17 - Rodzinne śniadanie

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

- Teraz myślę, że te kwiaty to był głupi pomysł! – szepnęła Emilie Agreste i nerwowym ruchem poprawiła włosy.

- Nie przejmuj się tak mamo. Rodzice Marinette są naprawdę przemili – uspokoił ją Adrien, ściskając jej dłoń i prowadząc do drzwi mieszkania Marinette.

- Trzeba było kupić czekoladki.

- Sama powiedziałaś, że to byłoby przywożenie drzewa do lasu.

- Ach, no tak! Masz rację, kochanie! – Mama się roześmiała wreszcie. – Ale może to ty powinieneś wręczyć te kwiaty?

- Wystarczy mi jedna – mruknął Adrien, zarumieniwszy się lekko. Wyciągnął z bukietu mamy jedną stokrotkę. Mama obrzuciła go szybkim spojrzeniem pełnym czułości.

Zadzwonili do drzwi. Usłyszeli szybkie kroki i z pewnością czyjeś potknięcie, bo coś upadło. Adrien uśmiechnął się do siebie i nastawił na widok Marinette. Nikt nie upadał tyle razy, co ona.

Otworzyła drzwi sekundę później, rozcierając biodro.

- Dzień dobry, pani! – przywitała się z tym swoim uśmiechem, od którego topniało serce.

- Już ci mówiłam, żebyś mówiła mi po imieniu. – Odwzajemniła uśmiech Emilie.

- Za dnia pewne rzeczy wyglądają zupełnie inaczej niż wydawały się wieczorem – mruknęła cicho Marinette, zerkając szybko na Adriena. I zaczerwieniła się okropnie.

Adrien schował w dłoni tę stokrotkę, którą dla niej wyciągnął z bukietu mamy. Udzieliło mu się jej skrępowanie.

- Zapraszam do środka – szepnęła Marinette, odsuwając się nieco, żeby ich przepuścić.

Emilie Agreste weszła do przytulnego salonu z aneksem kuchennym, z którego wysunęła się mama Marinette, prześliczna drobna Chinka w pięknej sukience. Kiedy uśmiechnęła się do Emilie, ta już nie miała wątpliwości, po kim Marinette odziedziczyła swój czarujący uśmiech.

- Dzień dobry! Jak to cudownie, że zgodziła się pani zjeść z nami śniadanie! – przywitała się Sabine, prowadząc gościa do środka w stronę nakrywającego do stołu męża.

Tymczasem Adrien wszedł z wahaniem, zamykając za sobą drzwi. Marinette wciąż stała w tym samym miejscu, przyglądając się ich mamom. Skorzystał z okazji i musnął palcami jej dłoń. Oderwała wzrok od rodziców i spojrzała na niego. Na moment zatopili w sobie spojrzenia, a dłonie instynktownie splotły się, jakby robili to od lat. Adrien uśmiechnął się, kiedy poczuł znajome ciepło jej dłoni.

- Zdobyłem coś dla ciebie, Moja Pani – mruknął i wręczył jej stokrotkę.

- Nie musiałeś... - szepnęła, odrywając od niego zafascynowany wzrok, żeby przyjrzeć się drobnemu kwiatuszkowi. Zbliżyła go do twarzy, obracając łodyżkę między palcami, żeby stokrotka zakręciła się wokół własnej osi. – Skąd stokrotki? – spytała i zerknęła na niego z ciekawością.

- Mama zawsze lubiła stokrotki – odpowiedział, obserwując ją z zainteresowaniem.

- Ja też je lubię – szepnęła i przesłała mu ten swój uśmiech, od którego wyłączało mu się logiczne myślenie. – Chociaż w przypadku kwiatków od ciebie, lubiłabym pewnie nawet pokrzywy.

Roześmiał się. Miał taką wielką ochotę ją teraz przytulić i pocałować. Gdyby tylko nie mieli publiczności w postaci rodziców! Marinette miała rację, za dnia pewne rzeczy wyglądały zupełnie inaczej niż wydawały się wieczorem... Wczoraj wieczorem obecność mamy zupełnie im nie przeszkadzała. No, prawie zupełnie...

- Dobrze wiedzieć – wykrztusił. – Jak mnie nie będzie stać na kwiaty, przyjdę z pokrzywami.

- Nie musisz przynosić mi kwiatów – sprostowała. – Wystarczy, że przyjdziesz.

- Nie mów tak... - szepnął jej do ucha, wykorzystując fakt, że rodzice Marinette prowadzili teraz dość głośną rozmowę z jego mamą.

- Dlaczego? – odszepnęła, a jemu przebiegł dreszcz po plecach.

- Bo trzymam się ostatkiem sił, żeby cię nie pocałować na oczach naszych rodziców – wyznał cicho, żeby tylko ona usłyszała. – A ty strasznie te moje wysiłki rujnujesz.

- Wstydzisz się mnie? – spytała, patrząc mu prosto w oczy.

- Raczej się boję. Szczególnie twojego taty.

- A niesłusznie. – Uśmiechnęła się Marinette. – Jest łagodny jak baranek. A poza tym uświadomiłam już moich rodziców co do charakteru naszej znajomości.

- To nasza znajomość ma jakiś charakter? – zdziwił się, pochylając się w jej stronę.

- A jak ci się wydaje? – Przewróciła oczami. – Jest niedzielny poranek. Naprawdę myślisz, że zaprosiłabym każdego zwykłego kolegę z mamą na niedzielne śniadanie?

- Mam wielką nadzieję, że nie. Ale jeśli chodzi o ciebie, to wystarczyłoby, żeby ten kolega miał za sobą ciężki dzień. Przygarnęłabyś nawet kulawego psa.

- Albo bezdomnego kota – uzupełniła z tym swoim uśmiechem, burząc ostatecznie mocne postanowienie Adriena, żeby jednak nie całować jej przy rodzicach.

Poddał się. Musiał już ją pocałować. Zaszumiało mu w głowie ze szczęścia, kiedy poczuł, że wspięła się na palce i przytuliła do niego mocniej. Nawet nie usłyszeli cichego westchnienia ulgi Emilie Agreste ani komentarza Sabine:

- No, nareszcie...

Tom Dupain tylko uśmiechnął się pod wąsem i spokojnie kontynuował nakrywanie do stołu.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro