Rozdział 26

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Hilton rzucił klucz gdzieś na ziemię i natychmiast do mnie podszedł. Na jego ustach widniał seksowny uśmiech. O tak do cholery. Jebaniutki był przystojny. Spojrzał w moje oczy i złapał za moją dłoń. Nie odrywając ode mnie wzroku pocałował ją delikatnie.
- Nie spodziewałem się, że tu przyjdziesz. - zaczął pierdolić, a ja przewróciłem oczami.
- Jasne, kurwa. - burknąłem, jak obrażone dziecko, tudzież nim byłem, elo. - I na pewno nie wiesz, co kombinują Issac i Chris.
- Chris tutaj jest? - uniósł brwi. Wyglądał na zdziwionego. Ale ja mu tam kurwa nie wierzyłem. Bo to był przebiegły idiota.
- Mów czego chcesz, a nie robisz jakieś cyrki. - przewróciłem oczami. Grałem twardziela. Bo naprawdę miałem ochotę się na niego rzucić. A raczej chciałem, aby to on tak zrobił.
- Rene... - o chuj, on przede mną klęknął. Nie chciałem wiedzieć jaki byłem czerwony. Bo Mac mocno mnie zawstydzał. Uśmiechnął się do mnie słodko. I był to najpiękniejszy uśmiech, jaki do tej pory widziałem. A raczej uwodzicielski. I chuj. Już byłem jego.
- Tak? - odpowiedziałem cicho i również spojrzałem w jego niebieskie oczy.
- Wiem, że zachowałem się jak idiota. Przepraszam cię za to.
- Oi, powtarzasz się, głupi Hilton.
- Rene... - mocniej ścisnął moją dłoń. Czułem, że szykuje się coś grubego. I dobrze czułem. Cholernie dobrze. - Będziesz mój?
Zmarszczyłem brwi, bo na początku w ogóle nie skumałem o co mu chodziło. Na końcu też nie. Więc w sumie w ogóle.
- W jakim sensie? - podrapałem się po głowie.
- Chce być z tobą. Żebyś był moim chłopakiem. No wiesz... Związek i te sprawy. - a teraz zaczął tłumaczyć zbyt dosadnie. Ale ważne, że załapałem. Wolałem się upewnić, niż wyjść na idiotę.
Moje serduszko zabiło szybciej. No chuj. Tego bym się nie spodziewał. Złapałem się za usta, bo w sumie jakoś tak. Nie wiedziałem co zrobić z ręką. A on ciągle się na mnie patrzył. Jak szczeniak na kiełbasę, której nie może pogryźć... A może już może. Odwróciłem od niego wzrok. Bo był zbyt przystojny, żeby mu się oprzeć. Mój Mac Hilton. Mój na własność. Mój i tylko mój. A ja jego i tylko jego... To było trochę przerażające. Nigdy nie byłem w związku, dlatego się bałem. Ale ufałem Hiltonowi, jak nikomu innemu. Wiedziałem, że nigdy nie zrobiłby mi krzywdy, a nawet będzie mnie przed nią bronić. Właściwie codzienne podwózki do szkoły też mi się uśmiechały. I w sumie dom Hiltona zawsze był pusty, dlatego swoboda związku wchodziła w grę. I w ogóle same plusy... Nie byłem pewny, co do niego czuję. Ale byłem pewny, że mi na nim zależy.
- Skarbie... - powiedział do mnie i pogłaskał moje biodro.
- Zamknij się. Kalkuluję.
- Stresuję się.
- Dobra. Możemy spróbować. Ale jak będziesz mnie wkurzać to śpisz na podłodze.
Hilton zaczął się cicho śmiać. Jak idiota. Ale chuj. Też miałem ochotę się pośmiać. Bo byłem niesamowicie szczęśliwy. Podniósł się, stając przede mną. Wydawał się dwa razy bardziej przystojny, niż zazwyczaj. Ale to nie było koniec niespodzianek. Z kieszeni wyciągnął małe pudełeczko. Otworzył je i wyciągnął z niego złoty łańcuszek. Obszedł mnie wokół i zaczął zakładać mi go na szyję.
- Co robisz? - uśmiechnąłem się.
- Jak to co? Zakładam ci obrożę. Jesteś mój. - i już humorek wrócił.
- Idiota. - pokręciłem głową, uśmiechając się szeroko.
Jeżeli Hilton przygotował coś takiego, to musiał wiedzieć, że będę na tej imprezie. Czyli Chris i Issac planowali to od początku. Skubane chuje. Ale byłem szczęśliwy. W sumie tylko to się dla mnie teraz liczyło.
Zamknąłem oczy i oparłem się o jego tors, a on natychmiast objął mnie od tyłu. Było mi jak w niebie. Znów poczułem ten cudowny zapach. Jego perfumy i... Cały on. Mieszanka wybuchowa, która uderzyła mi do głowy momentalnie. Oj, zajebiste to było kurna. Myślałem, że się roztopię. Bo myśl, że tak seksowny chłopak był moim chłopakiem... Nawet nie potrafiłem nazwać tego co czułem.
- Rene... - szepnął mi do ucha. Cały zadrżałem, bo jego głos był cholernie seksowny.
- Zamknij się, głupi idioto...
- Mogę cię pocałować? - kontynuował. A ja momentalnie się zestresowałem. Bo miał być to mój pierwszy pocałunek. A chciałem zapamiętać to do końca życia. A Hilton... Hilton był najlepszym wyborem.
- Chyba nawet musisz, głupoto... - spojrzałem na niego. On uśmiechnął się słodko. Złapał za mój policzek i stanął przede mną. Nadal był blisko, ale tak, żeby było nam wygodnie. Pochylił się do mnie. A moje serduszko biło jak szalone. Ułożyłem dłonie na jego torsie. Pogłaskałem go. Bo był taką zajebistą poduszką. No i trochę się za nią stęskniłem. Nie żeby coś... No zajebiście wygodna. Po prostu.
Zbliżył się do mnie. Wszystko robił powoli i delikatnie. Czułem się naprawdę dobrze. Bo to był Mac Hilton. Mój pierwszy chłopak.
- Zamknij oczy... - szepnął niemalże w moje usta. I tak też zrobiłem. Bo pozostało mi tylko ufać mu bezgranicznie. Ale czułem się z tym dobrze. Bardzo dobrze. Zacisnąłem dłonie na jego koszulce. Poczułem jak smyra mój nos, swoim nosem, co łaskotało. I uśmiechnąłem się delikatnie. A po chwili poczułem jego wargi na swoich. I zrobiło mi się gorąco. Wplątał dłoń w moje włosy, a ja nie miałem pojęcia, co zrobić. Powoli poruszył ustami, a mój brzuch doznał słodkiego uczucia. Całe ciało! Starałem się robić to co on. I chyba nie wychodziło źle. Złapał mnie za biodro i przyciągnął do siebie jeszcze bardziej. Czułem się nieziemsko. Jego wargi były takie smaczne. No chuj. Po prostu się w nich zakochałem. Delikatne, miękkie. Ciepłe. Wilgotne. Pewnie jak każde, ale że należały do Hiltona, były wyjątkowe.
Nasz pocałunek przerodził się w śmielszy. Ruchy Maca były pewne, ale nadal takie delikatne. Dbał o to, abym czuł się komfortowo. I wyszło. Bo czułem się najcudowniej na świecie. Chyba nie wypadłem źle. Bo szybko załapałem o co chodzi. Po prostu mu się oddałem. Chwili. Uczuciom. Pragnieniom. Zaufałem.
Powoli odsunął się ode mnie. I zaczęliśmy cicho sapać. Bo ciężko mi się oddychało trochę. Mu pewnie też. Otworzyłem oczy i spojrzałem na niego. On szeroko się uśmiechał. Po prostu był szczęśliwy. Tak jak ja.
- Najlepszy pierwszy pocałunek... - szepnąłem i wtuliłem się w jego tors. On natychmiast mnie objął. Mocno. Jakbym miał gdzieś uciec. A nie planowałem.
- Najlepszy pocałunek w życiu... Jesteś dla mnie wszystkim, Rene. - wyszeptał do mojego ucha. A ja poczułem się jak taka księżniczka, która może wszystko. Bo ufałem mu bezgranicznie. Mimo wszystko. I zawsze chciałem być dla kogoś najważniejszym. No i byłem. Byłem dla Maca. Byłem cały jego...
- Jedźmy do domu, Mac. - wysunąłem dłoń pod jego koszulkę i dotknąłem jego pleców. Pogłaskałem je. A jego skóra była nieskazitelnie gładka. Taka apetyczna...
- Jestem za. - pocałował mnie w skroń. A mi się nogi ugięły. Bo takie gesty były wyjątkowo miłe.
I tak to się zaczęło. Nasz związek. Nie byłem pewny w co brnąłem. Nie wiedziałem nic. Ślepo mu ufałem. Bo był dla mnie wszystkim. Nie mówiłem tego głośno, ale byłem pewien, że o tym wiedział. A ja wiedziałem, że nigdy mnie nie zawiedzie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro