Rozdział 25

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

No i wybraliśmy się na tą imprezę. Jak się okazało, była to domówka u Issaca. Rodzice wiecznie w delegacji, a jedynakiem był, dlatego hajs wylewał mu się uszami. Oczywiście nie tak jak Hiltonowi, ale w życiu miał dobrze.
Duży dom. W miarę. Ogródek, basen, altana i piętro. Tak to się prezentowało. Całkiem ładnie. Ale nie tak nowocześnie, jak u Hiltona.
Wysiedliśmy z auta ojca Chrisa, który nas podwiózł. W sumie śmiesznie, bo był naprawdę wyluzowany i nie robił sobie nic z tego, że jego syn ma zamiar upić się w trzy dupy i przelecieć połowę szkoły. Bo Chris był seksowny, szarmancki, a kiedy palił to już w ogóle wyglądał męsko. I ten kolczyk w uchu... I w języku. No zajebisty. Gdybym był laską, to byłybym jego laską. O tak. Na szczęście miałem Hiltona.
- Denerwujesz się? - zapytał, kiedy stanął obok mnie.
- Nie. - wzruszyłem ramionami i spojrzałem na dom Issaca, z którego było słychać głośno grająca muzykę.
- Nie martw się. Zajebiście wyglądasz. A ze mną nie zginiesz. - objął mnie za szyję i wyszczerzył zęby. No i miał rację. Wyglądałem epicko. Ogólnie biały look miałem. Dopasowana bluzka na trzy czwarty rękaw. Spodnie też dopasowane. Jak taki fejm trochę. Czysta zajebistość.
- Nie lubię takich miejsc... Ale niech ci będzie. - przewróciłem oczami.
- Będzie zajebiście. Zobaczysz. - powiedział. A po tych jego słowach zaczęliśmy iść w kierunku wejścia. Weszliśmy do środka. Głośno. Najarane. Śmierdziało piwem i wódą. Jakieś napalone laski lizały się ze sobą. Jakiś dwóch chłopaków też. Ogólnie dla mnie masakra. I nie wiedziałem co zrobić.
Chris złapał mnie za rękę i zaczął za sobą ciągnąć. Wylądowaliśmy w kuchni, gdzie było mniej ludzi. I Issac.
- Cześć, chłopaki. - uściskał nas na przywitanie, a we mnie, aż się flaki przewróciły.
- Pomóc coś? - zapytał Chris i wyciągnął papierosa z kieszeni, po chwili go odpalając. No i zaczął jarać. A ja tylko się skrzywiłem, bo ten syf śmierdział.
- Po prostu pilnujcie, aby nikt nie rozwalił mi domu. - wziął dwa plastikowe kubki i ustawił je na blacie. Nalał do nich piwa i podał nam.
- Ja nie lubię z bardzo... - przyznałem, chcąc mu je oddać. Zamiast tego chwycił jakaś butelkę z szafki i dolał mi zawartości do kubka.
- Z sokiem malinowym jest lepsze. - i wymieszał mieszadełkiem.
- Okey... - mruknąłem cicho i od razu wziąłem łyka. No i miał racje. Jakoś przelazało mi przez gardło. Nim się obejrzałem Chris już startował do jakieś panienki. A ja zostałem sam z tym kretynem. Issacem.
- Twoja pierwsza impreza? - usiadł na krześle przy blacie i poklepał miejsce obok siebie, dając mi znak, abym też usiadł.  I tak też zrobiłem. Czułem się dziwnie. Bo pierwszy raz byłem w takiej sytuacji i nie wiedziałem do końca co zrobić.
- Ta... - zacząłem przekręcać kubek w dłoniach.
- Widać, że trochę jesteś zestresowany, ale nie ma się czym martwić.
- Wiesz, po prostu dziwnie się czuję w takich miejscach. Nie przepadam za tłumami i głośną muzyką. Wolę raczej spokojniejsze rzeczy. - spojrzałem na swoje piwo, po czym wziąłem łyka. Czułem jak powoli się rozluźniam. I chwała Issacowi, że dał mi to świństwo. Bo to właśnie piwo mnie rozluźniało.
- Przyzwyczaisz się. - poklepał mnie po plecach. - A jak twój związek się układa? - spojrzał na mnie wymownie i uśmiechnął się jak pedofil. Otworzyłem szerzej oczy i odwróciłem od niego wzrok. O czym oni do cholery pierdolili. Najpierw Chris. Teraz Issac. Co jeszcze.
- Nie jestem z Hiltonem.
- Nie? - zdziwił się.
- Oczywiście, że nie. Jesteśmy pokłóceni. Strasznie mnie denerwuje idiota. - pokręciłem głową.
- Mi mówił, że wszystko jest na dobrej drodze... I w ogóle, chwalił się, że jesteś jego. - oparł głowę na dłoni i wlepił we mnie wzrok. A we mnie się zagotowało. Bo ten Hilton naprawdę był idiotą.
- A to dupek. Dałem mu ewidentnie kosza. - burknąłem, nie mogąc uwierzyć w to co słyszałem.
- Może ma duże plany wobec ciebie. - wzruszył ramionami. - Mac żyje w swoim świecie. Zawsze różnił się od innych. Był indywidualistą. Dopiero od ciebie się uzależnił.
- Może... - uśmiechnąłem się delikatnie. Bo z drugiej strony zrobiło mi się miło. Mac chciał mnie tylko dla siebie. To, że zaznaczał teren w tak dziwny sposób było denerwujące, ale na swój sposób urocze. Za cholerę nie wiedziałem, dlaczego mi to imponowało. Ale i tak miałem zamiar go porządnie opierdzielić. Z góry na dół. Z dołu do góry. W te i we w te. I tak dalej.
- W każdym razie chyba też go lubisz w ten sposób... Bo o zakochaniu chyba jeszcze nie można mówić. - uśmiechnął się do mnie. A ja się zawstydziłem.
- No lubię... Ale jest idiotą. Zachowuje się jak bachor. Jak mam go nauczyć, żeby nie uciekał, skoro nie potrafi wyciągać wniosków z błędów. Jest takim idiotą, że mam ochotę go rozszarpać. Ale kiedy pomyślę, że miałby być rozszarpany, to czuję się naprawdę źle.
- Przecież możesz spróbować z nim być... Co ci szkodzi. Jak wyjdzie będziesz tylko dwa razy szczęśliwszy.
- Dlaczego mam wrażenie, że ty i Chris coś kombinujecie? - zmieniłem nagle temat. Ale to była prawda. Czułem, że spiskują przeciwko mnie. Jak cholera. On tylko szeroko się uśmiechnął i zaczął śmiać.
- Bo to prawda! - odpowiedział dziwnie entuzjastycznie. Spojrzałem na niego jak na idiotę. Bo nie wiedziałem, co było w tym wesołego, że przejrzałem ich na wylot. Ale nie wnikałem. Ok. Idioci skończeni.
- Wiesz... - objął mnie za szyję i przysunął się do mnie. - Jak Mac następnym razem powie ci, że chce dać ci orgazm, albo coś w tym stylu, to po prostu mu zaufaj. Nigdy by cię nie skrzywdził. - zmierzwił moje włosy i wstał. Ale to było cholernie posrane. A cała ta akcja zakręciła mi w głowie. I nie wiedziałem co zrobić. - Chodź potańczyć. - dodał po chwili.
- Okey. - westchnąłem i sam wstałem. Przeciągnąłem się i wziąłem do ręki swoje piwo. Spojrzałem w stronę wyjścia. No i chuj. To było takie niespodziewane, że aż wcale. Bo oczywiście w progu stał Hilton. Patrzył na mnie jakby zobaczył ducha. A ja miałem ochotę wyskoczyć przez okno. Bo naprawdę nie chciałem go widzieć. A on do chuja musiał być wszędzie. No wszędzie!
Issac spojrzał na mnie rozbawiony i puścił mi oczko. Po chwili jednak ogarnął się i odchrząknął. - To ja może zostawię was samych... - i ulotnił się z kuchni.
- Ja pierdolę... - powiedziałem sobie pod nosem, bo czułem, że to mój koniec. Chciałem uciec. Wiedziałem, że Chris i Issac specjalnie mnie tu ściągeli... Abym spotkał się z Hiltonem. Banda kretynów. Idioci. Fu fu.
Mac podszedł do mnie i zaczął niedyskretnie mnie objeżdżać. Jego wzrok był... Zachłanny i namiętny. A ja czułem się dziwnie. W cholerę.
- Rene... Pięknie wyglądasz. - stanął trochę za blisko mnie i trącił moją dłoń palcem. U ręki. No bo nie u stopy.
Logiczne.
- Ta... Zwyczajnie. Ale dzięki. - odwróciłem od niego wzrok. On też wyglądał zajebiście. Ubrany cały na czarno. Jego klatę podkreślała dopasowana koszulka. Dupę też miał zajebistą, bo założył dość dopasowane spodnie. Seksowny.
- Pogadamy? - złapał mnie za biodro i pogłaskał je, a mnie przeszły dreszcze. Bo jego dotyk był boski.
- Przecież gadamy. - wzruszyłem ramionami.
- To chodź ze mną. - Mac złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć w stronę wyjścia. Prosto do paszczy lwa. Naprawdę nie miałem ochoty pchać się w to stado dzików, no ale... Hilton prowadził. Jednak zaskoczył mnie, bo zaczął prowadzić mnie na górę, gdzie nie było żadnych nastoletnich kretynów.
- Gdzie idziemy? - zapytałem. Ale on nie odpowiedział. Uśmiechnął się do mnie tylko seksownie i mocniej ścisnął moją dłoń. Przewróciłem oczami. Gdybym go nie znał, uznałbym, że po prostu chce zaciągnąć mnie do łóżka. Jak się okazało naszym celem była sypialnia.  Oh, a jak bardzo się zdziwiłem, kiedy weszliśmy do środka, a on zamknął za nami drzwi na klucz. Byłem na dwieście procent pewny, że był to chory plan Chrisa. Bo przecież był gotowy zrobić dla Maca wszystko. No i robił. A ja się dałem, jak idiota.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro