dodatek -> och, wybacz mi, skarbie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

     Pik, pik, pik, pik, pik...

     Monitor z akcją serca zdawał się nudzić swoją pracą, bo co jakiś czas skacząca linia zwalniała i wydłużała się, by znów powrócić do właściwego rytmu.

     Przesunąłem dłonią po białej pościeli i zamknąłem oczy. Miałem wrażenie, że leżę na polu pełnym dmuchawców, a one delikatnie dotykają mojej skóry, by zaraz po tym ulecieć w niebo przy najmniejszym podmuchu wiatru. Topiłem się w nich, a one zaglądały w moje rany, przeglądały się w siniakach, jak gdyby szukały swojego odbicia.

     Klara przekręciła się nieco na krześle, a jej dłoń opadła ku podłodze. Dziewczyna zasnęła, zmęczona czuwaniem przy łóżku. Położyła głowę na metalowej szafce i pochyliła się ku niej na chyba najniewygodniejszym krześle świata. Popatrzyłem na nią z czułością i przymknąłem powieki.

     — Ja, Klara, biorę sobie ciebie za męża i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz to, że cię nie opuszczę aż do śmierci...

     Gdybyśmy nie pojechali na ten obóz, może wszystko byłoby w porządku. Klara wyszłaby normalną drogą ze swoich stanów, leczyłaby się bez presji tego, że musi być w pełni dyspozycyjna. Samanta nie doprowadziłaby do sytuacji nad jeziorem. Henryk nie wpadłby w szał i nie skończył w areszcie w oczekiwaniu na proces. A ja nie umierałbym...

     — Tato, a czy ty jesteś tym królem z Narnii? Co mama robiła w Narnii, tato, tam przecież nie było żadnej Klary!

     Gdybyśmy się nie spotkali, może wszystko byłoby dobrze. Tkwilibyśmy we własnych światach, unikając angażowania się w konflikty poza naszymi granicami. Bylibyśmy bezpieczni. I nieszczęśliwi bez siebie. Przynajmniej niektórzy.

     — Edmund, czemu ty wszystkie nasze dzieci chcesz posłać do ZHR-u, hejże! Trzeba je podzielić dla dobra związków, za dużo Miodów w jednym rozwali te organizacje.

     I wszystko byłoby inne. Nigdy nie wsiadłbym do samochodu z Gustawem Riońskim, nie poznałbym Klary, nie pokłóciłbym się z Henrykiem, nie zobaczył gwiazd nad Sajnem. Klary i tych gwiazd najbardziej było mi żal.

     — Jako członek komendy ZHR powinieneś prasować mundur, kochanie. Daj, pomogę ci, poprawię chustę.

     Otworzyłem oczy i wyciągnąłem rękę ku Klarze, delikatnie dotykając jej łokcia. Podniosła głowę i przetarła powieki, wybudzając się ze snu. Popatrzyła na mnie i przysunęła sobie krzesełko bliżej, splatając swoje palce z moimi. Uśmiechnąłem się do niej, a ona rozpogodziła swoje zaszklone oczy.

     — Jak się czujesz, druhu drużynowy? — szepnęła. Przez moje ciało przeszły dreszcze na dźwięk jej głosu. Uniosłem się lekko w górę, a ona poprawiła mi poduszkę. Czułem słodki zapach jej kwiatowych perfum.

     — Jak przejechana walcem szyszka. — Próbowałem zażartować, lecz nie miałem zbytnio siły. Zwróciłem ku niej oczy i przełknąłem ślinę. Miałem ochotę się rozpłakać, gdy czułem, co się ze mną dzieje. Tak bardzo bałem się ją skrzywdzić, zostawić. 

     — Co się dzieje? — Zbliżyła się do mnie, wertując moje spojrzenie, które stało się mgliste przez obecność łez, które zbierały się, by zalać mi policzki. — Edziu? Co jest?

     — Och, wybacz mi, skarbie... — powiedziałem cicho, zalewając się łzami. —  Wybacz mi... — mówiłem, choć ona nie rozumiała. — Jesteś taka dzielna.

     — Eduś, co ci? — Pogładziła mnie po policzku. — Jesteś lodowaty, och... — Cofnęła się. — Zawołam lekarza, dobrze?

     — Poczekaj. — Ścisnąłem jej dłoń, gdy próbowała wstać. Wróciła więc na krzesło i spojrzała na mnie pytająco. Blond włosy wpadały jej do oczu.

     Sięgnąłem ku leżącemu na krześle mundurowi, który zostawił Rudolf. Odpiąłem kieszeń i wyjąłem z niej naszyjnik ze słonecznikiem. Przez chwilę obracałem go w dłoniach, przyglądając się każdemu płatkowi kwiatka. Jeden z nich się ułamał — tak jak zgasł jeden z promieni kadry Ekilore. Przytrzymałem wisiorek za rzemyk i zakołysałem nim. Przez chwilę chybotał się w powietrzu, po czym zatrzymał się i zawirował, jakby chciał zatańczyć, zanim się zatrzyma. Jakby niepewność i wahanie swojego życia chciał zakończyć odrobiną szaleństwa.

     Położyłem wisiorek na dłoni Klary i zamknąłem ją. Dziewczyna popatrzyła na mnie ze strachem w oczach. Ręce jej zadrżały, a usta straciły malinowy kolor.

     — Edmund, nie żartuj sobie ze mnie — pisnęła cicho. — Edziu!

     — Jeśli umrę, zostaw mi go, gdy ostatni raz się spotkamy — powiedziałem spokojnie. — Inaczej by go tu zgubili, zabrali do badania sprawy w sądzie, zaginąłby. A chcę, żeby poszedł ze mną.

     — Nie, nie, ty nigdzie nie pójdziesz, Edek, co ty bredzisz? — Nie rozumiała. Albo nie chciała rozumieć.

     — Kocham cię, druhno. — Uniosłem się z trudem i zbliżyłem swoją twarz do jej, po czym delikatnie uniosłem maskę, która podawała mi tlen i pocałowałem jej suche z przerażenia wargi, po czym opadłem na łóżko. Klara jak w amoku podniosła się i założyła mi z powrotem dopływ tlenu, po czym odgarnęła włosy z mojego czoła. Choć było mi coraz zimniej, w głowie czułem wielkie gorąco, które pulsowało mi przy oczach, tak, że nie mogłem skupić wzroku.

     — Co ty wyprawiasz, Edziu? — Gładziła mnie po policzku. Jej smutny wzrok przytłaczał moje powieki, które chyliły się ku dołowi. — Dość tego, idę po doktora, a ty czekaj na mnie, dobrze? — Cmoknęła mnie w czoło i wybiegła z sali.

     Zostałem sam. Lodowaty jak śnieg i z gorącym jak słońce sercem, które tak do niej tęskniło.
Zostałem sam, wsłuchany w pik, pik zamiast jej głosu.
Zostałem sam i sam odszedłem.

     — Edmund Miód był dobrym harcerzem...

***

Kochany druhu!
Nie jestem w stanie powiedzieć Twojego imienia. Już zawsze będziesz dla mnie druhem drużynowym, nawet, gdy Twojego ramienia nie zdobi już granatowy sznur. Ty za to zdobisz granatowe niebo, jako jedna z gwiazd. Wiem to, bo wypatruję Cię każdej nocy. I w tym widoku odnajduję ukojenie.

Minęło tyle lat. Pochowano Cię obok grobu Idy. Twoja drużyna co miesiąc wymienia kwiaty i stawia biały znicz. Jakoś tak... biel pasuje im do Ciebie. Może przez te dmuchawce... Uleciałeś tak, jak one. Nie miałam okazji Cię zerwać, zabrać ze sobą. Och, wybacz mi, druhu. Nie doceniałam kwiatów.

Przychodzę do Ciebie, gdy tylko mam wolną chwilę. Nie mogę patrzeć na zdjęcie, jakie powiesili obok Twojego nazwiska. Uśmiechasz się na nim, a jednak wyglądasz tak poważnie. Zupełnie tak, jak gdybyś miał w sobie słońce i mróz. Ty byłeś słonecznym mrozem, druhu.

Tęsknię za Tobą, wiesz? Nie potrafię znaleźć sobie miejsca bez Ciebie. Mam ochotę krzyczeć, gdzie jest ten Twój Bóg. Dlaczego Cię zabrał, dlaczego pozwolił Twojemu sercu się zatrzymać, gdy było tak bardzo potrzebne w pędzie tego świata.

Ze mną już dobrze. Oddałam drużynę Uli, czasem wpadnę do hufca. Spotkałam ostatnio Janka Laseckiego, na pewno go znałeś. Pozdrów od niego Idę, dobrze?

Och, druhu, brakuje mi Ciebie tutaj. Brak mi Twojego grania na flecie, Twoich żartów i czułości. Tak się o mnie troszczyłeś, podczas gdy sam potrzebowałeś opieki. Nikt Ci jej nie dał, nie chciałeś, nie prosiłeś. Gdybym wtedy wiedziała...

Pamiętasz, jak powiedziałeś mi, że policzyłeś dni od moich narodzin, by mówić mi tyle razy, jak jestem piękna? Druhu, każdego dnia odkąd Cię nie ma, duszę w sobie jedno kocham cię dla Ciebie. Bo nadal Cię kocham.

Mój kochany, zerknij na mnie czasem.
Czuwam, bo Twoja warta się skończyła.
Kocham Cię.
Twoja Klara

P.S. Mówiłeś, że w mundurze się nie leży, a pochowali Cię w nim, druhu. Na słowie harcerza...


***

 I tym smutnym akcentem kończymy alternatywny the end SM.
Dla druha Adama, który tajniacko to czyta.

Ale już więcej nie smutkujemy, zapraszam do Płaczu Stokrotki, tam będzie wesolutko!
Dziękuję Wam za takie zaangażowanie w Słoneczny Mróz, jesteście cudni!

Zapraszam do Płaczu Stokrotki, trochę tam Mioda i reszty, szykuje się ślubik Justynki, więc będzie ciekawie!

buziolki!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro