Rozdział 23

Màu nền
Font chữ
Font size
Chiều cao dòng

Było mi dosłownie wszystko jedno. Pragnąłem tylko, aby Hilton w końcu się ode mnie odwalił. Miałem zostać specjalnie po lekcjach, aby pogadać z Chrisem. To na religi nie wyszło, bo... Po prostu nie przyszedł na ten wf. A ja przyszedłem. I cieszyłem się. Bo akurat był kosz. I mogłem sobie pograć. I poznałem kilka nowych osób. A między innymi Caroline, dla której byłem jak autorytet. Tak bardzo zachwycała się moją grą w kosza i... I potem ta seria pytań typu... ,,Co jesz na śniadanie, że masz taką dobrą formę?". Tak. Słodka z niej dziewczyna... Ale nie na tyle, aby mi się podobać. Poza tym chyba byłem jednak aseksualny. Albo Hiltonoseksualny. Czy coś. Bo od dawna nie czułem nic z tych rzeczy do nikogo innego, niż do Maca. Ale miałem zadanie specjalne. No, musiałem zapomnieć.

Poszliśmy z Chrisem na plac zabaw w parku. Usiedliśmy na takiej fajnej belce od mostku, prowadzącego do zjeżdżalni no i tak sobie tam staliśmy. I mieliśmy gadać. Oczywiście. Byłem głodny, zły i bolała mnie dupa. Bo mi się nogi w nią wbijały. Ogólnie katastrofa. Apokalipsa. O w ogóle.
- No mów. - ponagliłem go, bujając nogami. - Chce do domu już... I weekend chce.
- To zajmie tylko chwilę. Obiecuję. - spojrzał na mnie jak zbity kundelek.
- To pośpiesz się. - przewróciłem oczami.
- Wiesz... - zeskoczył z tej belki i stanął na przeciwko mnie. - Nigdy nie byliśmy idealnymi przyjaciółmi dla Maca.
- Ta... Nie dziwne. - westchnąłem. - Do czego zmierzasz?
- Może nie widać, ale zależy mi na nim. Każdy z naszej trójki go kocha i chcemy dla niego jak najlepiej. - myślałem, że zesikam się ze śmiechu. A tak szczerzej to byłem nieźle zdziwiony. Bo nigdy nie spodziewałbym się takiego dziwnego wyznania. Uroczego na swój sposób. Na pewno nie od debila Chrisa.
- To idiota. Był na siebie wściekły po tym jak... - przerwał nagle. - Słuchaj, Rene. Wiemy, że między wami coś się kroi. Nie mogę powiedzieć, że mi się to podoba, ale dobry chłopak jesteś i... Nigdy nie widziałem go tak szczęśliwego, jak przy tobie. - złapał mnie za kolano. A ja odwróciłem od niego wzrok. Bo trochę się zawstydziłem. Nie chciałem, aby ktokolwiek się o tym dowiedział... Bo była to bardzo intymna sprawa. Ważna. I delikatna. I nikt nie miał prawa się w to wtrącać.
- Nie wiem co on ci nagadał, ale wczoraj oficjalnie zakończyłem to co nas łączy łączyło. Więc bez obaw. Jest wasz, a ja wam dam święty spok... - nie dał mi dokończyć bo zatkał mi usta dłonią. Skubany, szybki.
- Zamknij pyszczek i posłuchaj, głupia parówko. - za cholerę nie wiedziałem skąd wzięło się to przezwisko, ale nie wnikałem. Bo Chris miał z mózgu jakaś papkę. A ja nie chciałem się zarazić... Co.
- Lubisz mnie, tak? Więc dla mnie... Proszę, zrób to dla mnie. - jęknął jakby mu ktoś kija w dupie wsadził. Żartowałem. Jakby gody miał. - Idź do Hiltona i z nim pogadaj. - spojrzał w moje oczy, a ja nimi przewróciłem. Bo ileż można było słuchać tego jego ględzenia. O byle gównie, jakim był Mac.
- Posłuchaj. - zdjąłem jego dłoń ze swoich ust i zacząłem wściekle. - Nie wiem do czego zmierzasz... Nie wiem, co chcesz osiągnąć, ale to, że załatwiasz sprawy z niego, tylko bardziej zniechęca mnie do tej cipy i nie mam ochoty z nim gadać w ogóle. To naprawdę nie polepsza jego sytuacji... Wręcz przeciwnie. Mam ochotę go...
- Zamknij się w końcu. Bo wkurwiasz mnie już. - znów mi przerwał i wyciągnął papierosa z wewnętrznej kieszeni skórzanej kurtki. Odpalił go i zaciągnął się od razu tym gównem. Syfolandia w płucach.
- Myślisz, że to takie proste po tym co zrobił?! - warknąłem ostro i uniosłem ton. - Nawet nie wiesz ile przez niego płakałem, jak się starałem... Byłem nawet u niego w domu, ale chuj mnie olał! Nie dziw się, że nie chcę... - wziąłem głęboki wdech, robiąc krótką przerwę. - Po prostu zawiodłem się na nim. - mruknąłem już ciszej. - Wydawał się taki zapatrzony we mnie... Myślałem, że jestem dla niego najważniejszy. A olał mnie i... Zrozum mnie. Ja po prostu nie chcę. Poświęciłem się dla niego, a on... Ja nawet byłem gotowy to zrobić! Ale on mnie tylko wykorzystał, a kiedy nie byłem już potrzebny rzucił. - złapałem się za ramię, czując jak robi mi się ciepło w klatce piersiowej. Czułem gorąc na policzkach. Nie wiedziałem, czy zawstydziłem się, czy jednak było mi tak przykro, że chciałem płakać. Bo naprawdę się na nim zawiodłem. Tak, że go znienawidziłem. A zaufania do ludzi nie miałem w ogóle. Bo wcześniej bardzo mnie skrzywdzili... To było dla mnie bardzo trudne. Jednocześnie chciałem, a nie potrafiłem. Nie miałem siły się starać. Poświęcać się. Poddałem się po prostu. Mimo, że czułem, że Hilton... Był dla mnie bardzo, ale to bardzo ważny. Najważniejszy. Nie potrafiłem już o niego walczyć. I to nie była tylko jego wina, ale także mojej przeszłości, która bardzo się za mną ciągnęła. A ja nie potrafiłem od niej uciec. Byłem jak w takiej klatce, co zawsze Gargamel Smerfy przetrzymywał. I nie widziałem tych szerokich krat, przez które mogłem się z dużą łatwością przecisnąć. No Smerfem byłem.
- Rozumiem cię, Rene. - poklepał mnie po udzie. - Ale warto to wszystko tak zaprzepaszczać, co? - posłał mi uśmiech łobuza i takie dziwne spojrzenie. Inteligentne, sprytne i przemądrzałe. Ruszył w stronę zejścia, a ja natychmiast zeskoczyłem z tej belki.
- Nie wybaczę mu, dopóki nie pokaże, że mu na mnie zależy! - tupnąłem nogą, jak obrażone dziecko, a w moich oczach... No kurwa, zacząłem prawie ryczeć. Tak na wpół. Bo nie płakałem, a jednak. Jebany Mac Hilton potrafił doprowadzić mnie do łez. Bo to właśnie przez niego ryczałem. Głupi gnój. Śmierdzący gnój.
Chris nic mi nie odpowiedział tylko sobie poszedł. Jak bohater jakiegoś taniego romansu. Albo dramatu. Albo innego gówna. W każdym razie to było słabe.

***

Mac Hilton. Mac Hilton.
Kurwa.
Nawet nie mogłem wejść do domu na spokojnie. Bo ten dupek zaparkował przed furtką od właśnie od mojego domu i nie mogłem przejść, tak aby uniknąć spotkania z nim. No słaba akcja ogólnie.
Opierał się nonszalancko plecami o swój samochód i wyglądał... Wyglądał nadzwyczaj seksownie, bo na jego biodrach spoczywały czarne dżinsy, a na ramionach kardigan że złotym suwakiem. Też czarny. Zajebiście mu było w czarnym, cnie. Skubany. A w rękach trzymał bukiet róż.
Wziąłem głęboki wdech i podszedłem do furtki, udając, że go nie widzę. Wyjąłem klucze z kieszeni i już chciałem włożyć je do zamka, kiedy to poczułem dłoń na ramieniu. Zadrżałem, bo... Bo to był Hilton kurwa. Złapał mnie za biceps, a mnie aż sparaliżowało.
- Rene... Pogadajmy, bo oszaleje. - szepnął mi do ucha. A wzdłuż mojego kręgosłupa przeszedł dreszcz. Jakże przyjemny dreszcz... Bylo mi bosko. No chuj. Hilton był przy mnie. Czego chcieć więcej do szczęścia? To naprawdę mi wystarczało. Czuć jego obecność. Słyszeć go. To jak mówił do mnie. Nawet nie zauważyłem, kiedy totalnie oszalałem na jego punkcie. Ale byłem twardy.
- Nie. - odtrąciłem jego dłoń i otworzyłem furtkę, wchodząc na podwórko. On znów szybko mnie złapał. Tym razem za nadgarstek. I mocniej. A mój oddech zadrżał. Bo to był ten nadgarstek.
- Właśnie, że tak, do kurwy nędzy. Wsiadaj do samochodu. Dzisiaj ja tu rządzę, a ty masz się słuchać.

--

Aniołki!❣️

Czy chciałby ktoś coś ze mną napisać może? XD❣️🐈

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen2U.Pro