7. Słonecznik, szwy i czarna wstążka

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

      Obudziłem się około godziny szóstej rano z twarzą pluszowej owcy. Z nocy pamiętałem tylko obudzenie drużyny, wyjście na śnieg i pochodnie, których nie mogliśmy z Rudolfem znaleźć. Około pierwszej w nocy wręczyliśmy im listy i dary świętego Mikołaja, wcale nie umierając z zimna. Ani trochę, Nie, nie.

      Podniosłem się i sturlałem z łóżka na ziemię, obijając przy tym żebra o kant stołu.

      — Spokojnie, ty ruski czołgu. — Rudolf sturlał się wraz za mną. — Ziom, dzięki, że mi ustawiłeś przypomnienie w komórce, bo bym się zasiedział z Sami.

      — Widzisz, jednak cię kocham, ty bandażu elastyczny. — Podniosłem się, ziewając, gdy ten próbował skrzyżować nogi po turecku, unosząc je w powietrzu. — Wyjeżdżamy o dwunastej, tak?

      — Tak jest! — Szczap wyciągnął do mnie ręce. — No, bądź moim oparciem. — Poderwałem go do góry, a ten oparł się na moim ramieniu. — Ale będę tęsknił, wiesz?

      — Za Cichaniem? — Sięgnąłem po zeszyt z rozkazami i przewróciłem zapisaną kartkę.

      — Za Legowską. One nie są z Warszawy i, matko narnijska, nawet nie wiesz jak... dobra, ale się nie śmiej, ok? Pokochałem tę dziewczynę. Wczoraj pół nocy przegadaliśmy w śniegu, a potem z herbatą w kuchni i... ona jest taka inteligentna i taka czuła... — Przeczesał palcami włosy. — Musimy jechać na ten wspólny obóz. Musimy!

***

      Poprawiłem chustę i kaszlnąłem. Zimny wiatr uderzył mi w plecy. Przełknąłem ślinę i spojrzałem na drugą część mojego rozkazu. Rudolf poruszył proporcem. Staliśmy na dworzu, po kostki w śniegu, naprzeciw niebezpiecznych, ale pięknych gór. Uwielbiałem góry, choć zimą się ich bałem. Wiedziałem, że trzeba je szanować. Że trzeba pokochać i nie bać się, stąpając po nich. Góry czuły, tego nauczył mnie ojciec, gdy jeszcze po nich chodziliśmy. Potem mogłem godzinami opowiadać o nich Łucji, grać jej na flecie melodie, które przypominałyby świergot ptaków.

      — Rozkaz HAZ siedem łamane na dwa tysiące dziewiętnaście. Druhowie!

      — Spocznij! — Rudolf uderzył proporcem w skrzypiący śnieg.

      — „Ideały są jak górskie szczyty. Nikt nie mówił, że ich zdobycie będzie łatwe". Harcmistrzyni Ida Maślana, Harcerka Rzeczypospolitej. Punkt jeden – jeden, stopnie. Otwieram próbę na stopień młodzika druhowi Antkowi Rybskiemu i druhowi Stanisławowi Kabackiemu. Jeden – dwa. Gratuluję druhom, którzy otrzymali chusty podczas nocy obrzędowej. Punkt dwa – kategoryzacja. Informuję, że po podliczeniu wszystkich punktów z punktacji śródrocznej, Zastępem Narnijskim zostaje zastęp Fresnia pod wodzą druha wywiadowcy Mikołaja Lednickiego. Punkt trzy – pochwały. Trzy – jeden. Udzielam pochwały zastępowym i im podopiecznym za nienaganne sprawowanie podczas zimowiska. Trzy – dwa. Udzielam pochwały druhowi ćwikowi Rudolfowi Szczapowi za poprawne rozliczenie zimowiska i bycie super przybocznym.

      — Dzięki, Edek! — Szczap zamachał proporcem, jednak chwilę po tym już stał na baczność.

      — Podpisano, druh przewodnik Edmund Miód, Harcerz Orli. Druhowie, czuwaj?

      — Czuwaj!

      — Za Narnię?

      — I za ZHR!

      — I za ZHP, jupi! — Klara sypnęła w nas śniegiem. Harcerze Ekilore wybiegli na podwórko przed schroniskiem i, rzucając się uprzednio na Henryka, przetoczyli się po śniegu. Samanta oparła się o górę plecaków i spojrzała na swoje dzieciaki z przymrużeniem oka. Rudolf podszedł do niej i przytulił dziewczynę, prawie uderzając w nią proporcem. Wyjąłem mu go z dłoni i przytrzymałem, patrząc, jak Narnijczycy urządzają bitwę na śnieżki z chłopcami z Ekilore. Henryk spojrzał na zegarek.

      — Jeśli chcecie iść na tę Mszę, to radziłbym się ruszyć. — Syknął. — Musimy jeszcze wrócić do domu, a rodzice już się prują, że wyjazd opóźniony przez jakieś wypadki przy Krakowie.

      — A ty co, w gorącej wodzie kąpany? — Szczap odsunął się nieco od Legowskiej i zmierzył go wzrokiem. — Panoszysz się jak hufcowy.

      — Po prostu stawiam na organizację, a nie, he, to coś. — Uniósł głowę, widząc naszych harcerzy. Zgromiłem go spojrzeniem, na co ten odwrócił się. — Klara, słońce, nie jest ci zimno?

      — Ani trochę! — Blondynka podbiegła do mnie i popchnęła mnie w śnieg. — Uwaga, uwaga, pada śnieg! — Podrzuciła do góry garść białego puchu, który opadł nam na twarze. Roześmiałem się, próbując utrzymać proporzec w pozycji pionowej. Upadek proporca to upadek drużyny, jak kiedyś wierzono.

      — Będziesz płacić za moje leczenie, druhno przyboczna. — Nerwy powoli ze mnie opadały. Mimo moich obaw przed kobietami chciałem być przy niej i pozwolić jej być przy mnie. Przecież nie była moją matką, a ja moim ojcem. Nie byliśmy jak oni. Tak wtedy myślałem. Tak chciałem myśleć. — A psik! — Kichnąłem, gdy drobiny śniegu dostały mi się do nosa. Riońska roześmiała się i spojrzała na mnie, po czym mocno i szybko pocałowała mnie w policzek.

      To była chwila. Nasze mundury pokryte śniegiem, góry zerkające na to wszystko zza chmur, słońce próbujące przebić się przez siatki wyciągów, śnieżne kule latające we wszystkie strony. I jej zimne usta na moim policzku. To było jak promień słońca. Jak słoneczny mróz, który rozgrzewał, choć czuło się zimno.

      Gdybym nie był sobą, najpewniej odwróciłbym głowę i mocno ucałował jej usta. Ale tak bardzo nie chciałem jej zranić. Nie chciałem zrobić jej krzywdy moim nagłym ruchem. Nie chciałem jej stracić.

      Riońska sięgnęła po coś do kieszeni i wyjęła jeden z wisiorków, jakie robiliśmy w nocy. Był to mały, żółty słonecznik na czarnym rzemyku. Położyła go sobie na bladej dłoni, ucałowała i wyciągnęła ją w moją stronę. Popatrzyłem jej w oczy, po czym powoli sięgnąłem po wisiorek. Nie odrywając wzroku od dziewczyny, otworzyłem kieszeń pod krzyżem i włożyłem tam słonecznika. Przyboczna uśmiechnęła się.

      Śnieg stał się miękki jak dmuchawce i wydawało mi się, że odleci, gdy tylko ona otworzy usta, by coś powiedzieć. Jakby jej oddech był silniejszy od wichru.

      — Pamiętaj o mnie, druhu drużynowy... — szepnęła. — Ja będę pamiętać o tobie.

      — Musimy iść. — Henryk pojawił się przy nas momentalnie. — W mundurze się chyba nie leży, druhu. — Podał rękę Riońskiej.

      — Widzę, że regulamin mundurowy znasz perfekcyjnie. — Żachnęła się dziewczyna, wstając bez jego pomocy. Podniosłem się po niej i popatrzyłem na niego z chęcią zatkania mu buzi tym śniegiem. — Ekilore, zbiórka!

***

      Odjechaliśmy po Mszy, na której nasze drużyny pełniły wartę honorową przy tablicy, upamiętniającej Olgę Małkowską. Pamiętam z niej tylko psalm, który śpiewała Klara. Dałbym sobie rękę uciąć, że wtedy spod śniegu wyrastały słoneczniki. Uśmiech nie schodził z twarzy dziewczyny. Stałem, zapatrzony w nią, otoczony zapachem drewna i moimi harcerzami, którzy wsłuchiwali się w jej melodyjny i delikatny głos. Wokół nas roznosiła się woń kadzidła i drewniane figury zerkały na nas ze ścian.

      A potem były pożegnania i dwa busy, które rozwiozły nas na dalszy śnieg. Do naszych domów, do których tak tęskniliśmy.

***

      Biel. Brak zapachu. Ostre światło. Biel, która mogłaby być śniegiem. Chłód. Dużo zimna. Srebrne narzędzia na tacy. Zielony fotel, gładki i lodowaty. Biel.

      Poczułem czyjś dotyk na swojej nagiej skórze. Czyjeś palce, które wodziły opuszkami po mojej klatce piersiowej. Przeraźliwie zimny stetoskop i białe ubrania. Dużo białych ubrań i moja naga klatka piersiowa, nagie ręce. Zwyczajność. Przyzwyczajenie. Cisza. Oddech.

      — Za trzy miesiące powinny się wchłonąć, a ten już wyjmujemy. — Głos lekarza wyprzedził palce, które powędrowały ku moim żebrom. — Lepiej, żeby pan nie podnosił ciężkich przedmiotów i uważał na nie. Mogą nieco boleć i ciągnąć przy wysiłku. — Pociągnął za wystający z boku sznureczek. W zasadzie nitkę. Malutką. Syknąłem z bólu. — Spokojnie, to będzie chwila. Niech pan zaciśnie zęby.

      Odwróciłem głowę w kierunku prawego boku. Ten szew był nowy, wchłaniał się, nie trzeba było go zrywać. Krzyknąłem z bólu, gdy lekarz zaczął powoli zrywać z mojej skóry cienką niteczkę. Łzy pociekły mi po policzkach. Zacisnąłem ręce na fotelu, a włosy opadły mi na czoło. Nitka odrywała się od mojego ciała tak wolno, jakby chciała tam zostać. Każdy milimetr, który po sobie zostawiała, bolał i szarpał jak cholera. Z moich oczu popłynęło więcej łez. Dasz radę, dasz radę. Nie płacz. Harcerze patrzą. Harcerze czekają. Dla nich, dla nich, dla...

      — Gotowe. — Mężczyzna wyrzucił nitkę i przyjrzał się mojej skórze. — No, wszystko powinno się ładnie zrosnąć. Na ten drugi niech pan uważa, to świeża sprawa, dwa, trzy miesiące ostrożnie.

      Dwa, trzy miesiące. Kwiecień, maj, czerwiec. Potem lipiec. Lipiec, nasz obóz. Obóz...

      Wytarłem oczy od łez i spojrzałem za okno. Po Warszawie biegali harcerze z Rajdu Arsenał, szukając grypsów Rudego katowanego na Szucha, a ja płakałem. Byłem taki głupi.

***

      Maj był wspaniałym miesiącem. Maturzyści tkwili w szkołach, a ja i Rudolf jechaliśmy na rowerach do siedziby Obwodu ZHR na ulicy Jakubowskiej. Mieliśmy się tam spotkać z kadrą obozu Sajno 2.0, który miał się odbyć za dwa miesiące. W tym celu zebraliśmy drużynowych, którzy wybierali się z nami na tę przygodę i ustaliliśmy, że omówimy obrzędowości. Spotkanie wyznaczyliśmy na piętnastą.

      Zostawiliśmy rowery przy bramie i zapukaliśmy do drzwi obwodu. Otworzył nam Feliks Masse, drużynowy ZHP-owskiej Burzy oraz Justyna Piotrowska, drużynowa Corony. Przywitałem się z Masse – znaliśmy się z tego feralnego obozu i od tamtego czasu utrzymywaliśmy kontakt pomiędzy naszymi drużynami. Chłopak wcielił w swoje szeregi część Warszawiaków, gdyż Konrad Misiecki nie był w stanie poprowadzić ich bez przybocznego. Słyszałem o tym, że załamał się na długi czas.

      — Hej, Felek! — Uśmiechnąłem się do niego. Przybił mi piątkę. — Jak z Jankiem? — zapytałem o jego przyjaciela. Loczek zmarkotniał. Rudolf stanął obok mnie.

      — Dopiero wyszedł, wiesz... — Nie lubił mówić o oddziale leczenia psychiatrycznego, na którym skończył jego przyjaciel. — Miał próbę w sierpniu i dalej to przeżywa, ja... — Westchnął i łzy pociekły mu po policzkach. — Ja tak za nim tęsknię... — Justyna przytuliła go i poklepała po plecach. Ucałowałem ją na powitanie w policzek. — Kurwa, przepraszam, ale wy nawet nie macie pojęcia, jak to jest znaleźć swojego... swojego brata zalanego w trupa, swój, kurwa mać, wzór... — Wytarł twarz. — Przepraszam. Już idę. — Zdjął z wieszaka rogatywkę i przez chwilę obracał ją w dłoniach. Na lilijkę spadło kilka łez. — Mam tak bardzo dość... — Przełknął ślinę i uśmiechnął się krzepiąco do Justyny. — No, nic. Dobrego obozu. — Poklepał mnie po ramieniu. — Zgadamy się potem. Heja, Rudi. Ciao, Jusi!

      — Buziolki! — Zmierzwiła mu włosy i popatrzyła na mnie z lekkim uśmiechem. Zauważyłem, że podcięła włosy i zmieniła okulary. Przypomniałem sobie, jak kiedyś mi mówiła, że w lenonkach będzie wyglądać jak z Harry'ego Pottera i może wtedy dostanie się do Huncwotów. — Jak tam? — zapytała, przerywając moje rozmyślania. Jej gwiezdna chusta błysnęła w słońcu.

      — A, ledwo się rozliczyliśmy za Rajd Meksyk, chłopcy wydali masę kasy na jedzenie, a uargumentowanie tego było naprawdę cudowne. — Wszedłem za nią do salki z projektorem. Rudolf usiadł przy laptopie i zaczął podłączać prezentację o obozie. — Napisaliśmy, że „szczególne wypadki związane ze sferą gastryczną zmusiły nas do wykupienia z zasobów sklepu Biedronka zapasu pieczywa białego w celu konsumpcji go z członkami jednostki przy pomocy czekolady przetworzonej". Wszystko da się ładnie obejść. — Podałem jej kubek, po czym uniosłem pudełko z wiśniową herbatą. — Pijecie?

      — Mocną mi zrób. — Szczap majstrował coś przy kablach. — Jusi, a jak tam się z Laurą trzymacie?

      — Bywało lepiej... — Westchnęła drużynowa. — Ech, trochę nie mam już siły, ale boję się ją zostawiać. Za każdym razem jak na nią patrzę, to widzę Idę... — Zerknęła w stronę ściany ze zdjęciami Zasłużonych dla hufca. Wisiało tam zdjęcie przybocznej, jedyne kolorowe wśród innych czarno-białych. Uśmiechnięta dziewczyna stała z różą pośród kilku hufców na Dniu Polskiej Harcerki. Pamiętałem ten dzień. Wtedy dwóch ZHP-owców przyłączyło się do rozdawania róż. Gdybym wtedy wiedział, jak to wszystko się potoczy...

      — Prezentacja gotowa! — Ucieszył się Rudolf, przerywając nam ciszę i zadumę przed zdjęciem Maślanej. Piotrowska otarła łzę. — O, Filip!

      Do siedziby obwodu wszedł drużynowy 4 WDH Vento, drużyny ZHP, z którą Samanta zarzekła się, że koniecznie musi jechać. Był to wysoki, chudy chłopak o czarnych włosach i ciemnych oczach. Uśmiechnął się przyjaźnie i uścisną dłoń, którą mu podałem. Zaraz za nim przyszedł nieco niższy blondynek, przyboczny, Maciej Zawisza. Obaj mieli szare chusty, mające najpewniej łączyć się z nazwą ich drużyny, która oznaczała wiatr. Wyglądali na lekko zdezorientowanych obecnością ZHR-owców i samą siedzibą obwodu, ale już po chwili zaproponowaliśmy im herbatę i ciastka, które przyniosła Piotrowska.

      Usiedliśmy więc w oczekiwaniu na kadrę Ekilore i Laurę Kamińską. Spojrzałem na zegarek. Wypadałoby wziąć leki. Rozpocząć spotkanie w sumie też.

      Nagle drzwi otworzyły się z impetem i do środka wpadła Samanta Legowska w mundurze, a wraz z nią Henryk w koszulce drużyny. Chłopak przewrócił oczami na mój widok i usiadł obok Macieja. Justyna uśmiechnęła się do niego przyjaźnie, a ja wstałem, by pomóc Sami z zamknięciem zamka, który był dość toporny.

      Miałem nadzieję, że zaraz jeszcze jedna osoba (i nie, nie chodziło mi o Laurę) wejdzie do obwodu, jednak na korytarzu zgasło już światło i brama pozostała zamknięta. Tęskniłem za Klarą i miałem szczerą nadzieję, że zobaczę ją na tym spotkaniu. Od czasu zimowiska nie miałem z nią kontaktu – przygniotła mnie sesja, praktyki i kolejna operacja. Mimo to nie zapomniałem o Słonecznikowej. Wciąż nosiłem w kieszeni wisiorek od niej i czułem ciepło za każdym razem, gdy wyjmowałem go i obracałem w dłoniach.

      — Gdzie Klara? — zapytałem z wahaniem. Legowska zamarła. Przejechała dłonią po zamku, po czym przygryzła usta.

      — Klara... nie przyjdzie. — Zatrzasnęła go z całej siły. Dostrzegłem czarną wstążkę na jej krzyżu.

¸,ø¤º°♡°º¤ø,¸

Dam-dam-daaaaam! (Uwielbiam to pisać)

Kochani, kolejny rozdział za nami, co myślicie o Edku i Klarze? Domyślacie się co się stało?

Specjalnie dla epoka_gwiazd mamy tu Feliksa Masse, kto czytał Odcienie Liści ten bardzo dobrze zna tego pana!

W ogóle, jaram się, jest już hasło tegorocznej Lednicy i ono mi tak pasuje do Idy i Jasia, patrzcie!


No po prostu aw. Będziecie?

Całuję Was mocno i dziękuję za to, że tu jesteście!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro