrzał na mnie i pochwycił moje spojrzenie. — Albo, eee, no, dopilnuję drużyny. — Uśmiechnął się, widząc, jak przewracam ze śmiechem oczami.

      — Byłabym wdzięczna. — Ucieszyła się dziewczyna. — Henryk, zaniesiesz Karolci? — Po chwili Witek przyniósł karton, a ona podała go przybocznemu. Brunet wziął go posłusznie i rzucił ku Narnii nieco pogardliwe spojrzenie. — Przepraszam za niego. — Samanta poprawiła gumkę, która spadała jej z warkoczy. — On ma mega awersję do ZHR, dziewczyna od was go wystawiła. Pamiętliwy dzieciak.

      — Nie ma sprawy, grunt, że wziął to mleko. — Przeczesałem włosy i spojrzałem na swoich chłopców. — No, nic. Życzymy wam smacznego i wracamy do naszych — Stanąłem nad Antkiem i Stasiem. — przemytników czekolady! Oddawajcie czokusia, ja się waszym rodzicom tłumaczył nie będę! — Połaskotałem ich tak, że wypuścili plastikowe opakowanie, które złapał Mikołaj. Uniósł je w górę, na co drużyna zaczęła bić brawo.

      — Smacznego w takim razie! — Legowska puściła nam oczko i podbiegła do stołu, gdzie zasiadła już jej drużyna. Zdążyłem tylko zauważyć żółto – czarne barwy jej chusty. Usiadła obok Henryka i podała menażkę jakiejś dziewczynie, której twarzy nie dostrzegłem przez siedzące przed nią harcerki i harcerzy.

      — O, stary, czy ty to widziałeś? — Rudolf pozwolił się rozejść drużynie i zabrał swoją menażkę, po czym rzucił spojrzenie ku Legowskiej. — Co za dziewczyna!

      — Ruda i z ZHP, tyle mogę ci powiedzieć. — Puściłem mu oczko i z uśmiechem wziąłem swoją menażkę. — Weźmiesz chleby? I dżem wiśniowy? Narnia, za godzinę zbiórka na pożegnanie dnia! — krzyknąłem za harcerzami. Kadra Ekilore spojrzała na mnie, jednak ja tylko wziąłem pozostałości naszej kolacji i ruszyłem do zmywania.

***

      Rozpiąłem mundur i powoli rozwiązałem chustę, po czym odwiesiłem koszulę na wieszak. Kapelusz leżał na parapecie, plecak stał oparty o ścianę. Na łóżku leżała otwarta książka pracy. Wyjąłem z kieszeni plecaka flet i usiadłem obok kapelusza w bojówkach i czarnej koszulce ZHR. Przyłożyłem instrument do ust i zagrałem początek „Pieśni pożegnalnej". Dźwięki otuliły mnie i osiadły na moich ramionach, jak gdyby chcąc się same sobie przysłuchać. Zamknąłem oczy i wsłuchałem się w melodię. Kochałem ją. Kochałem, bo miała w sobie wszystko to, czego poszukiwałem w harcerstwie. Była jego pełnią. Była moją pełnią.

      Flet kupiłem na swoich pierwszych rajdach obozowych, gdy miałem dwanaście, a może jedenaście lat. Męczyłem cały mój zastęp graniem piosenki z Titanica i melodyjkami ludowymi, aż po kilku dniach obozu mieli mnie dość i wystawiali na warty, bo odstraszałem sarny, które biegały po tamtejszych lasach. Przywiązałem się do tego drewnianego cacka do tego stopnia, że nie mogłem wyjechać na żaden wyjazd harcerski, jeśli uprzednio nie sprawdziłem, że owy flet tkwi wśród moich bagaży. Jego dźwięki — choć czasem piskliwe — nie jeden raz koiły cały mój stres i ból. W dodatku z tego małego drewienka uczyniliśmy nieodłączny element Narnii.

      Zatopiłem się w muzyce do tego stopnia, że wydostał mnie spod jej powierzchni dopiero dźwięk alarmu i głos syntezatora, który przypomniał o pożegnaniu dnia. Schowałem instrument do kieszeni i wyszedłem na korytarz.

      — Narnia, zbiórka na pożegnanie dnia. Trzy, dwa, jeden – zbiórka!

      Zastępy ustawiły się przed pokojami, a Rudolf wygramolił się w jednoczęściowej piżamce – Spidermanie, ziewając. Przeszliśmy razem na ostatnie piętro schroniska, gdzie znajdowała się duża salka z kiczowatą kulą disco, stołem do bilardu i pianinem, stojącym przy oknie. Zauważyłem instrument; ucieszyła mnie jego obecność. Przypomniała mi się Łucja – pomyślałem, że zadzwonię do niej w wolnej chwili i wypytam tego szkraba, co u niej.

      Usiedliśmy w kręgu – zapaliłem cztery świeczki, jak to mieliśmy w zwyczaju. Symbolizowały cztery korony rodzeństwa Pevensie. Piątą, koronę naszego przyszłego patrona, zamierzałem pokazać drużynie dopiero na obozie. Ogień odbijał się w okularach Rudolfa – zmusiłem go, żeby je założył, bo w ciemności był prawie ślepy. Uśmiechnąłem się do zastępowych i przytuliłem do siebie z jednej strony Stasia, z drugiej Antka.

      — Dziękuję każdemu z was za to, że tu jesteście. — Spojrzałem na płomień i poczułem łzy napływające mi do oczu. — Dziękuję, że na tym mrozie pali się światło naszej drużyny. Naszej Narni. Chciałbym pochwalić Rudiego za ogarnięcie naszych biletów i niezgubienie kasy hufca. Witka, Huberta i Mikołaja za to, że dotarli z zastępami na dworzec. Każdego z was za odwagę, by wyruszyć na ten zimowy szlak.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

No i wchodzimy w nowy rok! Nasi chłopcy poznali sąsiadów z ZHP!

A ja chciałabym Was zapoznać z konkursem Splątane Nici 2019, który organizuje GLNozyce!
Jako jego patronka (pisząc to śmieję się jak głupek, borze szumiący, do czego go doszło!) trzymam za Was kciuki i zachęcam do zaplątania się w ten konkurs! ♡ Jest naprawdę niesamowity!

Życzę też każdemu z Was, aby ten rok był po prostu dobry. Bo potrzeba nam wszystkim dobra. ♡

P.S. na górze miał być baner, ale nie umiem dodać ładnego napisu, więc łapcie same słoneczniki. W ogóle – myślałam nad zmianą okładek do OL i SM, bo wydają mi się takie eee dziecinne? Ale chyba tego potrzebują moi opkowi harcerze.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro